Rozdział 7
– Dobrze, czy możesz mi teraz wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytał Jeremiah, siadając na brzegu mojego łóżka. Spice zeskoczył mu z ramienia, aby rzucić się na miękkie posłanie. Kiedy odkrył, do jak nierealnego wręcz stopnia zapada się pod nim materac, w przypływie radości, zaczął po nim skakać.
– No... – zawahałam się, nie ruszając się spod drzwi. Od spotkania niebieskowłosego z Casimirem minęły jakieś dwie godziny. Regarte wytłumaczył mu ponownie, tym razem o wiele dokładniej, dlaczego został wezwany do siedziby Rady tak nagle i na czym właściwie będzie polegało jego zadanie. Jeremiah zdawał się nie do końca przekonany. – Najwyższy Radca już ci to...
– Tak, tak. – Chłopak machnął ręką, przerywając mi w pół zdania. Zdobiące ją, sznurkowe bransoletki z drewnianych koralików, gwałtownie podskoczyły. – Chodziło mi o to, czy masz jakieś podejrzenia, dlaczego Sylf wciąż ci się pokazuje. Zwykle magicznych zwierząt nie ciągnie do ludzi. Tym bardziej takich, które nie są fizycznie związane z ziemią.
Odwrócił się, gdy Spice stanął na tylnych łapkach, opierając się jednocześnie przednimi o jego plecy. Na wszystkie cztery kończyny miał naciągnięte małe magiczne woreczki przypominające dziecięce skarpetki. Wcześniej uparcie próbował je zdjąć, ale po słowach pana, który przypomniał, że inaczej nie będzie mógł przebywać w budynku, zwierzę zrezygnowało. Okazało się bowiem, że w trakcie pobytu w głównej siedzibie Rady, Spicowi niejednokrotnie zdarzyło się stłuc jakąś drogocenną wazę, rzucić talerzem, czy zerwać firankę, po której akurat próbował się wspiąć. Zirytowany ciągłymi zniszczenia Casimir postawił w końcu ultimatum: albo Jeremiah zaopatrzy się w magiczne ochraniacze dla zwierząt, albo małpka nie będzie miała wstępu do żadnej z sal, a co za tym idzie, wyląduje na zewnątrz. Jako że najemnik nie zamierzał rozstawać się z przyjacielem, a już tym bardziej skazywać go na wygnanie, kupił w końcu specjalne woreczki zaciskowe. Ochraniacze, jak wyjaśnił, nie robiły Oregotce żadnej krzywdy. Kiedy zwierzątko chciało się czegoś utrzymać, dopasowywały się do jego łapek, gdy jednak próbowało chwycić przedmiot, do którego normalnie nie powinno mieć dostępu, rozluźniały się, przypominając dmuchane baloniki.
– Widzę cię, futrzaku – powiedział Jeremiah, wyciągając rękę do tyłu, aby pogłaskać małpkę po łepku. Spice podniósł z zadowoleniem ogony i odepchnął się od jego pleców, aby zaraz wrócić do zabawy. Wciąż wydawał z siebie zabawne, zadowolone piski.
Uśmiechnęłam się na ten widok. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że zaledwie długość pokoju dzieliła mnie od magicznego zwierzęcia. Przeszło mi nawet przez myśl, że Odette umarłaby z wrażenia, widząc Oregotkę z tak bliskiej odległości. Kiedyś, gdy jeszcze będąc w Cennerowe'ie, wybrałyśmy się do lasu pobiegać, to właśnie ona zaczęła temat tych jakże płochliwych, cennych dla przemytników zwierząt. Łapano je głównie dla rogów, które później ścierano na magiczny proszek.
– Czy Oregotkom odrastają rogi? – zapytałam, zanim zdążyłam pomyśleć. Jeremiah uniósł na mnie wzrok. – Znaczy... przepraszam, jeśli uznasz, że to głupie pytanie. O Oregotkach wiem raczej niewiele.
– Nie. – Podciągnął pod siebie prawą nogę. – Nie, to nie jest głupie pytanie i nie, Oregotki ani nie zrzucają poroża jak jelenie, ani nie regenerują go jak jaszczurki, po tym jak odrzucą ogon. Jeśli Oregotka raz straci swoje rogi, nigdy już ich nie odzyskają. Dlatego ich populacja wciąż maleje. Ci, którzy na nie polują, łapią je, a potem, gdy nie są im już do niczego potrzebne, po prostu zabijają. Rzadko zdarza się, żeby łowcy próbowali hodować Oregotki dla ich ogonów czy futra.
– I twojego zwierzaka też chcieli...?
– Nie. – Uśmiechnął się. Zerknął na zajętego podskakiwaniem towarzysza. – Spice jest po prostu wyjątkowo głupi, ma to po mnie. Kiedy wykradłem go z hodowli mojego ojca, jego różki dopiero się wyżynały. Potem stracił jeden z nich w dość durny sposób, bo dał się podejść jaszczurce z rodziny Vurdeta Velareda. Piekielnie jadowite bydle, do dzisiaj nie mam pojęcia, skąd wzięło się tak blisko naszej rodzinnej posiadłości. Spice miał wtedy zaledwie rok, ja trzynaście lat i dopiero zaczynałem odkrywać swoje moce Maga Umiejętności. Sądziłem, że dam radę ich użyć. Myliłem się. Obaj dostaliśmy wtedy bardzo bolesną nauczkę. Spice stracił róg, a ja... no...
Urwał i wskazał brodą na kikut, z którego powinna wyrastać jego druga ręka. Przełknęłam ślinę.
– Miałem wybór. Albo amputują mi rękę, albo umrę od jadu Vurdety – dokończył. – Chyba nie muszę mówić, co wybrałem.
Pokręciłam głową. Na chwilę zapadła cisza. Nie byłam pewna, co powinnam powiedzieć po podobnym wyznaniu. Stałam pod drzwiami, wpatrując się w Spice'a, który zdążył znudzić się skakaniem i usiadł, z zaciekawieniem rozglądając się po pokoju. Jeremiah nie przestawał z kolei patrzeć prosto na mnie.
– Ty to się mnie chyba nieco boisz, mam rację? Drgnęłam. Chłopak oparł łokieć na kolanie, aby położyć brodę na dłoni. Przekrzywił z zaciekawieniem głowę, czekając na moją odpowiedź.
– Nie, ja... – zawahałam się. Głupio mi było przyznać się, dlaczego do tej pory nie podeszłam bliżej.
Jeremiah uznał to za potwierdzenie swoich przypuszczeń. Wyszczerzył zęby, które okazały się proste i idealnie białe. Jego mieszana skóra tylko podbijała ich jasny odcień.
– Spokojnie, nie gryzę. Z reguły to mnie gryzą i raczej nie są to ludzie, a zwierzęta. – Tym razem wskazał nie na brakującą ręką, a na wyraźną bliznę przecinającą jego gęstą brew. – Równie często zdarza się, że drapią. Uśmiechnęłam się grzecznie.
– Nie obawiam się ciebie ani nic. – Podrapałam się po ramieniu. Była to prawda, bo dystans, jaki trzymałam, wynikał raczej z jego ubioru, aniżeli nadszarpniętej zębem wszelkiego rodzaju zwierzyny aparycji. Jeremiah nie tylko związał na nasze spotkanie część włosów w luźny koszek, ale pokusił się także o porzucenie bluzy na rzecz szerokiej opadającej mu z ramion koszuli w kolorze brudnej czerwieni, i narzuconej na nią beżowej chusty z frędzlami. Strój mu pasował (nie to, że nie!), ale był na tyle „zwiewny", że kiedy tylko chłopak się nachylał, doskonale widziałam część jego klatki piersiowej i mięśni brzucha. Robiłam wszystko, żeby się nie zaczerwienić, a przynajmniej wszystko, żeby tego nie zauważył. Właśnie dlatego trzymałam się dobre kilka kroków od niego.
Jeremiah jeszcze bardziej przekrzywił głowę. W jego błękitnych oczach pojawiły się rozbawione ogniki. Zanim zdążyłam spanikować, że domyślił się, iż powodem mojego zachowania, był jego skąpy strój, postanowił znów się odezwać.
– Niby jesteś narzeczoną krwi tego blond dziada, a jednak jesteś do niego zupełnie niepodobna – stwierdził ni z tego ni z owego. Mało brakowało, a zakrztusiłabym się powietrzem. Musiałam się przesłyszeć! Nawet ktoś tak bezpośredni jak Jeremiah, nie nazwałby Casimira „blond dziadem"! Nikt normalny nie rzuciłby podobnego określenia w kogoś, kto był nie tylko jego szefem, ale i Najwyższym Radcą! Jakby tego było mało, przebywając z nim w tym samym budynku!
– Jeśli myślisz, że jestem wredny, to o to też nie musisz się martwić – zaśmiał się w odpowiedzi na moją reakcję. Gapiłam się na niego z otwartymi ustami. – Swoje najlepsze teksty zachowuje dla Regarte. Wbrew temu, jakie musiałaś odnieść o mnie wrażenie, jestem dość lubianym gościem. Mam sporo znajomych. Victora, Daniela...
– Daniela? – Ożywiłam się. – Znasz strażnika Misurie?
– Co? – Zmarszczył brwi. – Straż...? Niee, Daniel nie jest strażnikiem, to mój kumpel z roboty. Dołączył do nas jakieś pół roku temu. Wdraża się, ale jest w porządku. Obawiam się, że więc, że to inny Daniel niż ten twój, a właściwie tej całej Misurie. Tutaj znamy ze Spicem tylko Regarte i Sorena.
Przygryzłam wargę. No tak, mogłam się domyślić, że raczej nie bywał w Radzie dość często, aby poznać się bliżej ze strażnikami. Patrząc zresztą na jego zachowanie, a już zwłaszcza na sposób, w jaki odzywał się do Casimira, nie podejrzewałam, aby w ogóle mu na tym zależało.
– Wiesz, mówiąc szczerze, nie przepadam za wracaniem do Wielkiej Brytanii – zaczął chłopak, jakby domyślając się, o czym myślę. – Zjednoczone Królestwo... Casimirowi aż za bardzo udzieliła się nazwa kraju, w którym przyszło mu mieszkać. Nie dość, że chce wszystkich na siłę jednoczyć, to jeszcze nimi rządzić. Nie zaczął jeszcze nosić korony do picia popołudniowej herbatki, co nie?
Pokręciłam głową. Musiałam zacisnąć wargi, aby nie parsknąć śmiechem i nie przyznać, że rozbawiło mnie jego pytanie. Wyobraziłam sobie wyprostowanego Casimira, który siedząc przy stoliku do kawy, popija herbatę z gustownej filiżanki, kiedy na jego głowie lśni diadem.
Zabawniejszy od samego przedmiotu był chyba fakt, że w gruncie rzeczy widok ten nie należał do obrazów, które mogłyby mnie zaskoczyć. W przypadku jasnowłosego maga zdawał się aż nazbyt właściwy.
– Nie, nie zaczął. – Zasłoniłam usta dłonią, udając, że koniecznie muszę podrapać się po nosie.
– Chociaż tyle. Zawsze, jak tu wracam, obstawiam, czy zobaczę na tej blond łepetynie diadem ze złotych winorośli. Nie to, żeby mu się do czegoś przydał. Jak to mówią: nie każdy potrzebuje korony, aby inni widzieli w nim władcę.
Podeszłam bliżej i zajęłam miejsce na krześle. Jeremiah przyjął to z lekkim uśmiechem.
– Właściwie jak to się stało, że zostałeś najemnikiem? – chciałam wiedzieć. – Jeśli twój ojciec był...
– Jest – poprawił mnie łagodnie. – Wciąż prowadzi swoją moralnie wątpliwą działalność.
– Jeśli twój ojciec jest przemytnikiem – poprawiłam się – to jak to się stało, że jego syn pracuje dla Rady?
Po raz pierwszy tego dnia, Jeremiah wydał się zakłopotany.
– Przypadek – odparł krótko, najwyraźniej chcąc uniknąć zbyt szczegółowej odpowiedzi. – Powiedzmy, że Casimir miał swój interes w tym, aby zwerbować do swoich szeregów kogoś specjalizującego się w magii zwierzęcej. Ja miałem swój.
Zerknął na Spice'a, który przestał rozglądać się na boki i wpatrywał się w swojego pana, strzygąc uszami. Zdawać by się mogło, że w tej krótkiej chwili wymienili za pomocą spojrzeń jakąś ważną, tylko im znaną myśl, bo sekundę później zwierzak pisnął i wcisnął się pod rękę swojego pana, dopraszając się o głaskanie. Kiedy jego niema prośba została spełniona, zaczął z satysfakcją machać ogonami.
– Uczyłaś się w Cennerowe'ie, prawda? – nieoczekiwanie mag zmienił temat. Zacisnęłam palce na oparciu krzesła. Ujął pytanie tak, jakby nie zakładał, że jeszcze kiedyś wrócę do szkoły.
– Mhm. – Zdobyłam się na kiwnięcie głową.
– Też byłem kilka miesięcy w szkole w ukrytym wymiarze – powiedział, chyba nie do końca świadomie unosząc dłoń, aby musnąć palcami swoją pierś. Zatrzymał się na fragmencie skóry, który został ozdobiony sporych rozmiarów tatuażem. W czarnym, finezyjnie zdobionym słońcu widniała tylko jedna litera: „S". – Miałem iść do Cennerowe'a, ale Regarte nie dotrzymał umowy i koniec końców wylądowałem w Rosenvaldzie... Kojarzysz szkołę imienia Charlesa Rosenvalda?
Pokręciłam powoli głową, zastanawiając się, co mogło oznaczać wtrącenie, że Casimir nie dotrzymał umowy. Jeremiah wciąż nieświadomie jeździł palcami po czarnym tatuażu. Widziałam go już wcześniej, ale nie chciałam drążyć i dopytywać, czy wzór jest związany z nazwiskiem niebieskowłosego czarodzieja, czy może hołdem dla jego ukochanej Oregotki. A może chodziło o to, i o to? Dalej chłopak miał jeszcze inne tatuaże, ale nie tak wyraźne. Przysłaniały je ubrania, więc jedyne, co mogłam dostrzec, to trójkąt i fragment puchatego ogona jakiegoś zwierzęcia. O nie tym bardziej nie miałam odwagi pytać. Jeremiah zdawał się nie przejmować swoim... obnażeniem. Jeszcze gotów byłby zaprezentować mi większą część swoich tatuaży, co wiązałoby się co najmniej ze zdjęciem koszuli. Dla własnego dobra, wolałam tego uniknąć.
– Dobrze! – Ni z tego, ni z owego, Jeremiah uderzył ręką o kolano. Spice, który zdążył ułożyć się wygodnie między jego nogami, poderwał się na równe łapki i nastroszony jak kot, zmierzył go urażonym spojrzeniem. – Wracajmy do analizowania twojego problemu, bo nie wyrobimy się do wieczora. Nie odpowiedziałaś na moje pierwsze pytanie.
Zamrugałam.
– A czy... możesz je powtórzyć?
– Tak, jasne. – Zrzucił Spice'a z kolan i opuścił nogę tak, aby siedzieć prosto. Oregotka prychnęła niemal jak człowiek i niechętnie przeniosła się z powrotem na pościel. Za nowy cel obrała sobie jedną z poduszek. – Czy masz jakieś podejrzenia, dlaczego Sylf wciąż ci się pokazuje?
To było bardzo dobre pytanie, nie znałam na nie jednak odpowiedzi. W końcu, gdybym sama zdążyła odkryć przyczynę, ściąganie Jeremiaha do Rady nie miałoby najmniejszego sensu.
– Jedyne, co przychodzi mi do głowy to to, że kiedy umierałam, Sylf użyczył mi części swojej mocy – podrzuciłam mu jedyny pomysł, jaki miałam i wydawał się w miarę sensowny. Jeremiah zmarszczył nos. Aby móc lepiej zobrazować sobie sytuację, został wtajemniczony w szczegóły przebudzenia, wciąż jednak nie był przekonany, co do jej „autentyczności". Podchodził raczej sceptycznie do motywów reinkarnacji potomków dawnych władców, czy Żywiołaków, które wskrzeszały magów poprzez przekazanie im części własnej duszy.
– I mówisz, że zniknął wtedy całkowicie, tak?
– Podobno. Sama nie pamiętam zbyt wiele, ale przyjaciele mówili, że kiedy już się przy mnie ułożył, zaczął się nagle zmniejszać. Nie przestał, aż nie przyjął postaci szczeniaka. Potem faktycznie zniknął. Mag podrapał się po brodzie.
– Kiedy zobaczyłaś go potem po raz pierwszy?
– Nie mam pewności. – Zabujałam się na krześle. – Pojawia się w różnych miejscach w najbardziej niespodziewanych momentach. Czasami nie mam nawet pewności, czy to na pewno on.
– Na przykład?
– Widziałam go w snach i... – zawahałam się, tknięta przeczuciem, że lepiej byłoby nie wspominać najemnikowi o wizjach z Księgi Wspomnień. Casimir nie określił, do jakiego stopnia mu ufał. Przeszło mi przez myśl, że dopóki go o to nie zapytam, nie powinnam dzielić się z Jeremiahem równie poufnymi informacjami. – ...kiedy używałam zaklęć.
– Tylko wtedy?
– Raz widziałam go w sali treningowej – zamyśliłam się. – Były z nim dwie zjawy. Chłopiec i dziewczynka.
Jeremiah cmoknął.
– Próbowały nawiązać z tobą kontakt? Moja niepewna mina wystarczyła mu za odpowiedź.
– Okej. A teraz? Widzisz Sylfa, albo którąś z tych zjaw? - Rozejrzał się z zaciekawieniem po pokoju, ale zanim zdążył znów się odezwać, pokręciłam głową, rozwiewając jego nadzieje. Wiedziałam, że prędzej czy później o to zapyta, więc od początku naszej rozmowy, koncentrowałam się, jak mogłam, aby w jakiś sposób „przywołać" zwierzę. Podejrzewałam, że gdyby to zdecydowało ujawnić się w obecności najemnika, nasze spotkanie przebiegłoby o wiele lepszej atmosferze. Sprawa okazałaby się ponadto o wiele prostsza. Miałabym namacalny dowód (o ile można nazwać namacalnym dowodem niewidzialnego Żywiołaka Powietrza), że nie wymyśliłam sobie tej całej historii.
– Zastanawialiśmy się z Casimirem, czy to możliwe, żeby Sylf stał się w jakiś sposób moim Gemini. – Podrapałam się po ramieniu, czując narastające napięcie. Jeremiah cmoknął. Postukał się palcami w brodę.
– Jakkolwiek byłaby to dla nas najwygodniejsza opcja, obawiam się, że jest raczej mało prawdopodobna – oznajmił, podnosząc się z łóżka. – Więź Gemini to nie coś, co można nabyć, przejąć, czy wykształcić. Trzeba się z nią urodzić. Zakładam, że nie widywałaś wcześniej w swoim otoczeniu żadnego wilków.
Znów zaprzeczyłam. Chłopak ruszył w stronę łazienki. Myślałam, że do niej wejdzie, ale on tylko się odwrócił i podążył tą samą drogą. Zaczął spacerować w tę i z powrotem, co jakiś czas zerkając w stronę krzesła.
– Rozumiem, że odrzucamy pomysł z Gemini, tak? – spróbowałam raz jeszcze.
– Na co najmniej dziewięćdziesiąt pięć procent – potwierdził. – Nie to, żebym nie wierzył w twoje powiązania z księżniczką Leanice, ale patrzę na sytuację raczej pod kątem „tu i teraz". Więź Gemini dotyka z reguły pełnokrwistych magów, a i tych bardzo rzadko. Oczywiście nie to, żebym miał coś do twojego pochodzenia – dodał szybko. – Sam nie mam duchowego opiekuna, a jestem poniekąd zwierzęcym magiem. Wszystko zależy od przypadku.
Rozległ się pisk. Spice, który uniósł łepek z poduszki, zaprotestował, uważając się najwyraźniej za jedynego dość godnego swojego pana obrońcę. Najemnik przewrócił oczami, było jednak w tym geście coś, co kojarzyło się raczej z rodzinnym, niemal braterskim uczuciem, aniżeli prawdziwym zniecierpliwieniem. Zupełnie, jakbym patrzyła na dwóch najlepszych przyjaciół, tyle że jednym z nich była mała, ubrana w ochronne skarpetki małpka.
- Możliwe, że Sylf wyczuł w tobie uśpioną pradawną energię, albo źródło mocy, z którego się narodził i znalazł w nim coś na wzór schronienia – kontynuował Jeremiah. Nie przestał spacerować, więc chcąc nie chcąc, wciąż wodziłam za nim wzrokiem. – Zwierzęta, a już zwłaszcza te magiczne, lgną do miejsc, które uważają za bezpieczne. Żywiołaki trzymają się z reguły jak najbliżej Kręgów Energetycznych. Możliwe, że twój Sylf uważa cię teraz za jeden z nich.
Uniosłam głowę.
– Jestem żywym Kręgiem Energetycznym?
– Niekoniecznie. Możliwe, że wydzielasz podobny rodzaj energii, ale o to trzeba by pytać maga specjalizującego się w wiedzy o Żywiołach. Moim zdaniem Sylf połączył się z tobą właśnie dlatego, że pozwoliła mu na to moc, z której powstał. Wciąż pozostaje jednak kluczowe pytanie, dlaczego tylko ty go widujesz. Na ten moment warto by się skupić właśnie na tej kwestii.
Podszedł do biurka, stając tuż obok krzesła. Gdy wyciągnął ku mnie dłoń, zadarłam głowę.
– Wiesz, na czym polega subdukcja? – zapytał.
Ujęłam jego rękę, więc pociągnął mnie ku górze. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, do czego zmierza.
– To coś związanego z tektoniką? Kojarzę to określenie ze szkoły.
– Czyli coś tam wiesz. – Uśmiechnął się, ciągnąc mnie w stronę łóżka. Nie cofając ręki, usiadł z powrotem na materacu, więc, nie mając innego wyjścia, zajęłam miejsce tuż obok. – Dobrze, bo nie miałbym ci jak tego zademonstrować na rękach. To teraz słuchaj. Pokrótce, subdukcja to proces polegający na zapadaniu się lub wciąganiu jednej płyty tektonicznej pod drugą. Nie ma to może zbyt wiele związku z tym, co chcę zrobić, ale łatwiej będzie to wytłumaczyć na wizualnym przykładzie. Powiedzmy, że właśnie coś takiego spróbuję zrobić.
– Czyli...?
– Wyciągnę twojego Sylfa na powierzchnię.
Tylko przez wzgląd na pewność w jego głosie, zdołałam pozostać nieruchoma. Zdobyłam się tylko na dyskretne przełknięcie śliny.
– Jak dokładnie chcesz to zrobić? – W bardzo prosty sposób. – Uważnie przyjrzał się skórze na moich knykciach. – Okej, prosty przynajmniej w teorii i głównie dla mnie, bo jestem Magiem Umiejętności. Nie to, żebym się chwalił czy coś.
Obrócił nasze dłonie wierzchem do dołu. Przeszedł mnie dziwny prąd, gdy badawczo powiódł kciukiem po jednej z moich linii papilarnych, aby zaraz przejść do kolejnej. Starałam się nie drżeć, kiedy tak analizował poszczególne zagłębienia mojej dłoni. Czułam się, jakbym trafiła do wróżki, która zaraz zacznie przepowiadać przyszłość. Z tą tylko różnicą, że moja wróżka była o wiele za przystojna i zdecydowanie zbyt skąpo ubrana, jak na dzielącą nas odległość.
- Jak dokładnie będzie wyglądało to... wyciąganie Sylfa? – zapytałam, szurając nogą po podłodze. W obecności Jeremiaha trudno było mi się skupić. Miałam niemal zerowe pojęcie o magicznych stworzeniach, więc niebieskowłosy mag mógł powiedzieć i zrobić cokolwiek zechciał, a ja i tak nie zorientowałabym się, gdyby coś poszło nie tak. O wiele łatwiej byłoby, gdym Casimir zostawił mi jakiekolwiek wskazówki. Jak widać Najwyższy Radca postanowił jednak unieść się honorem i nie wspominać o najemniku częściej, niż było to konieczne. Miałam mu to trochę za złe. Nawet jeśli faktycznie byli skonfliktowani, mógł przynajmniej wyjaśnić, co mniej więcej będzie planował zrobić Shaw. Nie czułabym wtedy może aż takiego zakłopotania. Jeremiah poświęcił chwilę na zastanowienie.
– Podobnie jak w procesie subdukcji, sprawię, że część ciebie zapadnie się, wypychając na wierzch tę część, którą zajął Sylf – wyjaśnił, ale chyba sam odgadł, że tego typu wytłumaczenie nie należało do zbyt „przejrzystych" dla osoby równie niewtajemniczonej w jego talenty, bo odezwał się znowu.
– Będziesz taką moją płytą tektoniczną. Postaram się wyciszyć twój umysł, aby zrobić więcej miejsca dla Sylfa i w ten sposób go do siebie przyciągnąć. Zanim zaczniesz panikować, zaznaczam, że to mniej inwazyjny zabieg, niż się wydaje. Po prostu tak najprościej to wyjaśnić. Nie przekonał mnie.
– To... bezpieczne?
– Dla ciebie tak. Dla mnie... zobaczymy. Różnie bywa.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Od razu otworzyłam usta, żeby zaprotestować i podkreślić, że nie zgadzałam się na używanie żadnych ryzykownych czarów, ale nie dał mi dojść do słowa.
– Hej. Bez obawy. – Uspokajająco uniósł dłoń. – Wiem, jak to brzmi, ale nie ma się czym martwić na zapas. Robiłem to już setki razy. Serio.
Brzmiał dość pewnie. Na tyle pewnie, że miałam ochotę zawczasu przypomnieć mu z kim miał do czynienia. W moim otoczeniu zawsze ktoś cierpiał. Dla własnego dobra Jeremiah z marszu powinien założyć, że coś pójdzie nie tak. Nieważne co. Jego magia, nieważne, jak stabilna, mogła wymknąć się spod kontroli, istniała ponadto obawa, że Sylfowi nie spodoba się ingerencja kogoś z zewnątrz.
Najemnik odczytał moje milczenie, jako wahanie.
– Daję ci słowo, że nic się nie stanie. No dobra, mam jakieś osiemdziesiąt dziewięć procent pewności, ale to wciąż więcej niż połowa i połowa tej drugiej połowy. Nie sięgałbym przecież na dzień dobry po rozwiązanie, które faktycznie mogłoby mi zaszkodzić. Nadal mam w końcu całe gniazdo węży do przesiedlenia.
– Casimir mówił, że już się tym zajął.
– Zająć to on się może co najwyżej swoją fryzurą – prychnął. – Magowie tacy jak on zaszli zbyt wysoko, aby znaleźć czas na spoglądanie pod nogi. Mogę się założyć, że los Savanat nie jest mu obojętny tylko dlatego, że uchodzą za zagrożony gatunek. W końcu Najwyższy Radca musi chronić swoich pełzających poddanych przed wyginięciem.
Zmarszczyłam brwi. Tak, zdecydowanie Jeremiah i Casimir nie darzyli się ciepłymi uczuciami. Zaczynałam bać się na myśl, co by się stało, gdyby zostawić ich sam na sam w jednym ciasnym pomieszczeniu.
– To jak? – odezwał się po krótkiej chwili mag. – Mogę?
Nie mając innego wyjścia, przytaknęłam i przekręciłam się w taki sposób, aby siedzieć do niego przodem. On także się przesunął i podkulił nogi, więc finalnie oboje trzymaliśmy się za nadgarstki, siedząc po turecku na skraju łóżka. Jeremiah nie powiedział, co powinnam zrobić z wolną ręką, więc położyłam ją po prostu na kolanie. Chłopak przymknął powieki, sugerując, abym spróbowała pójść w jego ślady i się rozluźnić. Nie poskutkowało za pierwszym razem, więc powtórzył swoją wskazówkę jeszcze raz, a potem znowu. Wciąż z zamkniętymi oczami, wodził opuszkami palców po mojej skórze.
Wyczekiwałam, kiedy skojarzy, że to właśnie przez te jego delikatne, koliste ruchy miałam trudności z opanowaniem narastających nerwów.
– Jeśli będziesz spięta, nie uda mi się przywołać Sylfa – szepnął, otwierając z rozbawieniem jedno oko. – Chciałbym dostać się do jego umysłu, ale nie uda mi się to, jeśli najpierw nie otworzysz przede mną własnego.
Uśmiechnął się, gdy w końcu z ciężkim westchnięciem opuściłam ramiona. Nabrałam nosem dużą ilość powietrza, po czym powoli wypuściłam je przez usta. Dopadła mnie nieznośna myśl, że tym razem to ja będę musiała się przed kimś otworzyć; zamienić się miejscami z obcą osobą, aby wpuścić ją do głowy. Uczucie znalezienia się po tej drugiej stronie, wcale nie należało do przyjemnych.
– W razie czego mi też nie jest z tym specjalnie komfortowo – zapewnił, odchylając głowę. Jego tęczówki drgały pod zamkniętymi powiekami. – Ludzkie umysły są o wiele bardziej skomplikowane niż zwierzęce. Składa się na nie o wiele więcej sprzecznych emocji i złożonych wspomnień. Moja moc nie sięga na szczęście dość głęboko, abym zdołał je dosięgnąć. Swoją drogą, nie przestrasz się.
Ostatnie zdanie, nieco wytrąciło mnie ze stanu pozornego skupienia. Już miałam zapytać, co dokładnie miał na myśli, kiedy jego głowa na powrót znalazła się na poziomie mojej twarzy. Gdy otworzył oczy, wydałam z siebie cichy okrzyk. Jego tęczówki nie miały już jasnego, niebieskiego odcienia. Wciąż były błękitne, ale w zupełnie inny sposób. Teraz kryła się w nich jakaś porażająca dzikość, co tylko podkreślił rozpływający się wokół błękitu pierścień czerni. Gdzieniegdzie pojawiły się jaśniejące punkty. Zmieniały swoje położenie, gdy źrenice Jeremiaha zwężyły się, aby zaraz na powrót się rozszerzyć.
– Nie... przestraszyć – wydusiłam z siebie z trudem. To nie były oczy najemnika. Miałam przed sobą oczy wilka. Sylfa. – J... Jeremiah?
Przestraszyłabym się nie na żarty, gdyby nie odpowiedział. Ku mojej uldze, wyglądało na to, że moje słowa do niego dotarły. Drgnął.
– Słyszę cię – oznajmił, zachowując poważną minę. Jego oczy się nie poruszały. – Zapomniałem wspomnieć, że łącząc się z Sylfem, połączę się z nim w dość... dosłownym tego słowa znaczeniu.
Przełknęłam ślinę.
– To raczej istotny szczegół. Nie uważasz, że warto było o tym zawczasu wspomnieć?
– Sorki. Z reguły łączyłem się ze zwierzętami, a one nie zadawały tyle pytań. Sokołom, czy kozom nie musisz niczego tłumaczyć. Na rozluźnienie zdradzę ci, że prędzej pozwolą ci wejść do swojego umysłu, niż się pogłaskać. Gdyby nie to, że próbował mi pomóc, zaczęłabym rozważać, czy nie powinnam się na niego obrazić.
– Jak będę chciała pogłaskać jakiegoś sokoła albo kozła, to z pewnością się do ciebie odezwę – chrząknęłam, szukając punktu, na który mogłabym patrzeć. Spoglądanie w wilcze oczy powodowało, że czułam się nieswojo.
– Nie radzę. Nie jestem z tego dumny, ale jedną z blizn mam właśnie od ugryzienia przez kozę. Nawet amputowanie ręki bolało mniej od zębów tego małego demona. – Uśmiechnął się, zaciskając palce na moim nadgarstku. Wciągnął ze świstem powietrze. – Czuję go.
Żyły na jego dłoni pojaśniały. Śledziłam wędrówkę światła, które najpierw popłynęło pod skórą na jego ramieniu, aby przesunąć się po szerokości barku i dotrzeć do torsu. Gdy zniknęło pod koszulą, najemnik wydał z siebie niepokojący dźwięk. Odetchnął, czepiając się mojego nadgarstka, jak koła ratunkowego. Sapnął, mocno zaciskając powieki.
– Chyba nie spodobało jej się, że jestem tak blisko – skrzywił się.
– Jej?
– Wychodzi na to, że twój wilk to wilczyca. Zakładam, że nie wiedziałaś.
Zamrugałam. Wilczyca? Mój Sylf, którego od samego początku brałam za byt, który nie posiadał płci, był w rzeczywistości samicą? Żywiołaki w ogóle mogły posiadać którąś z płci? Do tej pory sądziłam, że były istotami stworzonymi z magii żywiołów, czymś na wzór ukształtowanych kul energii posługujących się fałszywymi ciałami i na krótki czas zyskujących świadomość.
– Jest tu?
Jeremiah oblizał wargę.
– Nie... dosłownie – wychrypiał. Nagle jego oddech stał się urwany, a dłoń pokryła się mikroskopijnymi kropelkami potu. – Do tej pory pozostawała w ukryciu, ale właśnie zaczęła rozważać opuszczenie swojej kryjówki. Raczej m... mnie nie polubiła.
Opuścił głowę i zaczął niepokojąco dyszeć. Próbowałam zabrać rękę, aby przerwać... „więź", czy cokolwiek wytworzył między nami za pomocą swojej magii, ale mi na to nie pozwolił. Zacisnął dłoń jeszcze bardziej. Jego chwyt był dramatyczny.
– Nie, nie cofaj się – ostrzegł, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w nasze złączone nadgarstki. Na jego ustach błądził uśmiech fascynacji. – Jeśli teraz przerwiesz połączenie, mogę utknąć w sercu twojego wilka i nigdy nie odzyskać w pełni własnej świadomości. Trwała utrata wzroku też mi się nie uśmiecha, więc proszę, po prostu zostań.
– Mówiłeś, że to bezpieczne – prawie wykrzyczałam mu w twarz. Prawie, bo nie chciałam podnosić głosu, gdy był w takim stanie.
– Mówiłem, że jest w osiemdziesięciu dziewięciu procentach. – Przygryzł wargę niemal do krwi. – Widać twój Sylf ma w nosie statystyki, bo właśnie udowadnia mi, że spokojnie starczy mu pozostałe jedenaście procent.
Opuścił głowę jeszcze niżej, niemal opierając czoło o kolano. Dyszał tak ciężko, że jego oddech zamienił się w rzężenie. Na jego podbródku pojawiła się czerwona smuga. Chcąc ukryć ból, przygryzł wargę do krwi.
– Przerwij to!
– Miałbym pozbawić się takiej szansy? – zaśmiał się, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo brzmiało to raczej, jak skaczący po tonacjach jęk. – Myślisz, że jakikolwiek mag zwierzęcy miał okazję zetrzeć się z Żywiołakiem? Nie ma mowy. Może mnie mentalnie rozszarpać, a nie ustąpię. Twoja wilczyca nie wie jeszcze, że nie jest pierwszą charakterną panną, z którą mam do czynienia.
Jeszcze zanim skończył wypowiadać ostanie słowo, skulił się z bólu. Na dobre kilka sekund odebrało mu mowę.
– Okej. Właśnie faktycznie usiłowała mnie ugryźć – odsapnął. – Americo... nie to, że coś, ale mogłabyś mi pomóc? Po krótszym rozważaniu, stwierdzam, że jednak nie uśmiecha mi się być rozszarpanym w swojej własnej podświadomości. Taką śmierć będzie ciężko wyjaśnić kolegom po fachu. Wolałbym zresztą coś bardziej spektakularnego. Nie to, żeby zabicie przez Żywiołaka nie należało do spektakularnych, ale chyba rozumiesz, że jest mało widowiskowe dla osób trzecich. Zero krwi i takie tam.
Zignorowałam fakt, że nawet w takim momencie nie opuszczało go poczucie humoru. Nawet Spice zdążył zrozumieć, że coś jest nie tak, bo zerwał się z poduszki i trwał obecnie na środku łóżka, nerwowo uderzając ogonami o pościel.
– Co mam robić? – zapytałam trzęsącym się głosem. Wiedziałam, że coś pójdzie źle! Wiedziałam od samego początku! Trzeba było o niczym nie mówić Casimirowi!
Jeremiah odetchnął.
– Nic szczególnego. – Podjął próbę wrócenia do pionu. – Spróbuj się na powrót uspokoić. Zaczynasz się stresować, a ona to czuje. Wydaje jej się, że jesteś zagrożona i zamierza cię bronić.
Gdy jego kręgosłup znów wygiął się w łuk, przestraszony Spice pisnął. Najemnik nie mógł zobaczyć, że Oregotka wczepiła się maleńkimi ząbkami w skarpetki ochronne i za wszelką cenę próbowała je zerwać z łapek, aby ruszyć swojemu panu z odsieczą. Ponieważ zaklęcie nałożone na materiał okazało się silniejsze, małpka zmieniła taktykę. Strosząc futerko na całym ciele, zaczęła syczeć we wszystkich kierunkach. Możliwe, że postanowiła przestraszyć niewidzialnego przeciwnika, który obecnie krzywdził jej tatę.
– Teraz to ci się wzięło na ratowanie mi skóry – zaśmiał się boleśnie Jeremiah. – Przed dziewczynami to nagle strugasz bohatera, co?
Spice przestał piszczeć. Powoli odwrócił się w naszą stronę, po czym usiadł. Jego ogony zamarły w bezruchu, a czarne, inteligentne oczka, błysnęły. Przestąpił z łapki na łapkę, jakby pragnąć zasygnalizować, że po uwadze maga, nagle przestały mu przeszkadzać i skarpetki, i jego jęki.
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro