.
Z dedykacją dla faceta, który mimo swojej upierdliwości i zbyt dużego serducha, nigdy nie przestanie być moim przyjacielem.
---
Tony przesunął palcami po czarnym lakierowanym blacie niewysokiej komody. Patrzył z zainteresowaniem na rząd alkoholi, stojących na niej. W jego domu trunki można było znaleźć niemalże wszędzie. Miał je nawet szczelnie poukrywane w paru miejscach, o których nikt poza nim i kiedyś Jarvisem, obecnie Friday, nie wiedział. Zawsze musiał mieć coś pod ręką. Tak było i teraz. Wybór padł oczywiście na szkocką, która zaraz znalazła się w niewysokiej szklance z grubego szkła. Uniósł ją do ust, smakując alkohol. Jak zwykle wyborny.
Podszedł do okna, trzymając szklankę w dłoni. Panoramiczne szyby dawały wspaniały widok na Nowy Jork. Stark jednak nieszczególnie cieszył się nim w tym momencie. Czuł się spięty. I wiedział, że alkohol to tylko chwilowa pomoc. Nie rozluźni go na tyle, żeby zapomniał na kogo czekał i o czym mieli porozmawiać. A wiedział, że Steve zjawi się tutaj w każdej chwili.
Odetchnął i przechylił szklankę, biorąc kilka głębszych łyków. Alkohol przyjemnie rozlał się po jego wnętrzu, delikatnie paląc i rozgrzewając przełyk, lecz Iron Man był już tak przyzwyczajony do tego uczucia, że już prawie go nie zauważał.
- Szefie – odezwała się nagle Friday. – Kapitan Steve Rogers do pana.
- Mhm. Wpuść – odpowiedział, nie ruszając się jednak z miejsca. Od wyjścia z windy do salonu było blisko, Rogers na pewno go zauważy.
Geniusz ponownie odetchnął i chwilę później usłyszał kroki. Niezbyt głośne, ale stawiane pewnie. Bez wahania. Po chwili się zatrzymały. Inżynier wiedział, że Kapitan stał już w salonie.
- Tony.
Na dźwięk swojego imienia odwrócił się. Czuł jak na widok blondyna zacisnął mocniej palce na szklance. Był to jednak odruch bezwarunkowy. Mechanik nawet go nie zauważył. Zmierzył Capa wzrokiem i skinął lekko głową.
- Tony... - zaczął ponownie Steve. – Cieszę się, że chciałeś się spotkać.
- Mhm – mruknął brunet. – Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję. – Pokręcił przecząco głową Rogers.
Zapadła chwila dość niewygodnej i męczącej ciszy. Kapitan był wpatrzony w sylwetkę Tony'ego, jakby chciał dzięki temu odczytać jego myśli. W sumie chciał wiedzieć o czym myślał. Tak bez powodu przecież nie chciałby się spotkać. Zwłaszcza, że blondyn naprawdę był zaskoczony jego telefonem. Cieszył się, ale był zaskoczony. Teraz miał nadzieję na poznanie powodu spotkania. Po cichu liczył na pojednanie, ale wiadomo, że w przypadku Starka nic nie było takie oczywiste.
- Więc... - zaczął na nowo Cap. – Czemu zadzwoniłeś?
Iron Man podniósł na niego wzrok.
- Nie chodzi o to, że mnie to nie ucieszyło, bo ucieszyło. Tak jak powiedziałem wcześniej, ale... Chciałbym znać powód naszego spotkania.
- Barnes... - rzucił geniusz, co sprawiło, że Steve zmarszczył mocniej brwi.
- Tony... - Odetchnął głęboko. – Nie wiem, gdzie jest Bucky. I...
- Co się właściwie stało w Wakandzie? – przerwał mu inżynier.
Rogers nie odpowiedział od razu. Miał wrażenie, że teraz każdy temat ich wspólnej rozmowy będzie schodził na Bucky'ego. Nie chciał tego. Zwłaszcza po tym, co się ostatnio stało.
- Mogę? – zapytał wskazując fotel. Mechanik wzruszył ramionami.
Kapitan usiadł w fotelu ciężko oddychając. Posmutniał, bo i temat nie należał do przyjemnych, ale skoro brunet chciał wiedzieć.
- Wpadł tam jakiś oddział najemników – zaczął. – Nic na to nie wskazywało, nikt się ich nie spodziewał. Sądziliśmy, razem z T'Challą, że laboratorium jest dobrze chronione, a systemy wczesnego ostrzegania działają poprawnie, ale... ale się pomyliliśmy. Przyszli w konkretnym celu – po Bucka. Wiedzieli dokładnie, gdzie się kierować, dokąd iść. Strażnicy robili, co mogli, ale oni byli lepiej wyszkoleni. Zanim dowiedziałem się, co się dzieje... było za późno. – Spuścił nieco głowę. – Gdybym był wtedy w laboratorium... - Westchnął. – Jeden z doktorów powiedział, że wśród najemników był jeden, który mówił po rosyjsku. Tylko jego głos słyszał. Jak możesz się domyślić, wypowiedział tylko trochę słów. Konkretnych. – Na twarzy blondyna pojawiło się kilka zmarszczek. – Bucky poszedł z nimi. – Odetchnął. – Spóźniłem się, Tony, i znowu straciłem go z oczu.
W salonie zapadła chwila ciszy. Tony nic nie mówił, jakby czekał na jakieś konkretne pytanie ze strony Capa. I ono po chwili też padło.
- Ale... dlaczego o to pytasz?
- Bo wpadłem na jego trop.
Oczy Steve'a nieco zabłyszczały, a i sam Rogers bardziej się ożywił.
- Jak to? Kiedy?
- Wczoraj.
- Możemy... Powiesz mi? Tony, proszę...
- Ej, ej. Spokojnie. – Stark odstawił szklankę na stolik. – Po to cię tu sprowadziłem – dodał. Stuknął palcem w przedmiot, który miał na nadgarstku i przed nimi pokazał się hologram z mapą jakiegoś terenu. – To Syberia – wyjaśnił Iron Man. – Okolice Katyryku, ale bardziej na północ. Friday zlokalizowała tam Barnesa.
Kapitan mocniej zmarszczył brwi, przyglądając się hologramowej mapie. Na usta cisnęło mu się mnóstwo pytań. Widział, że geniusz nie odpuszczał. Mimo, że dowiedział się, że Bucky przebywa w Wakandzie, nie pojawił się tam. Jednak monitorował jego ruchy, jakby cały czas chciał mieć go na oku. Było to wciąż w pewien sposób niepokojące i blondyn to czuł.
- Obserwujesz go od czasu, jak zniknął z Wakandy?
- Niestety nie. Wtedy zawiadomiłbym cię szybciej. Od wczorajszej nocy, a nawet można powiedzieć, że dzisiejszej, nie ruszył się stamtąd. Co jest dość dziwne, nie uważasz?
Cap zastanawiał się przez moment, patrząc to na mapę, to na inżyniera.
- Sam nie wiem. Może z jakiegoś powodu tam osiadł. A może znowu chcą go zamrozić. – Steve przetarł twarz. Wyglądał na zmęczonego i zestresowanego. – Jezu, Tony, lećmy tam. To znaczy...
- Tak, my – przytaknął mechanik. – Samolot już czeka. I... Zaczekaj – dodał, ukrywając hologram i na chwilę znikając w jednym z pokoi, które z salonu widział Rogers. I gdy tylko zobaczył jak brunet wynurzył się z pomieszczenia, serce prawie mu stanęło. Tony niósł w rękach jego tarczę. Podniszczoną, z licznymi zadrapaniami, odpryskami farby, ale wciąż tak bardzo jego.
- To chyba należy do ciebie – odezwał się Stark, podchodząc bliżej i wręczając tarczę Kapitanowi. Miał wrażenie, że blondyn miał łzy w oczach, ale się powstrzymywał. – Weź ją. – Podsunął mu tarczę, wkładając ją praktycznie w jego ręce.
- Tony, ja...
Iron Man machnął ręką.
- Zbieraj się. Jedziemy na lotnisko.
~
Steve przez całą drogę zastanawiał się, z czym przyjdzie się im zmierzyć. W jakim stanie będzie Bucky? I co najważniejsze – czy Tony nie będzie chciał go ponownie zabić? Teraz może i zaoferował swoją pomoc, ale właściwie w jakim celu? Przecież jakiś musiał mieć. To nie mogło być bezinteresowne. Choć może nie powinien był myśleć w ten sposób o przyjacielu? W końcu nadal go za takiego uważał. Może jakby Stark chciał pozbyć się Barnesa, nie wciągałby w to jego, załatwiłby to sam. A tak...
- O czym tak myślisz? – zapytał nagle Iron Man, wyrywając go z zamyślenia.
- Słucham?
- O czym myślisz? O Barnesie?
- Mhm. Zastanawiam się, w jakim stanie go znajdziemy.
Geniusz wzruszył lekko ramionami.
- Okaże się. Na nic się nie nastawiaj. Nie opłaca się.
- Wiem, Tony.
Zapadła kolejna chwila milczenia, którą tym razem przerwał Rogers.
- Jak się czujesz, Tony?
- Hę?
- Jak się masz? Jak się czujesz? Jak...
- Świetnie.
Kapitan uśmiechnął się powątpiewająco.
- Zawsze tak odpowiadasz.
- Bo tak jest.
- Tony... - Spojrzenie blondyna mówiło wszystko. Nie wierzył w to jedno słowo inżyniera. Wiedział, że wiele ukrywa; że nie chce dzielić się swoimi uczuciami, a przecież je ma. Cap o tym wiedział. Nie wiedział tylko jak dotrzeć do przyjaciela. – Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać.
- Wiem.
Steve westchnął. Brunet często odpowiadał mu takimi krótkimi słowami. Nic z nich tak naprawdę nie wynikało, bo Rogers wiedział, że Tony nie ma zamiaru rozwijać swojej odpowiedzi.
- Skoro wiesz to porozmawiajmy. Mamy okazję. Kto wie, kiedy...
- Zaraz będziemy lądować. Zapnij pasy. – Uciął rozmowę Stark, wstając z fotela i kierując się do kabiny pilotów.
Kapitan westchnął ciężko, ale zapiął pasy. Może jak wrócą do kraju? Może wtedy namówi przyjaciela na rozmowę.
~
Syberia przywitała ich chłodem i obfitymi opadami śniegu. Jednak pogoda mogła się tu zmienić w każdej chwili i na to liczył Tony. Ewentualna walka w takich warunkach byłaby trudna. A brał ją pod uwagę.
Lotnisko było niewielkie, prywatne i na szczęście w miarę odśnieżone, aczkolwiek śnieg wciąż padał. Gdy tylko wysiedli, Stark od razu skierował się do pobliskiego hangaru. Tam wskazał Steve'owi motor.
- Dla ciebie.
Rogers przyjrzał się uważnie maszynie i uśmiechnął się pod nosem.
- Zawsze tu stoi, czy byłeś aż tak pewny, że z tobą polecę?
- A to było nielogiczne? – prychnął pod nosem Iron Man. – Jesteś przewidywalny, jeżeli chodzi o Barnesa.
Kapitan uśmiechnął się lekko pod nosem i pokiwał głową. Musiał przyznać rację geniuszowi. Nie było sensu na siłę tego ukrywać.
- A co z tobą? – zapytał, podchodząc do motoru i wsiadając na niego.
Inżynier posłał mu tylko szybki, lekko ironiczny uśmiech i położył na jakiejś skrzyni niewielką teczkę, którą wyniósł z samolotu. Otworzył ją i w mgnieniu oka się uzbroił.
- Jedź za mną – polecił i wzbił się nieco w powietrze w swojej zbroi. Nie czekając długo wyleciał z hangaru, kierując się w stronę najbliższej drogi. W końcu blondyn musiał go widzieć.
- Friday, kieruj mnie.
- Oczywiście, szefie – odpowiedziało mu AI.
Brunet miał nadzieję, że szybko i bezproblemowo to załatwią. Chociaż, jeżeli chodziło o Barnesa, zawsze wynikały ze spotkania z nim jakieś kłopoty. I Tony wcale się nie łudził, że teraz będzie inaczej. Miał nadzieję, ale słabą i z każdym kolejnym kilometrem gdzieś nikła, zastępowana przed dużo gorsze uczucie, którego nie mógł się pozbyć od czasu wizyty Capa w wieży.
~
Przybycie na właściwie miejsce zajęło im trochę czasu. Rosja nie była gościnna. Stark żałował, że nie mógł wylądować gdzieś bliżej. Choć z drugiej strony nie zbyt blisko, żeby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Przedarli się przez fragment lasu, by stanąć na odkrytym terenie. Tony rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek – schronu, skały, lepianki, schodów pod ziemię.
- Friday, jesteś pewna, że jesteśmy w dobrym miejscu?
- Tak, szefie. Położenie geograficzne się zgadza.
- Tony... - zagadnął Steve. – Jak właściwie namierzyłeś Bucky'ego?
- Friday to zrobiła.
- No tak, rozumiem. Ale jak? W jaki sposób? Na podstawie czego?
Pytania Rogersa nieco go zaskoczyły. Nigdy nie musiał nikomu wyjaśniać, jak działała jego sztuczna inteligencja. Czy to Jarvis kiedyś, czy to Friday teraz.
- Mam ci podać algorytm?
Kapitan westchnął i pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie o to mi chodzi. Jak go namierzyła? Tak po prostu? Pojawił się nagle na radarze?
- No... - zaczął Iron Man, ale na moment urwał, nad czymś się zastanawiając. – Friday, jak wpadłaś na trop Barnesa?
- Pan wprowadził mi odpowiednie dane do wyszukiwania, szefie.
- To wiem, kiedyś, na początku, ale czy...
- Nie, przedwczoraj.
- Słucham? – Geniusz nieco zdębiał. – Jak to przedwczoraj? Niczego takiego nie robiłem.
- Dostałam takie zalecenie.
- Ode mnie? Bezpośrednio?
- Nie, zdalnie. Był pan poza domem.
Inżynier przez moment nic nie mówił. To wszystko brzmiało nadzwyczaj dziwnie. Był pewny, że nie dawał Friday żadnych zaleceń. Może za dużo wypił? Nie, to też nie wchodziło w grę.
- Tony...
- Nie. Nie zrobiłem tego. Coś tu nie gra – mruknął, analizując na szybko całą sytuację. – Tu nie ma Barnesa – odezwał się nagle po krótkiej chwili milczenia. – To pułapka. – Spojrzał na blondyna.
Obaj usłyszeli za sobą kroki. Śnieg chrzęścił pod nogami. Ktoś zaczął klaskać. Avengersi odwrócili się.
- Brawo, Stark. Jestem pod wrażeniem twojej przenikliwości. Szkoda, że dopiero teraz zdałeś sobie z tego wszystkiego sprawę.
- Killian...?
~
Tony mógłby się spodziewać wielu rzeczy. Skoro to pułapka to na pewno komuś zależało na tym, by zwabić Starka na to odludzie i po prostu zabić. Bądź ewentualnie uwięzić, torturować, cokolwiek nieprzyjemnego. Ale nie pomyślałby nigdy, że spotka tu Aldricha Killiana. Był pewien, że mężczyzna nie żył. Pepper go zabiła i to już parę lat temu. Jakim cudem wciąż żył? Killian natomiast na pewno nie spodziewał się, że Iron Man będzie miał towarzystwo i to jeszcze samego Kapitana Ameryki. To dawało geniuszowi jakąś przewagę, aczkolwiek Aldrich Killian był silniejszy i sprytniejszy niż dawniej. Inżynierowi przyszło do głowy, że postarał się o naprawdę niezłą scenerię. Po pierwsze – uwierzył, że będzie tutaj Bucky Barnes. Po drugie – jeżeli zginie, nikt nie odnalazłby go w tych syberyjskich śniegach. Jednak mechanik nie miał zamiaru ginąć. Nie dziś.
Mimo przewagi liczebnej i siłowej, jak można było się domyślać, to nie była równa walka. Brunet czuł, że nie tylko jego zbroja doznaje uszkodzeń. Zresztą Friday poinformowała go o kilku urazach. Nic nowego, ktoś by pomyślał. Ale widział, że Steve też obrywał i mimo, że nieraz razem walczyli, Tony czuł, że tym razem to nie była walka Rogersa. Nie powinno go tu być. Dlatego kiedy już dopadł tego ziejącego ogniem sukinsyna, nie szczędził mu ciosów. Okładał go jak worek treningowy i nikt go nie powstrzymywał. Stark nawet nie zwrócił na to uwagi. Ani na to, że Killian już dawno był nieprzytomny. W końcu usłyszał jedno słowo – ciche, gdzieś jakby kilometry od niego. Ale jednak je usłyszał. Tony...
Iron Man odwrócił się w stronę Kapitana i w pierwszej chwili zamarł. Nie należał jednak do osób, które długo tkwią w tym stanie. Oderwał się od ciała Killiana i znalazł się przy blondynie.
- Steve... - Przyjrzał się jego sylwetce. Śnieg, na którym leżał prędko zabarwiał się na czerwono.
- Cholera, musiał cię trafić – mruknął pod nosem geniusz. – Czekaj, czekaj. – Dźwignął go nieco na swoje kolana. – Zdążymy dolecieć do lotniska. Może nawet od razu do jakiegoś szpitala. Friday, znajdź najbliższy szpital.
- Szefie, nie ma pan tyle mocy, by wzbić się w powietrze.
To jedno zdanie spowodowało, że inżynier poczuł ukłucie w klatce piersiowej.
- Co ty pieprzysz? Oczywiście, że mam...
- Tony... - przerwał mu Cap.
Mechanik zwrócił na niego wzrok. Widział, że Steve robi się coraz bledszy, a plama na śniegu coraz większa.
- Daj spokój, Tony...
- Co ty...
- Czuję, że... że nie jest dobrze. – Przełknął ślinę z być może zbyt dużą ilością krwi.
- Oszczędzaj siły na drogę. Zaraz... - Brunet chciał wstać, ale ostatkiem sił Rogers zacisnął mu rękę na przedramieniu.
- Nie. Zostaw... Obaj dobrze wiemy, jak to się skończy.
- Przestań pieprzyć, Rogers – żachnął się Tony.
- Nie, Tony. Chociaż raz to ty mnie posłuchaj.
Stark zamarł. Coś go niemalże chwyciło za gardło i kompletnie nie chciało puścić. Rzadko bywał w takich sytuacjach.
- To nie taka zła śmierć, Tony...
- Steve...
- Poważnie. Naprawdę tak myślę. Nie taka zła... Ale... Proszę. Chciałem cię jeszcze raz przeprosić...
- Przestań. Nie musisz. Nie teraz.
- Muszę. I właśnie teraz. – Kapitan kaszlnął, wypluwając nadmiar krwi. Iron Man podejrzewał, że doszło do krwotoku wewnętrznego.
- Muszę wiedzieć, czy mi wybaczyłeś...
Geniusza ponownie coś chwyciło za gardło i ścisnęło jeszcze mocniej niż poprzednim razem. Teraz chciał do tego wracać? Inżynier miał ochotę go zdzielić i gdyby nie stan blondyna najpewniej by to zrobił.
- Wybaczyłem. Przestań już...
- Dziękuję. Chciałem... Musiałem to wiedzieć.
- Dobra, a teraz idziemy. Czas się podnosić. No już, Rogers.
- Tony... - Znowu to paskudne kaszlnięcie i zdecydowanie więcej krwi na brodzie Capa. – Nigdy nie odpuszczasz, co?
- Znasz mnie. Uparty ze mnie sukinsyn.
- Teraz musisz odpuścić – powiedział z dziwnym naciskiem Steve. – Wiesz, że nigdzie się stąd nie ruszę. Zostanę tu, Tony.
- Nie ma takiej opcji, słyszysz? Nie ma.
Rogers delikatnie się uśmiechnął. Ścisnął jeszcze dłoń bruneta, którą Tony mocno trzymał go za rękę, ale zaraz jego uścisk zelżał. Stark wstrzymał oddech.
- Nie zasypiaj. – Zacisnął mu drugą rękę na ramieniu. – Nie zostawiaj mnie tu.
- Muszę, Tony. Poradzisz sobie. Wszystko będzie dobrze...
- Pieprzysz. Bez ciebie nic nie będzie dobrze – szepnął cicho Iron Man, czując ucisk w gardle. – Steve? – Potrząsnął go za ramię, czując, że Kapitan nie ściska już jego ręki, a oczy ma zamknięte. – Steve? Rogers? Nie no... Kurwa... - Geniusz opuścił głowę, czując pieczenie pod przymkniętymi powiekami. Zacisnął palce na zimnej dłoni blondyna, drugą rękę wciąż zaciskając na jego ramieniu. Nie chciał, żeby to się działo. Nie tak miało być. Nie tak...
- Otwórz oczy... Proszę... - szepnął jeszcze, czując niewyobrażalnie gorące łzy, spływające mu po policzkach. – Przecież to się nie może tak skończyć. Steve... Nie możesz mnie zostawić. Steve...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro