Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ CZWARTY

— Łucja! — Nawoływanie stawało się coraz głośniejsze i bardziej natarczywe, a w głosie brunetki wyczuwalny był strach.

— Chyba zgubiłam płaszcz! — odkrzyknęła, posyłając mi lekki uśmiech. Odwzajemniłam gest, kierując wzrok przed siebie. Blondyn odwrócił się gwałtownie z ulgą, która znikła jednak w ułamku sekundy, gdy mnie zauważył. Szybkim ruchem dobył miecza i wymierzył we mnie ostrze.

— Łusiu, odsuń się! — krzyknął, lecz mała ani drgnęła.

— Daj spokój. Wszyscy widzieliśmy twoje umiejętności bojowe. Nie umiesz zabijać — powiedziałam.

— Chcesz się przekonać?

— Dalej, zabij mnie. Dasz swojej siostrze świetny przykład, jak traktuje się tych, którzy popełnili w życiu błąd.

— Nie możesz jej odebrać możliwości poprawy, Piotrek. Mama zawsze mówiła, że każdy zasługuje na drugą szansę, pamiętasz? — zapytała, a chłopak zaczął powoli opuszczać ostrze.

— Jakoś ci nie wierzę — mruknął, mierząc mnie wzrokiem.

— Nikt ci nie każe — odparłam, na co zmarszczył brwi i spojrzał na najmłodszą siostrę. Widząc jej zdecydowany wyraz twarzy, westchnął głośno.

— Dobrze, niech będzie.

— W takim razie ruszamy — odezwała się brunetka.

Ruszyliśmy więc wszyscy, chcąc jak najszybciej dotrzeć do obozu Aslana. Szłam na samym końcu pochodu w towarzystwie Łucji, rozglądając się dookoła. Robiło się przyjemnie ciepło, na drzewach pojawiały się kwiaty o pięknych kolorowych płatkach, a wyłaniająca się spod grubej warstwy śniegu trawa była soczyście zielona. Przyroda, po wielu latach zimy, powracała do życia. Już zapomniałam, jak cudowna jest Narnia, gdy biały puch nie pokrywa każdego milimetra ziemi. Nie wiedziałam, czy to przez nadchodzącą wielkimi krokami wiosnę, ale odczuwałam jakąś dziwną radość. I jeszcze te wszystkie zapachy docierające do moich nozdrzy. Wyłożyłam się na trawie, rozkoszując się chwilą. Dziewczynka zaśmiała się i położyła obok mnie.

— Jest pięknie, prawda?

— Przepięknie — odpowiedziałam, rozciągając się.

— Zapewne widzisz coś takiego pierwszy raz w życiu...

— Oj, nie. To wspomnienia mojego dzieciństwa.

— Ale w Narnii panuje zima już od stu lat!

— To bardzo możliwe.

— W takim razie musisz być naprawdę stara, żeby to pamiętać — odparła ze śmiechem.

— Na tyle, że przestałam liczyć — zawtórowałam jej. Muszę przyznać, że już dawno nie było mi tak dobrze. Nagle złotowłosa nabrała gwałtownie powietrza do płuc.

— Zapomniałabym! — zawołała, sięgając do małej kieszonki w swetrze. — To dla ciebie — powiedziała, wyciągając w moją stronę srebrny łańcuszek, po czym zapięła mi go wokół szyi. Spojrzałam na nią pytająco. — To od świętego Mikołaja — wytłumaczyła.

— Chyba się staruszek pomylił. Ja nie zasługuję na prezenty. Chyba że coś się zmieniło i teraz prezentami obdarowuje się morderców.

— To nie pomyłka. Wyraźnie powiedział, że to dla Dahlii. Dostałaś prezent, ponieważ "mimo zmian w zachowaniu, serce zawsze pozostaje takie samo". Powiedział, że dzięki niemu będziesz mogła bez skrępowania zmieniać swoją postać i że ty wiesz, o co chodzi — wyjaśniła, a mój mózg zaczął pracować na wysokich obrotach. Przecież zmiana postaci nie była dla mnie krępująca. Chyba że... Przymknęłam powieki, próbując się skupić. Pazury zaczęły się skracać, palce wydłużać. Znikało też owłosienie, długi pysk oraz stojące uszy. Podniosłam się z przysiadu, spoglądając na swoje ciało. Byłam ubrana w czarny dopasowany strój bojowy, a na nogach miałam wysokie botki tego samego koloru. Wiatr rozwiewał moje blond włosy we wszystkie strony. Były o wiele dłuższe niż je zapamiętałam.

— Chyba będę się musiała na nowo nauczyć chodzić — zażartowałam, na co mała się zaśmiała. Faktycznie, dziwnie się czułam, stojąc na dwóch nogach. Trochę jakby grawitacja zaczęła bardziej działać.

— Hej, idziecie? Gdzie was wciągnęło? Łucja! — Przewróciłam oczami, słysząc lekką panikę w głosie Piotra. Podszedł do nas szybkim krokiem.

— Spokojnie, przecież jej nie zjem. Ani nie uprowadzę — oświadczyłam, uśmiechając się do najmłodszej z rodzeństwa. — No co tak patrzysz? — zapytałam blondyna, który odkąd nas zobaczył, nie odrywał ode mnie wzroku.

— Od tego mam oczy. Do tego one służą, nie wiem, czy wiesz. Poza tym, tak jak mówiłem, nie ufam ci. Pilnuję młodszej siostry. Idziecie? Nie mamy całego dnia — odparł.

— Idziemy, nie musisz się tak rządzić — mruknęłam i zachęciłam młodą, żeby poszła przodem. Chłopak ujął drobną dłoń swojej siostry, a ja ruszyłam za nimi, zamykając nasz pochód. Mimo że na początku tej wyprawy czułam szczęście, że mogę udać się do obozu Aslana i wreszcie ujrzeć go na własne oczy, z każdym krokiem to uczucie słabło, a na jego miejscu pojawiał się strach. Co będzie, gdy królowa zorientuje się, że mnie nie ma? Na samą myśl o tym po moim ciele przebiegły dreszcze. Przecież nie mogłam się jej otwarcie postawić, zapłaciłabym za to głową. Tak oto zaczęła się zacięta walka ze samą sobą. Między częścią, która chciała iść z rodzeństwem Pevensie na spotkanie z Wielkim Lwem, a częścią, która chciała wrócić do Białej Czarownicy, ratując własne życie. Serce, pragnące poprawy i wyrwania się spod kontroli złej władczyni, toczyło walkę ze zdrowym rozsądkiem oraz instynktem samozachowawczym, podpowiadającym, że najlepszym rozwiązaniem będzie ratowanie swojej głowy. I ostatecznie rozsądek wygrał. Zatrzymałam się, przypatrując się jeszcze chwilę oddalającemu się rodzeństwu i upewniwszy się, że nie zwracają na mnie uwagi, zmieniłam się w ptaka, czym prędzej wyruszając w drogę powrotną. Czułam ogromne wyrzuty sumienia. Przez to, że oszukiwałam tę trójkę, ale i przez to, że działałam wbrew samej sobie. Tak naprawdę znaczną część mojego życia działałam wbrew samej sobie. Zajęło mi jakieś sto lat, żeby to zrozumieć. Przeszybowałam nad rzeką, a zauważywszy królową wraz z watahą wilków, wylądowałam na trawie, przyjmując wilczą postać.

— A ty gdzie się podziewałaś?! — zabrzmiała groźnie kobieta, a jej twarz wykrzywiał gniew.

— Wasza Wysokość wybaczy, próbowałam ich jeszcze znaleźć — skłamałam, dla uwiarygodnienia udając zmęczenie, po czym ukłoniłam się nisko. — Ale albo są nadzwyczaj szybcy i odnaleźli już Aslana, albo są bardzo dobrzy w chowanego...

— Dobrze — powiedziała po chwili, przyglądając mi się podejrzliwie. Chyba właśnie zmarnowałam wieloletnią pracę włożoną w uzyskanie jej zaufania. — Wiemy już, gdzie ten obóz się znajduje. Aslan zbiera armię. Zachciało mu się wojny, więc ją dostanie. Najwyższa pora rozesłać wici i zebrać wierne na oddziały.

Następne kilka godzin spędziłam na wykonywaniu rozkazu królowej. Organizowaliśmy odpowiednie miejsce na rozbicie obozu, zbieraliśmy posiłki. Jeśli naprawdę miało dojść do wojny, Narnijczycy mieli marne szanse. Siły Czarownicy były zbyt silne. Po jakimś czasie jej wysokość przywołała mnie do siebie. Moje serce zabiło szybciej. Bałam się, że nie uwierzyła w moje kłamstwo i teraz będzie dociekać lub po prostu bez skrupułów mnie zabije. Okazało się jednak, że cały ten strach był niepotrzebny, gdyż zostałam wezwana wraz z Maugrimem i razem mieliśmy ponownie szukać rodzeństwa Edmunda. Odetchnęłam z ulgą, po czym ukłoniwszy się nisko, wyruszyłam w drogę. Tak naprawdę to Maugrim zajmował się tropieniem ludzi, ja tylko wiernie dotrzymywałam mu towarzystwa, niezainteresowana odnalezieniem trójki ludzi. Nie miałam ochoty na kolejne spotkanie z nimi. Zapewne uważają mnie za najgorszego ze wszystkich zdrajców i w sumie nie bezpodstawnie. Nie chciałam znów spoglądać w te niebieskie tęczówki. Nie chciałam natknąć się na małą dziewczynkę, która uważała, że zasługuję na szansę. Na dziewczynkę, która była gotowa mi zaufać i przekazała prezent od świętego Mikołaja, cytując jego słowa o tym, że "serce zostaje takie samo". Lecz Maugrim był jednym z najlepszych tropicieli, oczywiste było więc, że to tylko kwestia czasu, zanim znajdzie ślad ludzi. Zaledwie po kilku minutach zaczął przyspieszać, coraz intensywniej węsząc, aż w końcu rzucił się biegiem przed siebie. Bez słowa ruszyłam za nim. Z czasem słyszałam coraz wyraźniejsze śmiechy dziewczyn. Gdy tylko nas zobaczyły, krzyknęły przerażone.

— Nie uciekajcie już, jesteśmy zmęczeni. Zabijemy was szybko — zapewnił je Maugrim, szczerząc groźnie kły. Zuzanna rozejrzała się gwałtownie i chwyciwszy leżący blisko niej ręcznik, rzuciła nim w mojego towarzysza, po czym ruszyła w stronę najbliższego namiotu. Tymczasem najmłodsza pobiegła ku wielkiemu drzewu. Chwilę później rozległ się głośny dźwięk rogu. Maugrim wydostał się spod materiału i rozejrzawszy się wściekle, ruszył w pogoń za starszą z sióstr, która rozpaczliwie próbowała dostać się na drzewo, gdzie była już Łucja. A ja, zachowując się niczym cień, podążyłam w jego ślady. Nie mogłam tak naprawdę zrobić nic innego. Nie chciałam ich atakować, a jednocześnie nie mogłam stanąć przeciwko Maugrimowi. Od razu doniósłby na mnie Białej Czarownicy. Na szczęście lub i nieszczęście zjawił się Piotr, kończąc moje dylematy. Zawarczałam cicho, przyglądając mu się uważnie. W ręce trzymał miecz, którego ostrze było wymierzone w naszą dwójkę, lecz w jego oczach, podobnie jak wtedy na rzece, mogłam dostrzec lęk i niepewność, choć teraz pojawiło się w nich coś jeszcze. Pewnego rodzaju zawziętość.

— Znów ty? — warknął rozeźlony Maugrim, łypiąc groźnie na chłopaka. Zostawiwszy w spokoju dziewczyny, zaczął krążyć wokół blondyna. — Już to przerabialiśmy. Wszyscy wiemy, że brakuje ci odwagi — zakpił. Przyglądałam się uważnie tej scenie, gdy nagle czyjaś potężna łapa przygniotła mnie do ziemi. Zaskomlałam cicho z bólu i podniosłam wzrok, który spoczął na majestatycznym lwie. Był piękny. Jeszcze piękniejszy niż opowiadał mi niegdyś ojciec. Obok niego pojawił się centaur z bronią w ręku, gotowy do ataku.

— Stać! — Rozbrzmiał głęboki głos władcy. — Wstrzymajcie się. Musi zdobyć ostrogi — Wszyscy przybyli Narnijczycy stanęli posłusznie w miejscu, przyglądając się Piotrowi.

— Wydaje ci się, że jesteś królem, ale zdechniesz jak pies! — Z tymi słowami wilk rzucił się na przyszłego władcę, obnażając ostre kły. Ostrze wbiło się w jego ciało, a siostry pisnęły, zeskakując z drzewa i podbiegły do swojego starszego brata, aby zepchnąć z niego zwłoki mojego kompana. Mimo wszechobecności śmierci nie sądziłam, że ujrzę tę chwilę na własne oczy. Może nie byliśmy z Maugrimem jakoś bardzo zżyci. Nie łączyła nas głęboka więź emocjonalna, ale często spędzaliśmy razem czas. Biała Czarownica przeważnie wysyłała właśnie naszą dwójkę na wszelkiego rodzaju misje. Przywykłam do jego obecności. Teraz już nigdy nie będzie mi towarzyszył. Nigdy już niczego nie powie. To dziwne uczucie. Łapa lwa przestała mnie tak mocno przygniatać do ziemi, chociaż nie poluźniła całkowicie uścisku. Wystarczyło jednak, abym znowu mogła wziąć głęboki wdech.

— Chyba jestem winna wyjaśnienia — odezwałam się cicho. — Droga do obozu Jadis nie jest skomplikowana. W tę stronę, cały czas prosto — Skinęłam głową w odpowiednim kierunku. — Znajdziecie tam Syna Adama.

— Oreusie — Aslan zwrócił się do centaura.

— Tak, Wasza Wysokość?

— Przyprowadźcie chłopca — Oreus przytaknął i wraz z grupą Narnijczyków ruszyli we wskazanym przeze mnie kierunku. Przybrałam ludzką postać, a łapa Wielkiego Lwa uwolniła mnie z uścisku. Podniosłam się z ziemi.

— Wasza Wysokość — zwróciłam się do władcy, kłaniając się nisko. Nie śmiałam nawet spojrzeć mu w oczy. Nie byłam tego godna. Nie po tym wszystkim, co w życiu zrobiłam. Nie zdziwiłabym się, gdyby mnie za to skazano na śmierć lub wieczne gnicie w lochach. Lecz żaden podobny wyrok nie padł z jego ust.

— Powstań, Dahlio — rzekł, a jego głos spowodował, że po moim ciele rozlała się fala ciepła. Wyprostowałam się, nie podnosząc jednak wzroku. Przyglądałam się moim butom oraz zielonej trawie, która porastała ziemię. — Spójrz na mnie, moja droga.

— Obawiam się, że nie jestem tego godna, Wasza Wysokość. Po tym wszystkim, co w życiu uczyniłam, nie zasługuję nawet, żeby przed tobą stać, Panie — Nagle zaczęło doskwierać mi sumienie. To sumienie, które przez ostatnie lata, zagrzebałam gdzieś głęboko w sobie. Obecność Aslana działała na mnie w dziwny sposób i sama nie wiedziałam, czy mi się to podobało. Wyrzuty sumienia za zamordowanie tylu niewinnych bezbronnych istot parzyły niczym rozżarzone żelazo przyłożone do mojej skóry. Parzyło tak bardzo, że łzy zaczęły same napływać do moich oczu. — Przepraszam — szepnęłam. — Przepraszam za wszystko i proszę o wybaczenie, choć wiem, że na nie nie zasługuję — Pojedyncze łzy spłynęły po moich policzkach. Kątem oka dostrzegłam jednak, że lew się delikatnie uśmiecha.

— Nie czyny kształtują człowieka, dziecko. Najważniejsze jest to, co jest w twym sercu. Ważne jest, że czujesz skruchę i żałujesz tego, co zrobiłaś. Serce ciężko jest zmienić w przeciwieństwie do czynów. Dlatego wszystko zostaje ci przebaczone, najmilsza — Skierowałam w końcu zaszklone oczy na jego twarz. Była łagodna, a wielkie kocie oczy wpatrywały się we mnie z niemal ojcowską miłością.

— Dziękuję, Wasza Wysokość. Tak bardzo dziękuję — powiedziałam, jeszcze raz kłaniając się nisko, po czym odwróciłam się w stronę rodzeństwa. Starsza dwójka przyglądała mi się spod przymrużonych powiek, oskarżycielsko. Tak, jak przygląda się wrogowi, znienawidzonej osobie. Jedynie Łucja uśmiechała się do mnie szczerze. — Jestem wam winna wytłumaczenia oraz przeprosiny. Jeśli zechcecie mnie wysłuchać, wszystko wam opowiem. Podzielę się z wami moją historią — Rodzeństwo spojrzało po sobie w milczeniu.

— Zgoda — odezwał się z lekkim wahaniem Piotr. — Wysłuchamy, co masz nam do powiedzenia.

____________________________________

I oto kolejny rozdział! W następnym dowiemy się nieco więcej o naszej głównej bohaterce! Jak zwykle mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał❤ Życzę wam udanego tygodnia, trzymajcie się cieplutko i do następnego!😘 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro