Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

— Pobudka! Wstawajcie! To Błękitna Gwiazda! — Uchyliłam powieki, spoglądając na niebo, na którym od razu dostrzegłam jasno świecącą niebieską kulę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wreszcie jakiś realny trop. Koniec błądzenia w ciemności.

— A więc do szalup, moi drodzy! — rozporządził Kaspian, stając na równe nogi. — Im prędzej wyruszymy, tym lepiej.

Piotr, który zdążył się już podnieść, wyciągnął w moją stronę dłoń, którą od razu ujęłam, a mężczyzna pomógł mi wstać. Posłał mi delikatny uśmiech i splótł ze sobą nasze palce, kierując się ku łodzi. Usiadłam na dziobie, obserwując, jak z każdą chwilą zbliżaliśmy się coraz bardziej do 'Wędrowca do Świtu', na którego pokładzie jak zwykle krzątali się członkowie załogi. Kiedy tylko wciągnięto łódź i stanęliśmy na drewnianej posadzce, Kaspian od razu ruszył za Drinianem do pomieszczenia rufowego, zostając przez niego zagadywanym na wszystkie możliwe tematy związane z dalszą podróżą. Podniosłam wzrok, słysząc głośne trzepotanie skrzydeł nad głową, a mój wzrok napotkał Eustachego, który szybował nad statkiem oraz stojącego na jego głowie Ryczypiska. Usiadłam na pobliskiej skrzyni, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

— Wszyscy do wioseł! — rozbrzmiał głos kapitana, a załoga zaczęła schodzić pod pokład. Spojrzałam na bruneta, który właśnie zmierzał w naszą stronę.

— Nie lepiej po prostu rozwinąć żagle? — zapytałam, a on spojrzał na mnie niczym na wariatkę.

— A masz jakiś wiatr? Jeśli też wchodzi w zakres twoich mocy, to nie ma problemu — powiedział. Siedziałam przez chwilę nieruchomo, próbując wyczuć choćby najdrobniejszy podmuch wiatru, ale okazało się, że na nic. Cisza i spokój. Tak się cieszyłam, że mamy trop, jak dotrzeć na wyspę, że nawet nie zauważyłam braku wiatru. Bez niego Błękitna Gwiazda nic nam nie da.

— To chyba jakiś żart — mruknęłam niezadowolona.

— Jeśli tak, to nie jest on zbyt śmieszny — dodał Edmund. Westchnęłam. To naprawdę musiał być jakiś nieśmieszny żart. Właśnie kiedy się wydawało, że wreszcie ruszamy do przodu. Gdy poszczególni członkowie załogi mijali mnie w drodze pod deck, słyszałam ich niezadowolone pomrukiwania i narzekania.

— I to wszystko po to, aby sprawdzić, czy lordowie w ogóle tam dotarli — szepnął Kaspian, a ja spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.

 — Przestań zakładać najgorsze — odparłam, opierając się o burtę i wyciągnęłam przed siebie nogi.

— Mówi jeden z największych pesymistów, jakich znam — odpowiedział.

— Osobiście preferuję określenie 'realista'. Myślałam, że to Drinian jest tym pesymistą.

— Też — przyznał, na co przewróciłam oczami.

— Na pewno tam dotarli. Gdzie indziej mieliby być? — Widziałam, że brunet ponownie otwarł usta, aby coś powiedzieć, więc szybko mu to uniemożliwiłam. — I nie dyskutuj z tym. Żyj wiarą, że tak jest.

Nie mieliśmy nic do roboty. Powoli zaczynało mi się nudzić na tym statku. Przymknęłam powieki, opierając się o ramię Piotra. Niebo było bezchmurne, a słońce ogrzewało przyjemnie moją twarz. Rozkoszowałam się spokojem, kiedy nagle usłyszałam głos Driniana.

— Wiatr nas zawiódł — mruknął. Uchyliłam powiekę, przyglądając mu się uważnie. Na jego jak zwykle kamiennej twarzy pojawiły się liczne zmarszczki, gdy mrużył oczy przed promieniami słońca.

— Jeszcze jakieś wieści, o których nie wiemy?

— I jak teraz dotrzemy na Ramandu? — zapytał Edmund, karcąc mnie wzrokiem.

— Na mój nos to coś nie chce, żebyśmy tam dotarli — odparł, krzyżując ręce za plecami i powoli zaczął krążyć po pokładzie, przyglądając się marynarzom i obserwując ich pracę.

— Mówiłam, że pesymista jakich mało — szepnęłam, przez co zostałam delikatnie szturchnięta w bok przez blondyna. — No co? — spytałam niewinnie, ale on tylko pokręcił głową, śmiejąc się cicho pod nosem.

— Jestem taki głodny, że chętnie bym tego smoka zjadł! — warknął jeden z członków załogi. Podniosłam wzrok, spoglądając na Eustachego, który szybował nad statkiem. Jak na zawołanie, zaburczało mi w brzuchu. Wszyscy byliśmy głodni. To, co zostało zebrane na Wyspie Złotej Wody, jak ją nazwaliśmy, nie wystarczy nawet na jeden posiłek dla całej załogi, a zapasy, z jakimi Telmarowie wypłynęli w rejs, dobiegły już końca. Drinian ruszył w górę schodami prowadzącymi ku sterowi.

— Jeśli dziś nie dotrzemy do lądu, naprawdę trzeba go będzie zjeść — powiedział. Zanim zdążył dojść do szczytu stopni, coś mocno wstrząsnęło statkiem. Ani jedna osoba nie zdołała utrzymać się na nogach. Zjechałam ze skrzyni, na której siedziałam, uderzając o twardą posadzkę. Jęknęłam, przewracając się na plecy i przykładając rękę do głowy, która zaczęła mnie niemiłosiernie boleć. 

— Wszystko w porządku? — Uchyliłam szerzej powieki, spoglądając w lewo, skąd przyglądały mi się niebieskie tęczówki Piotra, podnoszącego się na przedramionach. Skinęłam delikatnie głową.

— Chyba tak — mruknęłam, opierając się na łokciu. Blondyn wstał i pomógł mi uczynić to samo. — Co to było?

— Co tam się dzieje? — krzyknął Drinian. Wychyliłam się za burtę. Statek płynął o wiele szybciej niż dotychczas mimo tego, że wiosła pozostawały w bezruchu.

— Eustachy! Jesteś genialny! — Zerknęłam na Edmunda, a później odwróciłam się w kierunku, w który patrzył. Dziób statku owinięty był przez długi masywny ogon smoka, który ciągnął okręt naprzód. Cała załoga zaczęła głośno wiwatować na cześć Brytyjczyka. Właśnie uratował ich przed wielogodzinnym wiosłowaniem i nas wszystkich przed wymarciem z głodu. I chyba był z tego bardzo zadowolony. Po kilku godzinach podróży zaczęło się powoli ściemniać, kiedy na horyzoncie pojawiła się upragniona wyspa. Załoga od razu zabrała się za przygotowywanie szalup. Spuszczono je do morza i wspólnymi siłami dobiliśmy do brzegu. Czekała nas jeszcze tylko długa wędrówka, która miała nas zaprowadzić na sam szczyt. Kiedy zapanował kompletny zmrok, jedyną rzeczą, która pozwoliła nam nie przerywać drogi, była latarka Edmunda. Czarnowłosy szedł z przodu, oświetlając drogę. Stojące po obu stronach mostu, wrogo wyglądające rzeźby, spoglądały na nas spod warstwy bluszczu. Kroczyliśmy ostrożnie, nie wiedząc, czego tak naprawdę się spodziewać. Drzewa na końcu mostu tworzyły coś na podobę przejścia. Za nimi znajdował się długi stół, a na nim pełno jedzenia. Owoce, wypieki, wino. Sam ich widok sprawiał, że zaczynała lecieć ślinka. Po raz kolejny zaburczało mi w brzuchu.

— Ale uczta! — Tavros chciał wziąć coś ze stołu, ale ręka Driniana skutecznie go od tego powstrzymała. Szłam wzdłuż mebla, spoglądając to na jedzenie, to przed siebie. W końcu światło latarki Edmunda skierowało się na koniec stołu, a ja wzdrygnęłam się, widząc trzy porośnięte roślinnością postacie. Piotr odruchowo stanął przede mną, dobywając swojego miecza. Powolnymi krokami zbliżyliśmy się ku nim.

— Lord Revilian — powiedział Kaspian, kiedy dostrzegł pierścień na palcu jednego z nich. Młody Pevensie zaczął oświetlać pozostałe postaci. — Lord Mavramorn. Lord Argoz — Łucja odgarnęła jednemu z nich włosy z twarzy, ale od razu cofnęła rękę, zlękniona. Przyjrzałam się dokładnie mężczyźnie, próbując odgadnąć, co wywołało reakcję dziewczyny. — Oddycha — zauważył brunet. Faktycznie, klatki piersiowe całej trójki unosiły się i opadały równomiernie.

— Oni także — odezwałam się, wskazując palcem pozostałą dwójkę lordów. — Rzucono na nich urok — mruknęłam, spoglądając na Piotra. Nie pierwszy raz spotkałam się z czymś takim i byłam pewna, że on też nie. Jeden z najlepszych i najprostszych sposobów na pozbycie się nieprzyjaciela. Blondyn zmarszczył delikatnie brwi i zmrużył oczy, po czym odwrócił się szybko w stronę załogi.

— Nie tykać jedzenia! — ostrzegł, a Tavros wypuścił z łapy jabłko, które właśnie chciał ugryźć.

— Kamienny nóż — szepnął Edmund. — To jest stół Aslana! — zawołał.

— Miecze lordów — Kaspian pochylił się i wyciągnął zza pasa jednego z nich ostrze. — Kładźcie na stole — rozkazał, a każdy, kto był w posiadaniu miecza, odłożył go na stosie.

— Jest ich tylko sześć. Nadal jednego brakuje — zauważyłam, nieco zawiedziona. Choć od samego początku oczywiste było, że nie będzie to proste zadanie, drzemała we mnie cicha nadzieja, że już na tym etapie uda nam się pokonać złe moce. Ostrza zaczęły się mienić niebieskim światłem. Przez chwilę myślałam, że jednak zbudziła się 'drzemiąca w nich siła', jak to określił Koriakin, ale Łucja bardzo szybko wyprowadziła mnie z błędu.

— Patrzcie! — krzyknęła. Podniosłam wzrok i zauważyłam, jak Błękitna Gwiazda, która doprowadziła nas na tę wyspę, powoli zbliżała się ku ziemi. Kiedy jej dotknęła, przybrała postać bardzo urodziwej młodej kobiety o jasnych włosach. Ubrana była w długą, białą suknię.

— Przybysze z Narnii, witam was — rzekła melodyjnym głosem, a ja i reszta załogi pokłoniliśmy się przed nią. — Powstańcie — powiedziała, wykonując odpowiadający tym słowom gest rękoma. — Czy nie jesteście głodni?

— Jak cię zwą? — zapytał czarnowłosy, przyglądając się jej z zafascynowaniem. Podobnie zresztą, jak większość zgromadzonych.

— Jestem Liliandil. Córka Ramandu — przedstawiła się. — Wskazałam wam drogę.

— Jesteś gwiazdą? — Kolejne pytanie padło z ust Kaspiana, który zrobił w jej stronę kilka kroków. Przytaknęła, uśmiechając się delikatnie. — Aż trudno oderwać oczy.

— Właśnie widać — szepnęłam, pochylając się ku Łucji. Obserwowałam, jak Piotr zbliża się do niej, wpatrując się w nią niczym zaczarowany. Poczułam dziwne ukłucie w sercu.

— Jeśli nie odpowiada wam moja postać, chętnie przybiorę inną — zaproponowała, co spotkało się z natychmiastowym sprzeciwem trójki władców. Łypnęłam na narzeczonego, który potrząsnął delikatnie głową i odwrócił się w moją stronę, spoglądając na mnie, niczym przestępca przyłapany na gorącym uczynku. Wiedziałam, że gwiazdy miały taki wpływ na ludzi. Wiedziałam, że trudno im się oprzeć, ale mimo wszystko poczułam się w pewnym stopniu zdradzona. Zabolała mnie jego reakcja. — Proszę — powiedziała i ruchem dłoni zapaliła świece znajdujące się na stole. — Przy stole Aslana starczy miejsca dla wszystkich. Zawsze. Częstujcie się — zachęciła. Wyciągnęłam rękę i chwyciłam kiść winogron. Oderwałam z niej kilka owoców i wrzuciłam do buzi.

— Czekajcie! — zawołał Edmund, po czym skierował na mnie oskarżycielski wzrok. Wzruszyłam ramionami.

— Za późno — odparłam z pełnymi ustami, przez co wypowiedź ta była prawdopodobnie kompletnie niezrozumiała, ale nie przejmowałam się tym.

— Co im się przytrafiło? — Młody Pevensie wskazał palcem trójkę lordów.

— Byli na wpół obłąkani, gdy przybili do brzegu. Wzajemnie grozili sobie bronią, a przemoc jest niedozwolona przy stole Aslana. Dlatego zrzucono na nich sen — wyjaśniła.

— A kiedy się obudzą? — zapytała złotowłosa.

— Kiedy powróci ład — odpowiedziała jej z uśmiechem Liliandil. Nie wiem, jakim cudem cały czas miała taki dobry humor. — Chodźcie. Czas nas nagli — Po tych słowach odwróciła się i ruszyła stromą ścieżką przed siebie. Minąwszy Piotra, ruszyłam za nią. Czułam się niczym w labiryncie. Ścieżka wiła się między drzewami, przez co cały czas musieliśmy skręcać, omijając je. Zajęło nam to chwilę, zanim wreszcie dotarliśmy na szczyt, a młoda kobieta ponownie zabrała głos. — Czy czarodziej Koriakin mówił wam o Wyspie Mroku?

— Tak — odparłam, podążając za jej wzrokiem. Wyspa była już niedaleko, pochłonięta w ciemności. Jedynie zielona mgła sprawiała, że była ona widoczna. Emanowała złem, które przeszyło moje kości. Uczucie sprzed lat, które do dzisiaj prześladowało mnie po nocach.

— Jeszcze chwila i nic nie będzie w stanie powstrzymać zła — powiedziała, na co przytaknęłam głową.

— Koriakin powiedział, że aby pokonać mgłę, trzeba złożyć siedem mieczy na stole Aslana — zwrócił się do niej Kaspian.

— Tak, to prawda — przyznała.

— Ale znaleźliśmy tylko sześć — odezwał się Edmund. — Wiesz, gdzie możemy znaleźć siódmy?

— Tam — Wskazała palcem wyspę, a ja przełknęłam ślinę. — Musicie wykazać się męstwem. Macie mało czasu — Przyglądałam się przez chwilę lądowi, czując narastającą we mnie chęć walki. Chęć zakończenia tego wszystkiego. Czarne moce panowały nad Narnią już dość długo. Narnijczykom nie była potrzebna powtórka z rozrywki.

— Nie mamy żadnego czasu — mruknęłam pod nosem i szybkim krokiem ruszyłam w drogę powrotną. — Zabierzcie prowiant na drogę! Następny przystanek - Wyspa Mroku! — zawołałam, klaszcząc w dłonie i chwyciwszy po drodze jabłko, weszłam na most. Minęło zaledwie kilka sekund, kiedy usłyszałam za sobą tupanie. Odwróciłam się i ujrzałam Edmunda, który świecąc latarką, biegł w moją stronę.

— Nie boisz się tak chodzić sama po zmroku? — spytał, dorównując mi kroku.

— Nie, Wasza Wysokość. Przez dziesiątki lat polowałam nocami, dam sobie radę — zapewniłam.

— Dahlia, przepraszam — powiedział ze skruchą. — Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. Nie wiem, dlaczego coś takiego powiedziałem. To nie było w porządku, wiem o tym. Wcale tak nie myślę. Zrobiłaś dla nas tak wiele. Za niedługo będziemy tak jakby rodzeństwem. Kocham cię jak siostrę. Naprawdę — Zatrzymałam się gwałtownie, stając przodem do czarnowłosego. Nie mogłam postąpić inaczej, jak tylko szeroko się uśmiechnąć.

— Już wszystko przebaczone, Ed — odparłam. — Czekałam tylko, aż wreszcie jakoś to wydarzenie skomentujesz. Wiem, że nie byłeś wtedy sobą. Żadne z nas nie było. Nie ma o czym rozmawiać — Chłopak przyglądał mi się przez chwilę z niedowierzaniem.

— Ty tak na poważnie? — chciał wiedzieć, na co przytaknęłam delikatnie głową. — To znaczy, że mogę cię przytulić? — Zaśmiałam się pod nosem i gestem ręki, dałam mu pozwolenie. Objął mnie mocno.

— Dobra, bo dusisz — powiedziałam, udając, że brakuje mi powietrza. Edmund odsunął się, delikatnie się uśmiechając. — Czekaj na nich i pomóż im dotrzeć na brzeg, bo bez ciebie sobie nie poradzą. Spotkamy się przy łodziach.

***

Gdy tylko moje stopy dotknęły desek pokładu, ruszyłam ku klapie i uchyliwszy ją, zeszłam po schodach, kierując się ku mojej i Piotra kajucie. Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na miękkie łóżko, przymykając delikatnie powieki. Już miałam ponownie zatopić się we własnych myślach, kiedy usłyszałam ciche skrzypnięcie. Spojrzałam w stronę drzwi i zauważyłam stojącego w nich blondyna. Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę, podczas której panowała między nami całkowita cisza. Nagle opanowała mnie niekontrolowana złość. Nie znałam jej źródła, ale zawładnęła całym moim ciałem. Zacisnęłam szczęki.

— Wiesz, jeśli wolisz Liliandil, to równie dobrze możesz się z nią zaręczyć! — wrzasnęłam. Mężczyzna wzdrygnął się lekko, nie spodziewając się takiego wybuchu z mojej strony. — Jest przecież taka piękna, miła, kobieca. Idealna królowa. Na co czekasz, bierz pierścionek i leć! — Wyrzuciłam ręce ku górze. Pevensie zamknął drzwi, aby załoga nie słyszała moich krzyków, chociaż miałam wątpliwości, czy to cokolwiek dało. Stał dalej w tym samym miejscu, skanując mnie wzrokiem.

— Dahlia, nikt nigdy cię nie zastąpi — powiedział spokojnie. — Ja nie chciałem...

— Oddałam wszystko! — kontynuowałam, puszczając mimo wiatru jego słowa. — Zrezygnowałam z wszystkiego! Opuściłam Narnię. Mój dom. Oddałam swoje moce. Wszystko po to, żeby wraz z tobą udać się do waszego świata, który swoją drogą nie dorasta Narnii nawet do pięt. Dla ciebie! Wiesz, jak bardzo się męczyłam przez pierwsze miesiące?!

— Wiem...

— No właśnie nie wiesz! Czułam się jak idiotka! Jak wyrzutek i nieudacznik! Nie potrafiłam nic zrobić, wszystko było dla mnie nowe. Obce. Ale robiłam wszystko, aby się wpasować w tę szarą, londyńską rzeczywistość i być z wami. Z tobą. A ty robisz mi coś takiego! To bolało, Piotrze Pevensie.

— Naprawdę zawaliłem tym razem, czyż nie? — zapytał, utkwiwszy we mnie spojrzenie przepełnionych bólem niebieskich tęczówek. Poczułam delikatne ukłucie w sercu.

— Bardzo — mruknęłam. — Chciałabym pobyć sama — dodałam, na co mężczyzna delikatnie skinął głową.

— Jasne, to ja sobie pójdę — odparł, uchylając drzwi, po czym odwrócił się ponownie w moją stronę. — Nie chciałem cię w żaden sposób zranić. Nie wiem, dlaczego tak zareagowałem, ale wiem, że kocham cię całym sercem. I nic ani nikt tego nie zmieni. Nigdy — Z tymi słowami opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi, a ja opadłam na poduszki, głośno wzdychając. Sama w sumie nie wiedziałam, dlaczego na jego widok tak bardzo się zdenerwowałam. Dlaczego wybuchnęłam takim gniewem. Co prawda od wystąpienia tej sytuacji kłębiła się we mnie złość, ale nie chciałam na niego najeżdżać w taki sposób. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić, a z każdą sekundą, która mijała, zaczynałam mieć wyrzuty sumienia. Wyrzuciłam mu to wszystko w twarz, raniąc go przy tym jeszcze bardziej, niż on mnie incydentem z Liliandil. Przecież to nie była jego wina, że gwiazdy miały taki wpływ na ludzi. Ukryłam twarz w dłoniach i jęknęłam głośno. Dlaczego? Dlaczego znowu tak się zachowałam? I to jeszcze w stosunku do Piotra. Może nie zawsze było kolorowo, ale do takiej eskalacji jeszcze nigdy wcześniej między nami nie doszło. Do tak ostrych słów. Uderzyłam ręką w ścianę, którą od razu pokryła warstwa lodu. Kumulujące się we mnie emocje wzięły nade mną górę, a ja ponownie zaczęłam tracić kontrolę nad moimi mocami, jak zazwyczaj w podobnych sytuacjach. Odwróciłam się na brzuch i zatopiłam twarz w poduszce. Niczego nie rozumiałam. Swoich emocji, swojego zachowania, ani samej siebie.

_____________________________________

Dzień dobry, dzień dobry! Miłej soboty! Dahlię trochę poniosło tym razem 😅 Wiecie, że powoli zbliżamy się do końca? Tym razem już naprawdę 😥 Następny rozdział pojawi się prawdopodobnie 10.02, ponieważ wtedy mam ostatni egzamin. Nie chce mi się wierzyć, że pierwszy semestr studiów już za mną. Czas leci zdecydowanie zbyt szybko... Ja zabieram się do pracy, a wam wszystkim życzę udanego weekendu i tygodnia! ❤ Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, trzymajcie się cieplutko i do następnego 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro