ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Wygładzając kilka razy miękki materiał stroju, ruszyłam w górę schodami i uchyliwszy klapę, wyszłam na pokład. Rozejrzałam się dookoła, ale wśród zgiełku nie potrafiłam odnaleźć ani jednej znajomej twarzy. Telmarowie biegali w tę i we w tę, a ja próbując im nie przeszkadzać w wykonywaniu obowiązków, przeciskałam się między nimi, aż wreszcie dotarłam do burty i oparłam się o nią, mogąc spokojnie odetchnąć. Nienawidziłam tłumów, unikałam ich niczym ognia. Przepychanki, krzyki, hałas. Zdecydowanie nie moja bajka. Zaczynałam się już obawiać, jak to będzie na moim i Piotra weselu, kiedy zbierze się tyle gości, o których trzeba będzie zadbać. I chociaż Piotr zapewniał, że zaprosimy tylko najbliższą rodzinę, to po wszystkich spotkaniach, które miałam już za sobą, widziałam oczami wyobraźni, jak przepełniona będzie sala weselna. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się tego obrazu. Kiedy tak stałam, błądząc wzrokiem za poszczególnymi osobami, moją uwagę przykuły spięte w niski kucyk włosy, mogące należeć tylko do jednej osoby. Szybkim krokiem ruszyłam za dziewczyną. Znajoma osoba wśród gromady obcych jest na wagę złota. Z każdym kolejnych krokiem, który stawiałam, wyraźniejszy stawał się cienki głos, należący do pewnej myszy, która cicho sobie podśpiewywała. Uśmiechnęłam się delikatnie, przysłuchując się słowom piosenki. Kojarzyłam je, choć wspomnienia z nią związane już dawno zaniknęły w otchłaniach mojej pamięci.
— Komuś marzy się kariera piosenkarza — odezwałam się po wysłuchaniu kilku wersów, na co Ryczypisk zareagował gwałtownym wzdrygnięciem. — Ale trzeba przyznać, że całkiem nieźle wychodzi ci śpiewanie.
— Och, dziękuję — odpowiedział, kłaniając się delikatnie. — Śpiewała mi ją pewna driada, kiedy byłem jeszcze małą myszą. Nie zgłębiłem znaczenia, ale słowa jakoś utknęły mi w pamięci.
— Co według ciebie leży na wschód od Samotnych Wysp? — zapytała Łucja, spoglądając wyczekująco na małego towarzysza.
— Cóż, ludzie mówią, że jeśli płynąć wciąż na wschód dotrze się na koniec świata. Do Krainy Aslana.
— I naprawdę myślisz, że ona tam leży?
— Wiesz, jeśli nie wiara, cóż nam pozostaje — zauważył mądrze, a jego słowa utkwiły w mojej pamięci. Ich sens był tak głęboki, że zatopiłam się w myślach, nie wtrącając się już ani słowem do dalszej rozmowy Łucji i Ryczypiska.
— Naprawdę myślisz, że da się tam dotrzeć?
— Cóż, jest tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć. Mam nadzieję, że uda mi się ją obejrzeć na własne oczy. Panie wybaczą — Mysz ukłoniła się ponownie, kierując się na swoje poprzednie miejsce. Odwzajemniłam gest złotowłosej, która mijając mnie, szeroko się uśmiechnęła, po czym oparłam się o burtę, wlepiając wzrok w punkt przede mną. Wiara. Kiedy dłużej nad tym pomyślałam, zdałam sobie sprawę, jak wielką rolę odegrała ona w moim życiu. Nigdy nie rozmyślałam nad tym bardziej szczegółowo, ale Ryczypisk miał rację. Wiara była jedyną rzeczą, która pozostawała w życiu, gdy wszystko inne wydawało się stracone. Kiedy odnosiliśmy wrażenie, że wszystko się wali. Kiedy wydawało nam się, że jesteśmy na dnie i nic i nikt nam już nie pomoże. Że wszystko zostanie tak na zawsze. Że już nigdy się nie poprawi. Że do końca życia będziemy cierpieć. Wtedy właśnie wkraczały wiara i nadzieja, które dodawały nam sił, aby iść dalej. Aby się nie poddawać i walczyć o swoje. Ponieważ zawsze była nadzieja na lepsze jutro. I wiara, że kiedyś będzie lepiej. Może nie dzisiaj, może nie jutro, ale kiedyś na pewno. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to dzięki nim przetrwałam te wszystkie lata. Może nie myślałam o tym na co dzień, ale to właśnie wiara, że kiedyś wszystko się ułoży, tak bardzo mi pomogła. Że będzie lepiej. I tak też się stało.
— Grosik za twoje myśli — Uśmiech na mojej twarzy powiększył się jeszcze bardziej, kiedy usłyszałam doskonale znany mi głos tuż przy moim uchu. Głos, który rozpoznałabym nawet w największym zgiełku, i który jako jedyny dawał mi poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
— "Jeśli nie wiara, cóż nam pozostaje" — zacytowałam mysz, nie odrywając wzroku od błękitnego morza. — Wiara w lepsze jutro była jedyną rzeczą, która pomogła mi przetrwać służbę u Jadis. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Do dzisiaj, kiedy Ryczypisk wypowiedział te słowa.
— No i spójrz, spełniło się — powiedział, całując mój policzek.
— W dużej mierze dzięki tobie — odparłam, odwracając się do niego przodem, a jego dłonie od razu wylądowały na mojej talii. — Gdyby nie ty i twoje rodzeństwo, być może po dziś dzień w Narnii panowałaby wieczna zima, a ja nadal służyłabym u boku Jadis. Wszystko mogło się potoczyć inaczej. Więc jakby na to nie spojrzeć, w pewnym stopniu uratowałeś mi życie, nawet w całkiem dużym stopniu — Kąciki jego ust powędrowały do góry, w wyniku czego na jego twarzy zaczęły się pojawiać dołeczki.
— A ty w pewnym sensie uratowałaś moje — Zmarszczyłam delikatnie brwi, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Piotr zamknął moje usta pocałunkiem. — A już z pewnością życia tysięcy Narnijczyków — dodał, kiedy się ode mnie odsunął, po czym wyciągnął w moją stronę rękę, którą bez wahania ujęłam. — Chodź — Skinął głową w kierunku zebranego tłumu. Pierwszą reakcją mojego ciała była chęć zatrzymania się, ale blondyn, jakby to wyczuwając, ścisnął mocniej moją dłoń, posyłając mi ciepły uśmiech. — Spokojnie, staniemy sobie w pierwszym rzędzie — Jak powiedział, tak się stało. Telmarowie, widząc nadchodzącego króla Narnii, zaczęli się przesuwać, ułatwiając nam przedostanie się do przodu, a z każdym krokiem coraz wyraźniejsze stawały się odgłosy uderzającego o siebie żelaza. W końcu poznałam też ich źródło. Cały tłum zgromadził się wokół walczących ze sobą Kaspiana i Edmunda. Ostrza ich mieczy połyskiwały w słońcu, podczas gdy walka przybierała na intensywności. Oboje dokonywali wszelkich starań, aby zwyciężyć, lecz koniec końców po przedstawieniu wyśmienitych ruchów, taktyk i ataków, skrzyżowali miecze, zakańczając walkę remisem, a wszyscy wokół zaczęli bić brawo.
— Nabrałeś krzepy, mój drogi! — pochwalił czarnowłosego Telmar, klepiąc go po ramieniu.
— Na to wygląda — odpowiedział młody Pevensie z uśmiechem.
— Ktoś jeszcze chce spróbować swoich sił?! — zawołał Kaspian, ale wszyscy wokół zaczęli tylko przecząco kręcić głową.
— Ja chętnie — Podniosłam wzrok na stojącego obok mnie Piotra, który wzruszył ramionami i dobywając miecza, wyszedł naprzód i ustawił się naprzeciw bruneta. Przyglądałam im się zaciekawiona, kiedy tak stali, nie wykonując przez dłuższą chwilę żadnych ruchów, aż w pewnym momencie blondyn wziął zamach i ich miecze spotkały się, a dźwięk uderzającej o siebie stali znów rozbrzmiał w powietrzu. Walka stawała się z każdą sekundą coraz bardziej zawzięta. Zupełnie jakby była na serio, a nie tylko dla rozrywki i porównania sił. Czułam, jak moje mięśnie z niewiadomego powodu zaczęły się napinać. Kaspian zaatakował ponownie, a Piotr zwinnie odparł jego atak i za pomocą kilku sprawnych ruchów wytrącił miecz z ręki telmarskiego króla, przystawiając ostrze do jego klatki piersiowej. Wszyscy ponownie zaczęli klaskać, ja będąc jedną z nich i równocześnie tą, którą zdawało się być słychać najgłośniej. Mężczyźni przybili sobie piątki i Piotr ukłonił się teatralnie, po czym podszedł do mnie, odgarniając do tyłu wpadające mu do oczu blond włosy.
— Byłeś świetny — pochwaliłam go, złożywszy uprzednio krótki pocałunek na jego ustach. Chyba ucieszyły go moje słowa, bo uśmiech nie schodził z jego warg ani na ułamek sekundy, gdy skierowaliśmy się ku dwójce jego rodzeństwa. Oboje oparliśmy się o burtę, a blondyn od razu objął mnie ramieniem.
— Myślicie, że gdyby wciąż trzymać kurs na wschód, dopłynęlibyśmy na koniec świata? — Spojrzałam na Łucję, która przyglądała się naszej trójce, czekając na odpowiedź.
— Nie przejmuj się, Łusiu. To kawał drogi stąd — odparł mój narzeczony, biorąc łyk z kubka, który otrzymał od jednego z marynarzy.
— A ci swoje, jak zwykle gadają bzdury — Klapa uchyliła się, a na pokład wyszedł Eustachy. A już zdążyłam o nim zapomnieć.
— Czujesz się trochę lepiej? — zapytała złotowłosa.
— Tak, ale to nie wasza zasługa! Całe szczęście, że mam stalowe nerwy — Zmarszczyłam brwi, kierując wzrok na Edmunda, który na słowa swojego kuzyna przewrócił jedynie oczami.
— No proszę, wstało nasze słoneczko — Ryczypisk dołączył do rozmowy i opierając się o jedną z beczek, skrzyżował łapki. — Polubiłeś już morze?
— Zawsze je kochałem! To naturalne, że byłem zaskoczony. Matka mówi, że jestem niezwykle wrażliwy. Jak to jednostki wybitne — Zakryłam usta dłonią, próbując ze wszystkich sił nie wybuchnąć na głos śmiechem, podczas gdy Piotr starał nie zadławić się winem, które chciał przełknąć, ale w ostateczności wypluł je z powrotem do kubka. Ukryłam twarz w koszuli blondyna, żeby nikt nie widział, jak bardzo robię się czerwona. Poczułam, że jego mięśnie zaczęły delikatnie drżeć pod wpływem śmiechu, który opanował teraz także jego ciało. Poklepał mnie po plecach, a ja opanowawszy już swój śmiech, spojrzałam na Eustachego, który dalej na coś narzekając, z impetem uderzył w Kaspiana, odbijając się od jego piersi.
— Porwanie powiadasz? Dziwne. Uratowaliśmy ci przecież życie — zauważył brunet, krzyżując ręce.
— Trzymacie mnie tu wbrew woli! I na dodatek w niehigienicznych warunkach! Tam jest istne zoo na dole!
— Straszny z niego malkontent, prawda?
— Dziś to tryska humorem — powiedział Edmund, na co zrobiłam wielkie oczy i chwyciłam kubek blondyna, chcąc wziąć łyka wina, ale on od razu wyrwał mi go z ręki. Spojrzałam na niego niezadowolona.
— Nie chcesz tego pić.
— Racja — mruknęłam, przypominając sobie, że zaledwie kilka sekund wcześniej do niego napluł.
— Widać ląd! — krzyknął jeden z marynarzy. Odwróciłam się gwałtownie w stronę morza i uśmiechnęłam się, widząc wyspę znajdującą się w pewnej odległości od nas. Nareszcie będziemy mogli stanąć ponownie na ziemi. I wreszcie przestanie się wszystko bujać.
_________________________________________
Szczęśliwego Nowego Roku kochani! Mam nadzieję, że będzie on dla nas łaskawszy od 2020 i przyniesie nam dużo radości. Bawcie się dobrze, nawet jeśli siedzicie teraz w domu. Włączcie dobrą muzykę i zróbcie sobie mini imprezkę i wejdźcie w ten nowy rok z przytupem❤ Trzymajcie się cieplutko i do następnego😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro