Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ PIĄTY

Po tym, jak Aslan mianował Piotra rycerzem, nadając mu przydomek "Pogromcy Wilka", udaliśmy się wszyscy do obozu. Napotkani przez nas Narnijczycy obrzucali mnie nieufnym, czasem niemal nienawistnym spojrzeniem. I szczerze mówiąc, wcale im się nie dziwiłam. W ich oczach byłam zdrajcą. Wrogiem narodu i jego zagrożeniem. Nie miałam im tego za złe, poniekąd była to prawda. Nikt jednak z nich nie znał całej historii. Nikt nie wiedział, dlaczego tak naprawdę służyłam Białej Czarownicy. Nikomu nie wyjawiłam prawdy. Ta historia była moją historią, którą nosiłam ze sobą od lat, lecz to miało się teraz zmienić. Miałam otworzyć się przed rodzeństwem Pevensie. Opowiedzieć o mojej przeszłości, na dobrą sprawę, nieznajomym. Ale może to był właśnie sposób na zrozumienie tego, co wcześniej wydarzyło się w moim życiu. Być może potrzebowałam się przed kimś otworzyć, żeby lepiej zrozumieć samą siebie. Skierowaliśmy się w stronę dużego namiotu, a po otwartych kufrach, w których znajdowało się pełno sukni, mogłam wnioskować, że należał on do dziewczyn. W namiocie były także dwa hamaki. Usiadłam na jednym z nich, a miejsce obok mnie momentalnie zajęła młoda Pevensie. Pozostała dwójka rodzeństwa usiadła naprzeciwko nas.

- Jeśli mam być szczera, to nawet nie wiem, od czego mam zacząć - wyznałam.

- Najlepiej od początku - doradziła Łucja, posyłając mi delikatny uśmiech. Uniosłam kąciki ust, biorąc głęboki wdech.

- Kiedy byłam mała, mieszkałam z matką i ojcem w małym domku na skraju lasu. Wtedy nie ułatwiałam im zbytnio życia. Moja matka pochodziła z pradawnego rodu władców lodu. Odziedziczyłam po niej moce i dopóki nie potrafiłam sama podejmować świadomych decyzji, musieli mnie mieć cały czas na oku, abym nie zamroziła całej puszczy. Od małego mama uczyła mnie, jak panować nad tą mocą i tłumaczyła, jak wielka to odpowiedzialność. Początkowo nieco mnie to przerażało, ale jak już się podtrenowałam, magia stała się źródłem radości i dobrej zabawy dla mnie i mojej przyrodniej siostry - Jadis.

- Czy to nie imię... - zaczął Piotr, ale uciszyłam go ruchem ręki.

- Pozwól, że do tego dojdę. W każdym razie bawiłyśmy się od rana do nocy. Byłyśmy bardzo bliskie... Do pewnego momentu. Wszystko zmieniło się w momencie śmierci ojca. Był to wielki cios dla nas wszystkich. Nikt się tego nie spodziewał. Pewnego dnia po prostu wyszedł z domu, lecz nigdy już do niego nie wrócił. W ciągu najbliższej doby matka oznajmiła, że musimy uciekać, ponieważ nadciągają Telmarowie. Nikt nigdy mi tego nie potwierdził, ale nie czułam też takiej potrzeby. Jasne dla mnie było i wciąż jest, że tata zginął z rąk Telmarów. Pojawił się w złym miejscu w złym czasie. Opuściwszy nasz dom, ruszyłyśmy w świat. Był to trudny czas. Całodzienne tułaczki, codzienne szukanie kryjówek. Dla mnie był to również czas intensywnej nauki. Mama była świadoma, jakie niebezpieczeństwo nam groziło. Pokazywała mi przede wszystkim, jak się bronić, ale chciała też, abym umiała atakować. Tak na wszelki wypadek. Opanowałam swoje moce na tyle, żeby czuć się bezpiecznie. Na tyle, żebym w razie czego, potrafiła stawić czoła wrogom. Mama poświęcała mi bardzo dużo czasu. Z dnia na dzień stawałam się coraz lepsza, ale miało to swoją cenę. Ja i Jadis zaczęłyśmy się od siebie oddalać. Spędzałyśmy ze sobą coraz mniej czasu. Zamknęła się w sobie, zrobiła się oschła. Nie chciała się już bawić. Kiedy zagrożenie minęło, ruszyłyśmy w drogę powrotną. Wtedy Jadis poprosiła, abym podała jej swoją dłoń. Nie pytałam po co, cieszyłam się, że próbuje nawiązać jakikolwiek kontakt. Podałam jej ją bez wahania. Momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Ostatnie, co zapamiętałam, to jej szyderczy uśmiech i przerażony krzyk matki. Gdy odzyskałam przytomność, byłam już sierotą. Jadis stała nad martwym ciałem mojej mamy. Było zimne jak lód. Wściekłość wzięła nade mną górę. Chciałam zaatakować, ale nic się nie działo. Spróbowałam drugi raz, ale nadal nic. Zaśmiała się, robiąc krok w moją stronę. W chwili, gdy postawiła nogę na ziemi, trawa wokół niej pokryła się lodem. I wszystko stało się jasne. Odebrała mi moce. Nie umiała jednak ani trochę nad nimi panować. I jakby nigdy nic poprosiła, żebym pomogła jej się nauczyć. Jakby właśnie nie zabiła mojej matki. Bez wahania odmówiłam, ale tym tylko bardziej się pogrążyłam. Zaczęła rzucać we mnie oszczerstwami, wyzywać od najgorszej siostry na świecie. Doszło między nami do wielkiej kłótni, po której każda poszła w swoją stronę. Przez długi czas błąkałam się po Narnii, szukając schronienia, ale mało było osób, które chciałyby mnie przyjąć pod swój dach. W końcu natrafiłam na bardzo kochaną rodzinę borsuków. Zaopiekowali się mną jak własnym dzieckiem. Kilka lat później, gdy pewnego letniego ranka wyszłam na zewnątrz, wszystko pokryte było grubą warstwą śniegu. Wiedziałam, że Jadis maczała w tym palce, więc wyruszyłam w drogę, aby ją odnaleźć i zamienić z nią kilka słów. Samo znalezienie jej nie było trudne, zamek rzucał się w oczy, choć był o wiele mniej rozbudowany niż teraz. Gorzej było z rozmową. Doszło między nami do kolejnej kłótni, rzucone zostały ostre słowa i zanim się obejrzałam, byłam wilkiem. Kolejne dzieło Jadis. Zaczęła mi tłumaczyć swoje niecne plany. Jak to zamierza zawładnąć całą Narnią i stworzyć armię nie do zniszczenia. A ja miałam być jej pierwszym członkiem. Miałam znaleźć odpowiednich ludzi. I pod groźbą śmierci, zrobiłam to. Posłuchałam się starszej siostry i nawet nie wiem, kiedy się to stało, że zostałam jej sługą. Bez tego, żeby mi codziennie musiała grozić, że mnie zabije, jeśli czegoś nie zrobię. Kolejne lata mijały i zaczęłam adaptować się do środowiska. Przyzwyczajać do nowego życia. Po długim czasie Jadis dała mi możliwość zmiany postaci. Nazwała to "nagrodą za dobre sprawowanie", ale wiedziałam, że ona nie daje nic bez powodu. Bezinteresownie. Musiała mieć z tego jakieś korzyści. I miała. Dzięki temu miałam zostać niezauważona podczas licznych misji, na które mnie wysyłała. Zawsze dostawała, czego chciała. I takie życie prowadziłam do dzisiaj. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo było beznadziejne - Zaśmiałam się przez łzy, ocierając ręką mokre policzki. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. - Wybaczcie - Zerwałam się z hamaka i pociągając nosem, czym prędzej wyszłam z namiotu. Chłodny wiaterek pomógł mi w pewnym stopniu zapanować nad emocjami. Opowiadanie mojej życiowej historii rozdrapało rany, o których myślałam, że już dawno się zabliźniły, ale z drugiej strony poczułam wielką ulgę. Wreszcie ktoś poznał moją przeszłość, miał szansę zrozumieć, co kryło się za moim postępowaniem. Usiadłam na ziemi, próbując powstrzymać kolejne łzy, które cisnęły się do moich oczu. Przez dłuższy czas wpatrywałam się w jeden punkt, a po głowie krążyły dziesiątki myśli. Z transu wyrwały mnie dopiero czyjeś kroki. Podniosłam wzrok, a moje spojrzenie niemal od razu skrzyżowało się z niebieskimi tęczówkami Piotra. Chłopak uniósł delikatnie kąciki ust, wskazując ręką miejsce obok mnie.

- Mogę usiąść? - zapytał.

- Siadaj, jak chcesz - odparłam, a blondyn zajął miejsce na trawie. Otarłam mokre policzki. - Nienawidzę płakać.

- Nie ma nic złego w płakaniu. Czasem trzeba dać upust emocjom - powiedział łagodnie.

- Płakanie jest oznaką słabości - mruknęłam.

- Ja bym powiedział, że wręcz przeciwnie. Nie jest oznaką słabości, tylko siły. Przeżyłaś coś okropnego, to naturalne, że jest ci smutno i źle, upadasz, ale po kilku łzach, podnosisz się z jeszcze większą siłą - Spojrzałam na niego zaciekawiona.

- Wszyscy ludzie są tacy mądrzy? Czy tylko wasza rodzina? - Chłopak zaśmiał się cicho.

- Być może mamy to we krwi - przyznał, spoglądając na mnie. - Przykro mi z powodu twoich rodziców - powiedział już poważniej, z wyczuwalnym współczuciem w głosie. Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Dzięki, ale to było kopę lat temu.

- Słuchaj... - zaczął niepewnie. - Chciałem cię też przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać.

- Co cię tak nabrało na sentymenty? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Tak jakoś - Wzruszył ramionami. - Zdałem sobie sprawę, że byłem dość...

- Oschły, ostry i chamski? - dopowiedziałam, na co spuścił głowę. - W porządku, jestem do tego przyzwyczajona. W końcu jestem zdrajcą. Nie widziałeś, jak Narnijczycy na mnie patrzyli, gdy tutaj szliśmy? A tak poza tym, nie zrobiłam dobrego pierwszego wrażenia. Może gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach...

- Nie próbowałaś nigdy uciec? Zmienić się w mrówkę, czy coś? Wykraść się, znaleźć schronienie i już nie wrócić?

- Zacznijmy od tego, że jako mrówka miałabym dość marne szanse, patrząc na to, że jeszcze do niedawna wszystko było pokryte grubą warstwą śniegu. Ale owszem, chciałam uciec. Na samym początku podjęłam nawet kilka prób, ale wszystkie skończyły się tak samo. Za każdym razem mnie znalazła. Nie udało mi się nawet zbyt daleko oddalić. Więc zrezygnowałam i byłam posłuszna. Kiedy umożliwiła mi zmianę postaci, w mojej głowie ponownie pojawił się ten pomysł, ale Jadis jakby go wyczuła. Więc się zabezpieczyła, odbierając mi część duszy - powiedziałam, podwijając nogi i odkładając brodę na kolanach.

- Takie coś jest w ogóle możliwe? Jak? - pytał zaskoczony.

- Mnie nie pytaj, to ona jest czarownicą. W każdym razie udało jej się uzależnić mnie od niej jeszcze bardziej. Bez duszy nie mogę się nigdzie ruszyć bez jej zezwolenia. Żadna próba ucieczki nie byłaby warta tak dużego ryzyka, jakie musiałabym podjąć. Wystarczyłby jeden jej ruch. Zniszczyłaby flakonik, umarłabym na miejscu. Teraz zresztą też gram w ryzykowną grę. Jeśli zabrała ze sobą moją duszę i zorientuje się, że wciąż żyję, albo mnie zabije, albo każe mi się stawić przy niej. A wtedy nie będę mogła jej odmówić. Bunt powoduje ból nie do zniesienia. Pozostaje mi więc mieć nadzieję, że uważa mnie za umarłą, a flakonik z moją duszą wciąż leży w najgłębszych zakamarkach zamku - Skierowałam spojrzenie na Piotra, który przypatrywał mi się szeroko otwartymi oczyma.

- A ja myślałem, że to my się mamy źle - Przekręciłam delikatnie głowę z niezrozumieniem. - W naszym świecie panuje wojna. Kilka dni temu zrzucono bomby na nasze miasto. To cud, że nasz dom przetrwał. Ojciec został powołany do wojska, nie wiemy, co się z nim dzieje. Odkąd go nie ma Edmund, mój młodszy brat, bardzo się zmienił. Odbiło się to na nim, był bardzo związany z tatą.

- On nie chciał was zdradzić. Jadis zawsze była dobra w omamianiu innych. Mydli im oczy, myślą, że jest cudowna. Wszystko, co wyjawił potem, było w celu obrony własnego życia. Cokolwiek powiedział, zrobił to w trosce o własne bezpieczeństwo.

- Spotkałaś go?

- Tak. Sprawiał wrażenie... zagubionego. Nie zdawał sobie sprawy, w co się pakuje, zadając się z Białą Czarownicą - Zakryłam usta, tłumiąc długie ziewnięcie. Piotr podniósł się z uśmiechem, wyciągając do mnie rękę.

- Czy sen jest potrzebny osobom, które nie żyją? - zapytał. Zaśmiałam się cicho, chwytając jego dłoń. Pociągnął mnie, pomagając mi wstać.

- Chyba jest - odparłam.

- U mnie w namiocie jest dodatkowy hamak. Możesz się zdrzemnąć - zaproponował, ruszając przed siebie. Dziękując cicho, poszłam w jego ślady. - Nie wiem, czy będzie to dla ciebie pocieszeniem, ale nie wyglądasz na osobę, która żyje już ponad sto lat - odparł po dłuższej chwili, wywołując u mnie wybuch śmiechu.

- Naprawdę wiesz, jak przypodobać się kobiecie.

_____________________________________________

Mamy kolejny rozdział, kochani!❤ Mam nadzieję, że się spodobał, chociaż nie ma tutaj zbyt dużo akcji, ale poznaliśmy troszkę naszą Dahlię. Kolejny rozdział za tydzień!💞 Miłego tygodnia! Trzymajcie się cieplutko i do następnego😘


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro