Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Wpatrzona w ziemię, maszerowałam na przedzie pochodu. W niedalekiej odległości ode mnie szedł Kaspian, wystawiając tym samym na próbę moją cierpliwość. Wszystko, co wydarzyło się tej nocy, było jego winą. Nie moją, nie Piotra, lecz właśnie jego. Z blondynem siedzieliśmy nad tym planem kilka godzin, dokładnie analizując amatorsko narysowaną przez Telmara mapę zamku, rozważając wszystkie możliwe posunięcia, różne scenariusze, komplikacje, jakie mogą nas spotkać i możliwe na nie odpowiedzi, lecz nie wzięliśmy pod uwagę, że tym Telmarem, który może przysporzyć tyle problemów, będzie właśnie nasz młody książę. Ten, któremu powierzone zostało jedno proste zadanie. Otworzyć wrota. I nawet tego jednego polecenia nie potrafił wykonać. Ze wszystkich sił, przez całą drogę, musiałam się powstrzymywać, żeby nie rzucić się na niego z pięściami i stłuc na kwaśne jabłko. Kiedy byliśmy już blisko kopca, rozbrzmiał głośny dźwięk rogu, na który z grobowca zaczęła wyłaniać się coraz większa liczba Narnijczyków. Centaury, fauny, minotaury. Czekali, aby ujrzeć ukochane osoby. Nie wiedzieli jeszcze, że wielu z nich już nigdy nie stanie przed nimi. W pewnym momencie z Kopca wybiegła także Łucja. Zatrzymała się jednak, widząc nasze skołowane miny. Na widok jej dużych, wpatrzonych we mnie, niebieskich tęczówek, po raz kolejny poczułam gorzkość w gardle, a oczy ponownie zaczęły piec.

— Nie udało się? — zapytała, nieco przybita.

— Gadaj z nim — burknęłam, skinając głową w stronę Kaspiana.

— Ze mną? — oburzył się. — Mogliście odwołać atak. Był jeszcze czas!

— Przez ciebie już go nie było! — Podniosłam głos, odwracając się gwałtownie, po czym wycelowałam w niego palcem wskazującym. — Gdybyś trzymał się planu, oni by nie zginęli! Nie zginęłoby tylu Narnijczyków, a Piotr nadal by żył!

— Gdybyśmy zostali tutaj, w ogóle nie groziłaby im śmierć!

— Sam nas wezwałeś! Pamiętasz?!

— To był mój pierwszy błąd — wycedził przez zaciśnięte zęby.

— Nie. Była nim myśl, że nadajesz się na władcę. Nie umiesz zrobić dobrze nawet jednej rzeczy!

— To nie ja porzuciłem Narnię.

— Nie, ty ją najechałeś! — Dyskusja zdawała się przerastać siły bruneta, bo przepchnął się obok mnie, kierując się w stronę wejścia do budowli. — Masz do niej akurat tyle samo praw, co Miraz! Ty, on, twój ojciec i cały wasz naród. Zostawcie wreszcie nas i ten kraj w spokoju! — Chłopak krzyknął i odwrócił się ku mnie, dobywając miecza. W odpowiedzi wrzasnęłam i pchnięciem spowodowałam, że wylądował na ziemi, a jedyną częścią jego ciała, która nie była pokryta lodem, była głowa. Podeszłam do niego i stając nad nim, przyłożyłam but do jego karku, nachylając się delikatnie. — Twoje dni są policzone, Telmarze — warknęłam.

— Dahlia! — Głos Edmunda oderwał moją uwagę od Kaspiana. Gryf, na którym leciał, wylądował na polanie, a chłopak zeskoczył z niego zwinnie, po czym sięgnął po coś, co leżało na grzbiecie. Chwilę po tym podbiegło do niego kilku Narnijczyków, oferując pomoc. Gdy zobaczyłam, czym jest to "coś", moje serce się zatrzymało.

— Piotrek — szepnęłam, puszczając się biegiem w stronę braci. Dotarłszy na miejsce, upadłam na kolana, przykładając dłoń do szkarłatnej plamy na koszuli Piotra, a drugą przyłożyłam do jego policzka. — Piotrek... Piotrek, spójrz na mnie, proszę — Słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. Oczy piekły mnie niemiłosiernie. Tak bardzo chciałam, żeby uchylił powieki i skierował na mnie niebieskie tęczówki, ale wiedziałam, że już nigdy tego nie zrobi. — Piotrek, proszę — Podniosłam delikatnie jego klatkę piersiową, układając ją sobie na udach i pochyliwszy się, przytuliłam go do siebie. — Proszę — Ból z każdą sekundą stawał się coraz silniejszy, aż w końcu stał się nie do wytrzymania. Łzy zaczęły się wylewać, żłobiąc jasne ślady na policzkach. Nie mogłam zapanować nad łkaniem.

— Piotrek? — Cienki głos Łucji spowodował, że oderwałam się na chwilę od chłopaka i skierowałam wzrok na najmłodszą Pevensie, która pospiesznie zaczęła wyciągać zza pasa flakonik z sokiem z ogniokrzewu, po czym uklękła obok brata, wlewając kilka kropel do jego ust. Przez chwilę zagościła we mnie cicha nadzieja, że to coś zmieni. Że pomoże. Że on zaraz się ocknie, otworzy oczy, spojrzy na nas i uroczo się uśmiechnie, a na jego twarzy znów pojawią się dołeczki. Ale nic podobnego się nie stało. Wciąż leżał nieruchomo na trawie, nie dając oznak życia. Wtedy wszystko zaczęło do mnie docierać. Uderzyło to we mnie z tak dużą siłą, że zachwiałam się na nogach, w ostatniej chwili łapiąc równowagę i unikając spotkania z ziemią. Naprawdę go straciłam. Na zawsze. Już nigdy mnie nie przytuli. Nigdy nie pocałuje. Nigdy się do mnie nie uśmiechnie. Złotowłosa płakała nad martwym ciałem jej brata, a ja nie mogłam dłużej znieść tego widoku. Nie mogłam dłużej utrzymać tego ciężaru. Więc biegiem ruszyłam w stronę lasu, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Biegłam przed siebie, ile sił, z trudem łapiąc powietrze. Omijałam drzewa, przeskakiwałam obalone pnie, przedzierałam się przez chaszcze, aż w końcu, gdy uznałam, że znajduję się już w dostatecznej odległości, padłam na kolana, próbując unormować oddech, lecz na nic mi się to zdało. Kilka sekund później zaniosłam się głośnym płaczem, który w pewnych momentach bardziej przypominał wycie. Przyłożyłam dłoń do serca, próbując złapać oddech. Miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję. Albo zwymiotuję. Dlaczego? Dlaczego musiało to spotkać właśnie jego? Dlaczego to on musiał zginąć, za to, że Kaspian nie trzymał się planu? Dlaczego tak młody człowiek, który miał całe życie przed sobą, musiał je stracić, zanim się jeszcze tak naprawdę zaczęło? Dlaczego musiałam stracić kolejną osobę, która zajmowała tak ważne miejsce z moim sercu? Dlaczego los tak bardzo mnie nienawidzi? Aslanie, dlaczego pozwalasz, aby takie rzeczy miały miejsce? Nie wiem, jak długo siedziałam między drzewami, bijąc się z własnymi myślami. Straciłam poczucie czasu. W mojej głowie wciąż pojawiały się nowe pytania, nowe wątpliwości. Dlaczego, po co, jaki jest tego cel, co by było, gdyby. Ostatecznie cały smutek, cała rozpacz, przekształciły się w złość i nienawiść. I w tym momencie przysięgłam sobie jedno. Telmarowie zapłacą za to. Zapłacą za wszystko, co uczynili przez tyle lat. Podniosłam się z ziemi i stanąwszy na równych nogach, powolnym, ale pewnym krokiem, ruszyłam w stronę zamku Miraza. W swoim długim życiu przeżyłam już wiele. Żyłam w świecie pełnym śmierci. Widziałam, jak giną ci, których kochałam. Niektórzy szybko od jednego ciosu, inni w męczarniach, zaś po niektórych nie zostało nic do pochowania. Przez ostatnie tysiąc trzysta lat dusiłam w sobie swoją przeszłość. Chciałam o niej zapomnieć. Wypierałam się jej, bo było mi wstyd. Ale nadszedł czas, aby wreszcie stawić jej czoła. Zaakceptować, kim jestem i jaka jestem. Jestem Dahlia i chcę zemsty. Zemsty na Telmarach, którzy odpowiadają za śmierć mojego ojca, matki i Piotra. Niech wszyscy wiedzą, że nadchodzi śmierć i nie mogą zrobić nic, aby ją powstrzymać. Bo koniec końców, gdy kogoś stracisz, żadna świeczka, żadna modlitwa, żadne słowa czy przeprosiny, a nawet błaganie na kolanach, nie zmieni faktu, że jedyne, co pozostało, to wielka dziura w życiu w miejscu, w którym kiedyś była ta jedna osoba, na której tak bardzo ci zależało. Natura wokół zaczęła znikać pod warstwą lodu, z każdym krokiem, jaki stawiałam. Krew we mnie się gotowała.

— Dahlia, stój! — Poczułam, jak ktoś chwyta mnie za nadgarstek i pociąga mocno, przez co odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. — Gdzie ty się wybierasz? — Ciemne, wciąż delikatnie zaszklone, tęczówki wpatrywały się we mnie intensywnie.

— Jak to gdzie? Ruszam na zamek. Sama. Pomszczę mamę, tatę, Piotra i wszystkich Narnijczyków, którzy zginęli z rąk Telmarów. Nie ujdzie im to na sucho — Chciałam ponownie wyruszyć w drogę, ale uścisk na moim nadgarstku ani trochę się nie poluźnił, uniemożliwiając mi wyprawę. — Puszczaj — rozkazałam, starając się o spokojny ton, ale gdy nie zareagował, zaczęłam tracić panowanie nad sobą. — Powiedziałam coś, Edmundzie. Puść mnie — szarpnęłam się, na co czarnowłosy chwycił także drugi nadgarstek, jeszcze mocniej mnie przytrzymując. — Puszczaj! Oni tego pożałują! Pożałują, że najechali Narnię! Pożałują, że w ogóle się urodzili! Puść! — Kolejne łzy spłynęły po moich policzkach, a ja nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Jeszcze nigdy moje emocje nie były tak rozchwiane. — Puść — zaszlochałam, ale przestałam się wierzgać, czując, że opuszczają mnie siły.

— Dahlia, spójrz na mnie — Podniosłam wzrok, kierując go na twarz młodego Pevensie. — Atakiem na zamek nic nie zdziałasz. Wiem, jak się teraz czujesz. Uwierz mi, sam nie czuję się lepiej, ale musisz być teraz silna. Potrzebujemy cię — Byłam zdziwiona tym, jaki był opanowany. W porównaniu z nim byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. — W porządku? — Powoli zaczęłam przytakiwać, próbując ze wszystkich sił nie rozkleić się jeszcze bardziej, ale gdy chłopak przyciągnął mnie do siebie, zamykając w szczelnym uścisku, nie wytrzymałam dłużej. Zalałam się łzami, czując, jak uginają się pode mną kolana. To wszystko po prostu mnie przerosło.

***

Odgarnęłam kosmyk blond włosów z czoła Piotra, po czym pochyliłam się, aby złożyć na nim ostatni pocałunek. Ułożyłam dłonie na jego klatce piersiowej i robiąc głośny wydech, przymknęłam powieki, próbując się skupić. Gdy je uchyliłam, ciało blondyna pokryte było warstwą lodu. Skierowałam spojrzenie na twarz chłopaka. Wyglądał tak pogodnie. Tak spokojnie. Jakby zwyczajnie uciął sobie drzemkę. Kiedy się odwróciłam, zauważyłam, że Edmund przygląda mi się ze smutnym uśmiechem. Był jedynym członkiem rodziny Pevensie w tym pomieszczeniu, ponieważ Łucja wciąż płakała, od momentu, w którym dotarło do niej, że magiczny eliksir otrzymany w prezencie od świętego Mikołaja nie pomoże i już nigdy nie ujrzy swojego brata żywego, a Zuzanna, w tym trudnym okresie, dotrzymywała jej towarzystwa. Zajęłam miejsce na ławeczce obok czarnowłosego, opierając głowę na rękach. Siedzieliśmy w ciszy, a w mojej głowie po raz kolejny zaczęły pojawiać się różnie myśli. Mogłam usiąść z tyłu. Padłabym ofiarą Telmarów, a Piotr nadal by żył. Spędzałby czas ze swoim rodzeństwem, śmiał się, wydawał rozkazy jako wielki król.

— Dlaczego musiało to spotkać właśnie jego? — zapytałam, obracając głowę w stronę Edmunda, który dokładnie mi się przyglądał. — Dlaczego nie mogło spotkać mnie?

— Nawet tak nie mów — powiedział.

— Czemu? Już raz umarłam. Wróciłabym do Prawdziwej Narnii. Do tego, co było.

— Skoro z Prawdziwej Narnii dostałaś się do tej, to znaczy, że to właśnie ta Narnia cię potrzebuje — zauważył. — Inaczej nie opuściłabyś tamtej. Powiedzieć ci, co mi pomaga? — Przytaknęłam delikatnie. — Myśl, że jest teraz w miejscu, w którym jest mu dobrze. Sama mówiłaś, że jest tam cudownie.

Miał rację. Przez rozpacz, w której się pogrążyłam, nawet nie przyszło mi to na myśl. Piotr znajdował się teraz w Prawdziwej Narnii. Krainie wiecznego słońca. Ciepłej, przyjaznej i pięknej. Na pewno jest mu tam dobrze. Może nawet spotkał moich rodziców? Kąciki moich ust delikatnie powędrowały do góry, gdy o tym pomyślałam. Chciałabym tam z nimi być. Z zadumy wyrwał mnie głośny huk, który spowodował, że zarówno ja, jak i Edmund, podskoczyliśmy na swoich miejscach. Odwróciłam się ku drzwiom, w których stał Zuchon.

— Lepiej chodźcie. I to szybko — rzucił, po czym ruszył korytarzem w stronę sali z Kamiennym Stołem. Spojrzeliśmy po sobie, czym prędzej zrywając się z miejsca i pobiegliśmy za karłem. Z każdym krokiem, jaki stawiałam, czułam mocniejszy chłód, jakby w moich żyłach zamiast krwi płynął lód. To, co zobaczyłam, będąc już przy wejściu do pomieszczenia, sprawiło, że stanęłam jak wryta. Nie, tylko nie to...

________________________________

Jak to jest, że jeszcze nie zdążyłam napisać rozdziału, a już zalewam się łzami?😭 Jejku, tak bardzo kocham Piotra, że serducho mnie boli, jak myślę o jego śmierci... Czy to już zbyt duży problem, że na dobrą sprawę opłakuję fikcyjną postać? Jakoś nie umiem żyć ze śmiercią Piotra. Taki smutny rozdział, ale mam nadzieję, że i tak się spodobał❤ Miłego tygodnia, trzymajcie się cieplutko i do następnego!😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro