Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Uchyliłam delikatnie powieki, czując przyjemne ciepło promieni słonecznych na mojej twarzy i uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc, jak wpadają do kajuty przez duże okna. Czułam delikatny ciężar na mojej talii, a spojrzawszy w tę stronę, dostrzegłam dłoń Piotra. Odwróciłam ostrożnie głowę, kierując wzrok na śpiącego blondyna, a kąciki moich ust powędrowały jeszcze bardziej ku górze. Lubiłam na niego patrzeć, kiedy spał. Wyglądał wtedy tak bezbronnie i beztrosko. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, rozkoszując się tym widokiem i jego bliskością, kiedy nagle zacisnął mocniej powieki, po czym uchylił jedną z nich.

— Coś nie tak, że tak mi się przyglądasz? — zapytał nieco zachrypniętym głosem, na którego dźwięk moje ciało przeszył dreszcz.

— A co? Nie mogę? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie, na co mężczyzna delikatnie się uśmiechnął.

— Oczywiście, że możesz — odparł, obejmując mnie mocniej w talii i odwrócił przodem do siebie. — Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego, że dane mi jest budzić się z takim widokiem — Przyciągnął mnie bardziej do siebie i pocałował delikatnie w nos. Zaśmiałam się, kręcąc głową.

— Przestań już tak słodzić — mruknęłam, odgarniając kosmyk włosów z jego czoła i położywszy dłoń na jego policzku, wpiłam się w jego ciepłe, nieco spierzchnięte usta. Blondyn bez chwili zastanowienia odwzajemnił pocałunek, pogłębiając go z każdą sekundą. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zawisł nade mną. Wsunęłam palce w jego miękkie włosy. Nagle odsunął się ode mnie, a ja poczułam ogarniający moje ciało chłód. — Co? — zapytałam, spoglądając w jego niebieskie tęczówki, które błądziły po mojej twarzy.

— Chyba musimy się zbierać. Za chwilę zaczną na szukać — powiedział, pocałował mnie krótko i z tym swoim cwanym uśmieszkiem wstał z łóżka, kierując się w stronę komody.

— Ej, tak się nie robi — Z oburzeniem przyglądałam się, jak zarzucił na siebie koszulę i powoli zaczął zapinać guziki. Usiadłam na materacu, patrząc na niego przez chwilę, po czym sama wstałam, próbując wydostać się ze za wielkiej dla mnie koszuli blondyna.

— Do twarzy ci w niej — Usłyszałam za sobą, na co przewróciłam oczami. Odwróciłam się i wzdrygnęłam lekko, kiedy zauważyłam, że stoi zaledwie dwa kroki ode mnie. Podszedł, schylił się i pocałował mnie delikatnie, a ja poczułam, jak moje serce zabiło mocniej. Westchnęłam cicho i stanąwszy na palcach, zarzuciłam ręce na jego szyję, pogłębiając pocałunek. Jejku, co ten człowiek ze mną robił? Czułam, jak jego ręce oplatają mnie mocno w talii. — Kocham cię, wiesz o tym? — odezwał się, kiedy oderwaliśmy się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza.

— Ja ciebie też — odpowiedziałam, a Piotr dotknął mojego nosa swoim i wrócił ponownie do komody, kontynuując ubieranie się. Przygryzając delikatnie dolną wargę, uniosłam kąciki ust i chwyciłam za swój strój, biorąc się za jego zakładanie. Gotowa podeszłam do mężczyzny, który czekał już z wyciągniętą ręką. Ujęłam ją, a blondyn okręcił mnie wokół osi i puszczając oczko, otworzył drzwi, wyprowadzając nas na korytarz. Weszliśmy po schodach i wyszliśmy na pokład. Przez chmury przebijały się promienie słońca. Po pochmurnej nocy zaczęło się wreszcie rozpogadzać. Wiatr rozwiewał moje włosy we wszystkie strony, ja zaś próbowałam za wszelką cenę założyć je za ucho. Piotr przyglądał mi się, śmiejąc się pod nosem z moich nieudolnych starań.

— To nie jest śmieszne — powiedziałam, spoglądając na niego w poważnym wyrazem twarzy, którego prawdopodobnie nie zauważył z racji tego, że włosy zakryły moją twarz.

— Wręcz przeciwnie, kochanie. To jest bardzo śmieszne — odparł, za co dostał ode mnie kuksańca. Rozejrzałam się dokładnie po pokładzie. Załoga jak zwykle krzątała się, wykonując powierzone im zadania i żywo rozmawiając. Widać po wczorajszej wygranej, wszystkim dopisywał dobry humor. Kaspian stał przy sterze wraz z Drinianem, dyskutując i co jakiś czas pokazując coś na trzymanej przez kapitana mapie. Powędrowałam dalej wzrokiem i zauważyłam Edmunda, który pochylał się nad mieczem, powierzonym mu przez bruneta. Ruszyłam w jego stronę żwawym krokiem. Kiedy do niego doszłam, towarzyszył mu już także Ryczypisk.

— Będzie wspaniale się prezentował. Ciekawe, czy produkują też mniejsze rozmiary — zaśmiała się mysz.

— Obawiam się, że nie produkują ich już wcale, Ryczypisk — powiedziałam, stając przed młodym Pevensie, który na dźwięk mojego głosu, podniósł na mnie wzrok. — Ale pamiętam, że kiedyś widziałam bardzo podobny miecz o wiele mniejszy od tego. Wydaje mi się, że pasowałby do ciebie idealnie.

— Co jak co, ale nie sądzę, żeby ktoś inny zasłużył na niego tak, jak ty — odparł Piotr, stając po mojej prawej i objął mnie ramieniem.

— To prawda — potwierdziłam. — Jest naprawdę piękny — dodałam, wskazując palcem ostrze, którego rękojeść Edmund mocno ściskał.

— Zobaczysz, jaki będzie piękny, jak już go wyczyszczę — mruknął, chwytając z uśmiechem za scyzoryk i ponownie zaczął odłamywać pokrywające ostrze łupinki. Uniosłam delikatnie kąciki ust. Radość i pewnego rodzaju duma były mu wymalowane na twarzy. Usiadłam na skrzyni obok niego, a miejsce obok mnie od razu zajął blondyn. — Macie już wszystko przygotowane na ślub? — zapytał nagle. Spojrzałam na niego zdezorientowana.

— A tobie skąd nagle to pytanie do głowy przyszło? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

— Bo ten diament w twoim pierścionku odbija światło pod takim kątem, że ślepi mnie po oczach — odparł, uśmiechając się szeroko, ale jednocześnie ani na ułamek sekundy nie oderwał wzroku od polerowanego ostrza.

— Śmieszny jesteś — odparłam, kręcąc z rozbawieniem głową. Odwróciłam się w stronę Piotra, opierając brodę na ręce. — Chyba mamy, prawda? — spytałam, ale zanim zdążył odpowiedzieć, przypomniałam sobie. — Nie! Jeszcze został nam wybór tortu!

— Ktoś tu mówił coś o torcie? — Podniosłam wzrok, który od razu napotkał na wpatrujące się w naszą dwójkę niebieskie tęczówki Łucji. — Mogę iść na degustację, jeśli nie macie czasu albo chcielibyście go poświęcić na coś innego — zaoferowała, siadając na kolanach swojego najstarszego brata, który spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. — No co? Lubię torty. Są pyszne i zawsze tak pięknie udekorowane — Uśmiechnęłam się do niej. — Cieszę się, że za niedługo będziemy siostrami — powiedziała, odwzajemniając mój gest i ścisnęła delikatnie moją dłoń.

— Ja też — odparłam zgodnie z prawdą. Zawsze marzyłam o kochającej rodzinie, ale dane było mi mieć ją tylko przez pierwsze dziesięć lat mojego życia. Później wszystko się posypało. Do dzisiaj czasami myślałam o Jadis. O tym, jak mnie traktowała przez te wszystkie lata, gdy rządziła w Narnii jako Biała Czarownica. Czułam wtedy lekkie ukłucie w sercu, które jednak znikało, kiedy wracały wspomnienia z naszego dzieciństwa. Te szczęśliwe lata, które spędziłyśmy razem, bawiąc się i biegając pośród drzew rozpościerającej się wokół naszego domku puszczy. Wycieczki z tatą, kiedy brał nas ze sobą na łowy lub kiedy wybieraliśmy się po opał. Tęskniłam za tymi czasami. Za beztroskimi latami dzieciństwa, kiedy wszystko było takie proste. Kiedy codzienność polegała na spaniu, jedzeniu, zabawie i spędzaniu czasu z rodziną. Odchyliłam głowę, spoglądając na czyste niebieskie niebo. Chciałabym ich znowu zobaczyć. Przynajmniej na chwilę. Czasami miałam ochotę wrócić do czasów, kiedy miałam osiem lat i wszystko jeszcze było normalne, lecz później, kiedy zaczynałam się bardziej zastanawiać, cieszyłam się, że dane było mi tyle przeżyć. Te wszystkie wydarzenia sprawiły, że jestem, jaka jestem. Ukształtowały mój charakter. Życie zadało mi wiele ciosów, lecz po każdy się zebrałam i silniejsza brnęłam dalej. Choć nie zawsze było łatwo. Były momenty, w których miałam wrażenie, że to już koniec. Ale myliłam się, ponieważ po ulewie zawsze przychodzi słońce.

— Wszystko w porządku? — Wzdrygnęłam się delikatnie, czując dotyk na moim ramieniu. Odwróciłam głowę w stronę Piotra, który przyglądał mi się z troską. No właśnie. Gdyby nie te wszystkie przygody i sytuacje, które mnie spotkały, nigdy bym go nie poznała. Ani jego rodzeństwa. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Mimo tego, że spędziłam z nimi jedynie malutką część mojego życia, nie mogłam sobie go już wyobrazić bez nich. Stali się jego nieodłącznym elementem. I jednym z największych źródeł szczęścia, jakie miałam. Uśmiechnęłam się do narzeczonego.

— W jak najlepszym. Po prostu odpłynęłam na chwilę myślami — odparłam, ale mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku.

— Co to? Próbujesz czmychnąć? Zapomniałeś, że jesteśmy na statku? — Tuż za mną po burcie przebiegł Ryczypisk, ścigając uciekającego Eustachego. Zdziwiona obserwowałam, jak mysz chwyciła ogonem słup i zabrawszy zamach, wylądowała na beczce przed kuzynem rodzeństwa Pevensie.

— Posłuchaj, załatwmy to kulturalnie — próbował przemówić do małego rycerza, ale tu się przeliczył. Nie z Ryczypiskiem. Mysz swoją cienką szpadą przecięła koszulę chłopaka.

— Raz. To za kradzież. Dwa. To za kłamstwa. I trzy. To na pamiątkę — Futrzak uderzył go okrągłym przedmiotem nabitym na koniec ostrza. Blondyn zaczął machać trzymanym w ręce mieczem i w końcu podjął próbę ataku. Ryczypisk zwinnie odskoczył na bok. — I to mi się podoba. A więc jednak pojedynek. Łap! — krzyknął, a ja zauważyłam szybującą w moją stronę kulę. Złapałam ją w ostatniej chwili i zdałam sobie sprawę, że była to pomarańcza. Zaczęłam ją obierać, nie odrywając wzroku od "walczącej" dwójki. — To było to? Dalej synu! Skup się! Skup się! — wołała mysz, kiedy chłopiec nieumiejętnie zaczął machać bronią. W pewnych momentach miałam wrażenie, że za chwilę wypadnie mu ona z ręki i poważnie kogoś zrani. — Słuchaj, nie machaj jak pijany cepem! — Zaśmiałam się cicho na uwagę Ryczypiska. — Postawa! Klinga wyżej. W górę, w górę. O tak! — Eustachy wykonał kolejny cios, tnąc ostrzem powietrze. Uderzył klatką piersiową o skrzynię, jednak szybko się podniósł i spróbował jeszcze raz, a ostrze wbiło się w maszt. Mysz odskoczyła kolejny kawałek. — Juhu! Tutaj jestem! — zawołał. — No dalej! Wysuń naprzód stopę! — Podczas gdy chłopiec podjął kolejną próbę ataku, Ryczypisk zeskoczył na ziemię. — Ale nie lewą! Prawą! — krzyknął, uderzając blondyna w nogi. — Jeszcze raz! — Wdrapał się ponownie na burtę, stając w bojowej pozycji. — To jak taniec, synu! Próbuj. Balet — Eustachy rozpoczął serię ataków, a Ryczypisk z każdym ciosem zachęcał go do kolejnego, zwinnie je unikając. W końcu stwierdził, że zrobi psikusa Brytyjczykowi, udając, że wpada do morza. Chłopiec podbiegł do burty, wyglądając za nią w głęboką wodę, natomiast ja obserwowałam, jak mysz zakrada się do niego od tyłu i ogonem dotyka delikatnie jego ramienia, a kiedy niebieskooki się odwrócił, Ryczypisk wziął zamach i pchnął go w plecy, tak, że wylądował na ziemi, przewracając przy okazji koszyki. — I koniec lekcji pierwszej.

Załoga, która zebrała się wokół tego widowiska, zaczęła klaskać, natomiast ja z podziwem kiwałam głową, spoglądając na Eustachego. Co prawda do szermierza dużo mu jeszcze brakowało, ale ostatnie ciosy, jakie zaprezentował, były obiecujące. Drzemał w nim pewien potencjał, który krył się za jego arogancką osobowością i chamskim zachowaniem. Pod tym względem w pewnym stopniu przypominał mi siebie samą, więc nie mogłam go za to oceniać, ale jego ciągłe ataki paniki i niezdarstwo były niezwykle irytujące. Nie rozumiałam ich. I jeśli coś miało być jego zgubą, miałam przeczucie, że będą to właśnie one. Moją uwagę zwróciła wydostająca się spod koca ręka. Podniosłam się z miejsca, aby lepiej widzieć.

— Patrzcie! — zawołała Łucja, przyglądając się, jak mała dziewczynka wychodzi z koszyka, który kilka sekund temu został przewrócony przez Eustachego. Kojarzyłam tę różową suknię. To była córka jednego z obywateli Samotnych Wysp, który po walce zgłosił się do Kaspiana z prośbą, aby ten pozwolił mu wypłynąć z nami w dalszą podróż. Dziewczynka wyprostowała się, odgarniając z twarzy brązowe włosy.

— Gael? — Mężczyzna wyszedł z szeregu. — Skąd się tutaj wzięłaś? — zapytał, spoglądając na nią z niedowierzaniem, po czym podszedł do niej żwawym krokiem i mocno ją do siebie przytulił. Powolnym krokiem podszedł do nich także Drinian.

— Dobrych marynarzy nigdy za wiele — powiedział, unosząc delikatnie kąciki ust. Chyba jeszcze nigdy, odkąd znaleźliśmy się na tym statku, nie widziałam go uśmiechniętego. Zresztą podejrzewałam, że podobnie było z resztą załogi, ponieważ przyjazny wyraz twarzy kapitana wywołał niemałe poruszenia.

— Złego słowa nie powiedział. Chyba się starzeje — Zaśmiałam się cicho na uwagę jednego z członków załogi i podeszłam do brunetki, aby poczęstować ją kawałkiem pomarańczy. Podziękowała, dygając delikatnie i ruszyła za Łucją, która wzięła ją pod swoje skrzydła.

— Widać ląd! — Ledwie dziewczyny opuściły pokład, zabrzmiał głos marynarza, przesiadującego aktualnie na bocianim gnieździe. Szybkim krokiem podeszłam do schodów prowadzących ku sterze i przeskakując co dwa stopnie, znalazłam się obok Kaspiana, który właśnie wyciągał lunetę. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, podczas gdy on dokładnie analizował wybrzeże.

— No i? — zapytałam, kiedy dalej się nie odzywał.

— Wygląda na bezludną. Ale jeśli lordowie ścigali mgłę na wschód, na pewno przybili i tu — mruknął, podając trzymany przedmiot Piotrowi.

— To może być pułapka — zauważył słusznie Drinian.

— Albo wyjaśnienie zagadki — odparł blondyn.

— Kaspian? — Edmund zwrócił się do Telmara.

— Na noc zejdziemy na ląd. Rano zrobimy rekonesans — zadecydował brunet, co spotkało się ze zwrotem 'Tak, Wasza Wysokość' ze strony kapitana, a cała reszta załogi zabrała się za wykonywanie swojego zadania, jakim było przygotowanie łodzi oraz prowiantu na nadchodzącą noc.

***

Rozłożyłam koc w miejscu możliwie najbliższym ogniska, nad którego rozpaleniem pracowało kilku członków załogi. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Piotra, którego po pewnym czasie dostrzegłam, jak szedł w stronę Telmarów, trzymając w rękach stos patyków. Usiadłam na kocu, obserwując jego ruchy. Podał drewno mężczyznom i po przeanalizowaniu wzrokiem otoczenia, zauważył mnie i z szerokim uśmiechem ruszył w moją stronę. Opadł na miejsce obok mnie, głośno wzdychając.

— To powinno wystarczyć na znaczną część nocy — powiedział, wpatrując się w krajobraz przed sobą. Podążyłam za jego spojrzeniem. Słońce zachodziło za linią horyzontu, a jego promienie padały na morze pod takim kątem, że warstwa wody zaczęła błyszczeć. Niebo przybrało ciepły różowy kolor. Obserwowanie tego spowodowało, że zaczął wypełniać mnie błogi spokój. Poczucie, że wszystko jest w porządku. Bo przecież było. Człowiek tak rzadko dostrzega dobro, które go dostrzega, cały czas będąc w pogoni za tym, czego mu brakuje. Zerknęłam na siedzącego obok mnie Piotra. — Mam coś na twarzy? — zapytał, dostrzegłszy moje spojrzenie. Pokręciłam głową, zaprzeczając. Blondyn uśmiechnął się, opadając na plecy i jedną ręką pociągnął za mój łokieć, abym również się położyła. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej, kładąc równocześnie na niej dłoń i poczułam, jak jego ramiona ciasno mnie oplatają. Pocałował mnie w czubek głowy, a równomierne bicie jego serca było tak kojące, że z każdą sekundą coraz bardziej się odprężałam, aż opanowała mnie senność i nie wiedząc nawet kiedy, zasnęłam w ramionach narzeczonego. 

______________________________________

Witam w kolejnym rozdziale!❤ Jaką długość rozdziałów preferujecie? Wolicie długie, czy krótsze rozdziały? Mam nadzieję, że ten wam się spodobał😊 Trzymajcie się cieplutko i do usłyszenia w następnym😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro