ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Piotr otworzył drzwi samochodu i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą ujęłam z wdzięcznym uśmiechem.
― Dziękuję ― powiedziałam, wysiadając z pojazdu, po czym kilka razy wygładziłam spódnicę.
― Już się tak nie denerwuj, świetnie wyglądasz ― mruknął i pocałowawszy mnie w policzek, sięgnął na tylne siedzenie, wyciągając, owiniętą w folię, tacę z ciastem. ― Na pewno cię polubią.
― Mam nadzieję ― westchnęłam, chwytając jego dłoń, a on w odpowiedzi od razu splótł nasze palce. ― Nie chciałabym mieć wrogów w mojej nowej rodzinie.
― I nie będziesz miała ― zapewnił. ― Ciocia jest naprawdę sympatyczną osobą.
Przytaknęłam niepewnie głową, chociaż z każdym krokiem, zbliżającym nas do drzwi, czułam się coraz gorzej. Co było dziwne, ponieważ kiedyś w ogóle nie interesowała mnie czyjaś opinia na mój temat. Ale odkąd zaczęłam poznawać poszczególnych krewnych rodziny Pevensie, poczułam na sobie presję, że muszą mnie polubić. Przecież nie mogłam mieć z nimi takich relacji, jak z mieszkańcami Narnii.
― Pukaj ― zachęcił mnie chłopak, kiedy stanęliśmy przed progiem, a ja uniosłam rękę i stuknęłam trzykrotnie kołatką w masywne, drewniane drzwi. Ze środka można było usłyszeć ciche odgłosy krzątania, które trwały kilka sekund, aż w końcu drzwi się uchyliły, a w nich stanęła wysoka blondynka, która na nasz widok szeroko się uśmiechnęła.
― No nie wierzę, czyż to nie mój ulubiony siostrzeniec! ― zawołała, rozkładając ramiona i ucałowawszy Piotra w oba policzki, mocno go przytuliła. Chłopak zaśmiał się cicho i balansując w jednej ręce ciasto, objął swoją ciotkę.
― Cześć, ciociu. Chciałbym ci przedstawić kogoś wyjątkowego. To jest Dahlia. Dahlio, to właśnie moja ciocia Alberta ― Przedstawił nas sobie nawzajem.
― Dzień dobry ― Uśmiechnęłam się do blondynki.
― Och, tyle o tobie słyszałam! Cieszę się, że wreszcie możemy się poznać ― powiedziała, przytulając mnie równie mocno, co blondyna. Nieco zbita z tropu spojrzałam na Piotra, który śmiał się cicho pod nosem, przyglądając się naszej dwójce. W końcu odwzajemniłam uścisk kobiety. ― Zachodźcie, zachodźcie. Nie będziecie przecież tak stali na wejściu. Zapraszam do kuchni ― Pevensie skinął głowa, wskazując odpowiedni kierunek. Podążyłam za nim, zdejmując po drodze szalik.
― Mamy coś dla was ― oznajmił Piotr, kiedy jego ciotka weszła do pomieszczania i od razu podeszła do szafki, aby wyciągnąć z niej dwa kubki.
― Przecież nie musieliście ― Odebrała od swojego siostrzeńca pakunek, po czym odłożyła go na ladzie i delikatnie odwiązała wstążkę. ― Och ― Westchnęła, przykładając rękę do klatki piersiowej, w miejsce, w którym znajdowało się serce i trzymając między palcami małe zaproszenie, wybiegła z kuchni do znajdującego się obok salonu. ― Haroldzie, spójrz! ― zwróciła się do męża, lecz ten był tak zatopiony w lekturze gazety, że nie zwracał większej uwagi na małżonkę. ― Piotr się żeni, Haroldzie! Idziemy na wesele! ― Jej entuzjazm spowodował, że na mojej twarzy mimowolnie zagościł uśmiech. ― Nawet nie wiecie, jak się cieszę! ― Podekscytowana wróciła do kuchni, wyciągając i z hukiem odstawiając na stół talerzyki.
― Uwierz mi, ciociu. Wiemy ― zaśmiał się mój narzeczony, siadając na krześle.
― Siadaj, moja droga ― Wskazała ręką krzesło, stawiając przy nim naczynie z ciastem oraz filiżankę parującej kawy. ― Niestety mam kilka spraw do załatwienia na mieście i nie mogę ich przełożyć, ale za niedługo wrócę i chcę wiedzieć wszystko. Do tego momentu czujcie się jak w domu ― powiedziała i chwytając płaszcz, wybiegła z domu.
― Zaraz cała okolica będzie wiedziała ― odparł Piotr ze śmiechem, wbijając widelec w wypiek.
― Twoja ciocia ma bardzo dużo energii ― zauważyłam, zajmując miejsce obok niego.
― Tak, można powiedzieć, że równoważy w ten sposób lenistwo wujka ― szepnął, odchylając się nieco na krześle, aby sprawdzić, czy jego wuj tego nie usłyszał. Uśmiechnęłam się, biorąc łyk kawy. Faktycznie nie było się czym przejmować. Ciotka Piotra należała do najmilszych osób, jakie dane mi było poznać podczas licznych wizyt u krewnych rodziny Pevensie, które odbyliśmy w ostatnim czasie, rozdając wszystkim ciasto wraz ze zaproszeniem na nasze wesele. Zajadaliśmy się wypiekami i popijaliśmy kawę, planując kolejne rzeczy związane ze zbliżającym się wielkimi krokami ślubem, kiedy usłyszeliśmy skrzypnięcie drzwi. Czyżby pani Alberta tak szybko wróciła?
― Dzień dobry, wujku Haroldzie ― odezwał się znajomy głos, na którego dźwięk wychyliłam głowę, zaglądając do przedsionka. ― Niestety znów nie dostałam marchewki, mieli tylko brukiew. Mam zacząć gotować zupę? ― Stukanie obcasów stawało się coraz głośniejsze, a kiedy złotowłosa przekroczyła próg kuchni, na jej twarzy od razu zagościł uśmiech. ― Dahlia! ― krzyknęła i odstawiwszy na ladzie skrzynkę ze zakupami, mocno mnie przytuliła.
― Cześć, młoda ― powiedziałam, oddając uścisk.
― A z bratem to się nie przywita ― odparł naburmuszony blondyn, na co dziewczyna się zaśmiała, podchodząc do niego, aby i jego przytulić.
― Gdzie Edmund? ― zapytałam, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszałam zdenerwowane głosy z przedsionka.
― Chodź tu, ty mały...
― Tato, on się bije! ― zawołał spanikowany głos, a kiedy przeszłam do salonu, zauważyłam, jak rozwścieczony Pevensie zmierza ku kulącemu się na schodach blondynowi.
― Edek! ― Piotr wszedł do pokoju, a na dźwięk jego głosu obaj odwrócili głowy w jego stronę.
― No co? Przecież ja nic nie robię ― odpowiedział jego brat niewinnie, a chłopiec wykorzystał chwilę jego nieuwagi, aby uciec na górę. ― Idziecie? ― zapytał, wskazując palcem kierunek, w którym pobiegł jego kuzyn. Spojrzałam na pozostałą dwójkę, która tylko wzruszyła ramionami i razem ruszyliśmy śladami młodszego Pevensie, który zaprowadził nas do pokoju z dwoma łóżkami, na których się usadziliśmy, pogrążając w dalszej rozmowie. Mieliśmy sporo do nadrobienia. Odkąd ataki na Londyn stały się intensywniejsze i niebezpieczeństwo wzrosło, pani Pevensie postanowiła wysłać młodszą dwójkę rodzeństwa do swojej siostry w Cambridge. Od tej pory kontaktowaliśmy się wyłącznie korespondencyjnie.
― Dahlia, słuchasz w ogóle? ― Narzeczony objął mnie mocniej w talii.
― Hmm? ― zwróciłam się do niego, odrywając wzrok od wiszącego na ścianie obrazu. Dopiero wtedy zauważyłam, że wszyscy przypatrują mi się z oczekiwaniem. ― Możecie powtórzyć? ― Rodzeństwo zaśmiało się cicho, spoglądając na malowidło.
― Bardzo narnijsko wygląda, prawda? ― zapytała Łucja, a ja nie mogłam postąpić inaczej, jak tylko skinąć głową na potwierdzenie.
― Tak, jest piękny ― odparłam rozmarzona, opierając brodę na ręce. Chwilę później poczułam, jak blondyn całuje mnie delikatnie w skroń.
― Wiem, jak bardzo tęsknisz, skarbie ― powiedział, pocierając moje ramię. Uśmiechnęłam się delikatnie na jego gest.
― Dwie sierotki mamią nas, tworząc bajek las. Na głupoty nieustannie tracą czas. Was też już omamili tymi swoimi historyjkami? ― Drzwi do pokoju otworzyły się, a w nich stanął blondyn, który kilka minut temu umknął przed ciosem Edmunda.
― Mogę dać mu w łeb? ― Czarnowłosy zaczął się już podnosić z łóżka, ale w ostatniej chwili zatrzymała go ręka złotowłosej. ― Ty nigdy nie pukasz?!
― Robię, co chcę. Jestem u siebie. W przeciwieństwie do was ― odpyskował, zatrzaskując za sobą drzwi, po czym zajął miejsce w stojącym przy ścianie fotelu. ― Co się tak gapicie na ten obraz? Jest ohydny.
― Najpierw popatrz w lustro, a potem oceniaj ― mruknęłam, chwilę później robiąc wielkie oczy. W sumie nie chciałam go tak ostro zaatakować, ale już sama jego obecność wyzwalała we mnie to, co najgorsze. Tyle z nierobienia sobie wrogów w nowej rodzinie.
― Czasem wydaje mi się, że to może naprawdę faluje ― odezwała się jakby nigdy nic młoda Pevensie, podnosząc się z łóżka i podeszła do obrazu.
― Co za bzdety! We łbach wam się poprzewracało od tych wszystkich bajek, legend i innych romansów!
― Nikt tak jak kuzyn Eustachy sieczką nie umie napchać sobie czachy ― zrymował Edmund, na co zaśmialiśmy się we trójkę.
― Wielbiciele takich książek w końcu zawsze stają się ciężarem, który dźwigać musimy my. Ludzie nauki zgłębiający ważkie lektury.
― Ciężarem my? ― zapytał z oburzeniem młodszy Pevensie, podchodząc do kuzyna, który gwałtownie podniósł się z fotela, jak najbardziej zwiększając dystans między nimi. ― Odkąd tu jesteśmy, nie widziałem, żebyś choć kiwnął palcem! ― Przyglądałam im się zaciekawiona, czekając na dalszy rozwój sytuacji, kiedy nagle poczułam, że coś mokrego chlapnęło mi na twarz. Odwróciłam się, a moja szczęka opadła, gdy ujrzałam wylewającą się z obrazu wodę. Podeszłam do złotowłosej, wyciągając rękę, tym samym powodując, że ze strumienia zaczęły się wyodrębniać fragmenty lodu, spadając i roztrzaskując się o podłogę. A ja nie mogłam posiąść się ze szczęścia. Wracamy do Narnii. Do domu.
______________________________
Czasami tak sobie piszę te rozdziały i myślę "kurczę, ale chciałabym to zobaczyć na ekranie"😂 zawsze jak piszę, widzę tę scenę, tak jakbym patrzyła na film, a później próbuję to ubrać w słowa i już nie jest tak dobrze😂 Dziś taki luźniejszy rozdział, wena dalej nie wróciła😔 chociaż czasem pojawia się w środku wykładu i znika po pięciu sekundach, to chyba najbardziej irytująca rzecz na świecie. Mimo wszystko mam nadzieję, że się spodobał i że przy pisaniu następnego wena już będzie bardziej współpracować. Trzymajcie się cieplutko i do następnego❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro