Rozdział 11
Jeremiah nie mógł uwierzyć, że dostał przyzwoitkę.
Okej, wprawdzie tą przyzwoitką był jego prywatny strażnik, ale mag nie widział zbyt dużej różnicy. Na to samo by wyszło, gdyby Casimir Regarte oznajmił, że przydziela mu opiekunkę. W dodatku taką, co ma pilnować, sprawdzać i kontrolować. Pilnować, aby nie chodził tam, gdzie nie powinien (zwykle się starał), sprawdzać, czy Spice nie robi nic niedozwolonego (zwykle robił) i kontrolować, czy obaj nie wściubiają nosa w nie swoje sprawy (zwykle obaj wściubiali). Tak że, summa summarum, sprawa była jasna. Jeremiah, pod pozorem przydzielenia strażnika, dostał pieprzoną przyzwoitkę. Nieważne, że ta nazywała się Bryam, miała jakieś dwa metry wzrostu i dłonie, które prędzej byłyby zdolne skręcić komuś kark, niż utulić do snu.
Był wściekły. Jakby tego było mało, że śledzono każdy jego krok, to jeszcze nie pozwolono mu opuszczać siedziby Rady dopóty, dopóki nie zostanie rozwiązana sprawa ostatniego ataku. Jak na złość pytań bez odpowiedzi wciąż przybywało. Zawiniły któreś z zabezpieczeń? W szeregach strażników lub personelu znaleźli się zdrajcy? Jeśli tak, jakim cudem Najwyższy Radca zdołał to przeoczyć?
Nastroje były co najmniej średnie. Z tego, czego dowiedział się J, wynikało, że nie była to pierwsza próba przedarcia się na teren Rady wrogiego klanu. Z tym, że poprzednia została uskuteczniona przez samego Regarte, a ta, która miała miejsce dwa dni temu skończyła się stratami w nadnaturalnych. Czymś, czego nie dało się cofnąć.
Śmierć poniosło aż trzech wyszkolonych strażników. Wszystkie sprzątaczki jak mantrę powtarzały między sobą imiona i nazwiska zmarłych. Arthur Ferrathore, Zariah Lenash i Shane Ross... Wypowiadane wszystkie razem brzmiały jak zaklęcie, po którym każdemu psuł się humor i spuszczał nos na kwintę. Cichły rozmowy, z twarzy znikał uśmiech. Poległych upamiętniano milczeniem. Ciszą, która w uszach Jeremiaha brzmiała jak bezustanny krzyk.
Nawet pracownicy Rady zaczęli odczuwać niepokój. Coś zaczęło się zmieniać.
W ciągu kolejnych dwóch dni miał z Americą Dusney jeszcze dwie sesje, po jednej na dzień. Dziewczyna niezbyt współpracowała, ale ostatecznie nie miał jej tego za złe. Mając w pamięci ich pierwsze spotkanie i to, że przestraszył swoją „pacjentkę" nie na żarty, był w stanie zrozumieć bijącą od niej ostrożność. Sam również wolał dmuchać na zimne. Tak jak w przeszłości zdarzyło mu się nie raz kontaktować z potężnymi Gemini, tak spotkanie z Żywiołakiem nieco przerosło jego oczekiwania (i umiejętności). Gdyby miał przyrównać do czegoś łączenie się z Sylfem, powiedziałby, że to jak ze wspinaczką po wysokiej drabinie. W pewnym momencie dłonie zaczynały mu się trząść, a kolana uginać ze zmęczenia. Docierał do kresu sił, kiedy jednak zadzierał głowę, okazywało się, że pokonał dopiero połowę drogi. Wciąż dostrzegał zaledwie zarys swojego celu. Żywiołaka, który szczerzył zęby i ani myślał ułatwiać mu dostęp do własnej świadomości.
Jeremiah nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Przyjemnego ciepła i przeszywającego chłodu. Dudniącej odwagi i upiornej niepewności. Dusza wilka stanowiła dla niego fascynującą zagadkę. Czuł tak wiele, a mimo to nie zdołał dotrzeć do interesujących go odpowiedzi. Żaden klucz nie pasował do zamka, ani jedno zaklęcie nie było dość silne, aby przyprzeć zwierzę do muru i zmusić je do otworzenie się na umysł Jeremiaha. Mag nie zamierzał jednak dać za wygraną. Ponawiał próby, na przemian to używając siły własnego umysłu, to sięgając po wszelakiego rodzaju magię i wiedzę, jakie dane mu było przyswoić przez ostatnie kilkanaście lat. Porażki działały na niego równie mobilizująco co sukcesy. Kto jak kto, ale Jeremiah Shaw był przyzwyczajony do porażek. Właśnie dlatego nauczył się je z czasem przekuwać w energię do dalszego próbowania.
Oboje nie potrafili ustąpić. J, bo był niczym dziecko, które wygrało na magicznej loterii i ekscytował się na samą myśl o kontakcie z duchowym zwierzęciem, ona – wilczyca – bo z jakiegoś powodu czuła nieodpartą potrzebę chronienia Americi Dusney. J zamierzał odkryć, czym się kierowała, na tym etapie zrobiłby to nawet, gdyby Casimir zrezygnował z jego usług. Ciekawiło go, jakie pierwotne instynkty zmuszały Sylfa do ciągłego trwania przy czarownicy. Z jak potężną siłą się zetknął.
– Czym jesteś? – zapytał, wpatrując się w stojące przed nim drzewo. – Jak powinienem cię podejść?
Ubrany w ciepłą bluzę i długie spodnie z mnóstwem kieszeni, siedział na ławce w ogrodzie i rozkoszował się ostatnimi promieniami słońca. Przynajmniej tak musiało to wyglądać z perspektywy kogoś, kto zastałby go w wyciągniętej pozycji i z uniesioną głową. W rzeczywistości J ani myślał o leniuchowaniu. Pilnował Spice'a, który niewybiegany, potrafił niesamowicie dać się we znaki. Jego niespożytkowana energia domagała się ciągłego rozładowywania, problem w tym, że w siedzibie Rady owo rozładowywanie mogło skończyć się nieprzyjemnymi konsekwencjami.
W ciągu kwadransa, Spice zdążył połamać połowę gałęzi, po których skakał i zrzucić ptasie gniazdo (J oczywiście odłożył je za pomocą magii na poprzednie miejsce. Odetchnął z ulgą, bo nie znalazł w nim żadnych jaj). Zwierzak na tym jednak nie poprzestał. Po kolejnych dziesięciu minutach, Jeremiah zorientował się, że Oregotka nie wybiera do swoich harców przypadkowych drzew. Niektóre gałęzie znajdowały się niebezpiecznie blisko okien siedziby Rady.
– Nawet o tym nie myśl. – Pogroził małpce palcem. – Zobaczysz, jak ogarnę sprawę z Żywiołakiem, zabiorę się za temperowanie twojego charakteru.
Spice wydał z siebie przeciągły odgłos i czmychnął na wyższe gałęzie. Po chwili spomiędzy liści wychynął zadowolony pyszczek. W dodatku z wysuniętym językiem.
– Ty nie bądź taki mądry. – Jeremiah zmrużył powieki. – Jak cię odrobaczę, odechce ci się pakowania tam, gdzie nie trzeba. A jak i to nie pomoże, to pójdziesz w końcu do sterylizacji. Zbyt długo sobie folgujesz, młody.
Zwierzak ponownie pisnął, co tym razem zabrzmiało jak urażone prychnięcie. J z kolei przewrócił oczami. Obaj doskonale wiedzieli, że Spice nie należał do zbyt poukładanych, bo jego pan nie umiał zbyt długo się na niego gniewać i rozpieszczał go nie na żarty. Już nawet nie dziwiło ich, że przez to stale pakowali się w nowe tarapaty. Inaczej. Spice ich pakował, a J musiał się tłumaczyć i odpokutowywać za swojego małego towarzysza.
– Wiesz, że nie mogą nas wyrzucić – powiedział, szturchając nogą niewielki kamień. – Musimy...
Urwał, dostrzegając kierującą się w jego stronę dziewczynę. Wyprostował się nieco, ale okazało się, że to nie America, ani żadna z kobiet pracujących w Radzie. Ta, która zmierzała w miejsce, w którym siedział wydawała się o wiele młodsza od niego, była jeszcze dzieckiem.
– Vanessa – przywitała się, zanim zdążył się odezwać. – Jestem znajomą Americi ze szkoły imienia Ursula Cennerowe'a. Przyjechałam razem z nią.
– No... okej? – chrząknął, nieco zbity z tropu. – Ja jestem...
– Jeremiah, wiem – nie dała mu dokończyć. – Wiem też, dlaczego tu jesteś. Wcale nie chodzi ci o rozwiązanie zagadki Sylfa. Jest inny powód.
Ni z tego ni z owego dziewczyna przestała mu się podobać. Napiął mięśnie i nie spuszczając oczu z rozmówczyni, gwizdnął na Spice'a, żeby zbytnio się nie oddalał. Jak się okazało, zwierzak ani myślał korzystać z jego nieuwagi Wręcz przeciwnie. Zszedł na jedną z niższych gałęzi i siedząc na niej nieruchomo jak posąg, patrzył podejrzliwie na nową rozmówczynię maga. Jeremiah założył, że jak zwykle pcha go ku temu wrodzona ciekawość, gdy jednak dziewczyna zadarła głowę, aby również obrzucić go spojrzeniem, zwierzak nieoczekiwanie pisnął i przywarł pyszczkiem do gałęzi. Położył uszy po sobie, a następnie powoli wycofał się aż pod pień drzewa.
J nie dał po sobie poznać, że zaniepokoiła go ta niecodzienna reakcja przyjaciela. Nie wiedział, czemu aż nazbyt odważny na co dzień Spice, przestraszył się tej niepozornej, dziwnie ubranej dziewczyny. Jak dla niego, była jednym z tych cudacznych, nieco pokręconych dzieci, które kreowały się na o wiele bardziej „wyjątkowe", niż były w rzeczywistości. Jak inaczej wytłumaczyć, że dziewczyna miała młode rysy twarzy, ale cerę wyniszczoną tak, jakby dobiegała co najmniej sędziwego wieku? To, że choć na jej włosach pojawiały się przebłyski turkusu, reszta jej kosmyków wpadała w odcień przeterminowanej czarnej farby?
I co niby oznaczały jej słowa? Jaki „inny powód" miała na myśli?
Odchrząknął.
– Ekhm... Ty nie na uroczystościach?
Trwał akurat pogrzeb poległych w walce strażników, więc dziwnym było, że ktokolwiek oprócz niego pojawił się w ogrodzie. On sam również dostał zaproszenie na uroczystość, ale nie czuł się na tyle swobodnie, aby w niej uczestniczyć. Nie przepadał zresztą za tematem śmierci. W swoim zawodzie spotykał się z nią aż nazbyt często.
– Nie mogę chodzić na pogrzeby – oznajmiła tamta, jak gdyby nigdy nic. Poprawiła spódnicę, aby ku rozczarowaniu J'a, usiąść obok niego na ławce. Czyli nie zamierzała pójść sobie w ciągu następnych kilku, albo co gorsza kilkunastu minut. – Śmierć sprawia, że widzę zbyt wiele. Więcej niż zwykle – dodała, patrząc na dokładnie to samo drzewo, w które jeszcze chwilę temu wpatrywał się chłopak.
„Właśnie dlatego nie przyjeżdżam za często do Rady" – pomyślał J, odsuwając się na sam kraniec ławki. – „Jak nie napuszeni Radcy, to wariatki".
– Myślisz pewnie, że jestem szalona. – Dziewczyna ukryła dłonie w rękawach o wiele za dużego swetra. Wciąż wpatrywała się w pień drzewa. Było w jej spojrzeniu coś niepokojąco przenikliwego.
– Nie no... – zaciął się. Jasnowidząca, czy jak? – Skądże... znowu.
– To nic. Nie winię cię. Znam takich, co w dużo bardziej otwarty sposób wyrażali swoją niechęć do mojej osoby. Miło, że starasz się mnie nie urazić.
Nie zachowywała się, ani nie mówiła jak dziecko. Nie podejrzewał też, że przyszła, bo po prostu brakowało jej towarzystwa. Czego więc tak właściwie od niego chciała?
– To... przyszłaś do ogrodu, żeby przeczekać pogrzeb? – zaczął, drapiąc się po karku. Akurat ta kwestia naprawdę go interesowała. Rzadko kto odwiedzał ten ogród bez żadnego konkretnego celu. Nikt nie miał czasu na podziwianie drzew, czy wąchanie kwiatków.
– Prawdę mówiąc, jestem tu z twojego powodu – odpowiedziała bez ogródek. – Jak już mówiłam, wiem, że przybyłeś do Rady, ponieważ szukasz sposobu, aby odnaleźć pewną... ważną dla ciebie osobę.
J przełknął ślinę. Naraz jego wszystkie mięśnie się spięły, a dłoń mimowolnie wyrwała się, aby, jak zwykle w takich chwilach, dotknąć widniejącego na piersi wzoru. Opuścił ją szybko z obawy, że dziewczyna zauważy i zapyta o ten nieproszony gestu. Jeśli jednak faktycznie go dostrzegła, nie dała tego po sobie poznać.
– Mówisz?
– Tak mi się wydaje. – Uśmiechnęła się do niego. Był w tym uśmiechu jakiś skrywany smutek, rezygnacja. – Moje wizje nigdy nie zawodzą.
Wizje?
Rozchylił wargi, uświadamiając sobie, że ma do czynienia z wieszczką. Tym samym znalazło się wytłumaczenie dla jej nietypowego zachowania, wyglądu i sposobu mówienia. Wieszczom daleko było do normalnych magów.
J spotkał w swoim życiu tylko dwóch, no może trzech wieszczy. Wszyscy byli mężczyznami i pochodzili z dawno zapomnianych, magicznych plemion z dorzecza Amazonki. Żyli w odosobnieniu i sami siebie nazywali Buata Boamos, „przemawiającymi przez przyszłość". Pełnili rolę lokalnych szamanów, którzy służyli swoim ludziom dobrą radą i od czasu do czasu przepowiadali okres suszy albo gwałtownych opadów. W przeciwieństwie do wieszczy służących bogatym nadnaturalnym, nie parali się wróżeniem dla rozrywki. Nie oczekiwali ponadto zapłaty. Z tego, co zdążył zaobserwować J w trakcie swoich wypraw, Buata Boamos nie traktowali darów jak czyjejś własności. Zamiast zatrzymywać wiedzę dla siebie, ofiarowywali ją innym: ludziom, otaczającej ich naturze. Po prostu oddawali się mocy i pozwalali, aby ta prowadziła ich przez załamujący się czas. Nie walczyli z nią, wyciągali dłonie ku nawiedzających ich wizjom, aby następnie dzielić się nimi ze światem.
Sam Jeremiah nie przepadał ani za Buata Boamos, ani tym bardziej za komercyjnie działającymi wieszczami. Miał ku temu istotny powód, dawniej żywił mianowicie spore nadzieje względem przepowiedni na temat przyszłości. Liczył, że coś z niej wyczyta, dowie się, jak postępować. Z czasem nadzieję zastąpiły jednak rozczarowanie i niesmak. Każdy wieszcz, którego spotkał na swojej drodze, miał mu zawsze do powiedzenia tyle co nic. Wszyscy gadali jakieś bzdury na temat zmienności losu i skrajnych wyborów, żaden z kolei z nich nie potrafił odpowiedzieć na jego pytania, ani wyczytać z jego przyszłości tego, na czym najbardziej mu zależało. Dostrzec, czy znajdzie się w niej miejsca dla „niej". Jedynego celu zdeterminowanego najemnika.
Ta tutaj, Vanessa, zdawała się jednak wiedzieć dużo więcej. Tyle że nie miała prawda znać jego motywacji. Nikt nie znał jego prawdziwego celu. No, może oprócz Spice'a, ale on z oczywistych względów nie mógł zdradzić prawdy. Jeremiah podejrzewał zresztą, że małpiszon sam rozumiał wszystko trzy po trzy. Dla niego liczyły się wyłącznie jedzenie, spanie, zaczepianie ładnych dziewczyn i tym chętniejsze wyciąganie łapek, im wartościowsze okazywały się przedmioty jego aktualnego zainteresowania. Gdyby ktoś zapytał, gdzie jego kumpel bawiłby się najlepiej, Shaw nie potrafiłby odpowiedzieć. Za bardzo wahał się między przytulnym apartamentem, a muzeum pełnym ponadprzeciętnie drogich eksponatów. Obie opcje były równie prawdopodobne.
Przyjrzał się wieszcze. Nie mogła znać celu jego wizyty w Radzie, tego, dlaczego wciąż posłusznie wykonywał rozkazy Najwyższego Radcy, choć nigdy nie ukrywał żywionej do niego niechęci. To nie było możliwe. Zawsze pilnował, aby z niczym się nie zdradzić. Żadnym gestem, żadnym gnębiącym go uczuciem.
– Dasz mi rękę? – zapytała nieoczekiwanie wieszczka, czym nieco zbiła go z tropu.
– Chcesz mi powróżyć?
– Upewnić się, że mam rację. – Przekrzywiła głowę, uważnie lustrując jego rysy. – Czy staniesz po naszej stronie, kiedy nadejdzie taka potrzeba.
Nie miał pojęcia, o co jej znowu chodziło. Chciała, żeby wstawił się za nią (i za tych całych „nich") przed Najwyższym Radcą? Może jej także nie uśmiechało się przebywać dwadzieścia cztery na dobę w siedzibie Rady i planowała poprosić Regarte o przeniesienie. Co jeśli uznała, że pracujący dla niego Jeremiah będzie idealnym kandydatem na wysłannika?
Cóż. Jeśli faktycznie o to chodziło, mag musiał ją rozczarować. Trafiła pod bardzo zły adres.
– Nie wiem, czego ode mnie wymagasz, ale ostrzegam, że raczej na pewno się nie spełnię twoich oczekiwań – stwierdził bez ogródek. – Po pierwsze: może już to sobie wywróżyłaś, ale nie pałam do Radców szczególną miłością. Zresztą vice versa, tak że na tym polu nic nie ugram. Po drugie: podziękuję za wróżby. Nie ufam wieszczom.
Pokręciła głową. Nie była szczególnie poruszona jego słowami.
– Nie nam nie ufasz, tylko samemu sobie – poprawiła go. – Brak ci pewności co do tego, co możemy zobaczyć. Boisz się, jaką przyszłość wskażą twoje dotychczasowe wybory.
Zacisnął zęby. Świadomie lub nie, dziewczyna szarpnęła za jedną z jego najwrażliwszych strun. Oczywiście, że się bał. Bał się jak diabli. Choć nigdy nie przyznałby tego na głos, przerażała go myśl, że nieświadomie już dawno mógł podjąć decyzje, które zaważyły na całej jego przyszłości. Które sprawiły, że liczba dostępnych rozwiązań zaczęła się rozmywać, pozostawiając przed nim wyłącznie te ścieżki, którymi nie chciał podążać.
Życie w nieświadomości było trudne, ale mniej przerażające. Złudna nadzieja także była jakąś nadzieją. Paskudną i zwodniczą, ale jednak nadzieją. Hakiem, którego mógł się uczepić i uparcie trzymać.
– Pokaż mi, Jeremiahu Shaw – odezwała się wieszczka. Nie prosiła, wydała mu polecenie. – Ujawnij przede mną to, z czym od lat boisz się zmierzyć. Z czym prędzej czy później i tak będziesz musiał się skonfrontować, bo właśnie od tego zależy, która przyszłość zacznie się kształtować. Która droga będzie tą jedyną.
– Gadasz jak potłuczona.
– Więc pozwól, że poskładam elementy, które zostały roztrzaskane. – Jej oczy zasnuła mgła, bruzdy zdobiące twarz i okolicę szyi pogłębiły się i poszarzały. – Nie opieraj się, Jeremiahu Shaw, synu Iden i Isaaha. Synu wychowywanym na przemytnika. Synu, który został obrońcą tych, których miał pętać i odzierać z jestestwa. Daj mi rękę.
Ostatnim, czego mag sobie życzył, było odkrywanie przed obcą osobą swojej przeszłości. Mimo to, coś w jej wzroku i głosie sprawiło, że rzeczywiście wyciągnął dłoń. Przestał się oszukiwać. Dziewczyna znała imiona jego rodziców, jego przeszłość.
Co jeśli ona pierwsza mogła odkryć przed nim przyszłość?
* * *
Nocne powietrze wciskało się za jej koszulę, ale Dafne była zbyt zajęta gapieniem się na list, aby przejąć się jakąś tam gęsią skórką na karku. Zdążyły skostnieć jej dłonie, ugięte kolana także upominały się o to, aby w końcu zmieniła pozycję. Ona jednak wciąż kucała i wciąż czytała list. Kiedy kończyła, zaczynała od nowa. I od nowa i tak jeszcze pięć, albo sześć razy.
W końcu oprzytomniała. Przypomniała sobie, gdzie się znajduje i zacisnęła palce na kartce z taką siłą, że ta zaczęła się wyginać. Podniosła się z kolan i w akcie wściekłości uniosła dłoń, gotowa cisnąć listem za bramę. Opanowała się dopiero po zrobieniu jakichś dziesięciu naprawdę głębokich wdechów. Mogłaby przysiąc, że przy każdym z powolnych, nerwowych oddechów z jej ust ulatywała para. Nieświadomie zaczęła ochładzać swoją magią powietrze.
– Kurwa – sapnęła, na powrót rozkładając i odczytując wiadomość. Potem zaklęła znowu. Nie, nie przewidziało jej się ani za pierwszym, ani za dziesiątym razem. Choćby bardzo chciała, nie pomyliła się co do treści liści.
„Przykro mi skarbie". – Pisał pod koniec wiadomości jej przeklęty ojciec. – „Wiem, że długo ukrywałem przed tobą prawdę, ale nie mogłem pozwolić, aby myśli o tym chłopcu odwiodły cię od twojego zadania. Uczucia potrafią rozproszyć, zdaję sobie z tego sprawę. Pamiętam w końcu, jak to było ze mną i waszą matką".
Guzik ją obchodziło, że pamiętał i nagle zebrało mu się na wspominki z czasów sprzed małżeństwa. Pisał o „tym" chłopcu. Ojciec nazwał Willa „tym chłopcem". Zupełnie jakby wcale nie wyszło na jaw, że „ten chłopiec" był wierutnym kłamcą i działał na niekorzyść ich wszystkich!
Jej Will! Ten sam, z którym spotykała się od miesięcy!
Po raz któryś zaczęła sunąć wzrokiem po treści listu. Przesunięty bal w Radzie, kolejne ataki klanów, wstrząsająca wieść o śmierci strażników... A potem on... Will i informacja, jakoby mag miał powiązania ze strażnikami z Rady, był jednym z nich. Od tego fragmentu do Dafne przestawały docierać zapisane słowa. Nie mogła uwierzyć w to, jak bardzo myliła się co do chłopaka. Jak niewiele o nim wiedziała.
Z ust dziewczyny wyrwał się kolejny wulgaryzm. Dawno nie była tak wściekła, tak... perfidnie oszukana.
Gdyby miała przyrównać to uczucie do czegoś, co znała, przytoczyłaby pamiętną noc sprzed trzech lat. Jej instruktor zaplanował dla niej wtedy wieczorny trening. Uznał, że czas, aby sprawdzić, czego nauczyła się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, miała przejść swego rodzaju test. Stanęło na biegach przełajowych, wyścigu, w którym zawodnikami miała być tylko ich dwójka. Uzgodnili, o której będą startować, a także to, jakie miały obowiązywać ich zasady. Nie mogli wchodzić sobie w drogę, ani wzajemnie utrudniać sobie trasy.
Nic nie zapowiadało, aby test okazał się szczególnie trudny. Dafne wielokrotnie brała udział w biegach przełajowych. Nie bała się leśnych ścieżek, noc również nie stanowiła dla niej problemu. Nawet trasa, którą zaproponował dla nich instruktor, okazała się długa, ale banalnie prosta. Dziecko zdołałoby ją pokonać.
To miał być pierwszy prawdziwy sprawdzian umiejętności Dafne. I właśnie to uśpiło jej czujność. Założyła z marszu, że Sheran, tak miał bowiem na imię, potraktuje ją ulgowo. Wybrał łatwe ścieżki, ani słowem nie zająknął się ponadto o potencjalnych utrudnieniach. Kiedy go o nie zapytała, wzruszył ramionami, po czym stwierdził, że planuje ocenić przede wszystkim jej zwinność i szybkość. Nie interesowało go nic poza skontrolowaniem jej fizycznej sprawności.
Dziewczyna była przekonana, że bez trudu zaliczy test. Nie wzięła pod uwagę tylko jednego.
Tego, że Sheran nie będzie przestrzegać zasad.
Tak jak ona planowała uszanować reguły, które omówili na długo przed rozpoczęciem biegu, tak on już w żadnym wypadku. Już na starcie wyścigu Dafne zorientowała się, że Sheran zostawił na jej trasie skrzętnie poukrywane pułapki. Zaklęcia rozpraszające, parzące pnącza owijające się wokół kostek, otumaniające strzałki tak cienkie, że widoczne dopiero, gdy trafiały w cel... Nie było sposobu, aby ominąć wszystkie tego typu niespodzianki. Uniknięcie jednej, wiązało się z natychmiastowym aktywowaniem drugiej. Mogła jedynie wybierać. Ból fizyczny albo psychiczny. Strzałka w kolanie lub naostrzone gałęzie pędzące prosto ku twarzy. Zaklęcie paraliżujące lub czar wywołujący lęk.
Dafne dotarła wtedy na metę z trzygodzinnym opóźnieniem. Była zmęczona, obolała i odurzona truciznami. Była jednak przede wszystkim wściekła. Dopadła czekającego na nią instruktora i wygarnęła mu wszystko, co tylko cisnęło jej się na język. Nie omieszkała wyrzucić z siebie przy okazji przynajmniej połowy przekleństw i wulgaryzmów, jakie może znać trzynastolatka.
„Nadal nie rozumiesz? Zawsze możesz ustalać zasady i stawiać granice" – odpowiedział jej wtedy ze stoickim spokojem Sheran. – „Nigdy nie bądź jednak dość głupia, aby wierzyć, że inni będą je respektować. Ludzie, magowie, czy wampiry. Wszyscy szanują tylko te zasady, które sami stworzą".
Dobrze pamiętała, że zarzucił jej wtedy bycie głupią i naiwną. Może nie powiedział tego wprost, ale Dafne wiedziała, że właśnie tak o niej pomyślał. Miała trzynaście lat, ciało i umysł wytrenowane lepiej niż niejeden mag, ale wciąż zerowe pojęcie o życiu. Zupełnie jakby ktoś zdzielił ją po twarzy.
Teraz znów się tak poczuła. Nie była tylko pewna, od kogo dostała w policzek. Od Willa, który ją oszukał, czy od ojca, który wciąż traktował ją jak małą, nieporadną dziewczynkę, gotową zaprzepaścić wszystko, na co pracowali z powodu chłopaka.
„Ufam, że dojrzałaś na tyle, aby dowiedzieć się, dlaczego William także został wezwany do głównej siedziby Rady".
Zazgrzytała zębami. Dojrzała? Dobre sobie.
Wyglądało na to, że Will nigdy nie złamał żadnego zakazu, nie trafił do ukrytego wymiaru, ponieważ został do niego zesłany przez Radę. Nie! Wróć! Przecież on został do niego zesłany przez Radę! Właśnie przez nią!
Ależ była kretynką! Naiwną, bezmyślną kretynką! Will nigdy nie powiedział jej przecież, za co trafił do ukrytego wymiaru. Milczał, nie siląc się na wymyślanie nawet najbardziej żałosnego kłamstwa, a ona durna nigdy nie pytała. Ciesząc się, że sama nie musi kłamać, kompletnie zignorowała podszepty wypracowywanej latami czujności. Wystarczyło, że uwierzyła własnym domysłom. Zignorowała wieloletnie treningi na rzecz ogłupiałego serca i niesprawdzonych przeczuć.
– Kurwa – powtórzyła, mnąc list i wciskając go do kieszeni spodni. Potem otarła oczy, do których zdążyło napłynąć kilka niepożądanych łez. Umiała płakać na zawołanie i była z tego powodu naprawdę dumna, tych prawdziwych łez unikała jednak jak ognia. Nienawidziła ich zwłaszcza za to, że pojawiały się zawsze, kiedy targały nią zbyt gwałtowne emocje.
Ze szkoły właściwie tylko Aach i Will wiedzieli, że płakała częściej ze złości, niż ze szczerego smutku. Z tego drugiego nie zdarzało jej się płakać w zasadzie wcale. Okazywanie smutku równało się dla niej ze słabością, słuchaniem pocieszeń i nadmiernym zainteresowaniem. Mimo to, właśnie z wymienionych wyżej powodów, zdarzało jej się płakać regularnie.
Aach... No właśnie.
Jedyną osoba, z którą mogła porozmawiać, był jej brat.
Zebrała się w sobie i ruszyła w drogę powrotną do szkoły. Przemknęła się dobrze sobie znaną trasą (oknem, które kucharki otwierały co noc, aby przewietrzyć kuchnię) i już po chwili znalazła się w budynku. Otwarcie drzwi prowadzących z kuchni na korytarz dla pracowników, a potem tych połączonych z głównym holem, było dziecinnie proste. Większość zaklęć chroniących rzucano przede wszystkim z myślą o tym, aby odpowiadały na inne zaklęcia, więc Dafne zamiast z magii, korzystała do ich pokonania z bardziej przyziemnych sposobów (głównie z wytrychów w postaci powykrzywianych spinek). Wystarczyło być dość sprawnym i szybkim, aby nie aktywować mechanizmów obronnych i bez problemu przekraść się do głównych pomieszczeń. Potem już z łatwością dało się pokonać hol i skrzydło dla magów. Wystarczyło znać układany przez dyrektorkę grafik i wiedzieć, kiedy dany nauczyciel patrolował który fragment szkoły. Dafne znała go na pamięć. Gdyby chciała, bez problemu mogłaby prześledzić trasę dowolnego wykładowcy.
Zgodnie z oczekiwaniami, sprawnie pokonała hol i wślizgnęła się do skrzydła magów, w którym swój pokój miał Aach. Dzielił go z innym chłopakiem, za którym Dafne niezbyt przepadała, bo zawsze wtrącał nos w nieswoje sprawy. Jego jedyną zaletą było to, że poznał niedawno jakąś dziewczynę i częściej spędzał czas w jej sypialni, niż we własnej. Istniało duże prawdopodobieństwo, że i tym razem Dafne udałoby się nie spotkać go na swojej drodze.
Szła właśnie środkiem korytarza, gdy niespodziewanie jedne z drzwi zaczęły się otwierać. Dafne zamarła, doskonale zdając sobie sprawę, że nie będzie miała czasu na ucieczkę. Ukrycie się nie wchodziło w grę, bo na korytarzu nie było niczego, za czym mogłaby się schować. Zgasiła więc magiczną kulę, która do tej pory oświetlała jej trasę i wycofała się pod ścianę. Pozostawała jej konfrontacja z uczniem, który akurat o tej godzinie (trzeciej, więc poniekąd dość późnej) wpadł na pomysł, aby wstać z łóżka i wyściubić nos z pokoju.
Mimo ciemności, jakie zapanowały wokół, rozpoznanie intruza okazało się stosunkowo proste. Gdy zobaczyła z kim ma do czynienia, pożałowała, że nie zrobiła uniku i nie wyskoczyła przez okno. Stanęła bowiem twarzą w twarz z nikim innym jak z Seriną Craight. Ostatnią osobą, jaką życzyłaby sobie teraz widzieć. Oczywiście poza Willem, który miał spore szczęście, że znajdował się obecnie poza ukrytym wymiarem.
Trzeba przyznać, że nie tylko ją zaskoczyło nagłe spotkanie na korytarzu. Czerwonowłosa czarownica była równie zdumiona. Dostrzegając przy ścianie ludzki kształt, znieruchomiała z dłonią na klamce. Najpierw zapewne założyła, że to któryś z nauczycieli. Gdy jednak pojęła, że ma do czynienia z uczennicą, zmarszczyła brwi. Przez chwilę przyglądała się Dafne z podejrzliwym wyrazem twarzy.
– Rorke? – potrzebowała kilku sekund, aby przypomnieć sobie nazwisko dziewczyny. O tej porze nie spodziewała się na korytarzu żadnego towarzystwa. Nie wysiliła się nawet, aby poprawić cienki szlafrok, spod którego wystawała dość skąpa bielizna. Niecodzienny zestaw, zważywszy że obie znajdowały się w męskim skrzydle. – Co ty tu robisz?
Nie było sensu dłużej ukrywać się w mroku, toteż Dafne na powrót wyczarowała świecącą kulkę. Jej blask był nikły, ale pozwolił jasnowłosej czarownicy powieść spojrzeniem po ubiorze Seriny (a właściwie jego braku), a potem po najbliższych drzwiach, tych, przez które tamta przeszła. Widniała na nim plakietka z nazwiskiem Christiana Cartera, kobieciarza i jednego z bliskich (a nawet, jak widać, bardzo bliskich) znajomych Seriny.
– Nieważne – rzuciła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że cokolwiek powie, znajdzie się na przegranej pozycji. Serina uwielbiała konfrontacje z innymi uczniami niemal tak samo jak siebie i przystojnych facetów. – Ja nie widziałam ciebie, ty nie widziałaś mnie. Po prostu się rozejdźmy, dobra?
Z nadzieją, że tamta przystanie na taką propozycję, zrobiła krok i spróbowała wyminąć czarownicę. Nieskutecznie. Serina domyśliła się, co planuje i zawczasu zastąpiła jej drogę własnym ciałem. Ramię szlafroka opadło, ukazując kolejny fragment jej nagiego ciała. Nie wiedzieć czemu, ten drobny szczegół jeszcze bardziej rozsierdził Dafne. Nie potrafiła myśleć o niczym, prócz ignorancji, jaką zaczęła dostrzegać u wszystkich nadnaturalnych z Cennerowe'a.
Świat się sypał, a dorośli nie przejmowali się niczym, prócz egzaminów. Uczniowie bawili się w najlepsze, Serina, jak gdyby nigdy nic, wymykała się na nocne schadzki. Nikt nie interesował się tym, co działo się poza murami szkoły. Nikt nie wiedział o klanach i widmie zbliżającej się wojny.
– Odpuść, Craight. – Wycedziła przez zęby. Wyjątkowo nie była w nastroju do płaszczenia się przed czarownicą. – Ja pójdę w swoją stronę, a ty w swoją. Naprawdę nie interesuje mnie co i u kogo robisz po nocach. Zwłaszcza u kogo.
Przez twarz Seriny przebiegło zdumienie, nie spodziewała się, że Dafne odpowie w ten sposób na jej zaczepkę. Że w ogóle odważy się odpowiedzieć.
– Ojej, Dafne... – Z zaciekawieniem przejechała palcami po dolnej wardze. Jej paznokcie były spiłowane na wzór sztyletów. Pewnie, aby łatwiej było wbijać je w ciała bezbronnych uczniów. – Nie poznaję cię. Nie dość, że robisz sobie nocne wycieczki, to jeszcze zaczęłaś pyskować. Czyżby po wyjeździe chłopaka aż tak zaczęła doskwierać ci samotność? Kota nie ma, więc myszka postanowiła poharcować z innymi kocurkami?
Dafne wypuściła powietrze przez nos. Miała ochotę pociągnąć Serinę za rude kudły i warknąć, aby nie wsadzała nosa w nie swoje sprawy. Znalazła sobie naprawdę kiepski moment na dogryzanie.
– Błagam. Daruj sobie te przestarzałe teksty. – Wzburzenie sprawiało, że było jej naprawdę wszystko jedno, czy ostatecznie wkurzy Serinę czy nie. – Przyszłam do brata, nie tak, jak co poniektórzy, w poszukiwaniu chorób wenerycznych. Może i wymykam się nocami z pokoju, ale w przeciwieństwie do ciebie mam jeszcze jakąś godność.
Serina zastygła z dłonią przy ustach. Zamrugała powiekami i powoli (wręcz zabójczo powoli) opuściła rękę. Dafne mogłaby przysiąc, że mimo panujących dookoła ciemności, jej oczy rozbłysły jaśniej niż świetlna kula.
– Coś ty powiedziała, suko?
Może gdyby myśli Dafne nie zaprzątał Will, wycofałaby się ze swoim słów. Przełknęłaby ślinę, udając przestraszoną i na pozór kuląc się w sobie, zaczęła przepraszać, że aż tak się zagalopowała. Tyle tylko, że ani jej umysł, ani jej ciało nie zamierzały przyjąć uległej postawy.
– Nie mam na to czasu. – Zrobiła krok w bok i znów ruszyła przed siebie, z zamiarem wyminięcia dziewczyny. Jakaś jej część nawet wierzyła, że tym razem się uda. – Zajmij się swoimi sprawami, a ja swoimi.
Ledwie skończyła mówić, poczuła nacisk na przegubach dłoni. Niewidzialny sznur oplótł jej ciało. Dafne nawet nie zarejestrowała, kiedy owinął się wokół jej nóg, ramion, bioder, talii, a nawet szyi. Poczuła go na sekundę przed gwałtownym szarpnięciem. Nim pomyślała o jakimkolwiek zaklęciu obronnym, niespodziewanie się naprężył. Gdy pociągnął ją w tył, miała wrażenie, że te cienkie, iluzoryczne nici wycisnęły z jej płuc całe powietrze. Zakrztusiła się i na moment straciła kontrolę nad świecącą kulą. Ta zamigotała kilka razy, ale finalnie nie zgasła.
Dafne dość szybko pożałowała, że wdała się z Seriną w dyskusję. Magia kontroli, którą ta została obdarzona, nie należała do przyjemnych. Atakowała gwałtownie, niemal brutalnie. W innych rękach z pewnością ta moc byłaby fascynująca, w rękach czerwonowłosej, stawała się nieobliczalna nawet bardziej niż jej właścicielka.
Po żyłach Dafne rozlało się kolejne polecenie. Wrzący rozkaz, aby wróciła na swoje pierwotne miejsce i zadarła brodę równie dumnie, co głupio zdecydowała się zlekceważyć przeciwniczkę. Chcąc nie chcąc, musiała się podporządkować i unieść głowę. Choć wiedziała, jakiego zaklęcia użyć, aby choć na kilka sekund rozmyć czar kontroli, nie mogła rzucić go zbyt nierozważnie. Serina zbyt szybko zorientowałaby się, że coś jest nie tak.
– Powtórz to, co powiedziałaś – wysyczała, posyłając jej przy tym tak nienawistne spojrzenie, że Dafne nawet by się nie wzdrygnęła, gdyby na korytarzu zaczęły trzaskać pioruny. – Nie masz czasu? No popatrz. Tak się składa, że ja i mój brak godności mamy go całkiem sporo. Z chęcią posłuchamy, co jeszcze masz nam do zakomunikowania.
Ucisk na ciele Dafne nie zelżał. Dziewczyna była pewna, że teraz, gdy ją wkurzyła, Serina tak łatwo sobie nie odpuści. Americe, która zadarła z nią na początku szkoły, nie odpuściła nigdy.
America nie unikała konfrontacji, ale nie przepadała za konfliktami. Dafne była jej przeciwieństwem. Przez całą szkołę robiła co mogła, aby nie wdawać się w żadne niepotrzebne dyskusje. Z reguły nie prowokowała, istniało bowiem zbyt duże prawdopodobieństwo, że w którymś momencie się zapomni i czymś zdradzi. Wyzwania jednak z chęcią podejmowała.
Zresztą, co takiego miała do stracenia? Świat mógł się niebawem rozsypać, nie było czasu na przejmowanie się konsekwencjami tak błahych wyborów.
Nie zamierzała dać Serinie satysfakcji, płaszczyć się przed nią tak samo, jak robiła to większa część uczniów. Nie tym razem. Czarownica zbyt długo uważała się za nietykalną.
Ojciec Dafne przez wiele lat uczył ją i Aacha, jak się bronić. Wbijał im do głów niezliczone techniki, wyliczał setki rodzajów ataków, a potem drugie tyle sposobów na zrobienie skutecznych uników. Różnice między nimi były tak subtelne, że niemal niezauważalne. To jednak właśnie te detale, najdrobniejsze gesty, mogły zaważyć o sukcesie lub porażce.
Liczyło się wszystko. Ułożenie stóp, kontrola mięśni, sposób trzymania rąk, tor, którym podążało spojrzenie... Kontrolowane walki na zajęciach z wychowania fizycznego były dziecinną igraszką w porównaniu z treningami, które Aylan Rorke wymyślał dla własnych, dorastających dzieci.
Aach nie rozumiał tych treningów, więc stosunkowo szybko je znienawidził. Nie pojmował, dlaczego ojciec od małego próbuje wyhodować go na wojownika, zmuszając do ciągłych ćwiczeń i wyrzeczeń. Aylan Rorke hołdował bowiem zasadzie „równowagi trzech". Harmonii intelektu, magii i ciała. Sprawności umysłowej, magicznej i fizycznej.
Zawsze wymagał od syna więcej niż od córki. Owszem, Dafne również nie oszczędzał, początkowo to jednak w męskim potomku dostrzegał jedyny materiał na zastępce (lub następce). Dopiero z czasem okazało się, że pokładał nadzieje w niewłaściwym dziecku. Aach przestał z czasem przykładać się do nauki i coraz częściej opuszczał treningi. Znalazł sobie przy tym zupełnie nowego przeciwnika. Zamiast z siostrą na sali, walczył z uporem ojca w jego własnym gabinecie. Sporo czasu minęło, nim obaj zorientowali się, że ich potyczki nie mają najmniejszego sensu. Dafne wciąż trenowała, a kiedy akurat tego nie robiła, siedziała nad książkami. W większości jej wspomnień majaczyły albo otarcia i siniaki, albo ciężkie, pozbawione ilustracji podręczniki. Czysta praktyka na przemian z czystą teorią. Nic pomiędzy.
Tyle czasu sprawiała wrażenie głupszej i słabszej, niż była w rzeczywistości. W szkole specjalnie oblewała niektóre egzaminy. Robiła to tylko po to, aby nikt nie zwracał na nią uwagi. Umyślnie robiła uniki, aby nikt nie zorientował się, że kłamała na temat kompletnego niezrozumienia sportu. Udawała kogoś, kim nigdy nie była. Okłamywała nauczycieli, przyjaciół, a nawet własnego chłopaka. Chłopaka, który, jak się okazało, również miał przed nią wiele tajemnic.
Być może właśnie dlatego Dafne nie zamierzała dłużej poddawać się czarowi rzuconemu przez Serinę. Zaczerpnęła po swoją własną, uśpioną moc i zgodnie z tym, czego uczył ją ojciec, przekuła irytację w krótkie, ale gwałtowne zaklęcie. Wykorzystała je jako broń: niegroźne, ale na tyle ostre, aby przeciąć sidła zarzucone przez czerwonowłosą czarownicę. Nie musiała nawet używać do tego słów. Ot, zaklęcie pękło. Rozkruszyło się niczym szkło.
Magia kontroli miała to do siebie, że musiała być stale podtrzymywana. Gdy więc połączenie zostało zerwane, niespodziewającą się niczego Seriną szarpnęło w tył. Ne zakładała, że jej magia spotka się z tak silną odpowiedzią, toteż nie zareagowała na czas. Z impetem uderzyła w ścianę tuż obok jednych z drzwi. Z jej ust wydobyło się niekontrolowane syknięcie.
– Co do...? – sapnęła, gapiąc się w podłogę. Dobrą chwilę zajęło jej otrząśnięcie się z pierwszego szoku. Kiedy już to nastąpiło, spojrzała na Dafne, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. W jej błękitnych oczach zamajaczyła furia. – Oj, nie zrobiłaś tego, Rorke.
Zrobiła i obie doskonale zdawały sobie z tego sprawę.
– Zmusiłaś mnie do tego. – Dafne na wszelki wypadek przygotowała się mentalnie na odparcie kolejnego ataku. Efekt zaskoczenia minął, teraz w razie czego pozostawały jej wyłącznie czujne oko i refleks. – Daj sobie zresztą spokój. Proszę cię, naprawdę chcesz się w to bawić? Ani ja nic do ciebie nie mam, ani ty do mnie. Wciąż możemy się rozejść w pokoju.
Prawdę mówiąc, przestała w to wierzyć już chwilę temu. Serina chyba też, bo wysyczała:
– Chyba, kurwa, śnisz.
Zaraz potem wyprostowała się i machnęła dłonią, tworząc coś na kształt kuli światła, którą stworzyła Dafne. Jej bańka zamiast dawać światło, rozbłysła słabym błękitem i rozciągnęła się na boki, otaczając korytarz z każdej strony. Przylepiła się do ścian i drzwi, tworząc wewnątrz zdatną do oddychania i poruszania się przestrzeń. Białowłosa domyśliła się, że ma do czynienia z rzuconym na szybko zaklęciem wygłuszającym. To oznaczało, że Serina zakładała, iż zaraz zrobi się głośno.
Nie czekała z atakiem. Nie powstrzymywała się również tak, jak przy pierwszym, ostrzegawczym zaklęciu (o ile można je było określić mianem „ostrzegawczego"). Tym razem napędzała ją wściekłość, myśl, że jej czar został z taką łatwością zagłuszony, a ona sama upokorzona. Zaczerpnęła tak dużo mocy, że kiedy już ją uwolniła, Dafne zabrakło tchu. Od razu poczuła wciskającą się pod jej skórę magię. Z jej zaciskających się płuc uleciało powietrze, głowa odskoczyła do tyłu niczym piłka. Gdyby w porę nie odzyskała kontroli nad ciałem, z impetem rąbnęłaby w ścianę. W ostatniej chwili zdołała wykonać obrót, odepchnąć się od niej dłońmi i wrócić na poprzednią pozycję. Od ciężaru mocy Seriny, ugięły się pod nią kolana. Zaklęcie kontroli szarpało za jej włosy i przygniatało, pełzało po jej ciele i oplatało kończyny niczym oślizgły wąż. Szeptało milczące polecenia. Gdyby tylko mu się poddała, zmusiłoby ją albo do uderzenia głową w ścianę, albo do runięcia na ziemię i czołgania się przed Seriną wzorem najbardziej paskudnego robaka. Nie musiała słyszeć, aby wiedzieć, że właśnie do tego próbowała zmusić ją czarownica. Chciała upokorzyć Dafne. Upokorzyć, a dopiero potem skrzywdzić, aby zapamiętała jej nauczkę do końca swojego pobytu w Cennnerowe'ie.
– Mała, cichutka Rorke – warknęła Serina. – Taka niepozorna i wycofana, płacząca po każdej kłótni ze swoim dziwnym chłopakiem... A tu proszę. Jednak nie jesteś tak nudna, jak sądziłam.
– No popatrz, jak wielu rzeczy o mnie nie wiesz – wydyszała Dafne.
Mimo walki, jaką toczyła z własnym ciałem, zdobyła się na tryumfalny uśmiech. Zgodnie z przewidywaniami, to tylko jeszcze bardziej rozsierdziło czerwonowłosą czarownicę. Serina zaatakowała po raz kolejny, napierając na Dafne z siłą, która powaliłaby na ziemię dorosłego mężczyznę. Tyle tylko, że Dafne wielokrotnie zmagała się z podobnymi czarami. Uczyła się, jak się przed nimi bronić, a jeśli już jej dosięgały, jak przeciwstawiać się ich wpływowi. Serina była wyjątkowo potężną czarownicą, ale zawsze zapominała o jednym. Zaklęcia, które mag rzucał pod wpływem chaotycznych emocji, były o wiele trudniejsze do ustabilizowania. Zdobiły je dziury, które niczym magiczne furtki, pozwalały ofierze przecisnąć się przez nie i uciec. Dafne potrafiła je odnaleźć, uczyła się tego latami.
– Wybacz, ale naprawdę nie mam na to czasu – wyszeptała, wyrywając się spod kontroli kolejnych zaklęć. Zrywała połączenie raz za razem, czym w końcu doprowadziła Serinę do wściekłości. Czerwonowłosa nie wytrzymała i za którymś razem osobiście rzuciła się na przeciwniczkę.
Dafne tylko na to czekała. Nie miała szans w pojedynku na magię, nie chciała też mimo wszystko użyć jej przeciwko innej czarownicy. Rękoczyny były o wiele bardziej „na rękę". Zazwyczaj jej ciało reagowało instynktownie. Tak było i w tym przypadku. Nim Serina dotknęła jej choćby czubkiem palka, rzuciła się w dół i wyrzuciła nogę do przodu. Podcięła dziewczynę, która zachwiała się i byłaby upadła na plecy, gdyby nie kolejna szybka reakcja. Dafne odepchnęła się dłońmi od podłogi, aby już po chwili znaleźć się tuż nad przeciwniczką i wykręcić jej rękę w taki sposób, aby obrócić ją w locie. Serina podparła się nogą, ale Dafne i na to była przygotowana. Momentalnie wysunęła własną stopę, oplotła ją o kolano dziewczyny i zrobiła wymach do tyłu. Tamta zachwiała się i wystrzeliła rękami do tyłu, aby mieć się za co złapać. Dafne zrobiła unik i w odpowiedzi, szarpnęła za poły jej szlafroka. Tym razem Serina nie znalazła żadnego punktu zaczepienia i w końcu runęła w dół. Wylądowała na podłodze, lądując twarzą na deskach podłogowych. Jak można się było spodziewać po sile i gwałtowności uderzenia, towarzyszyły temu nieprzyjemny trzask i przeciągły krzyk czarownicy. Chwilę później panele ozdobiła rozlewająca się dookoła czerwień.
Dafne, która zdążyła usiąść na plecach dziewczyny, aby nie pozwolić jej wstać, zacisnęła wargi i cicho zaklęła. Wyglądało na to, że właśnie złamała nos osławionej Serinie Craight.
– Jesteś nienormalna?! – wydarła się tamta. Zaczęła się szarpać, na co Dafne natychmiast wykręciła jej ręce. Dopiero wtedy zorientowała się, że w jej własnej dłoni połyskuje jakiś przedmiot. Rzemyk, na którym zawieszono trzy lisy. Musiała przypadkiem zerwać go z szyi Seriny, kiedy szarpała za jej szlafrok.
Dziewczyna chyba także zauważyła, że czegoś jej brakuje, bo na moment znieruchomiała. Potem zaczęła wyrywać się ze zdwojoną siłą i atakować Dafne wszystkimi możliwymi zaklęciami. Pozycja w jakieś się znalazła, ból i krew kapiąca z nosa, uniemożliwiały jej na szczęście dostateczne skupienie.
– Oddawaj to – wysyczała, kręcąc głową. Krew zaczęła barwić jej szlafrok, idealny nos, który siniał w oczach, zaczął zwiększać swój rozmiar. – Oddawaj, słyszysz?
– Słuchaj no. – Dafne wzmocniła uścisk. Serina mimowolnie jęknęła. – Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego nienawidzisz wszystkich, którymi się otaczasz. Przykro mi, że jesteś taka, a nie inna. Przykro mi również, że nie chcesz lub nie możesz się zmienić. Nie myśl sobie jednak, że możesz ot tak, kiedy ci się rzewnie podoba, prowokować kolejne starcia. Nie zawsze będziesz wygrywać.
Puściła dziewczynę, a że ta od razu poderwała się z podłogi, rzuciła w jej stronę wisiorek. Czarownica natychmiast wyciągnęła rękę, aby go chwycić. Złapała rzemyk i dokładnie obejrzała trzy zdobiące go lisy. Kiedy już upewniła się, że biżuteria nie ucierpiała, ku lekkiemu zdziwieniu Dafne, przycisnęła ją do serca. Nie pomyślała, aby otrzeć złamany nos, czy odrzucić do tyłu splątane włosy. Po prostu stała i tuliła do piersi rzemyk z lisami.
– Prędzej czy później każdy z nas przegra, wiesz? – odezwała się Dafne. Było jej trochę głupio, że złamała nastolatce nos. Trochę, bo obolały umysł, który jeszcze chwilę temu pozostawał pod kontrolą Seriny, był dobrym argumentem za tym, aby zbytnio jej nie współczuć. – Sukcesy są świetne, a świadomość dominacji jeszcze lepsza, ale warto przygotować się na to, że po nich porażka będzie bolała jeszcze bardziej. Nawet jeśli...
– Pierdol się, Rorke – przerwała jej Serina, wciskając rzemyk do kieszeni szlafroka. Dopiero teraz przypomniała sobie o nowo nabytym urazie, bo skrzywiła się i uniosła dłoń do nosa. Krew pociekła jej po palcach. – Złamałaś mi pieprzony nos!
– Dlaczego taka jesteś, co? – nie mogła powstrzymać się od zadania tego pytania. Była rozgoryczona, zawiedziona, zła... Już sama nie wiedziała, jakie atakowały ją emocje. – Masz niesamowity, unikalny talent, którego zazdrości ci dosłownie każdy mag z tego wymiaru. Czemu wykorzystujesz go, żeby krzywdzić innych?
Serina zacisnęła zęby.
– Czemu by nie? – Naciągnęła na dłoń rękaw szlafroka i przyłożyła go do nosa. Musiało naprawdę boleć, bo w kącikach jej oczu majaczyły niepożądane łzy. Nie zamierzała jednak otwarcie okazać słabości. Nie przed kimś takim jak Dafne. – Nadnaturalni kłamią, zdradzają i krzywdzą. Dlaczego ja nie miałabym robić tego samego?
– Uważasz, że wszyscy nadnaturalni są tacy sami? Nie sądzisz, że gdybyś choć raz spróbowała potraktować ich lepiej od śmieci, oni odwdzięczyliby się tym samym?
Czerwonowłosa prychnęła.
– Ale ty jesteś uroczo naiwna. Aż robi mi się niedobrze od tego moralizatorskiego tonu.
– Wydaje ci się, że wszyscy sprzysięgli się przeciwko tobie – ciągnęła Dafne. Kula światła zaczęła przygasać, więc machinalnym gestem odtworzyła zaklęcie. W tej chwili było jej obojętne, czy zgaśnie. – Traktujesz każdego jak swojego naturalnego wroga. Prawda jest jednak taka, że to ty albo prowokujesz, albo nikomu nie pozwalasz się do siebie zbliżyć. Mówisz, że nadnaturalni nie są nie w porządku? A ty kiedykolwiek byłaś?
– Nic o mnie nie wiesz.
– Nikt przecież nie wie. Stale zmieniasz szkoły, trzymasz się wyłącznie z tymi, którzy nie zadają żadnych pytań. Naprawdę na tym ci zależy? Na byciu koszmarną osobą dla wszystkich, którzy wcale na to nie zasłużyli?
Serina zmrużyła powieki. Powolnym ruchem dłoni otarła spływającą z nosa krew.
– Myślisz, że dlaczego trafiłam do ukrytego wymiaru? A potem do kolejnego i kolejnego? – Przyjrzała się rozmazanej na palcach krwi. Czerwień idealnie do niej pasowała, zdobiła jej skórę niczym perfekcyjnie dobrana biżuteria. Było w tym widoku coś fascynującego i przerażającego zarazem. – Właśnie dlatego, że przez całe swoje dzieciństwo traktowałam wszystkich lepiej, niż na to zasługiwali. A oni to wykorzystywali. Wykorzystywali moją naiwność i chęć niesienia pomocy. Każdy, w kim pokładałam nadzieję, traktował mnie jak ładną lalkę. Bawił się moimi uczuciami, a potem, kiedy już się mną znudził, rzucał w kąt jak popsutą zabawkę.
Dafne rozluźniła dłonie. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Nie po kimś, kto wiecznie chodził z podniesioną głową i traktował każdego jak podnóżek lub wycieraczkę. O wiele bardziej prawdopodobne zdawały się wyjaśnienia w stylu bogatych, wiecznie zapracowanych rodziców, którzy albo ignorowali córkę (stąd miałaby wynikać jej potrzeba ciągłej atencji), albo wręcz przeciwnie, rozpieścili do tego stopnia, że zaczęła uważać się za pępek świata. Po szkole krążyły najróżniejsze plotki. A to, że czarownica wpadła niegdyś w złe towarzystwo, a to, że zwyczajnie odbiło jej po ujawnieniu magicznego talentu. Każdy wierzył w swoją własną wersję wydarzeń. W co z kolei wierzyła Dafne? Do tej pory nie miała pewności. Teraz, stojąc na pustym korytarzu twarzą w twarz z zaczynającą drżeć z zimna, krwawiącą Seriną, zaczęła myśleć o tym, że być może i ona miała swoje tajemnice.
– Ktoś cię... skrzywdził? – zaryzykowała.
Wyznanie czarownicy nieco ją zaniepokoiło. W gruncie rzeczy nikt ze szkoły nie znał przeszłości dziewczyny. Dafne nie podejrzewała, aby dzieliła się tak intymnymi szczegółami z wiecznie bagatelizującym wszystko Christianem, czy przerażającymi bliźniętami. Serina w ogóle nie była typem osoby, która rozmawiałaby o dawnych czasach z kimkolwiek. Żyła teraźniejszością.
Przynajmniej taką maską zdobiła na co dzień swoją twarz.
– Weź ty się lepiej opanuj, Rorke. Zaraz zaczniesz tworzyć w tej swojej pustej głowie jakieś popierdolone scenariusze rodem z łzawych dramatów. – Serina przewróciła oczami. Zdawała się urażona zadanym pytaniem, Dafne nie uszło jednak uwadze, że jej głos przeszedł w nerwowy śmiech. – Nie zostałam skrzywdzona, a przynajmniej nie w taki sposób, jaki zakładasz. Nie pozwoliłabym na to. Mimo wszystko... tak, zraniono mnie. Zdradził mnie ktoś, kogo kochałam, a zaraz potem ktoś, komu najbardziej ufałam. Tyle że wiesz co? Okazało się, że chociaż obaj byli dupkami, wyświadczyli mi swoją zdradą cholerną przysługę. Po tym, co mi zrobili, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie dam sobą pomiatać. I spójrz, to ja pomiatam teraz innymi. Nie muszę być niczyją kumpelą, ani uroczą dziewczynką na posyłki, aby dostawać to, czego chcę. Czuję się cudownie.
– Cudownie czujesz się też ze złamanym nosem? – Dafne nie mogła darować sobie ciętej uwagi.
Czarownica zmrużyła oczy do tego stopnia, że jej tęczówki niemal przestały być widoczne. Dafne pomyślała, że zaraz znów będzie zmuszona przyjąć pozycję obronną i złamać Serinie kolejną część ciała, aby ostudzić zakorzenioną w jej umyśle chęć mordu. O dziwo dziewczyna nie wykazała jednak zainteresowania kolejnym magicznym starciem. Poprawiwszy poły szlafroka, przyjrzała się z niesmakiem podłodze.
– Po prostu zejdź mi z oczy – rzuciła, robiąc krok nad plamą krwi. Przeszła kawałek, ale zaraz zatrzymała się i obróciła, czując na sobie odprowadzający ją wzrok. – No? Co się tak gapisz? Biegnij do tego swojego durnego brata. Jeszcze kilka minut temu niesamowicie ci się do niego śpieszyło.
Powiedzieć, że Dafne była zaskoczona, to nic nie powiedzieć. Serina odpuściła? Nie zdobyła się na kolejny wulgarny komentarz, czy atak? To było do niej niepodobne. Nos faktycznie musiał ją bardzo boleć.
– Czy...? – zaczęła, nim czerwonowłosa zniknęła jej z oczu. – Zamierzasz...? No wiesz.
Pomachała dłonią przy twarzy. Serina prychnęła.
– Masz na myśli, czy polecę z płaczem do nauczycieli, żeby naskarżyć, że złamałaś mi nos i zniszczyłaś jeden z seksowniejszych szlafroków? – zapytała z gorzkim rozbawieniem. – Pewnie. Marzę o tym, żeby spowiadać się przed dyrektorką i tłumaczyć, co robiłam nocą u Cartera.
– Dzięki – wyrwało się Dafne.
Wypowiedziała to słowo, nim zdążyła pomyśleć. Chyba obie były równie zdziwione, bo na moment zapadła niezręczna cisza.
– Nie dziękuj, Rorke – rzuciła w końcu czarownica. – Nie myśl, że zapomnę, co zrobiłaś.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Rozeszły się i każda poszła w swoją stronę. Serina opuściła męskie skrzydło, a Dafne, zgodnie ze swoim pierwotnym założeniem, udała się do pokoju Aacha. Otworzył jej dopiero po trzeciej serii nerwowych puknięć w drzwi. Wyglądał na zaspanego, ale zaraz oprzytomniał, kiedy dostrzegł stojącą na korytarzu siostrę.
– Daf? – O nic nie pytając, wpuścił ją do pokoju. Nie przepadał za spaniem w typowym piżamach, więc nie zdziwiło jej, że założył stary t-shit i powyciągane dresy. O tym, że faktycznie położył się już jakiś czas temu, świadczyły nie tyle skołtunione włosy, co czerwony odcisk tworzący się na jego prawym policzku. Aach zawsze spał na tym samym boku. – Havena nie ma – dodał, podchwyciwszy jej rozbiegane spojrzenie.
– Znowu jest u tej swojej... jak jej tam?
– Elise.
– Elise, tak właśnie.
Poczekała aż zamknie drzwi. Dopiero wtedy, bez żadnego wyjaśnienia, wsunęła rękę do kieszeni, aby następnie wyciągnąć z niej wymięty list. Aach zareagował tak jak zawsze. Choć domyślił się, że wizyta siostry nie była podyktowana rodzinną tęsknotą i potrzebą nocnych pogaduszek, cały się spiął. Wiedział, co oznacza trzymany przez nią skrawek papieru.
– Zdobył nowe informacje? – zapytał wprost.
Wiadomość o Willu nie mogła przejść jej przez gardło, więc po prostu podała mu list. Aach, który już miał zamiar go chwycić, zamarł z wyciągniętą ku niemu dłonią. Zamiast po kartkę, sięgnął do jej nadgarstka. Ujął go w palce, z niepokojem przyglądając się rozmazanym na jej skórze plamkom krwi.
– Co ci się stało?
– To nic. – Wzruszyła ramionami, niezbyt zadowolona, że zignorował wiadomość od ojca na rzecz oglądania jej rąk. – Wpadłam po drodze na Serinę. Trochę się pożarłyśmy. Nic wielkiego.
Słysząc to, Aach aż zachłysnął się wydychanym powietrzem.
– Przepraszam bardzo, ale chyba się przesłyszałem... Z kim?!
– Z Seriną – powtórzyła ze zniecierpliwieniem, zabierając dłoń. Ponieważ chłopak wciąż zdawał się niesamowicie zszokowany, dodała: – O nic się nie martw. Nic mi nie jest. Serina chciała mnie nastraszyć, ale złamałam jej nos, więc ostatecznie się wycofała. Obiecała, że nic nikomu nie powie, także żaden problem.
Chciała być zabawna, ale szybko uświadomiła sobie, że jednak mogła sobie darować żartobliwy ton. Aach wyglądał tak, jakby właśnie oznajmiła, że zaszła w nieplanowaną ciążę z jego najlepszym kumplem. W dodatku z wampirem.
– Złama... – zaciął się w pół słowa. – Czyś ty do reszty postradała rozum? Serinie Craight?! Równie dobrze możesz teraz otworzyć okno i sama się z niego wypchnąć!
Dafne westchnęła.
– Odpuść, nie czas na przejmowanie się tym, co może mi w przyszłości zrobić Serina. – Wcisnęła mu do ręki list od ojca. – Teraz po prostu to przeczytaj. Od początku do końca. Ja tymczasem znajdę w tym bałaganie jakąś ścierkę. Ktoś musi posprzątać bałagan z korytarza.
Oj, kochani. Ja chyba pod każdym rozdziałem muszę przepraszać was za długą nieobecność. Studia, choć jakoś lecą, zabierają mi sporo czasu, pisanie, kiedy nad głową krąży widmo pracy magisterskiej, też nie jest łatwe. Mam jednak nadzieję, że dłuższe rozdziały (bo prawie na 8k słów) nieco zrekompensują wam ten czas fabularnej posuchy. Łapcie tymczasem wspomniany rozdział i cudowny art przedstawiający Casimira w wersji czarno-białej. Jak myślicie, co mogłoby się pojawić w dymku?
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro