ROZDZIAŁ SIÓDMY
— Piotrek! Dahlia! Pobudka! — Skrzywiłam się, słysząc krzyk Edmunda i lekko uchyliłam powieki. Przede mną na ziemi leżała mapa. Kiedy ją zobaczyłam, momentalnie przypomniały mi się wydarzenia ostatniej nocy. To, jak driada przybyła do nas z informacją, że Aslan zginął z rąk Czarownicy. Zaskoczenie i niedowierzanie, jakie nas ogarnęły oraz późniejsze poszukiwania lwa, które jednak nie przyniosły żadnych skutków. Nigdzie go nie było. Wypieranie się wszystkiego, a potem panika Piotra, na którego spadła cała odpowiedzialność poprowadzenia armii na wojnę i pokonania Jadis. No i nieprzespana noc, spędzona na planowaniu działań. Starałam się pomóc, jak tylko mogłam. Dzieliłam się z chłopakiem przypuszczeniami i szczątkowymi informacjami, które dotarły do mnie przed opuszczeniem obozu Białej Czarownicy. Siedzieliśmy w dwójkę nad tą mapą godzinami, kilkakrotnie analizując każdy ruch i możliwą na niego odpowiedź. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Teraz zorientowałam się, że coś ciężkiego opiera się o moją głowę i zdałam sobie sprawę, że to Piotr, któremu zasnęłam na ramieniu, odłożył sobie głowę na mojej. Szturchnęłam go delikatnie, na co mruknął niezadowolony. — Wojska Czarownicy już nadciągają! Trzeba się szykować! — Blondyn wyprostował się nieco, spoglądając na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Po chwili, na dobre rozbudzeni, zerwaliśmy się z ziemi, czym prędzej zajmując się organizacją armii. Tak właściwie Piotr zajął się organizacją. To jego teraz wszyscy słuchali. Ja jedynie mu towarzyszyłam, doradzałam i podpowiadałam, ale to on musiał podjąć decyzje. Kiedy każdy wiedział, co ma robić, gdzie stać oraz w jakim momencie zaatakować, wszyscy założyli swoje zbroje i zaopatrzeni w broń ruszyli ku Berunie. Przyjmując postać geparda, stanęłam w pierwszym rzędzie wraz z innymi czworonożnymi zwierzętami. Na wzniesieniu przed nami stali jedynie Piotr na białym jednorożcu oraz Oreus, a teraz także gryf, który okrążywszy kilka razy polanę, wylądował obok blondyna, aby zdać mu raport o liczebności oraz uzbrojeniu armii Białej Czarownicy. Chłopak chciał znać dokładniejsze liczby. Ostrzegałam go już, że wojska Jadis są liczniejsze od armii Aslana, a nad bronią pracowali pilnie, odkąd tylko kobieta oznajmiła, że przygotowujemy się do wojny. Nie byłam jednak w stanie podać dokładnej przewagi. To mogło się zmienić diametralnie w ciągu jednej nocy. I tak też się stało. Kiedy jeden z minotaurów jako pierwszy pojawił się na horyzoncie i wydał z siebie głośny ryk, zza jego pleców zaczęła się wyłaniać cała armia mojej siostry, z nią samą na czele. Jechała na rydwanie, ciągniętym przez dwa białe niedźwiedzie. Ich liczebność nieco mnie przeraziła. Wzrosła i to bardzo. Na oko szacowałam, że była czterokrotnie większa od naszej. Uświadomiło mi to, jak małe tak naprawdę mamy szanse na zwycięstwo. Dodatkowo w jej skład wchodziły olbrzymy, wilkołaki, wilki, ghule, upiory, minotaury, minobary, karły oraz wiele innych rozmaitych i groźnych gatunków, których nie byłam w stanie zliczyć i wymienić, podczas gdy armię Narnijczyków stanowiły głównie centaury i fauny. Z kolejnym rykiem minotaura wszyscy z entuzjastycznym bojowym okrzykiem ruszyli w naszą stronę. Narnijscy żołnierze przygotowali się do ataku. Czekali tylko na rozkaz przyszłego króla. Przez chwilę nie było żadnej reakcji z jego strony, lecz w końcu rozległ się głośny krzyk:
— Za Narnię! I za Aslana!
— Za Narnię! — zawtórowało mu wojsko i wszyscy rzucili się naprzeciw czarownicy. Dowodził Piotr, galopując na przedzie z wysoko uniesionym mieczem. Rozpoczęła się krwawa bitwa. Obie strony naparły na siebie. W powietrzu rozbrzmiał dźwięk uderzającego o siebie metalu. Zaatakowałam jednego z karłów, zatapiając pazury w jego ciele. Ze szram polała się szkarłatna ciecz, a przeciwnik jęknął głośno. Szybko zostało to jednak zagłuszone przez gwar bitwy, a ja ruszyłam ku następnemu wrogowi. Dziwnie było myśleć o nich w taki sposób, biorąc pod uwagę, że przez ostatni wiek traktowałam ich jak sprzymierzeńców, przyjaciół, pewnego rodzaju rodzinę. Z każdą chwilą ginęło coraz więcej wojowników, nie tylko popleczników Jadis. Szarpałam się właśnie z jednym z tygrysów, gdy nieopodal nas przefrunął feniks, tworząc ogromną ścianę ognia między naszymi ludźmi a wojskiem Czarownicy. Wiedziałam, że nie powstrzyma ją to na długo, ale zawsze dawało to Narnijczykom jakąś przewagę. Chwilę odpoczęcia przed kolejnym atakiem. Wznieśli okrzyk radości, który jednak szybko ustał, kiedy Jadis jednym ruchem ugasiła płomienie. Chwilę po tym, nad odgłosami bitwy przedarł się krzyk Piotra, zarządzającego odwrót. Rozprawiwszy się z napastnikiem, podążyłam za resztą. Pora na przeprowadzenie kolejnej fazy, opracowanej jako plan B. Celem było wciągnięcie jak największej ilości przeciwników między skały, na których ustawieni byli nasi żołnierze pod przywództwem Edmunda. Blondyn miał być ostatnim z naszych ludzi i galopując z uniesionym mieczem, zaznaczyć, gdzie jest koniec naszych i kiedy można strzelać. Po przekonaniu przez nas odpowiedniej odległości, czarnowłosy wydał rozkaz. Dziesiątki strzał przeszyły powietrze, a po chwili rozległ się jęk pozostałych. Udało się, przynajmniej część poległa. Podniosłam wzrok, próbując odszukać chłopca, przez co o mały włos nie wpadłam na Oreusa oraz jednego z nosorożców. Podążywszy za ich spojrzeniem, odnalazłam młodego Pevensie, który z lekkim przerażeniem wpatrywał się w punkt za mną. Odwróciłam się, a moje serce na chwilę się zatrzymało, gdy zobaczyłam leżącego na ziemi Piotra oraz zbliżającą się Białą Czarownicę. Centaur dobył miecza. Nie czekając na niego, ruszyłam w stronę chłopaka.
— W porządku? — zapytałam, zatrzymując się obok blondyna.
— Tak — jęknął, podnosząc się z trawy, po czym zawiesił wzrok na kobiecie.
— Powinniśmy uciekać — powiedziałam, lecz w tym samym momencie obok nas przebiegła dwójka naszych żołnierzy.
— Stój! — zawołał za nimi najstarszy Pevensie, ale na nic się to nie zdało. Pędzili z wszystkich sił naprzeciw wrogiej armii.
— Skazują się na pewną śmierć! — krzyknęłam, a Piotr skierował na mnie spojrzenie niebieskich tęczówek, które powoli zaczęły napełniać się łzami. — Tylko się teraz nie rozklejaj. Musisz być silny — zwróciłam się do niego, jednak wzrok miałam utkwiony w Jadis. Centaur zbliżał się do niej, dobywając miecza, po czym zaatakował. Koniec jej różdżki dotknął brzucha atakującego, natychmiast zamieniając go w kamień. Ręka blondyna spoczęła na moim łbie. To był dla niego wielki cios. Oreus był jednym z najbardziej zaangażowanych i pomocnych Narnijczyków. Służył pomocą podczas przygotowywania wojska oraz planowania strategii. Był dla Piotra wielkim wsparciem. — Teraz już naprawdę musimy iść — odparłam i czym prędzej popędziłam w stronę skał, co jakiś czas spoglądając za siebie, czy chłopak, aby na pewno też zmierzał w tę stronę, żeby wszystko mogło się odbyć według planu. Biała Czarownica wraz ze swoją armią szybko nas dogonili. Zaatakowali ponownie, kontynuując krwawą walkę. Wskoczyłam na jeden z głazów, zatapiając kły w ciele wilkołaka. W ustach poczułam ciepłą krew. Stworzenie wierzgało się, lecz jego ruchy z czasem zaczęły słabnąć, aż w końcu całe znieruchomiało. Puściłam je, oblizując pysk. Podczas walki z kolejnym przeciwnikiem, usłyszałam w oddali głos starszego Pevensie, lecz nie zrozumiałam jego słów. Zamachnęłam się łapą, a walczący ze mną minotaur ryknął, upuszczając przy tym broń. Po kilku kolejnych draśnięciach runął na ziemię. Rozejrzałam się po polu bitwy, a mój wzrok spoczął na siostrze, która trzymając różdżkę w jednej dłoni, a miecz w drugiej, zmierzała w stronę Piotra, zamieniając wszystkich nieprzyjaciół, których napotkała na swej drodze, w kamienne statuetki. Widząc to, podjęłam ryzykowną decyzję. Decyzję, która mogła i prawdopodobnie będzie miała tragiczne skutki. Nie zwlekając dłużej, przyjęłam ludzką postać i chwyciwszy leżącą obok mnie klingę, ruszyłam w stronę Jadis. Koniec z uległością wobec niej. Koniec ze złem. Koniec z brakiem wolności. Chciałam odzyskać to, co moje. To, co mi się należało. Kiedy wyciągnęła różdżkę za głowę, wykonałam skok. Ostrze uderzyło mocno w przedmiot, z którego posypały się odłamki szkła. Rozbłysło niebieskie światło, a we mnie uderzyła fala chłodu, przeszywająca mnie do szpiku kości. Przed oczami pojawiły się mroczki, podobnie jak wtedy, gdy odbierała mi moce, lecz tym razem nie straciłam przytomności. Podniosłam się chwiejnie. Przez ciemność przebiło się wściekłe i zaskoczone spojrzenie zielonych oczu, a chwilę później, poczułam ostry ból w okolicy brzucha. Spuściłam wzrok na wystający z mojego ciała miecz oraz chudą, bladą dłoń Jadis zaciśniętą na rękojeści. Bez zastanowienia chwyciłam ją za nadgarstek. Wydała z siebie zduszony okrzyk, gdy na jej ręce zaczęły pojawiać się kawałki lodu.
— Jeśli mam iść na dno, to tylko z tobą. Zawsze razem, siostrzyczko — Puściłam zamarzniętą kobietę, w wyniku czego runęłam na ziemię. Coraz trudniej było mi oddychać. Przymknęłam powieki, a odgłosy walki z biegiem sekund stawały się coraz cichsze, jakby bitwa miała miejsce w oddali, a nie wokół mnie. Aż w końcu wszystko ucichło, a mnie pochłonęła ciemność.
***
Podniosłam się z ziemi, spoglądając na brzuch, lecz po ostrzu, ani po ranie, nie było żadnego śladu. Jakby żadne z tych rzeczy nie miało miejsca. Wypełniała mnie energia. Zdawało mi się, że miałam więcej siły, niż kiedykolwiek. W dodatku nie byłam już ubrana w czarny strój bojowy, który dostałam w prezencie od świętego Mikołaja, lecz w piękną fioletową suknię. Była prosta, z długimi rękawami oraz górą idealnie przylegającą do mojego ciała. Dół był lekko rozkloszowany. Trafiona dokładnie w mój gust. Jeszcze piękniejszy od sukni był jednak otaczający mnie krajobraz. W pewnym stopniu przypominał Narnię latem, ale niezupełnie. Wszystko zdawało się bardziej... wyraziste. Barwy były intensywniejsze, każdy kwiat, skała, drzewo, wiszące na nim owoce, były jakby... żywsze. Prawdziwsze. Nawet trawa wydawała się miększa i bardziej soczysta. Z każdym krokiem, który stawiałam, rozpierało mnie coraz większe szczęście, a kraina stawała się piękniejsza, co uważałam za niemożliwe. Patrząc na zachód, mogłam dostrzec w oddali ogromny wodospad, na wschodzie zaś widniał Ker-Paravel w całej swej okazałości. Moją uwagę przyciągnęło jednak coś, co znajdowało się na pobliskim wzgórzu. Początkowo myślałam, że to wielka jasnopomarańczowa chmura, ale gdy zaczęłam się zbliżać, zobaczyłam, że jest to coś w rodzaju wspomnienia. Mojego wspomnienia. Serce zabiło mocniej w mojej piersi, gdy czym prędzej ruszyłam zboczem. I o dziwo, mimo szybkiego biegu, w ogóle się nie zgrzałam, ani nie zmęczyłam.
— Mama — szepnęłam, czując napływające do moich oczu łzy, gdy obraz był już na wyciągnięcie ręki. Kobieta trzymała na swych rękach niemowlę z czupryną blond włosów, uśmiechając się do niego szeroko i co jakiś czas coś do niego mówiła, lecz niestety nie mogłam usłyszeć co. Była piękna. Taka, jaką ją zapamiętałam.
— Dahlia? — Odwróciłam się, słysząc za plecami znajomy głos, a moja dłoń momentalnie powędrowała do ust, zakrywając je. Mama stała przede mną w białej sukni, a na jej twarzy gościł ciepły uśmiech. Wyglądała niczym anioł. Rozłożyła ręce w geście, jakby chciała mnie objąć. Od razu rzuciłam się w jej ramiona, jeszcze bardziej zalewając się łzami. — Moje dziecko — wyszeptała, mocno mnie ściskając. — Pokaż się, kochanie — powiedziała, poluźniając nieco uścisk i odsuwając mnie delikatnie od siebie. Jej oczy były zaszklone, gdy dokładnie mi się przyglądała. W końcu przyłożyła dłoń do mojego policzka, ocierając go z łez. — Wyrosłaś na piękną kobietę — odparła, wciąż przyglądając mi się z uśmiechem.
— Taką piękną jak ty? — zapytałam, pociągając nosem.
— Jeszcze piękniejszą — odpowiedziała. — Razem z ojcem obserwowaliśmy cię przez te wszystkie lata i czuwaliśmy nad tobą.
— Przepraszam, jeśli was zawiodłam — powiedziałam cicho, spuszczając wzrok. — Nigdy tego nie chciałam. Wybacz.
— Ależ skąd, kochanie — Kobieta ujęła mój podbródek, zmuszając mnie do tego, abym spojrzała w jej orzechowe, przepełnione miłością, oczy. — Jesteśmy z ciebie niezmiernie dumni. Co prawda popełniłaś w życiu błędy, ale na tym właśnie polega życie. Człowiek robi błędy, na których się później uczy. A to, co zrobiłaś przez ostatnie kilka dni... Pomogłaś ludziom uwolnić Narnię, postawiłaś się Jadis, ryzykując własne życie. Nie każdy zdecydowałby się na taki krok. Do tego trzeba dużo odwagi.
— Mama ma rację — Za plecami kobiety pojawił się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, w którym rozpoznałam mojego tatę. — Dahlia, słońce — powiedział miękko, mocno mnie do siebie przytulając. — Jesteśmy z ciebie tacy dumni. Zawsze byliśmy i zawsze będziemy — zapewnił, odkładając brodę na mojej głowie. Po chwili do uścisku dołączyła także mama. Miłość i ciepło, które od nich emanowały, były najlepszą rzeczą, jaką w życiu doświadczyłam. Być ponownie z moimi rodzicami uświadomiło mi, jak bardzo mi ich brakowało, chociaż na co dzień nie zdawałam sobie z tego sprawy. Lecz teraz gdy byli tutaj, tuż obok, trzymając mnie w swoich ramionach, czułam, że miałam wszystko, czego tak naprawdę w życiu potrzebowałam i pragnęłam. I czułam, że po raz pierwszy od wielu, wielu lat, nareszcie byłam szczęśliwa.
— Edmund! — Głos Zuzanny rozbrzmiał w mojej głowie. Był tak głośny, że aż się wzdrygnęłam. Rodzice odsunęli się ode mnie, a ja rozejrzałam się dokładnie. W oddali widoczny był obraz rodzeństwa Pevensie, lecz tym razem nie mogło to być wspomnienie. Zrobiłam kilka kroków w tę stronę.
— Jak to możliwe? — szepnęłam.
— Stąd możemy obserwować tych, na których nam zależy — wyjaśniła mi mama, kładąc rękę na moim ramieniu. — Pokochałaś ich, prawda?
— Chyba tak. W pewien sposób — przyznałam ze wzrokiem utkwionym w leżącym Edmundzie. Przełknęłam ślinę. Przecież to nie on miał umierać. Może nie zaprzyjaźniliśmy się za bardzo, ale chłopiec był za młody na to, żeby umierać. I zdecydowanie na to nie zasłużył. Trójka pozostałego rodzeństwa pochylała się nad nim, wszyscy ze łzami w oczach. Nawet Piotr, który wcześniej starał się nad sobą panować, miał teraz mokre policzki. Przyglądałam się tej całej sytuacji, wstrzymując oddech. Czarnowłosy po kilku sekundach, które niezmiernie się ciągnęły, zaczerpnął powietrza, uchylając powieki. Odetchnęłam z ulgą. Nie tylko ja. Siostry rozpromieniły się, a Piotr jednym ruchem przyciągnął do siebie brata, zamykając go w szczelnym uścisku. Uśmiechnęłam się, przyglądając się tej dwójce. Mimo że nie widziałam dokładnie twarzy blondyna, mogłam sobie wyobrazić te niebieskie zaszklone tęczówki. Jego radość i ulga były niemal wyczuwalne. Ściskał Edmunda tak mocno, że przez chwilę miałam wrażenie, iż biedny chłopiec się udusi. Chwilę później odsunął go delikatnie.
— Musisz mi zawsze robić na złość?! — Zaśmiałam się na uwagę Piotra. Trójka rodzeństwa zamknęła Edmunda w uścisku, a ja spojrzałam na mamę, która stała obok mnie, ciepło się uśmiechając.
— To... Co teraz? — zapytałam, a kąciki jej ust jeszcze bardziej się uniosły.
— Teraz zaczyna się prawdziwa przygoda.
______________________________
To już koniec moi kochani! Zarówno moich rozdziałów zapasowych jak i pierwszego sezonu😉 Chętnie napiszę jeszcze drugi, jeśli jesteście chętni, aby czytać❤ Koniecznie dajcie znać w komentarzu, a ja na chwilkę znikam. Za dwa tygodnie zaczynają się matury i na ten moment nie mam niestety głowy do pisania😞 Mam nadzieję, że rozumiecie. Ale gdy tylko się skończą, a ostatnią piszę 18.06, wreszcie będę mogła się skupić na wszystkich rzeczach, które przez ostatni rok szkolny nieco zaniedbałam, szczególnie pisaniu, bo moja głowa wypełniona jest pomysłami, które z chęcią przeleję na papier❤ Jeśli pojawi się drugi sezon, zapewne zmieni się okładka i tytuł, bo okładkę drugiego sezonu mam już zrobioną od pół roku😂 Dobrze, ja zmykam. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał💞 Trzymajcie się cieplutko, ściskam mocno i do usłyszenia!😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro