Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II

      - Idiotka... Idiotka... Idiotka... – powtarzała dziewczyna, za każdym razem uderzając się teczką w czoło. Mijający ją ludzie mieli niezły ubaw. Niektórzy zastanawiali się co takiego mogło się stać, ale Katherina nie zwracała na nich uwagi.

- Co głupiego zrobiłaś? - Przeniosła wzrok na przyjaciółkę, po czym znów uderzyła się teczką, tym razem nie opuszczając jej.

- Nie dostanę tej pracy – westchnęła zza kawałka tektury. Brunetka usiadła koło niej i zabrała zasłonę.

- Mów co się stało.

- Przez swoją głupotę – dopowiedziała, jakby nie słyszała wcześniejszych słów.

- Podstarzała szefowa?

- Nie.

- Młoda zazdrosna o twoją urodę i figurę?

- Nie...

- Wiem! Podstarzały właściciel, który szukał dziewczyny do wymacania.

- Nie – odpowiedziała, chowając twarz w dłoniach.

- Kaaaat – przeciągnęła. - Mów co zrobiłaś?

- Kretynkę z siebie - westchnęła.

- Nie mogło być tak źle. - Rudowłosa przeniosła na nią wzrok, który mówił sam za siebie. - No nic. Nie ta praca to inna.

- Ja ma dość.

- O nie! Nie poddajemy się. - Naomi wstała, a dziewczyna przeniosła na nią zrezygnowany wzrok. - Wiesz co zrobiłaś źle, więc następnym razem nie popełnisz tego samego błędu.

- Jeśli Szef będzie podobny do tego, to nie wiem czy mi się to uda. - Uciekła wzrokiem.

- Spodobał Ci się!

- Nie! - krzyknęły prawie równocześnie. - Po prostu... Onieśmielał mnie swoją obecnością.

- Był aż tak przystojny?! - Przyjaciółka zajęła miejsce przy niej.

- Był... - Sama nie wiedziała co ma powiedzieć. Przystojny? Nie wiedziała czy mogła to tak określić. Był idealny, ale na swój sposób. Mimo stroju, który nosił, czy makijażowi, dzięki spojrzeniu był bardziej pociągający czy męski, niż nie jeden napakowany samiec, który uważał się za ideał. - Inny – skończyła krótko.

- To się rozgadałaś. - Zrobiła niezadowoloną minę, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko. To był dla Kat zły znak. - Pójdziemy tam razem!

- Zapomnij. Więcej nie wejdę do tego sklepu. Nie będę robić z siebie jeszcze większej idiotki.

- To wejdę sama. Chce zobaczyć czy twój niedoszły Szef i na mnie zrobi wrażenie, a ty poczekasz nieopodal.

- On siedzi na zapleczu. Kto inny obsługuje w sklepie.

- Kto?

- Mężczyzna.

- Przystojny?

- Proszę przestań mnie męczyć. Nie widzisz, że nie mam humoru na szukanie Ci męża.

- No wiesz – Naomi udała niezadowoloną. - Mój przyszły mąż jest bardzo ważny, więc nie będę patrzeć na twoje humorki.

- Chcesz to idź do sklepu. Ja chce wrócić do domu.

- Mąż poczeka – puściła jej oczko. - Chodź. Odwiozę Cię.

      Katherina rzuciła się na łóżko i odetchnęła. W chwilach takich jak ta, chciałaby mieć kogoś, kogo mogłaby się doradzić.

- Tato tak mi ciebie brakuje – szepnęła i wtuliła się w poduszkę. Łzy same wydostały się na zewnątrz. Tłumiła cichy szloch, przyciskając poduszkę do twarzy. Miała taką malutką iskierkę nadziei, że uwolni się od obecnej pracy, ale teraz wszystko stracone. Znów wracały wspomnienia. Moment kiedy pierwszy raz jej dotknął... Kiedy ją posiadł. Nienawidziła w sobie wszystkiego, co on uważał za atrakcyjne. Chciała się tego pozbyć. Nawet próbowała.

      Zaczęła jeść wszystko co wpadło jej w ręce. Słodycze, fast foody, wszystko. Jednak jej żołądek nie akceptował tego. Zawsze kończyło się to wizytą w toalecie, gdzie wszystko lądowało w muszli. Wtedy popadła w drugą skrajność. Jadła tak mało, że kawą musiała nadrabiać braki energii. Schudła, a wszystkie miejsca, które kiedyś były zaokrąglone, teraz były płaskie. Sama Naomi śmiała się, że gdyby nie głowa, to nikt nie byłby wstanie odróżnić gdzie jest przód, a gdzie tył. Myślała, że to coś da, jednak Szef był nadal nią zachwycony, a ona nie potrafiła już nic normalnego przełknąć. Nie mogła wrócić do tego co było, nie mogła nic zmienić. Musiała pogodzić się z tym, że on nigdy jej nie odpuści.

      Teraz gdy pojawiła się iskierka nadziei. Cień szansy na wydostanie się z tego koszmaru... Nie. Wszystko było już stracone. Zostało jej tylko pogodzić się ze swoją sytuacją po raz kolejny. Znów musiała przez to przejść, żeby jakoś funkcjonować i nie myśleć o ponownej próbie odebrania sobie życia. Tylko jeszcze troszkę – powtarzała sobie w głowie. Zack się usamodzielni, a ona będzie mogła zniknąć. Na zawsze.

      Usiadła przy biurku i westchnęła widząc ilość papierów, które musiała sprawdzić.

- Szefowo! – Do biura weszła zadowolona Jess.

- Nie nazywaj mnie tak. Jestem tylko kierowniczką działu.

- Wstałaś lewą nogą? - spytała z niezadowoloną miną.

- Powiedzmy, że widząc ile mam pracy, odechciało mi się wszystkiego.

- Ale nie kawy? - Jess wyciągnęła zza siebie kubek i postawiła na jej biurku. Katherina wymusiła lekki uśmiech. Ta dziewczyna właśnie uratowała jej życie. Do tego napój był z jej ulubionej kawiarni. - Rekompensata za wczoraj i... - Zacięła się. - Czy to nie będzie lizusostwo, jeśli powiem, że wyciągam Cię na kawę w porze lunchu?

- Żartujesz? Jedyne o czym myślę to jak zniknąć stąd, choć na chwilę. – uniosła delikatnie kącik ust. - A teraz wracaj do siebie, bo jeszcze zostaniemy parą lesbijek. - Jess wyszła z szerokim uśmiechem, a Kat uderzyła głową o biurko, pozwalając włosom, zakryć twarz.

- Niech mnie ktoś zabije – szepnęła, sięgając po omacku po kubek. - Ale najpierw dajcie mi dopić kawę.

      - Katherina. Szef woła cię do siebie – powiedziała jedna z biurowych plastików, która tylko patrzyła jak zająć miejsce rudowłosej.

- Zaraz. Nie widzisz, że jestem zajęta?

- Nalegał. - Zamknęła drzwi od biura, a Kat westchnęła. Spojrzała na telefon, który wskazywał czternastą piętnaście. Jeszcze czterdzieści pięć minut i choć na chwilę wyrwie się z tego miejsca. Zamknęła teczkę z papierami i jak na skazanie poszła do gabinetu swojego ciemiężcy.

- Katherina – Na jego twarzy pojawił się obrzydliwy uśmiech. - Stęskniłem się za tobą. Dawno mnie nie odwiedzałaś.

- Miałam dużo pracy. - Poklepał ręką po biurku, co oznaczało, że ma zająć swoje miejsce. Usiadła we wskazanym miejscu, a ręka mężczyzny od razu wylądowała na jej udzie.

- Przeglądam właśnie twoje dokumenty. Świetnie dajesz sobie ze wszystkim radę.

- Tego wymaga ode mnie stanowisko, które zajmuję.

- Nie tylko tego. - Przeniósł na nią wzrok, oblizując usta. - Chce Cię dzisiaj widzieć w moim biurze, po pracy.

- Oczywiście – szepnęła, czując jak poranna kawa, cofa się do gardła.

- Nie słyszałem.

- Oczywiście – powtórzyła głośniej. - Powinnam już iść.

- Przeszkadza Ci moje towarzystwo?

- Nie, nie. Po prostu mam jeszcze dużo pracy, a nie chce, żeby Szef musiał na mnie czekać.

- Idź, idź. - Gdy tylko wstała, dostała klapsa w tyłek. - Później będę mniej delikatny.

      Dziewczyna szybkim krokiem poszła do toalety. Wszystko się w niej buntowało. Oparła się o zimną ścianę i schowała twarz w dłoniach. Jeszcze tylko trochę – powtarzała w głowie. Zrobi to, a później znów będzie mieć spokój. Nie ona jedna to robiła. Nie ona jedna. Przez ułamek sekundy przeniosła wzrok na lustro. Jednak widok który w nim widziała, przyprawiał ją o wymioty. Nie potrafi patrzeć na samą siebie. Nienawidziła siebie tak samo mocno jak i jego.

      Uspokoiła się po dłuższej chwili i odetchnęła. Musiała wrócić do siebie i zająć się papierami. Jess czekała już na nią, rozsiadając się na jej krześle.

- Już myślałam, że mnie wystawiłaś – stwierdziła niezadowolona. Rudowłosa była trochę zdziwiona. Minęło więcej czasu niż sądziła.

- Miałabym sama iść na kawę? - Wymusiła lekki uśmiech.

- Masz tyle podwładnych, że mogłabyś losować, z którą pójdziesz.

- I rozmawiałabym z nimi o wyciąganiu kija z mojego tyłka? - Jess nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.

- Ostatnio nie miałyśmy lepszych tematów.

- Dziś możemy to zmienić. - Wzięła torebkę i wrzuciła do niej telefon.

- Aaa właśnie. Ktoś do ciebie dzwonił.

- Patrzyłaś kto?

- Jakiś numer.

- To może poczekać. Chodźmy zanim ktoś spróbuje nas zatrzymać.

      Katherina odprężyła się na chwilę, spędzając czas z Jess. Nie musiała wtedy myśleć o tym, co ją czeka.

- Nie oddzwonisz? - spytała Jess, gdy wracały już pod biurowiec.

- No tak – lekko stuknęła się ręką w czoło. - Całkiem o tym zapomniałam.

- No to czekam w biurze. Może to jakiś przystojny brunet – zaśmiała się.

- Ehem. Tacy nie mają mojego numeru. - Jess odeszła, a Kat wybrała nieznany numer. - Dzień Dobry. Ktoś dzwonił do mnie z tego numeru – powiedziała po odebraniu przez drugą osobę.

- Katherina Miller?

- Tak, a kto pyta?

- Jason ze sklepu z Boar Lane. Chciałbym spytać, czy jest Pani nadal zainteresowana współpracą ze mną?

- Tak. Oczywiście. - Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Nie wierzyła w to co się dzieje. Jednak nadal była szansa, ze wyrwie się z tego koszmaru. Promyk nadziei, znów delikatnie w niej zabłysnął.

- Więc zapraszam dziś na rozmowę kwalifikacyjną.

- Dzisiaj? - Przygryzła wargę. - Do osiemnastej jestem uwięziona w teraźniejszej pracy.

- To niej jest żaden problem. Sklep jest otwarty do dwudziestej pierwszej.

- Naprawdę? - Zdziwiła się, ale szybko otrząsnęła się. - Postaram się być do dziewiętnastej.

- Będę czekać. - Rozłączyła się i nabrała całe płuca powietrza.

- Uspokój się Kat – powiedziała, wypuszczając je. - To tylko rozmowa. Pewnie nie ty jedna będziesz ją mieć, więc jeszcze nic nie jest pewne. - Była tak szczęśliwa, że mogłaby teraz skakać z radości, jednak wcześniej musiała rozwiązać inny problem. Nie mogła pójść na rozmowę, po wizycie w biurze Szefa. Musiała jej jakoś uniknąć. Najlepiej zniknąć razem ze wszystkimi o osiemnastej. Najwyżej jutro będzie się martwić, jak wytłumaczyć mu swoją nieobecność.

      Katherina wyłączyła nastawiony alarm i popatrzyła na kartki rozłożone po całym biurku. Wzięła pustą teczkę i wrzuciła wszystkie do niej. Jutro to dokończy. Gotowe teczki położyła na brzegu biurka, żeby sekretarka mogła je rano zabrać. Nikt nie powinien dostrzec braku jednej teczki. Zebrała swoje rzeczy i przygotowała płaszcz. Teraz musiała tylko wmieszać się w tłum, kiedy wszyscy zaczną opuszczać budynek.

      Dziewczyna nie wierzyła w swojego pecha. Deszcz lał się z nieba, jakby wszystko było przeciwko niej. Zanim dotarła do sklepu, jej płaszcz cały przemókł, a włosy wyglądały jakby dopiero wyszła spod prysznica.

- Widzę, że pogoda Ci dopisała – stwierdził Candy, widząc w jakim stanie jest rudowłosa.

- Idealna. Nie widać? - Mężczyzna nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Kat zrobiła niezadowoloną minę i zaczesała ręką włosy do tyłu. W tej sytuacji nie mogła zrobić nic lepszego.

- Co się... - Jason nie dokończył, widząc w jakim stanie jest dziewczyna. Poczuł też złość. Ten błazen zamiast coś zrobić, po prostu się śmiał. - Katherino mogę Cię prosić do biura?

- T..Tak – zdziwiła się. Nawet nie zauważyła, kiedy przyszedł.

      Jason otworzył drzwi i przepuścił ją. Dziewczynie dech zaparło. Biuro było urządzone w podobnym stylu co sklep, ale tutaj było dużo więcej drobnych dodatków, które nadawały temu pomieszczeniu niesamowitego wyglądu, a żyrandol wyglądający jakby ktoś zmienił krople deszczu w kryształy i stworzył z niego półokrąg, tworzył coś pięknego i niepowtarzalnego.

- Podoba Ci się? - usłyszała jego głos przy uchu i wzdrygnęła się. Nie była w stanie określić ile czasu, poświęciła na podziwianie tego niewielkiego pomieszczenia.

- Zapiera dech. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego.

- Styl wiktoriański ma to do siebie, że ma zachwycić i wprawić w osłupienie. - Wskazał ręką, żeby usiadła przy małym stoliku, a on po chwili wrócił z filiżankami i zaparzaczem z herbatą. - Przepraszam, że zmusiłem Cię, żebyś szła tutaj w taką pogodę.

- Chyba nikt nie mógł przewidzieć takiego załamania pogody. - Przyglądała się jak ściąga marynarkę i poczuła dreszcz, gdy zarzucił ją jej na ramiona. - Dziękuję. - powiedziała skołowana całą sytuacją.

- Oczywiście, że nie. - Usiadł naprzeciwko niej. - Jednak nadal czuję się winien.

- Z cukru nie jestem, więc od odrobiny wody nie powinno mi się nic stać.

- Odrobiny? - Uniósł delikatnie kąciki ust i nalał do filiżanek gorący napój. - Powiedz mi, dlaczego chcesz zmienić tak dobre stanowisko, na rzecz pracy w nic nie znaczącym sklepie. - Popatrzył jej prosto w oczy. Kat poczuła się, jakby chciał zajrzeć w głąb jej duszy. Szybko odgoniła te myśli.

- Jest wiele powodów. - Przyłożyła zziębnięte ręce do gorącej filiżanki. - Najogólniej mówiąc chodzi o wyścig szczurów. Praca w korporacji to ciągły stres i patrzenie sobie na ręce. Każdy tylko czeka, aż się potkniesz, a wręcz sam podstawi Ci nogę, żeby zająć twoje miejsce. - Patrzyła na drgania napoju w filiżance. - Wiem, że to nie jest praca dla mnie. Mam dość słuchania, że wyglądam jak zombie. - Kiedy to powiedziała, poczuła się głupio. Dlaczego mówi mu o takich rzeczach?! - Przepraszam. Nie chciałam tak tego ująć. - Przeniosła na niego wzrok, widząc, że on nie spuścił go z niej choć na chwilę. Przynajmniej coś jej tak podpowiadało. - Moja przyjaciółka powtarza mi to przy każdej możliwej okazji i to określenie stało się dla mnie czymś normalnym.

- Nie musisz się tłumaczyć. Najważniejsze, że każdy zrozumie przekaz tego zdania. - Uniósł filiżankę i zanurzył w niej usta, przerywając na krótką chwilę kontakt wzrokowy. - Nie myślałaś, żeby wcześniej zmienić miejsce pracy?

- Oczywiście, że tak. Tylko... - Znów patrzył prosto na nią. Tym razem ona przeniosła wzrok na brązowy napój. - Zawsze kończyło się na rozmowie kwalifikacyjnej.

- To przez niedokończone studia? - Wzdrygnęła się. Czy to był już koniec?

- Pan też to zauważył – stwierdziła zrezygnowana.

- Pan? - zdziwił się trochę. - Mów mi... - Przerwał i zerwał się na nogi. - Przepraszam. Jak mogłem okazać taki brak manier. Jestem Jason – ukłonił się lekko. - Jason Meyer. - Dziewczyna była tak zszokowana jego zachowaniem, że nie wiedziała co zrobić w zaistniałej sytuacji. - Chciałbym, żebyś zwracała się do mnie po imieniu i czułbym się wyróżniony, gdybyś pozwoliła mi się tak do siebie zwracać. - Zamrugała zdziwiona. Nigdy nie widziała u nikogo takiego zachowania.

- Sądzę, że będzie dużo prościej, jeśli pominiemy ten zwrot grzecznościowy.

- Lepiej bym tego nie ujął. - Zajął swoje miejsce. - Wróćmy do poprzedniego wątku. Odrzucano cię tylko ze względu na nieukończone studia?

- W większości przypadków. - Opuściła wzrok. - Część nie podawała powodu, ale już na rozmowie było widać, że ten szczegół im przeszkadza. Czemu mają brać kogoś takiego jak ja, skoro mają dwudziestu innych kandydatów, z ukończonymi studiami.

- Szczegół – uniosła wzrok, widząc jego delikatny uśmiech. - Teraz studia to nic nie warty papierek, który może posiadać każdy. Doświadczenie i osobowość. To one powinny być najważniejsze, przy wyborze pracownika. Szczegół – powtórzył z jeszcze szerszym uśmiechem. - Są tak nieistotne, że to chyba najlepsze określenie dla nich. - Katherina nie wierzyła w to co słyszy. Czy on właśnie stwierdził, że to co ona uważała za największą przeszkodę, nie ma dla niego znaczenia? - Pytam z czystej ciekawości. Dlaczego je przerwałaś?

- Musiałam – odetchnęła lekko i wzięła łyk herbaty. - Z powodów osobistych, o których nie chciałabym teraz mówić.

- Rozumiem i uszanuję to. - Z każdym wypowiedzianym słowem, wydawał się zbyt idealny. Zastanawiała się czy to nie jest tylko sen, a za chwilę obudzi się na dźwięk budzika i okaże się, że jest dopiero wtorek. - Nie chce cię dłużej męczyć, bo pewnie jesteś zmęczona po całym dniu w pracy. - Dziewczyna ostrożnie podniosła wzrok. Jej głowę znów zalały pesymistyczne myśli, powtarzające, że nie ma co liczyć na tą pracę. - Ale zanim cię puszczę chciałbym zadać Ci jeszcze jedno pytanie. Czy chciałabyś pracować dla mnie? - Patrzyła prosto w jego oczy, czując jak powietrze w płucach, chce się wydostać. Miała ochotę krzyknąć, TAK, ale powstrzymała się.

- Czy to nie będzie przesada, kiedy powiem, jak bardzo cieszy mnie to pytanie? - spytała delikatnie się uśmiechając.

- Nie – zaśmiał się lekko. - Cenie w ludziach szczerość. Chodź przedstawię ci kogoś z kim pewnie będziesz spędzać większość czasu.

      Candy siedział z nogami wyłożonymi na ladzie, kiedy wyszli na sklep.

- Ehem – mruknął Jason, a mężczyzna zerwał się.

- Nie dało się dłużej? Wiecie jak ja się tutaj nudziłem? - powiedział, udając przejętego.

- Katherina to jest CandyPop. Będzie Ci pomagał, dopóki się nie wdrążysz.

- To będzie zaszczyt pracować z tak piękną kobietą – Mężczyzna zgiął się w pół, a włosy opadły ku ziemi, zakrywając jego twarz i wydobywając dźwięk z dzwoneczków.

- Nie wiem co powiedzieć – odezwała się dziewczyna cicho i zorientowała się, że powiedziała tą myśl na głos.

- Candy nie widzisz, że ją peszysz – odpowiedział za nią Jason. - Mógłbyś chociaż przez jeden dzień zachowywać się jak należy.

- Znów się czepiasz. - Wyprostował się i oparł ręce na biodrach.

- Będziesz musiała się przyzwyczaić do jego specyficznego zachowania.

- Specyficznego? - oburzył się niebiesko-włosy. - Ha! Jestem sto razy lepszy niż taki sztywniak jak ty. - Katherina stała, czując się jak między młotem, a kowadłem. Jej wybawieniem stał się telefon. Znalazła go między innymi rzeczami w torebce i odebrała, widząc, że dzwoni Naomi.

- Kat Kochanie! - wydarła się jej do ucha.

- Potrzebujesz czegoś ode mnie? - spytała, dobrze znając ten ton.

- Oczywiście, a myślisz, że w innym przypadku dzwoniłabym do ciebie. Pff masz za wysoką samoocenę. - Kat nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

- Powiesz o co chodzi.

- Nie. Muszę Cię najpierw pomęczyć.

- Nie mam na to czasu teraz.

- Za pięć minut będę u ciebie.

- Naomi stój. Jeśli potrzebujesz mojej pomocy to podjedź do sklepu na Boar Lane.

- Sklepu? Co tam robisz?! Czemu ja o niczym nie wiem?!

- Naomi...

- Za minutę jestem!

- Przepraszam – powiedziała speszona dziewczyna, widząc wzrok dwóch mężczyzn. - Zdjęła marynarkę z ramion i podała ją Jasonowi. - Jeszcze raz dziękuję za nią.

- Kiedy znów Cię zobaczymy? - Wyrwał się Candy.

- No tak. - Stuknęła się ręką w głowę. - Jutro muszę zamknąć spawy w poprzedniej firmie, ale w czwartek już jestem do waszej dyspozycji. - Na twarzy Candiego pojawił się szeroki uśmiech. Od razu zrozumiała, że musiało to zabrzmieć dwuznacznie.

- Spokojnie. Pozamykaj swoje sprawy i daj mi znać, kiedy będziesz mogła zacząć pracę. Mój numer już masz, więc nie muszę Ci go podawać.

- Co?! A o mnie już zapomniałeś? Mój numer też powinna mieć – wtrącił się niebiesko-włosy z pretensją.

- Nie potrzebuje go, dopóki nie zacznie tu pracy – odpowiedział Jason, a światła samochodu pojawiły się za witryną. - Do zobaczenia Katherino – delikatnie chwycił jej dłoń i musną jej wierzch, patrząc jej prosto w oczy. Katherina przełknęła ślinę i uśmiechnęła się.

- Do zobaczenia w czwartek. - Uciekła zanim jej policzki zdążyły się zrobić całe czerwone.

- Ciekawa z niej osóbka co? - spytał Candy ze złowieszczym uśmiechem.

- Nie mogę zaprzeczyć.

- Grasz nie fair. - Mężczyzna przeniósł na niego spojrzenie. - Mieliśmy się nią podzielić, a ty zachowujesz się, jakbyś chciał ją tylko dla siebie.

- Nie udawaj, że aż tak cię to boli.

- Znasz moje motto. Jak nie ta to inna.

- Właśnie, więc zachowam ją dla siebie.

- CO?!

- Słyszałeś. Nie waż się jej tknąć – jego oczy zaświeciły zielonym blaskiem. - Ona należy tylko do mnie. - Jason zniknął na zapleczu, a Candy oparł się o ladę, okładając brodę na dłoni.

- A miało być tak pięknie – westchnął.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro