Rozdział 7
Właśnie doszły mnie wieści że demony zaatakowały wampiry i wilkołaki, które się zjednoczyły. Ponoć demony padają jak muchy. Już nie długo na nich wszystkich ruszymy. Plan po tej wiadomości całkowicie uległ zmianie. Ruszamy w południe. Jest dziewiąta trzydzieści. Właśnie idę na sale obrad. Tam mam spotkanie z dowódcami, ustawiamy armię. Potem jest apel.Następnie ruszamy do boju. Przekroczyłam właśnie próg miedzy korytarzem a jedną z największych sal. Przede mną stoją Beau, Jai i Luke. Mistrzowie szermierki i ogólnie wojownicy. Niall, Zayn, Liam najlepsi i najwyżej położeni zwiadowcy. Luke mistrz magii. Max szef technologii i wiele wiele innych osób, również tych których nie zdążyłam poznać. Mamy dziś piąty maj. Dzień wojny. I naszego zwycięstwa
- Dobrze. Puki co planowałam by z przodu stanęli silni magowie i średniej siły wojownicy. Chciałabym by ustawić ich miarowo w pięciu szeregach. Zaraz z tyłu nich powinni stać wszyscy zwiadowcy. Potem koszmary od technologi, reszta magów i wojowników. W ostatnich szeregach staną wszyscy pozostali. Ja stanę całkiem z przodu.
-To zbyt nie bezpieczne dla Alphy
-Nie interesuje mnie to
-Ale Alpho...
-Jeśli chcecie możecie mi towarzyszyć, ale żaden z was nie ma prawa oddać swego życia za mnie
-Ale Alpho...
-Bez żadnych ale! Wszyscy zrozumieli ustawienie swoich jednostek? Tak to doskonale!Do zobaczenia na Apelu wojennym. Aha jeszcze jedno. Lekarze na samym końcu. Ciężko ranni, umierający mogą do nich iść by zabandażować rany czy cokolwiek. Najważniejsze jest wasze życie
Wyszłam z sali nawet nie patrząc na to czy wszystko im się podoba. Ja jestem Alphą. To moja decyzja. Muszą ją uszanować. Była już dziesiąta dwanaście. Nim wszyscy ustawili się w odpowiednim szyku minęła godzina. Po chwili kolo mnie pojawili się Beau, Jai, Zayn i Niall. W głębi duszy czułam że jest tu też Harry. Gdy przymykałam oczy widziałam go zaraz obok uśmiechniętego i dumnego z mojego planu, z tego co robię. On dodał mi odwagi. Po nie długim czasie wszyscy dowódcy stali już obok mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Harry złożył mi ukłon i rozmył się w powietrzu. Jednak miałam przeczucie że pojawi się jeszcze na polu bitwy, kolo mnie. Czułam że ta wojna będzie zwycięska. Jednak bałam się o stratę wielu koszmarów. W końcu jest nas mało. Po chwili stanął przy mnie szpieg
-Pani, to cud. Zostało coś około pięciuset demonów.
-Zaraz ruszamy
Ta wiadomość była na prawdę doskonała. Rozejrzałam się po zebranych koszmarach i zaczęłam Apel
-Moi drodzy! Jak wiecie już od bardzo dawna... Chcemy być jedynym królestwem po wielkim wybuchu i mutacji w 2022 roku. Myślę że warto by to przywrócić. Wojna będzie dość ciężka. Zwłaszcza że będziemy tam już czwartą rasą. Jednak mam nadzieję że damy radę zwyciężyć. I pamiętajcie że naj ważniejsze jest pamiętać kim się jest. Nie tracąc czasu. Ruszajmy!
Wszyscy zgięliśmy się w pół i na czterech łapach zaczęliśmy biec. Wojna toczyła się w najlepsze. Wszyscy zabijali wszystkich. Chwyciłam broń i zaczęła się bitwa. Zwiadowcy, stanęli trochę dalej i zaczęli strzelać w przeciwników falą strzał. Wszędzie latały magiczne pociski. Postanowiłam więc że już pora pokazać kim jestem. Stanęłam na dwie łapy. Tysiące mieczy cięło i sztyletowało moje ciało ale rany szybko się goiły. Ja natomiast ogonem zaczęłam rysować wokół siebie wielkie koło. Wewnątrz koła z lodu pojawiła się gwiazda z ognia. Ja stałam na środku. Oczy wszystkich koszmarów były zwrócone w moją stronę. Z koła lodu po chwili zaczęły wychodzić ścieżki ognia otaczające wszystkie demony i paląc ich żywcem. Jak się okazuje wśród wilkołaków również rozwinęła się moc bo po chwili poczułam jak w moje lewe ramię uderza lodowy sopel. Płonące ścieżki zniknęły. Tak się bawisz? Pomyślałam. Po chwili koło zaczęło wysyłać falę które gdy tylko dotknęły wilkołaków zaczęły zamrażać kolejno ich organy. Żyły, mięśnie, mózg i serce. Jednak nie tylko wilkostwory opanowały magię. Demony panowały nad ogniem który po chwili zaczął palić mnie żywcem. A razem ze mną Beau, Jaia i Luka. Beau upadł martwy na ziemię a ja ryknęłam wściekła. Po chwili przede mną pojawiła się klepsydra.. Zakręciłam nią szybko. Wróciliśmy do momentu w którym oberwałam soplem. Najgorsze było to że ja nie potrafiłam się leczyć używając klepsydry. Moje ranne już ramię oberwało jeszcze raz, ciało było lekko przypalone a moc otaczające demony minimalnie osłabła. Wytworzyłam przed sobą trujące kolce które posłałam w wszystkich przeciwników. Wilkołaki od padły bardzo szybko. Prawię połowa demonów była już spalona. Wtedy poczułam jak coś wgryza mi się w szyję. Moja moc osłabła. Przywaliłam mu z pięści, ogłuszając przy okazji. Przed oczami obraz zaczął mi się rozmazywać. Przywołałam do siebie falę wody która utopiła wszystkie wampiry. Moja moc słabła co raz bardziej. Przed oczami zaczęło mi się robić ciemno. Zemdlałam widząc tylko jak upuszczam z dwudziesty żywych demonów. Zobaczyłam jeszcze tylko jak Zayn pluje krwią i o mało co nie umiera po czym szybko przewróciłam klepsydrę. Wampiry właśnie utonęły. Nie wiem jak to możliwe że trzymam się na nogach. Ze się obudziłam. Odpycham tylko lekko Zayna tak że to ja obrywam po czym widzę już tylko ciemność. Jednak w mojej głowie słyszę szept Harrego
-pozwól że pokarzę ci jedną z zdolności Alph
Budzę się. Wydaje mi się że szybko ale teraz widzę że jestem w swojej komnacie. Moje rany są zabandażowane i bardzo głębokie. Calum właśnie je obmywa
-O, obudziłaś się
-Jak wojna?
-Zwycięstwo Alpho, wszyscy są zachwyceni wygraną w maju
-W maju?
-No tak Alpho, mamy już sierpień, wszyscy bali się że cię straciliśmy. W sumie nikt nie licząc mnie, Beau i Zayna cię już nie odwiedza. Stracili nadzieję.
-Więc powiedz mi że nadzieja wróciła
-Panie, nie powinnaś się ruszać, twoje rany
-Zaraz się zagoją
Na mojej ręce pojawił się drobny czerwono złoty ogień. Trafił on idealnie na rany i uleczył je.
-A pro po tych wszystkich mocy, które uwolniłaś podczas walki...
-no co?
-Koszmary stwierdziły że najlepszym wyjściem będzie pobrać twoje DNA i zmutować nas wszystkich
-Nie pozwolę na to, wiesz jak to się kończy? Wiesz! Znasz historie. Każdy kto przyjmie dwa różne DNA umrze.
-Myślisz że nie wiem? Chciałem tam iść ale zrezygnowałem po tym jak Michael zdechł! Wiesz ile liczy teraz nasze stado? Idealnie siedemdziesiąt sześć osób. A na wojnie nie umarł nikt!
-Oni są zaślepieni, cholera!
Mój wewnętrzny koszmar zaczął ryczeć wściekły i patrząc na wystraszonego Caluma byłam pewna że słyszą to wszyscy. Po chwili w komnacie pojawili się wszyscy. Całe to pieprzone siedemdziesiąt sześć osób. Jednak ja ciągle ryczałam. Po chwili poczułam okropny ból przeszywający moje ciało. Jakbym cała plunęła. Ale nie swoim ogniem tylko tak jakby ktoś próbował mnie zabić. Przed oczami zaczęły mi sie pojawiać mroczki ale szybko zniknęły. Zaryczałam wściekle
-Który z was wybił prawie cały nasz ród!?
Nikt się nie przyznał. Mój koszmar szalał co raz bardziej. Jakby próbował się wydostać. Pozwoliłam mu na to. Opanował całe moje ciało. Niszczył wszystko co stało mu na drodze aż nie stanął pyskiem z pyskiem z Maxem i innymi technologicznymi i magicznymi koszmarami. Był obojętny wszystkiemu. Nie wystraszył się mnie. Do czasu. Wtedy moja sierść zniknęła a zastąpił ją dym. Wyglądałam jak jakiś potwór o nieokreślonej budowie ciała miałam tylko czerwone oczy. Wtedy zobaczyłam jak oni wszyscy upadają martwi a ja rosnę w siłę.
-Pożeracz... pożeracz dusz
-Zayn! Pozbądź się go!
Wtem stanęłam przed Zaynem i zmieniłam się w swoja ludzką postać. Spojrzałam na niego smutnymi oczami. Zemdlałam.
-Wypuściła swojego koszmara, dziwi mnie jedynie to że on pozwolił jej się z powrotem zamknąć
-Straciliśmy przez nią prawie połowę rodu
-A przez nich prawie cały!
-Teraz będziesz jej bronił? Bo wpadła ci w ramiona?
-Zamknij się po prostu sam chciałbyś być na moim miejscu Beau! Liczysz na władzę, ale nie dostaniesz jej!
Otworzyłam oczy. Zobaczyłam jak Beau wściekły wychodzi
-Beau...- chłopak obrócił się na chwile słysząc że go nawołuje- wybrałeś złą drogę
-To ty ją wybrałaś! Nie pozwolę twojemu koszmarowi zabić moich koszmarów!
-Co ty pieprzysz?
-Zabiję wszystkich ludzi, abyś ty nigdy się nie odrodziła!
Wyszedł z mojego pokoju, a za nim parenaście osób. Zostałam tylko ja, Zayn, Niall, Liam, Louis, Zack, Calum, Luke, Jai i jeszcze jeden Luke. No i piętnaście trupów. Jednak po chwili do mojej komnaty weszło jeszcze parę osób. Uśmiechnęli się do mnie.
-Nie jesteśmy już koszmarami Zayn
-O czym mówisz Alpho?
-Teraz będziemy strażnikami. Obrońcami ludzi. Nie odrodzę się, ale nie pozwolę mu zabijać
-Nie rozumiem go, nigdy taki nie był, a przecież spędziłem z nim całe życie. To mój brat
-Jak widać zmienił się... Kto z nim poszedł?
-Nie tak dużo osób. Biorąc pod uwagę to że teraz naszej rasy jest już tylko sześćdziesiąt jeden osób...
-A nas jest dwudziestu ośmiu
-Ich jest więc trzydziestu trzech
-Wiecie że to oznacza wojnę?
-Nie zaatakują nas, boja się ciebie
-Albo zaatakują, by się mnie pozbyć, a was ściągnąć ewentualnie na swoją stronę. Wiedza że nie jestem w stanie zabić kogoś swojej rasy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro