Rozdział 5
Dwa dni później postanowiłam powiedzieć Casimirowi o Sylfie. Poprzedniego dnia Leon przyszedł i poinformował mnie, że z powodu natłoku obowiązków, Najwyższy Radca będzie zmuszony zawiesić na kilka kolejnych dni nasze zajęcia w bibliotece. Nadchodzące spotkanie z przedstawicielami siedmiu kontynentów, choć miało się odbyć dopiero za dwadzieścia dni, sprawiło, że mag miał na głowie trzy razy więcej obowiązków niż zwykle. Nie tylko musiał dopilnować Vasha Fighetona i przygotowania podlegających mu strażników na pojawienie się ważnych delegatów Rady, ale także zapewnić im wszystkim wygodne zakwaterowanie. Nie mógł przecież wysłać tak ważnych nadnaturalnych do pierwszego lepszego hotelu w którejś z pobliskich miejscowości.
Cała siódemka wraz z towarzyszącymi im ochroniarzami, miała zamieszkać na czas pobytu w siedzibie Rady. Choć nie miało zabraknąć w niej miejsca, Casimir musiał liczyć się z tym, że nie wszyscy goście byli ze sobą w najlepszych stosunkach. Mnie samej niejednokrotnie kazał o tym pamiętać podczas nauki o zwyczajach naszych przyszłych gości. Jako jego narzeczona krwi, miałam utrudnione zadanie. Nie tylko miałam przekonać do siebie wszystkich siedmiu delegatów, ale dodatkowo uczynić to na tyle elegancko, aby żaden z nich nie odczuł, że cieszę się nadmierną sympatią pozostałych.
Tego dnia, udałam się prosto do gabinetu Casimira. Mag przebywał w nim większość czasu, jaki poświęcał na porządkowanie pilnych spraw Rady, więc jego poszukiwania najprościej było zacząć właśnie tam.
Intuicja mnie nie zawiodła. Kiedy po kilku minutach dotarłam na miejsce i zapukałam do drzwi, znajdujący się na mojej dłoni symbol Rady, delikatnie pojaśniał. Oznaczało to, że ktoś musiał być w środku, bo inaczej nie dałabym rady pchnąć drzwi, co też właśnie uczyniłam. Jeszcze nim ostrożnie zajrzałam do wnętrza pomieszczenia, usłyszałam zachęcające: „Wejdź, Americo. Zaraz kończymy."
Casimir siedział za biurkiem, otoczony stertami równo poukładanych dokumentów i rozpieczętowanych kopert o wielu pieczęciach. Na jego twarzy malowała się mieszanka zmęczenia i skupienia. Podejrzewałam, że zajmował się papierologią od samego rana, jak nie dłużej.
Dopiero gdy weszłam do gabinetu, dostrzegłam siedzącego w sąsiednim fotelu Sorena. Mężczyzna, wzorem Najwyższego Radcy, trzymał na kolanach naręcze dokumentów. W powietrzu, tuż przy jego dłoni, unosiły się dwa ostro zakończone pióra, które samoczynnie sunęły po lewitujących kartkach papieru. Gdy weszłam, podniósł wzrok i skinął na mnie głową. Nie zdążyłam odpowiedzieć mu tym samym, bo od razu na powrót skupił się na słowach Najwyższego Radcy.
– Charlotte Avanly trzeba będzie ulokować w innym skrzydle niż Olivera Ratharda – powiedział ten, przeglądając dokumenty. – Panna Avanly wciąż ma mu za złe to, że wypomniał jej bycie jedyną kobietą spośród przedstawicieli siedmiu kontynentów. Wolałbym, w miarę możliwości, unikać sposobności do ich kolejnych konfrontacji.
– Dobrze, ale w takim razie będzie trzeba przenieść na niższe piętro André Daquina. – Soren podrapał się w zamyśleniu po brodzie. – Kłopot w tym, że on z kolei nie przepada za Delmarem Dioufem. Jego też planowaliśmy ulokować na dole.
– Nie. Daquina trzeba przenieść gdzie indziej. – Casimir podniósł do oczu inny z leżących na stole dokumentów. Cmoknął, ale raczej nie z irytacji, a z powodu intensywnego skupienia, jakie towarzyszyło mu podczas planowania nadchodzącej wizyty jego gości. – Delmar Diouf zapowiedział, że wraz z nim przyjedzie czternastu ochroniarzy. Podobnie jak przy okazji ostatniej wizyty, życzy sobie mieć ich cały czas w zasięgu ręki. Na wyższych piętrach znajdują się sale obradowe i sypialnie Radców. Nie możemy przeznaczyć ich dla ponad tuzina afrykańskich strażników.
Soren westchnął i chwycił jedno z unoszących się piór. Odnalazł odpowiedni wers na kartce leżącej na jego kolanach, a następnie skreślił go szybkim machnięciem ręki. Wydawał się rozczarowany, że wracają do punktu wyjścia.
W pewnym stopniu, mogłam zrozumieć, dlaczego tak proste zadanie, za jakie można było wziąć rozdzielenie pokoi, nastręczało im tyle problemów. Delegaci nie mogli być rozpierzchnięci po całej Radzie, bo uznaliby to za afront. Casimirowi zależało, aby byli zakwaterowani w miarę blisko od siebie, aby każdy z nich czuł się traktowany na równi z pozostałą szóstką. Rodziło to jednak kolejny problem, bo tak, jak zostało już wspomniane, miały wśród nich miejsce osobiste spory.
Stanęłam z boku, aby nie przeszkadzać. Jak się okazało, miałam przysłuchiwać się ich rozmowie jeszcze dobre pół godziny, bo każda kolejna propozycja, co do układu sypialni, sprawiała, że pojawiały się coraz to nowe przeszkody związane z preferencjami delegatów. Prócz nazwisk Radców z Afryki (Delmara Dioufa), Ameryki Południowej (Olivera Ratharda), Australii (Charlotte Avanly) i Europy (André Guillaume'a Daquina), padły też w końcu nazwiska pozostałych przedstawicieli Rady. Miałam to szczęście, że wiedziałam o wszystkich już na tyle dużo, że w miarę orientowałam się w sytuacji i nie czułam się tak, jakbym była świadkiem rozmowy w całkiem innym języku.
Po trzydziestu minutach Casimirowi i Sorenowi w końcu udało się dojść do jako takiego porozumienia. Co prawda wciąż nie ustalili zbyt wielu szczegółów, ale mieli przynajmniej jakiś zarys planu. Jasnowłosemu widać chwilowo to wystarczyło, bo oznajmił, że resztę ustalą później. Możliwe, że miało na to również wpływ moje cosekundowe przestępowanie z nogi na nogę. Wciąż stałam w jednej i tej samej pozycji, co z czasem zaczęło się robić niewygodnie. Ponieważ nie chciałam jednak przeszkadzać Regarte w obowiązkach, powstrzymałam się od uwagi, że mógłby się albo pośpieszyć, albo zwyczajnie kazać mi wrócić później. Nie obraziłabym się.
– Sorenie, bądź tak dobry i racz przysłać do mnie Vasha – poprosił mag, nim jego doradca zebrał się do wyjścia. – Z nim także muszę jeszcze dzisiaj porozmawiać.
Starzec skinął głową na znak, że wypełni jego prośbę. Pożegnał się ze mną kolejnym, nieco niższym, sztywniejszym skinięciem, po czym wyszedł, pozostawiając nas z Casimirem samych.
Ośmielona, oderwałam się od ściany, która została moim najlepszym przyjacielem na ostatnie pół godziny, i podeszłam nieco bliżej. Zamiast się odezwać, nachylony nad blatem Casimir, wskazał mi pusty fotel. Usiadłam, darując sobie spostrzeżenie, że zrobiłabym to nawet bez jego niemej zachęty.
– Przepraszam, że musiałaś tyle czekać, Americo. – Odłożył dokumenty na bok. Na tyle blisko, aby wciąż mieć je pod ręką, ale dość daleko, aby nie zasłaniały mu widoku fotela. Splótł dłonie na blacie. – No więc? Co cię do mnie sprowadza?
Dopiero wtedy na mnie spojrzał. Przez sekundę miałam wrażenie, że nie był szczególnie zadowolony, że przyszłam, mimo iż wyraźnie zaznaczył, że nie będzie mógł poświęcić mi czasu przez kilka kolejnych dni. Zdawałam sobie sprawę, że może być niezadowolony, ale liczyłam, że sprawa, z którą postanowiłam do niego przyjść, okaże się dość istotna, aby nie skarcił mnie za przeszkadzanie mu w pracy.
– Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Wiem, że jesteś teraz bardzo zajęty i w ogóle, ale to... pilne. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Wpatrywał się we mnie wyczekująco, więc przymknęłam powieki i odetchnęłam, szukając odpowiednich słów. Później opowiedziałam mu o wszystkim, co związane z Sylfem.
Starałam się nie pominąć żadnego wydarzenia, w którym brał udział wilk. Opowiedziałam Casimirowi o moim pierwszym spotkaniu z Żywiołakiem, o tym, jak uratował mnie przed śmiercią (o czym od dawna już wiedział z raportów strażników i naszych ostatnich przesłuchań), a także o snach. Wspomniałam mężczyźnie o sytuacji z sali treningowej, o tym, że to właśnie dzięki Sylfowi i towarzyszącym mu dzieciom, odkryłam tajemnicę Księgi Augustusa Blaise'a. Nie zapomniałam również o naszych wspólnych podróżach po wspomnieniach.
Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, Casimir sprawiał wrażenie zdziwionego. Oczywiście w przypadku jego osoby „zdziwienie" nie oznaczało poniekąd wyraźnego zdumienia, a jedynie odrobinę wyższe niż zwykle uniesienie brwi i mocniejsze zaciśnięcie splecionych dłoni. Kiedy mówiłam, patrzył na mnie ze skupieniem, którego nie dostrzegłam u niego nawet w trakcie rozmowy z Sorenem. Gdy zaś uznałam, że powiedziałam już wszystko, co miałam i zacisnęłam usta, czekając na jego reakcję, przez dobre trzydzieści sekund się nie odezwał.
– Chodzi o to – zaczęłam, bo im dłużej milczał, tym większą czułam potrzebę wytłumaczenia się – że może jest tu w Radzie ktoś, kto zna się na tego typu... zjawiskach. Nie wiem. Chociażby jakiś Mag Umiejętności, który zajmuje się na co dzień magicznymi zwierzętami.
– Mag Umiejętności, mówisz... – Casimir zrezygnował z wyprostowanej pozycji na rzecz opadnięcia na oparcie fotela. Przejechał sobie palcami po czole i w zamyśleniu spojrzał w sufit. – Czy to, iż widzisz Żywiołaka powietrza, jest dla ciebie uciążliwe? – zapytał niechętnie.
Nie rozumiałam jego dziwnego zachowania, ale zastanowiłam się nad pytaniem, które zadał.
– Nie, raczej nie.
Choć zdarzało mi się widywać Żywiołaka, ten nie zrobił jak dotąd nic, co powinno, albo chociaż mogło wzbudzić mój niepokój. Dokuczliwa była wyłącznie nagłość, z jaką zwierzę potrafiło się przy mnie pojawić.
– A jednak niepokoi cię, że się pojawia – podniósł mag.
– Ja tylko... – Podrapałam się po ramieniu. – Wydaje mi się, że Sylf próbuje mi z jakiegoś powodu pomagać.
– Pomagać?
– Sama tego nie rozumiem. Zjawił się, kiedy potrzebowałam go w piwnicach Cennerowe'a, a później, gdy nie mogłam rozszyfrować, jak otworzyć Księgę. Nie mówiąc już o innych sytuacjach, które miały miejsce.
– I mówisz, że ostatnio pojawił się dwa dni temu, dokładnie w momencie, w którym o nim pomyślałaś?
– Tak. Jakiś czas temu wpadło mi do głowy, że może wilk jest moim Gemini i dlatego zjawia się w najmniej oczekiwanych momentach, ale z tego, co wiem, Żywiołaki to osobne byty i raczej mało prawdopodobne, że Sylf jest ze mną połączony duchem. Myślałam, że może ty mógłbyś mi to wyjaśnić, albo ewentualnie znaleźć kogoś, kto zna się na podobnych rzeczach.
Casimir westchnął.
– Obawiam się, że mało kto będzie potrafił odpowiedzieć na twoje pytania, w tym także i ja. – Postukał palcami w podłokietnik swojego fotela. – Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że Sylf, poprzez tchnięcie w ciebie nowego życia, został z tobą połączony tego typu więzią. Relacja duchowego przewodnika z jego panem istnieje od narodzin czarodzieja, nie da się jej w żaden sposób nabyć. Ponieważ jest to jednak niecodzienny przypadek, nie zamierzam tego bynajmniej wykluczyć. Bądź co bądź, jesteś pierwszą czarownicą w historii, dla której jakikolwiek Żywiołak postanowił się poświęcić. Ponadto twoja więź z powietrzem jest odmienna od więzi, jaka zwykle charakteryzuje magów specjalizujących się w magii żywiołów. Być może Sylf, którego widujesz, nie jest jedynie wytworem twojej wyobraźni, a bytem, który znalazł schronienie w źródle mocy, jaką dysponujesz.
Przełknęłam ślinę.
– Próbujesz powiedzieć, że gdzieś w moim wnętrzu kryje się wilk? – Choć nie miało to najmniejszego sensu, spojrzałam odruchowo w dół, na swoje piersi i brzuch. Nie ukrywajmy. Podobne zdanie brzmiałoby świetnie, gdyby padło z ust jakiegoś mówcy motywacyjnego. Gdy wypowiadał je potężny, śmiertelnie poważny mag, należało zacząć się martwić.
– Próbuję powiedzieć, że oboje możemy jedynie spekulować, co jest przyczyną tego, iż wspomniany wilk stał się niespodziewanie twoim nieodłącznym towarzyszem – poprawił mnie. – Niestety, dla mnie również jest to zagadka. Jakkolwiek wiedza o magicznych zwierzętach nie jest mi obca, obawiam się, że w tym wypadku potrzebny będzie ktoś, kto specjalizuje się w podobnych tematach.
– Mag Umiejętności?
– Owszem. Wydaje mi się nawet, że znam odpowiedniego czarodzieja – westchnął. Zdziwiło mnie, że sprawiał wrażenie, jakby pomysł, który przyszedł mu do głowy, wcale nie był mu na rękę. – Podejrzewam, że niewiele wie o samych żywiołach, posiada natomiast dużą wiedzę, jeśli chodzi o magiczne zwierzęta. Z tego co mi wiadomo, przebywa obecnie w Wenezueli, ale jeśli wyślę list jeszcze dzisiaj, powinien pojawić się w Wielkiej Brytanii w przeciągu najbliższych trzech dni. Może on pomoże nam odkryć, co się za tym wszystkim kryje.
Chociaż ucieszyło mnie, że był ktoś taki, zaalarmował mnie sposób, w jaki Casimir wypowiedział ostatnie słowa. Nie był zachwycony ani krótkim czasem oczekiwania na tajemniczego maga, ani samym faktem, iż ten mógłby okazać się nam w jakikolwiek sposób pomocny.
– Ten czarodziej... To ktoś za kimś nie przepadasz, prawda? – domyśliłam się.
Nawet nie krył się ze swoją niechęcią. Spojrzał na mnie z obojętnością porównywalną do tej, którą okazywało się, gdy ktoś opowiedział głupi, mało ambitny żart i chciało się w ten sposób podkreślić, że ten ani trochę nikogo nie bawił.
– Chyba można tak to ująć. Czarodziej, o którym myślę... Powiedzmy, że jak na swój wiek jest wyjątkowo irytujący w obyciu, więc cieszy mnie, że przyjmuje dużo zagranicznych, wielotygodniowych zleceń. Miałem już kilka razy wątpliwą przyjemność, gościć go w siedzibie Rady.
Zamrugałam, nie mogąc uwierzyć, że żył na świecie ktoś, o kim Casimir otwarcie mówił, że go irytował. Do tej pory wydawało mi się, że kurtuazja powstrzymywała go przed otwartym wyrażaniem nastawienia do innych osób. Widać mag, którego miał na myśli, musiał wyjątkowo zaleźć mu za skórę.
– I uważasz, że pojawi się w Radzie, jeśli go wezwiesz? – Nie byłam już taka pewna, czy chciałam poznać owego speca od magicznych zwierząt.
– Nie ma wyjścia. Od prawie roku jest pod moją jurysdykcją.
– Ale wspomniałeś, że jest teraz w Wenezueli... Nie chciałabym sprawiać kłopotu.
– Nie sprawiasz. Teraz, kiedy powiedziałaś mi o Sylfie, sam chciałbym się upewnić, czy nie dzieje się coś, o co powinienem się martwić. Jeśli Jeremiah nie będzie znał odpowiedzi, sprowadzę do ciebie najlepszych profesorów wykładających o magii żywiołów.
Jeremiah... Czyli tak miał na imię mag, który grał na nerwach samemu Najwyższemu Radcy.
* * *
Po wyjściu z gabinetu Casimira, poszłam do jadalni na obiad. Z oczywistych względów mężczyzna nie mógł mi towarzyszyć, więc zakładałam, że tak jak poprzedniego dnia, przyjdzie mi zjeść posiłek w całkowitym milczeniu.
Nie sądziłam, że nadejdzie dzień, kiedy będzie mi brakowało towarzystwa Regarte, tak się jednak złożyło, że był obecnie jedynym, który chciał ze mną przebywać (a przynajmniej takie sprawiał wrażenie). Will, który wcześniej wymawiał się treningami, przerzucił się na jadanie ze strażnikami, Violetta, odkąd zaczęła chodzić do biblioteki, nie pojawiała się w jadalni w ogóle, a Misurie, na którą poprzedniego dnia wpadłam na korytarzu, przywitała się ze mną tak sucho, że podczas posiłku obawiałam się otworzyć do niej usta. Po trzech tygodniach nie była już może tak zła, jak na początku, ale nadal traktowała mnie z rezerwą. Przyznaję, iż miałam nadzieję, że zaczęła przyzwyczajać się do obecnego stanu rzeczy i z czasem choć odrobinę zatęskni za naszymi rozmowami.
Ja bardzo tęskniłam.
Jak to zwykle bywa, los postanowił sobie ze mnie zakpić i właśnie w momencie, w którym rozmyślałam o przyjaciółce, postawić ją na mojej drodze. Przypadek sprawił, że znów natknęłyśmy się na siebie w korytarzu, jakby tego było mało, w tym samym miejscu, co poprzedniego dnia. Tym razem coś się jednak zmieniło, bo Misurie, która zazwyczaj była w towarzystwie Daniela, tym razem przyszła sama. Jak tylko mnie zobaczyła, zwolniła nieco kroku.
– Cześć – przywitała się niepewnie. Uniosłam dłoń, jakby wcale nie stała dwa, a dwadzieścia metrów ode mnie.
– Cześć – odpowiedziała cicho. Korytarze łączyły się w jeden, prowadzący na wprost, więc zwolniła jeszcze bardziej, najwyraźniej pozwalając, abym wysunęła się na prowadzenie. Ja jednak udałam, że tego nie widzę i zrównałam się z nią krokiem.
– Daniel nie mógł ci dzisiaj towarzyszyć? – spróbowałam zagaić rozmowę. Wysiliłam się przy tym na wyjątkowo miły ton, aby Misurie nie wzięła mojego pytania za wyraz złośliwości.
Domyślając się, co robię, czarownica westchnęła.
– Wyjechał na cztery dni – oznajmiła, co, nie ukrywam, szczerze mnie zdziwiło. Najpierw, że w ogóle odpowiedziała, a potem, że strażnik opuścił ją na tak długi okres czasu. – Przydzielili mi na ten czas jakiegoś innego ochroniarza. Gość jest dziwny, więc nagadałam mu, że Daniel pozwalał mi chodzić samej do jadalni. Nie mogłabym jeść, wiedząc, że cały czas się na mnie gapi.
Mało brakowało, a w ogóle nie zrozumiałabym jej słów. To była chyba najdłuższa wypowiedź, jaka ostatnio wydobyła się z jej ust, a była kierowana bezpośrednio do mnie. W pierwszej chwili nie wiedziałam, jak się zachować, aby nie przypomniała sobie o swojej niechęci.
– Czemu Daniel wyjechał? – zdecydowałam się na bezpieczny grunt.
– Za dwa dni ma rocznicę związku. – Wzruszyła ramionami, po czym uniosła na mnie wzrok. Zawahała się, jakby w pierwszym odruchu pożałowała, że zaczęła temat. – Ekhm... Wiedziałaś, że ma chłopaka w innej siedzibie Rady?
Przytaknęłam.
– Leon kiedyś coś o tym napomknął. Nie, żeby dzielił się ze mną jakimiś szczegółami – dodałam szybko, aby nie pomyślała, że zataiłam przed nią ten fakt.
Dotarłyśmy pod drzwi sali jadalnianej, więc wysunęłam się na przód i pchnęłam drzwi. Poczekałam, aż otworzą się na oścież, a następnie przesunęłam się w bok, aby przepuścić dziewczynę przed sobą.
– Cóż. Daniel i tak byłby dla mnie za stary – stwierdziła z westchnięciem, kiedy już weszłyśmy do sali i zajęłyśmy miejsca przy stole. Nie uszło mojej uwadze, że po raz pierwszy od bardzo dawna, nastolatka usiadła tuż obok. Poprzedniego dnia wybrała miejsce trzy krzesła dalej. – Wiesz, mówił mi, że ten jego chłopak ma na imię Simon. Podobno to już ich siódma rocznica.
– Simon – powtórzyłam, bo o tym, że związek strażnika był już kilkuletni także wiedziałam od Leona. – Ładnie.
– Równie ładnie, co ładny jest właściciel tego imienia. Daniel pokazywał mi zdjęcia. Ten cały Simon ma chyba z metr dziewięćdziesiąt wzrostu, włoski akcent i tak zabójcze kości policzkowe, że niejedna matematyczna chciałaby je zmierzyć linijką.
Uniosłam brwi.
– Ten akcent to sobie sama dopowiedziałaś, czy go słyszałaś?
– Nie słyszałam, ale zakładam, że go ma, biorąc pod uwagę, że jest rodowitym Włochem – przysunęła się nieco. – Daniel mówił, że Simon od dziesięciu lat pracuje w siedzibie Rady we Florencji. Poznali się jeszcze za czasów poprzedniego Najwyższego Radcy przy okazji przyjazdu Daniela do Włoch.
Już miałam zapytać, kiedy dokładnie strażnik Misurie poznał w takim razie swojego partnera, gdy dotarło do mnie, że przecież Casimir był Najwyższym Radcą dopiero od dwóch lat. Linia czasowa się zgadzała, najwyraźniej to ja nie umiałam już po prostu wrócić do czasów „sprzed Regarte". Czasy, gdy nie zajmował swojego stanowiska, wydawały mi się niezwykle odległe. Było w tym coś uderzającego, zważywszy że do tej pory nigdy nawet nie interesowałam się ani Radą, ani tworzącymi ją nadnaturalnymi. Gdy jeszcze mieszkałam w domu, niewiele docierało do mnie informacji o poprzedniku Casimira. Z tego, co opowiadała mi babcia, wynikało, że ten nie należał do szczególnie rozmownych czy chętnie opisywanych w magicznych źródłach. Często za to wyjeżdżał, aby odwiedzać inne siedziby Rady. Wydawał się zupełnym przeciwnikiem swojego następcy. No, może poza tym byciem rozmownym. Najwidoczniej powściągliwość wpisywała się w politykę każdego Najwyższego Radcy.
Nie dane mi było dłużej dywagować nad tą kwestią, bo na horyzoncie pojawił się kelner. Uśmiechnęłam się, widząc Charliego, maga, którego znałam stąd, że obsługiwał mnie przy naszym pierwszym posiłku w Radzie. Od tamtej pory nie przydzielano go do mnie zbyt często, ale zdarzyło się nam kilkukrotnie wpaść na siebie na korytarzu. Charlie wydawał mi się sympatycznym, skorym do rozmowy chłopakiem. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo zawsze, kiedy go witałam, cały się spinał i za wszelką cenę starał zachowywać profesjonalnie. Za każdym razem zwracał się do mnie per „panienko", a głowę pochylał tak nisko, że niemal wciskał brodę w klatkę piersiową. Wcześniej zdawał się podekscytowany tym, że miał szansę poznać dawną Leanice, obecnie jednak górę brała nad nim obawa przed zrobieniem czegokolwiek, co mogłoby mnie urazić. Już dawno przestałam się zastanawiać, czy wiązało się to z moim przeszłym, czy obecnym statusem. Obie opcje zdawały się równie prawdopodobne.
– Dzień dobry – przywitał się, stawiając na stole dwie filiżanki parującej, ziołowej herbaty. Gdy zwracał się do Misurie, na jego twarzy malował się grzeczny uśmiech. – Dziś mogę zaproponować chowder z łososiem, pieczone w herbacie uda kurczaka, bądź makaronowe sakiewki z ricottą i gruszką.
– Niech będzie kurczak – powiedziała zielonowłosa bez namysłu, wpatrując się w filiżankę. – Brzmi najnormalniej.
Charlie skinął głową. W żaden sposób nie komentując wyboru dziewczyny, przeniósł wzrok na mnie.
– Panience sugerowałbym sycylijską caponatę to jest gulasz warzywny na bazie bakłażana i cukinii. Znajdują się w nim między innymi pomidory, kozi ser i oliwki. Żadnego mięsa.
Wymienił jeszcze kilka propozycji wegetariańskich, wyszukanych dań, ale przystałam na tę pierwszą, bo zdawała mi się najprostsza (przynajmniej jeśli patrzeć na jej nazwę). Charlie zapytał nas jeszcze o dodatkowe napoje, po czym zniknął równie szybko, jak się pojawił. W sali znów zapanowała cisza. Po raz pierwszy od bardzo dawna była ona na tyle naturalna i niekrępująca, że przestałam się spinać. Opuściwszy ramiona, ujęłam w dłonie filiżankę, aby ukraść nieco bijącego od niej ciepła.
Misurie nie ruszyła swojego naczynia z ozdobnego talerzyka.
– Zauważyłaś, że od kilkunastu dni podają nam wciąż tę samą herbatę? – odezwała się, nie spuszczając oczu z napoju.
– Tak. – Uniosłam brwi. Kelnerzy istotnie serwowali nam do posiłków po filiżance gorącej herbaty, nie widziałam w tym jednak nic dziwnego. Byliśmy w Anglii, tutaj pijało się herbatę choćby przez wzgląd na panujące zwyczaje. – Co w związku z tym?
– Zawsze ją pijesz?
– Zdarzało się, że zostawiałam nieco na dnie filiżanki, ale tak. Czemu pytasz?
– O wszystkim możemy decydować – zaczęła, w zamyśleniu przejeżdżając palcami po wardze. – Zawsze podają nam kilka propozycji dań i napojów, ale tę herbatę serwują nam bez względu na to, co wybierzemy. Ponadto z tego, co kojarzę, zaczęli niedługo po... – zawahała się, a jej twarz nieco przygasła – po odejściu Zandera.
Zgarbiłam się nieco. Nie chciałam wracać do tego tematu, nie kiedy zdawało się, że nastolatka zaczęła ze mną normalnie rozmawiać.
– Możliwe, że to jakieś specjalnie zioła na uspokojenie – zasugerowałam. Wolałam nie wspominać, że od dłuższego czasu Casimir przygotowywał dla mnie zioła służące otępianiu zmysłów. Herbata, którą podawano nam do posiłków, wyglądała i smakowała inaczej, więc nie podejrzewałam, aby miała z nimi coś wspólnego.
Misurie nie wyglądała na przekonaną.
– Siedzę w eliksirach od dziecka, Americo – zauważyła, zniżając głos. Nachyliła się nad stołem, jakby podejrzewała, że zaraz ktoś zacznie ją podsłuchiwać. Zielone kosmyki opadły na jej skupioną twarz. – Tak jak są to zioła, to raczej na pewno nie takie, które można uznać za zamienniki rumianku czy mięty.
Spuściłam wzrok na filiżankę.
– Przypomina zwykłą herbatę.
– Tyle że niemal na sto procent nią nie jest. – Czarownica postukała palcami w blat, myśląc nad czymś intensywnie. – Nie miewasz ostatnio problemów z koncentracją? Zawrotów głowy? Nudności?
Przełknęłam ślinę.
– Nie, ja... – urwałam. Jak niby miałam powiedzieć Misurie, że to właśnie dzięki wsparciu Casimira i jego specyfikom udało mi uniknąć podobnych przypadłości, pozbierać się? Że to dzięki Najwyższemu Radcy znowu jadłam i przestałam co chwilę wymiotować, albo że to jego lekcje pozwoliły mi zająć czymś myśli i mieć do kogo otworzyć usta, gdy reszta się ode mnie odwróciła. Jeśli herbaty jego autorstwa miały jakieś konkretne skutki, to na pewno nie mogłam ich nazwać ubocznymi. – Przepraszam, Misurie. Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałam w końcu najzupełniej szczerze.
Przygryzła kciuk.
– A co z pamięcią? – nie dawała za wygraną.
– Pamięcią?
– Tak. Nie mam nic konkretnego na myśli, po prostu... sama ostatnimi czasy wciąż mam wrażenie, że wyleciało mi z głowy coś bardzo ważnego. Nie mam pojęcia co, ale czuję się dziwnie, jak tylko próbuję o tym myśleć. Wiesz, to trochę tak jak wtedy, gdy coś komuś obiecasz, a potem zapominasz co i komu właściwie obiecałaś.
Nie skończyła mówić, ale w oddali znów pojawiła się postać Charliego, którzy przyniósł nam po szklance z sokiem porzeczkowym. Złapałam się na tym, że kiedy się do mnie uśmiechnął, znów, tym razem bezwiednie, ujęłam w dłonie filiżankę. Misurie obserwowała czujnie zadowolonego kelnera, aż ten nie zniknął za drzwiami. Jak tylko ucichły jego kroki, nachyliła się nad swoją szklanką i powąchała zawartość.
– Nie przesadzasz trochę?
Zerknęła na mnie z ukosa. Widząc moją niepewną minę, westchnęła, a następnie podniosła głowę.
– Nie wiem. – Odchyliła się na krześle i zagapiła w ozdobny sufit. Po jej zmieniającym się wyrazie twarzy wywnioskowałam, że nawet takie drobiazgi zaczynały ją już irytować. – Możliwe, że trochę mi odbija. Od kilku tygodni trzymają nas w Radzie jak w jakiejś klatce. Mnie, Vanessę, Willa... – zwolniła, marszcząc nos.
– Nikt nie trzyma nas w żadnej klatce – zaoponowałam, kładąc szczególny nacisk na słowo „nas". Misurie nie wymieniła mnie w swoich wyliczeniach, co nieco mnie zabolało. Już dawno założyła, że jako narzeczona krwi, przestałam mieć problem z bezterminowym przebywaniem w Radzie. Gdybym tylko mogła wyznać prawdę...
– Więc dlaczego nie możemy kontaktować się z bliskimi? Tej twój Regarte nie chce odesłać nas ani do domów, ani z powrotem do szkoły. Skoro tak bardzo obawia się, że będziemy rozpowiadać na prawo i lewo tajemnice Rady, dlaczego nie poda nam eliksirów zapomnienia? Jeśli już tego zresztą nie robi, faszerując nas tymi podejrzanymi herbatkami.
Zacisnęłam usta. Nie miałam na to odpowiedzi, a przynajmniej nie taką, jakiej oczekiwała. Raczej nie ucieszyłaby się, słysząc, że groziło nam niebezpieczeństwo ze strony klanów, a mnie i jej, jako mojej Lutyance, w szczególności. Przeciwnicy Rady z przyjemnością wykorzystaliby naszą przeszłość do zdobycia przewagi.
Czułam się podle, zatajając przed przyjaciółką tak ważną informację. Z każdym dniem traciłam pewność, czy milcząc, nie wyrządzałam swoim bliskim większej krzywdy, niż gdybym wyznała całą prawdę.
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro