Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ostatni (t)akt


Błądził między starymi kamienicami. Pogrążony w myślach szedł po miasteczku, które szykowało się do nocy. Wraz ze znikającym z każdą minutą za horyzont słońcem, na ulicach można było spotkać coraz mniej osób. Pozostali tylko ci, których praca się przedłużyła, uniemożliwiając tym wcześniejszy powrót do mieszkań lub ludzie bezdomni. Okiennice domów zostały zasłonięte ciemnym materiałem, aby poranne słońce nie obudziło zbyt wcześnie domowników. Nierzadko, przechodząc wąskimi uliczkami, można było usłyszeć głosy rodziców, poganiających swoje potomstwo do spania. Każdy wieczór w miasteczku był identyczny. Wyglądał wręcz jak rytuał odprawiany przed ostatecznym zajściem słońca.

Spacerując tak już ponad godzinę, zabrnął w wąską uliczkę, gdzie z dwupiętrowej kamieniczki dobiegały dźwięki pianina. Przystanął na chwilę, przysłuchując się wygrywanej melodii. Rozpoznał ją niemal od razu. To była dokładnie ta sama melodia, którą wraz ze swoim najbliższym przyjacielem grał w chłodne jesienne wieczory. Ostatnim razem słyszał ją w swoim rodzinnym domu kilka lat temu.

Przymknął powieki, wsłuchując się w dopływającą do jego uszu melodię. Oczami wyobraźni widział jeden z wieczorów, spędzanych z przyjacielem. Bardzo dobrze pamiętał jego twarz, kiedy ten z niechęcią zgadzał się na zagranie po raz kolejny na instrumencie oraz uśmiech, jaki mimo wszystko, wywoływała u niego gra. Do jego oczu napłynęło kilka łez, a wyobraźnia jak na złość podsunęła mu kolejne wspomnienie. Tym razem było to ich pierwsze spotkanie.

Znali się od dziecka. Mieszkali na podobnej ulicy do tej, przy której się teraz znajdował. Równie wąska, otoczona wysokimi i tak długimi, że zdawały się one wić w nieskończoność, kamienicami. Z zewnątrz ich rodzinne mieszkanie wyglądało na zaniedbane. Mury, które wybudowane zostały kilkadziesiąt lat temu, były już zniszczone. Budynki, stojące przy tej ulicy przez lata służyły jednak za mieszkania dla najbogatszych obywateli. I tak też pozostało do chwili obecnej. Jedną z kamienic zajmowali głównie artyści oraz lekarze, druga zaś przeznaczona była dla rodzin wojskowych oraz urzędników piastujących wysokie stanowiska.

Drogie w zakupie mieszkania były przepięknie urządzone przez swoich właścicieli. Niektórzy wręcz do znudzenia potrafili kupować nowe dekoracje. Zdawali się nie przejmować panującym tam już ogromnym przepychem. Wręcz przeciwnie. Ciągle było im mało.

Ciągłe remonty potwierdzały tylko, że mieszkańcy kamienicy na brak funduszy nie mogli narzekać. Wraz ze wzrostem wielkości majątków zwiększała się również ich rozpoznawalność. Dla pozostałych obywateli miasteczka wstydem było nie znać przynajmniej połowy osób zamieszkujących kamienice.

W otoczeniu elity całego miasta, a nawet kraju, mieszkał Clemente wraz ze swoją liczną rodziną. Dziadkowie chłopaka byli znanymi w państwie malarzami, a jedna z ich córek postanowiła pójść w ślady swoich rodziców. Jej obrazy szybko zaczęły być doceniane przez krytyków. Tak dobry odbiór dzieł sprawił, że kupcy nabywali je za bardzo wysokie kwoty. Podczas jednej z wystaw swoich obrazów poznała młodego biznesmena, z którym w późniejszym czasie stanęła na ślubnym kobiercu. Razem zamieszkali w tej samej kamienicy, co rodzice młodej malarki. Zarówno mężczyzna, jak i kobieta mogli pochwalić się bardzo dużą rodziną, przez co Clemente przyszedł na świat otoczony licznymi ciotkami, wujami i kuzynami.

Mimo bardzo rozłożystego drzewa genealogicznego chłopiec nie miał w rodzinie nikogo zbliżonego do niego wiekiem. Przez większość dni skazany był więc na towarzystwo wyłącznie swoje lub dorosłych. Brak zabawy z rówieśnikami spowodował, że jednym z ulubionych popołudniowych zajęć chłopaka stało się obserwowanie innych osób. Okno jego pokoju wychodziło na ruchliwą uliczkę. Potrafił godzinami patrzeć na przemieszczających się po niej ludzi i nigdy go to nie nudziło.

To na niej pewnego dnia zauważył chłopca w swoim wieku lub trochę starszego. Dziecko wraz z dwójką dorosłych nosiło wielkich rozmiarów pakunki do kamienicy naprzeciwko. Clemente obserwował ich, dopóki nie zniknęli za drzwiami z ostatnim pudełkiem.

Jak się później okazało kobieta, którą Clemente widział przez okno, była przyjaciółką jego matki. Wprowadziła się do kamienicy wraz z mężem i synem, po tym, jak mężczyzna awansował na stanowisko pułkownika. Kobiety, korzystając z faktu, że zostały prawie sąsiadkami, postanowiły odnowić kontakt. Dzięki temu Clemente miał okazję poznać chłopca, któremu niedawno z takim zainteresowaniem się przyglądał ze swojego pokoju.

Ich znajomość jednak nie potoczyła się od razu tak, jakby chciał tego Clemente. Chłopiec, który od zawsze marzył o przyjacielu w swoim wieku, widział w nowym znajomym spełnienie swojego pragnienia. Arcadio, wychowany surowo przez ojca — żołnierza bardzo chłodno i nieśmiałe podchodził do relacji z innymi. Wytworzył wokół siebie swego rodzaju mur, przez który potrafiła się przebić jedynie matka. Napędzany obawą, że zrobi coś niewłaściwego, sprowadzając na siebie gniew rodziciela, pozostawał zdystansowany, a podczas rozmowy odpowiadał jedynie na zadawane mu pytania. Dla Clemente, którego dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej, zachowanie chłopca było niezrozumiałe. Bardzo chciał, żeby stali się najlepszymi przyjaciółmi. Jego działania jednak spełzły na niczym, a on sam po jakimś czasie, idąc za radą matki, zaczął odpuszczać. Nie próbował już zmuszać go do dłuższej rozmowy czy zabawy. Wrócił do samotnego spędzania czasu w swoim pokoju, kiedy to grę na pianinie przerywał przypatrywaniem się ludziom za oknem.

Któregoś letniego popołudnia Clemente ćwiczył nowy utwór, jaki pokazała mu wcześniej jego rodzicielka. Od jakiegoś czasu stał się bardzo wybredny w melodiach. Zaczął więc próbować samemu zmodyfikować je tak, aby bardziej mu się podobały. Okazało się to dla niego doskonałą rozrywką.

— Ładna melodia — powiedział cicho Arcadio, stając niepewnie w drzwiach pokoju i przerywając idealne skupienie chłopca, który pracował nad nową zmianą w melodii.

— Mi średnio się podoba, ale dzięki — odpowiedział, przenosząc wzrok na chłopca. — Chcesz zagrać za mną? — odezwał się, kiedy panująca w pomieszczeniu cisza zaczęła się przedłużać.

— Nie potrafię.

Arcadio zwiesił głowę, gotowy uciekać do salonu, gdzie siedziała jego mama. Nie chciał przyznać się, że nauka gry na jakimś instrumencie była jednak marzeniem. Zwłaszcza kiedy obserwował Clemente, pragnął, choć w niewielkim stopniu potrafić to, co chłopak. Był jednak zbyt nieśmiały, aby powiedzieć o tym komukolwiek.

— Nauczę cię. To proste.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcje, Clemente wstał i przesunął do pianina drugi stołek. Gestem dłoni ponaglił chłopca, który zaczął niepewnym krokiem zbliżać się do instrumentu. W jeden wieczór udało się mu nauczyć Arcadio całej melodii.

To był początek ich długoletniej przyjaźni. Matki chłopców zachwycone tym, jaki dobry kontakt mają ich synowie, często się odwiedzały, zabierając na spotkania swoje pociechy. Jedyną osobą, której nie podobała się relacja młodych chłopców, był ojciec Arcadio. Mężczyzna uważał, że Clemente nie jest odpowiednim człowiekiem do przyjaźni z jego synem. Często w kłótniach posługiwał się swoją teorią, że ta relacje sprowadzi na Arcadio olbrzymie nieszczęście. Nikt jednak nie brał jego słów na poważnie, a zwłaszcza chłopcy. Spotykali się codziennie i spędzali długie godziny, aby na koniec dnia płakać, że któryś z nich musi iść do domu.

Clemente otworzył oczy i rozejrzał się po ulicy. Jeszcze przed chwilą przechodziły nią pojedyncze osoby, a teraz nie było już nikogo. Oparł się o ścianę kamienicy. W akompaniamencie melodii oraz czując chłód, bijący od szarej cegły, próbował uspokoić swoje myśli. Bardzo tęsknił za grą na pianinie. Przez te wszystkie lata nie potrafił jednak do tego wrócić. Za każdym razem, kiedy kładł dłonie na klawiszach instrumentu, powracały do niego najgorsze wspomnienia.

— Spóźnia się — powiedział zniecierpliwiony, stukając palcami o komodę.

Z każdą kolejną minutą wpatrywania się w zegar, zdenerwowanie, jakie odczuwał, rosło. To już drugi raz w ciągu tygodnia, kiedy nie dotrzymał słowa. Irytowało go to. Czuł się pominięty. Zupełnie tak, jakby te wszystkie lata przyjaźni nic nie znaczyły. Dosłownie nic. Clemente rozumiał, że jego przyjaciel szykuje się do podróży i przez to nie ma czasu. Jednak ostatnim razem Arcadio obiecywał, wręcz zarzekał się, że dzisiejszego dnia się spotkają i spędzą popołudnie tak, jak mieli to w zwyczaju.

Clemente westchnął i podszedł do okna. Spojrzał na ulicę z nadzieją, że jego przyjaciel nadchodzi. Widział kręcących się ludzi. Jednak nikt, nawet w najmniejszym stopniu, nie przypominał Arcadio. Przypatrywał się przez chwilę przechodniom. Całe życie ulicy toczyło się swoim codziennym rytmem. Ludzie przystawali na chwilę, aby zamienić kilka zdań ze swoim dawno niewidzianym znajomym. Ktoś nowy wprowadzał się do kamienicy. Inny robił remont niedawno odnowionego mieszkania. Najdłużej Clemente przyglądał się kłócącej się parze, a kiedy ta rozeszła się w dwie różne strony, odszedł od okna. Włożył buty i opuścił mieszkanie.

Miał dość bezczynnego czekania. Szybkim krokiem skierował się do kamienicy naprzeciwko. Liczył, że spotka przyjaciela po drodze albo ten pomylił się i czeka na niego w swoim mieszkaniu.

Z każdym kolejnym krokiem zniecierpliwienie ustępowało dziwnemu i niczym niepopartym uczuciu niepokoju. To sprawiło, że przekraczając próg kamienicy, zwolnił i już schody pokonywał w wiele wolniejszym tempie.

Jego zaniepokojenie spotęgował widok otwartych drzwi. Próbując uspokoić swoje trzęsące się lekko dłonie, wszedł do mieszkania. Panowała zupełna cisza, jakby dom pozostał pusty. Z obawą, że jest to tylko złudzenie, najciszej, jak tylko potrafił, zaczął zaglądać do każdego z pomieszczeń.

Idealną ciszę, którą śmiały zakłócać jedynie deski w podłodze, skrzypiące pod ciężarem Clemente, przerwało nagle coś o wiele głośniejszego. Krzyk.

Clemente wystraszony widokiem, jaki zobaczył w jednym z pokoi, zaczął krzyczeć. Stał w progu sypialni, należącej do jego przyjaciela. Swój wzrok wbijał w ciało. Kilka centymetrów od jego stóp leżał Arcadio. Przerażony Clemente, czując, jak jego nogi zaczynają się uginać, wsparł się o futrynę. Ani na chwilę jednak nie odwrócił spojrzenia od ciała. Najdłużej wpatrywał się w głowę, wokół której, miejscami nawet zaschnięta już krew, utworzyła kałuże. Przypominało to trochę aureolę, z jaką malowani są święci. Gdyby nie czerwona ciecz oraz broń, którą zauważył w dłoni przyjaciela, Arcadio wyglądałby jak podczas snu.

Nie mogąc dłużej patrzeć na ten straszliwy widok, wybiegł z mieszkania. Na klatce schodowej zaczęło kręcić mu się w głowie. Powoli, trzymając się ściany, zaczął schodzić. Udało mu się zejść na półpiętro, kiedy zatrzymał go, zaniepokojony krzykiem, jeden z sąsiadów. Clemente próbował opowiedzieć mu o wszystkim, co zobaczył. Był jednak w tym tak rozemocjonowany, że mężczyzna zrozumiał, dopiero gdy stanął przed ciałem Arcadio. Następnie wezwał odpowiednie służby. Przybyli na miejsce funkcjonariusze rozejrzeli się po mieszkaniu, obejrzeli ciało, a ich pierwszym podejrzanym stał się Clemente. Szybko jednak odpuścili ten trop, gdyż przy zwłokach znaleziono kartkę. Napisany list mówił jednoznacznie: to było samobójstwo.

Ostatnie takty muzyki zostały wygrane, a wraz z nimi po policzkach Clemente spłynęły łzy. Przez kilka lat, jakie minęły od tamtego wydarzenia, nie mógł poradzić sobie ze stratą przyjaciela. Najtrudniejszy był pierwszy rok. Młody mężczyzna popadł w tak wielką rozpacz, że nic nie potrafiło go rozweselić. Jego matka, zmartwiona stanem swojego syna, próbowała wszystkiego, aby ten chociaż przez chwilę poczuł się szczęśliwy. Nic jednak nie pomagało. Zwykłe wspomnienie o jego największym zamiłowaniu, jakim była gra na pianinie, wywoływała u niego spazmatyczny płacz. W kolejnych latach rozpacz przerodziła się w złość. Clemente nigdy nie uwierzył w samobójstwo przyjaciela. Uważał, że za tym straszliwym wydarzeniem stał ktoś, a list został specjalnie podrzucony, aby prawdziwy zabójca nie poniósł żadnym konsekwencji. Parokrotnie próbował przekonać służby, żeby ci uwierzyli w jego teorię i przeprowadzili śledztwo. Organy władzy okazał się jednak głuche na jego słowa.

Wściekły postawą służby Clemente postanowił więc poszukać sprawcy na własną rękę. Gdy tylko zainteresował się na poważnie sprawą, do jego rodzinnego domu zaczęły przychodzić zaadresowane do niego listy z groźbami. Ta sytuacja tylko utwierdziła go w jego przekonaniu. Po kilku listach był pewien, że to nie samobójstwo. Z każdym kolejnym krokiem w swoim samodzielnym śledztwie nasilała się ilość otrzymywanych listów. W obawie o życie swojej ukochanej matki musiał zaprzestać wszelkich poszukiwań. To byli niebezpieczni ludzie. Skoro zabili Arcadio to, z pewnością nie zawahają się spełnić swoich gróźb.

Teraz kiedy kobieta leżała już spokojnie w grobie, nic nie stało na przeszkodzie wznowienia poszukiwań sprawców. Chciał poznać dokładną prawdę, a tym samym oczyścić imię swojego przyjaciela. Tam, gdzie żyli, samobójstwo uważano za jeden z najgorszych czynów. Rodziny osób, które odebrały sobie życie, traktowano z pogardą, utrudniając im funkcjonowanie, a o samych zmarłych mówiono tylko w najgorszych słowach.

Przez kilka miesięcy swojego ponownego śledztwa udało mu się zdobyć sporo informacji. Nie był to jednak powód do szczęścia. Wszystko, czego się dowiedział, powinno pomóc przybliżyć do rozwiązania zagadki, a wydawało się być wręcz przeciwnie. Im więcej poznawał faktów, tym więcej rzeczy zaczęło się wzajemnie wykluczać. Ciągle brakowało mu czegoś, elementu, który połączyłby całą tę układankę w jedno. Zaczął odnosić wrażenie, że ktoś specjalnie podsuwa mu nieprawdziwe informacje. Sprawdzanie tych fałszywych poszlak tylko oddalało go od poznania prawdy.

Westchnął cicho, ocierając łzy z policzków. Ruszył w dalszą drogę, powinien w końcu wrócić do domu. Po przejściu zaledwie kilka kroków się zatrzymał. Po raz kolejny do jego uszu dotarła ta sama melodia. Pod wpływem chwili, jakiegoś dziwnego impulsu, wszedł do kamienicy. Nasłuchując dźwięków muzyki, ruszył schodami na górę. Na jednym z pięter drzwi otwarły się, a dźwięk stał się coraz głośniejszy. Z mieszkania wyszła kobieta. Trzymana przez nią duża misa uniemożliwiła jej zamknięcie mieszkania, dlatego też pozostawiając je lekko uchylone, zeszła po schodach. Clemente niewiele myśląc, rozchylił drzwi i zajrzał do środka mieszkania. Na wprost wejścia, przy pianinie siedziała mała dziewczynka. Kiedy go zobaczyła, natychmiast przestała grać. Patrzyła przez niego dłuższą chwilę, a następnie zeszła z krzesełka. Podeszła do niego i wręczyła mu niewielką kartkę. Clemente ze zdziwienia rozchylił lekko usta. Ta cała sytuacja wydała mu się co najmniej dziwnie.

— Co pan tutaj robi? — Usłyszał za sobą kobiecy głos, kiedy wpatrywał się w zgiętą kartkę papieru.

Clemente odwrócił się i popatrzył na stojącą przed nim kobietę. Dopiero teraz, czując na sobie jej wzrok, dotarło do niego, co zrobił. Stał właśnie w progu mieszkania nieznanych mu osób, a przed nim znajdowało się obce dziecko, z które dało mu jakąś kartkę. Z każdą minutą sytuacja robiła się coraz dziwniejsza.

— Ja... ja... — jąkał się, próbując wymyślić jakieś usprawiedliwienie na swoje zachowanie.

Żadna brzmiąca realnie wymówka nie przychodziła mu do głowy. Fakt, że kobieta wpatrywała się w niego coraz to bardziej zdenerwowanym wzrokiem, zupełnie mu nie pomagał. Nie wiedział co zrobić, a w jego umyśle pojawiła się narastająca panika. Chciał uciec. Gdyby jednak to zrobił, kobieta na pewno wezałaby służby. Teraz też mogła to zrobić. A on, co on by wtedy powiedział, jak się wytłumaczy? Znalazł się w sytuacji bez wyjścia.

Kiedy tak stał, stresując się każdą mijającą sekundą i brakiem wytłumaczenia, dziewczynka podeszła do kobiety i pociągnęła ją delikatnie za sukienkę. Ta, rozumiejąc dokładnie ten gest, pochyliła się i wysłuchała wszystkiego, co dziecko miało jej do wyszeptania. Następnie wyprostowała się i zlustrowała Clemente wzrokiem.

— Jesteś przyjacielem Arcadio?

Na imię swojego przyjaciele Clemente się wzdrygnął. Zaskoczony takim pytaniem jedynie pokiwał głową. Nie znał tych osób, więc zastanawiało go, skąd dziecko wiedziało, z kim się przyjaźnił. Wszystko z minuty na minutę przypominało bardziej chory sen niż rzeczywistość. Zwłaszcza że zaraz po jego potwierdzeniu, wzrok jego rozmówczyni nagle złagodniał. W jednej chwili ze zdenerwowanej wtargnięciem nieznajomego do jej domu kobiety przemieniła się w sympatyczną osobę, zachowującą się jakby znała się z nim od lat. Zaprosiła go nawet do środka, a zszokowany Clemente nie potrafiąc zrozumieć, co się stało, się zgodził.

Nie był to jednak koniec niespodzianek dla mężczyzny. Siedząc w salonie i popijając gorzką herbaty, rozmawiał z kobietą ponad godzinę. Dowiedział się wtedy, że kobieta była ukochaną Arcadio, a dziewczyna, która tak pięknie grała, to jego córka. Okazało się również, że planowany wyjazd zmarłego mężczyzny nie był spowodowany, tak, jak wszyscy myśleli, chęcią dalszego rozwoju. Pragnął przede wszystkim zamieszkać wraz z ukochaną w miejscu, gdzie nie będą narażeni na nieprzychylne spojrzenia innych oraz plotki na temat nieślubnego dziecka.

Dla Clemente to wyznanie było bolesne. Przyjaźnił się z Arcadio wiele długich lat, a ten nic mu nie powiedział. Parę razy wspomniał jedynie, że jego serce do kogoś należy, jednak Clemente wydawało się to jakąś przelotną miłostką. Rozumiał, że temat nieślubnego dziecka nie był łatwy, ale myślał, że są najlepszymi przyjaciółmi, którzy nie mają przed sobą sekretów. Jak widać, jednak się mylił.

Podczas całej rozmowy, mężczyzna ściskał w ręce kartkę, którą otrzymał od dziewczynki. Słuchając wyznań kobiety, bawił się rogiem białego papieru. Gładząc opuszkiem palca ostry fragment, próbował się uspokoić. Całe wydarzenie z dzisiejszego wieczoru mocno nim wstrząsnęło. Najpierw nieprzyjemne wspomnienia, później rozmowa z kobietą. Czuł się zmęczony tym wszystkim, a w głowie miał dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec.

Korzystając z okazji, że jego rozmówczyni opuściła na chwilę salon, rozwinął trzymaną w dłoniach kartkę. Papier był już lekko powyginany od ciągłego trzymania go w rękach, a w miejscu złożenia widniało lekki przetarcie. Nie uniemożliwiało to jednak przeczytania zawartej na nim informacji.

„Dwudziesta w opuszczonej kamienicy. Spotkajmy się.
Opowiem ci całą prawdę."


Clemente poczuł niepokój. Ręce zaczęły mu drżeć. Czy to naprawdę była informacja od morderców Arcadio? Jeśli tak, skąd znalazła się w rękach małego dziecka? W głowie mężczyzny pojawiło się wiele pytań. Wiedział, że odpowiedzi na nie może uzyskać tylko, kiedy uda się na to spotkanie. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mu mogło tam grozić, zdecydował się na przyjście. Możliwe, że to była jedyna szansa na poznanie całej prawdy.

— Która jest godzina? — zapytał, chowając kartkę do kieszeni spodni, kiedy tylko kobieta przekroczyła próg pomieszczenia.

— Za jakieś piętnaście minut wybije dwudziesta — opowiedziała, a Clemente natychmiast zerwał się z miejsca.

— Muszę już iść. Śpieszę się.

Odpuszczając jakiekolwiek słowa wytłumaczenia, ruszył do wyjścia i bez pożegnania opuścił mieszkanie. Jeśli miał zdążyć, musiał się pospieszyć. Opuszczona kamienica znajdowała się na obrzeżach miasta, a droga do niej nie była prosta. Z tego powodu nie dziwiło go, że to właśnie to miejsce zostało wybrane na spotkanie.

Pędził, ile tylko miał sił w nogach, aby dotrzeć na czas. Był tak blisko odkrycia prawdy, jak nigdy wcześniej. Przez całą drogę nie zastanawiał się nad całą sytuacją. Nie miał czasu analizować wszystkiego, co się dzisiaj wydarzyło. Liczyło się tylko to, żeby zdążyć. Dopiero docierając na miejsce, naszły go wątpliwości. Zmęczony stojąc przed drzwiami kamienicy, zaczął myśleć. Całość wyglądała na dobrze obmyślony plan. A co jeśli wszystko było przygotowaną zasadzką na niego? Tylko po co ktoś miałby to robić?

Wszystkie wahania i nowe pytania musiały jednak ustąpić chęci poznania prawdy, jaką obiecywał nadawca. Dlatego też już po chwili znalazł się w środku kamienicy. Rozejrzał się po klatce, dotknął starej, brudnej, kamiennej ściany oraz zakurzonej, lepiącej się poręczy. Wszystko tutaj miało aurę grozy. Ruszył schodami na górę, aż jego oczom ukazały się lekko uchylone drzwi. Niepewnie wszedł do środka. Wewnątrz dawne mieszkanie wyglądało na zadbane w porównaniu z klatką schodową. Przekroczył próg jednego z pokoi. Przestronne pomieszczenie, które kiedyś musiało pełnić funkcję salonu, było rozmiarów niejednego mieszkania dla robotników. Kamienica jednak przez wszystkie lata i wydarzenia, jakie się w niej działy została otoczona złą opinią, a wszyscy mieszkańcy postanowili się wyprowadzić. Z tego powodu dużym zaskoczeniem dla Clemente był idealny stan tego mieszkania. Żadnych robaków lub myszy, lubiących zamieszkiwać takie miejsca. Ściany i sufity wyglądały, jakby niedawno zostały odmalowane. Nigdzie nie dało się dojrzeć choćby jednej pajęczyny. Wystarczyłoby jedynie wnieść inne meble niż będące już na miejscu masywne, hebanowe biurko oraz stojące przy nim dwa fotele i można byłoby się wprowadzać.

Wzrok Clemente nie spoczął jednak na białych ścianach czy też ciemnej, drewnianej podłodze. W rogu tuż obok okna dostrzegł postać. Stała, odwrócona tyłem do niego i patrzyła na pusty zaniedbany dziedziniec.

— Kim jesteś? — zapytał, kiedy postać wciąż stała do niego plecami.

— Obserwowałem cię od dłuższego czasu i dalej nie mogę pojąć, co on takiego w tobie widział — odezwał się niski, męski głos, zupełnie ignorując pytanie Clemente.

— Kim jesteś? — ponowił pytanie, lekko zdezorientowany słowami swojego rozmówcy.

Postać zaśmiała się głośno i się odwróciła. Clemente spojrzał w twarz mężczyzny. Ciemne włosy zaczesane do tyłu, niewielki zarost okalający usta, które rozciągały się w szyderczym uśmiechu. Nie przypominał nikogo, kogo Clemente znał lub z kim przynajmniej kiedyś rozmawiał.

— Wybacz, przyzwyczaiłem się, że ludzie, którzy przychodzą do mnie, znajdą moje imię — odparł beznamiętnie, podchodząc do fotela. — Jestem Leonardo Russo — przedstawił się, rozsiadając się wygodnie za biurkiem.

Clemente, słysząc imię i nazwisko swojego rozmówcy, poczuł ogromny strach. Zaczął się cofać, dopóki nie uderzył plecami o ścianę. Czytał o tym nazwisku wiele razy w gazetach. Do tego kamienica, którą wybrano na ich spotkanie, miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. To nie mógł być jakiś dziwny zbieg okoliczności. Na pewno nie. Właśnie stał przed największym z przestępców, jaki żył w obecnym świecie i w miejscu, w którym cała jego niezgodna z prawem działalność się zaczęła.

W co Arcadio dał się wplątać? To jedno pytanie powtarzał setki razy w myślach. Cały czas patrzył na mężczyznę wystraszonym wzrokiem. Z początku sądził, że to jacyś mało groźni złodzieje, chcąc okraść dom Arcadio, natknęli się za niego i wystraszeni przyłapanym na gorącym uczynku zabili. Później osąd ten zmieniła myśl, że może zabójca miał jakiś większy motyw niż tylko wzbogacenie się. Nigdy jednak nie przypuszczałby, że są w to zamieszani najniebezpieczniejsi ludzie, o jakich tylko słyszał.

— Siadaj — powiedział beznamiętnym tonem, jakby zachowanie Clemente było dla niego codziennością oraz wskazał na fotel po drugiej stronie biurka. — Pewnie zastanawiasz się, co mogło mnie łączyć z twoim przyjacielem. Spokojnie, wszystko ci opowiem.

Clemente niepewnym krokiem, starając się ukryć swój strach, który oprócz spojrzenia zaczął objawiać się drżącymi dłońmi, zbliżył się do biurka. Powoli zasiadł za fotelem. Wszystko wydawało się trwać wieczność. Bał się jak nigdy wcześniej. Nie wiedział jak się zachować. Człowiek, który siedział przed nim, nie wyglądał na kogoś, kto mógłby go skrzywdzić. Na jego koncie widniało jednak wiele przestępstw, w tym najokrutniejsze morderstwa o jakich Clemente kiedykolwiek słyszał. 

Leonardo siedział zrelaksowany, obserwując poczynania chłopaka. Z lekkim rozbawieniem zauważył, że wygląda, jakby miał zaraz zemdleć. Schlebiało mu to. Lubił, kiedy powodował u ludzi strach. Stawali się wtedy tacy bezbronni i łatwi w manipulacji. Przez lata pracował na swoją złą reputację, aby teraz nie musieć nawet grozić nikomu nożem czy innym rodzajem broni. Wystarczył sam strach, żeby dali mu to, czego on chce.

— Skoro tutaj przyszedłeś, musiałeś poznać ukochaną Arcadio i jego córkę. Urocze istotki — westchnął, rozpoczynając swoją opowieść. — Wiedziałeś o nich wcześniej?

Clemente ze strachu słowa nie chciały przejść przez gardło. Pokręcił jedynie przecząco głową, na co Leonardo zaśmiał się krótko. Poprawił materiał swojego czarnego golfu, patrząc na chłopaka spod przymrużonych oczu.

— Chyba jednak słaby z niego przyjaciel — odparł, chwytając leżący na biurku długopis. — W każdym razie chciał pilnie wyjechać. Rozpocząć nowe życie lub zrobić coś innego. Sam już nie pamiętam co, to dokładnie było. — Wzruszył ramionami, obracając trzymany w dłoni przedmiot. — Do tego potrzeba nowych dokumentów i sporej sumy pieniędzy.

Leonardo każde słowo mówił powoli. Mieli nieograniczony czas, a on chciał napawać się chwilą. Pozostali członkowie ich grupy szeptali między sobą, że ten człowiek żywi się strachem ludzi. Historie powstałe wokół tej teorii się mu podobały. Musiał przyznać, że było coś satysfakcjonującego w widoku przerażonych ludzi.

— Na pewno już kiedyś o mnie słyszałeś — powiedział, jakby zaczynając zupełnie nowy temat. — Więc z pewnością słyszałeś, że u mnie nie dają się w zastaw drogich przedmiotów. Nie. Dla wielu osób to jest mało cenne. Zapłaczą za tym tylko przez parę dni, a może nawet wcale. Potem wrócą do swojego dawnego życia. Nikt nie przywiązuje się do przedmiotów tak jak...

— Do ludzkiego życia — dokończył zdanie Clemente.

Dopiero po chwili dotarło do niego, że wszedł w słowo mężczyźnie. Przerażony, że sprowadzi na siebie jego gniew, zacisnął dłonie na materiale swoich spodni. Obserwował uważniej niż wcześniej ruchy mężczyzny, który jednak nie wykonał żadnego agresywnego gestu w jego kierunku. Zamiast tego uniósł delikatnie jeden kącik ust do góry i wystawił w jego stronę trzymany długopis.

— Dokładnie tak. — Leonardo zrobił chwilę przerwy, po czym wrócił do obracania długopisu w dłoni, skupiając na przedmiocie swój wzrok. — Chcę, żeby ludzie pamiętali, że ze mną zawsze trzeba dotrzymywać obietnic. Życie bliskiej osoby jest idealną ceną, jaką można zapłacić za niewywiązanie się z umowy. Co powiesz na to, że Arcadio podał mi twoje nazwisko?

Clemente przełknął głośno ślinę. To wyznanie naprawdę nim wstrząsnęło. Czy Arcadio naprawdę posunął się do czegoś takiego? Podałby go jako ofiarę za niewywiązanie się z umowy? Dłonie, które od paru chwil spokojnie leżały na jego kolanach zaczęły, ponownie drżeć. Miał nadzieję, że mężczyzna kłamał. Nie mógł jednak znaleźć wyjaśnienia, dlaczego miałby to robić. A jeśli mówi prawdę i chce dokończyć warunek umowy?

— Niestety twój przyjaciel nie dał rady na czas zwrócić mi pieniędzy — kontynuował opowieść, a w oczach Clemente pojawiły się łzy. Czy naprawdę miał umrzeć w tej opuszczonej kamienicy, nie dokonując niczego dobrego w swoim życiu? — Kiedy zrozumiał, co to oznacza, zaczął błagać mnie, żebym darować ci życie. Oczywiście mogłem się zgodzić na to pod jednym warunkiem.

— Jeśli sam by się zabił? — wydukał przerażony Clemente.

— I tu właśnie jest problem, bo twoja odpowiedź jest tylko w połowie poprawna. — Spojrzał na niego wzrokiem, z którego nie dało odczytać się żadnej emocji. — Miał zabić siebie i tę swoją ukochaną, a cały majątek przepisać mi. On jednak postanowił tylko sobie odebrać życie. Głupiec. — Ostatnie słowo wypowiedział z pogardą, po czym rzucił długopis na blat biurka.

— Nie chciałeś się ze mną spotkać tylko po to, aby mi o tym powiedzieć — powiedział, choć jego słowa brzmiały bardziej jak pytanie.

— Myślałem, że jesteś mądrzejszy — zaśmiał się rozbawiony jego słowami. — Oczywiście, że nie. Swoją śmiercią spłacił tylko połowę długu, pozostała część majątku dostała się w posiadanie jego ukochanej. Kobieta nie zapłaciła mi ani grosza, a dług przez te wszystkie lata rósł.

— Co to ma wspólnego ze mną?

Nic z tego nie rozumiał. Rozmowa, która miała rozwiać wszystkie wątpliwości, powiedzieć jaka była prawda, sprawiła tylko, że był jeszcze bardziej zdezorientowany. Oczekiwał prostych informacji, a otrzymał skomplikowaną opowieść, z której nie potrafił nic wywnioskować.

— Uznała, że skoro Arcadio zastawił twoje życie, to ty powinieneś spłacić dług. Sama nawet zaoferowała, że pomoże dotrzeć mi do ciebie. Niby taka niewinna osóbka, a jednak potrafi być przebiegła. — Westchnął z udawanym przejęciem.

— Skąd macie pewność, że zgodzę się na oddanie takie sumy?

— Nie obchodzi mnie to, kto zapłaci za ten dług. — Wzruszył ramionami, a następnie podniósł się ze swojego miejsca. — Miło się rozmawiało, ale na mnie już pora. Trzeba załatwiać kolejne interesy. — Ruszył w stronę wyjścia, poprawiając rękawy swojego golfu. — Jeśli nie dostanę do końca miesiąca swoich pieniędzy, pozbawię ją i jej córkę życia, i sam odbiorę to, co mi się należy.

To były ostatnie słowa, jakie usłyszał Clemente. W ogromnym pomieszczeniu pozostał tylko on i jego myśli. Siedział na fotelu przez kilka minut. Próbował się uspokoić, ale po wszystkim, co dzisiaj usłyszał, nie było to łatwe. Nie mógł sobie poradzić z kłębiącymi się w jego głowie myślami. Dodatkowo wciąż pozostawał w nim silny strach o swoje życie, do którego dołączyła mieszanka zdezorientowana całą sytuacją, zdenerwowania na zmarłego przyjaciela o zatajenie tak dużego sekretu oraz dziwnego niepokoju o poznaną dzisiejszego dnia dziewczynkę.

Najbardziej zabolały go nie same tajemnice Arcadio, ale fakt, że nie przyszedł w potrzebie do niego. W ich miasteczku nadal trochę staromodnie patrzono na niektóre kwestie, dlatego ukrywanie faktu posiadania córki potrafił zrozumieć. Jednak czy naprawdę Arcadio musiał udawać się po pomoc do szefa największej mafii? Dlatego to do właśnie niego poszedł w pierwszej kolejności? Byli przecież przyjaciółmi od dzieciństwa i zawsze sobie pomagali. Nie zostawiłby go samego. Na pewno znaleźliby jakieś rozwiązania, a jego przyjaciel teraz cieszyłby się szczęśliwym życiem rodzinnym.

Wiedział, że na nurtujące go pytania nigdy nie pozna odpowiedzi. Jedyną osobą, która potrafiłaby mu ich udzielić, był Arcadio. Tylko sam chłopak znał swoje myśli oraz pobudki, które nim kierowały podczas podejmowania tej decyzji. Odszedł jednak, myśląc, że będzie to rozwiązanie wszystkich jego problemów. Nie zdawał sobie sprawy wtedy jednak, że życie jego dziecka będzie zagrożone. Mała, niewinna istotka mogła zginąć przez niespłacone długi ojca.

Wychodząc z kamienicy, Clemente obiecał sobie, że zapłaci całą sumę pieniędzy. Otrzymał termin trzech miesięcy. Jeśli nie zapłaci, następnego dnia nastąpi egzekucja. Na zdobycie funduszy poświęcił wszystko. Sprzedał wszystkie dzieła matki, jakie po niej pozostały oraz klejnoty rodzinny. Kiedy to nie wystarczyło, znalazł kupca na mieszkanie, w którym się wychował i mieszkał przez cały życie. Poszedł do dodatkowej pracy. Wszystko, aby oddać pieniądze na czas. Nie mógł pozwolić na to, aby córka Arcadio zginęła w tak młodym wieku.

Podczas zbierania potrzebnych funduszy spędzał sporo czasu z dziewczynką. Okazała się  bardzo podobna do swojego ojca. Clemente nieraz ze łzami w oczach obserwował, jak niektóre czynności wykonuje niemal identycznie jak Arcadio. Każdą wolną chwilę poświęcał tej małej, dziewczęcej wersji swojego przyjaciela. Zachwycona posiadaniem nowego wujka dziewczynka chętnie spędzała z nim czas. Oddał zabawki, jakie udało mu się odnaleźć na strychu, nauczył ją grać na pianinie nowe utwory i obiecał zabrać do swojej pracy w teatrze.

Dług został spłacony na czas. Z ulgą mogli odetchnąć Clemente i ukochana Arcadio, która zaraz po uwolnieniu się od Leonarda postanowiła wyjechać z córką. Senne miasteczko już do końca swoich dni będzie kojarzyło się jej tylko ze złymi chwilami. Nie chcąc żyć przeszłością, podjęła decyzję o rozpoczęciu nowego życia. Tragiczne wydarzenia nie przypominały się tylko podczas spojrzeń na miasto. Przez cały czas nie mogła pogodzić się, że jej ukochany zakończył swoje życie, aby ratować Clemente. Nie potrafiła spojrzeć na mężczyznę bez myśli o Arcadio. Na jego odwiedziny pozwalała tylko, dlatego że ten zgodził się zapłacić całą sumę. Teraz kiedy dług został uregulowany, chciała odciąć się od wszystkiego. Jej córka nie przyjęła wieści o przeprowadzce z radością. Przez ten krótki czas bardzo polubiła, wręcz zżyła się z nowym wujkiem.

Po ich wyjeździe Clemente nic nie zostało. Nie musiał już szukać zabójców swojego przyjaciela. Nie miał pieniędzy, żeby korzystać z przyjemności, jakie miał do zaoferowania mu świat. Nie mógł nawet spotykać się z córką Arcadio, która wniosła do jego życia odrobinę szczęścia, a wspólne spędzanie czasu z nią przypomniało mu na nowo radosne chwile z dzieciństwa. Teraz nie pozostało nic ani nikt, kto trzymałby go na tym świecie.

Codziennie odwiedzał grób swojego przyjaciela i to właśnie tam podjął najważniejszą decyzję w swoim życiu. Z zadziwiającą łatwością zdobył broń, a następnie strzelił sobie w głowę. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki zrobił to Arcadio. Wedle swojej ostatniej woli został pochowany obok swojego przyjaciela.

Na pogrzeb nie przyszło wiele osób. Nikt za nim nie płakał. Nie zostawiał na tym świecie nikogo, a do tego był samobójcą. Wśród przyjaciół rodziny czy dawnych szkolnych znajomych, którzy jednak zdecydowali się towarzyszyć Clemente w jego ostatniej drogie, można było zobaczyć samego Leonardo Russo. Dlaczego się pojawił? Tego nie dowie się już nikt.


 —✩—

Ogromne podziękowania dla Hon-Moon, która nadała imiona wszystkim bohaterom oraz jak zawsze motywowała mnie do pisania. 

Będzie mi bardzo miło, jeśli osoby, które tu trafiły, zechcą wyrazić swoją opinię na temat przeczytanego shota.

03.09.2023 |

—✩—

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro