Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 51

Minęły kolejne cztery lata. May i Ryuki mieli już po osiem lat a ja dwadzieścia osiem. Za ten okres czasu nie zmieniło się jakoś strasznie dużo. Mój starszy brat, otrzymał tytuł Hokage, a moi dzieci, zaczęli uczęszczać do akademii. Prowadziłam w miarę spokojne życie, u boku swojej rodziny. Cieszyłam się spokojem do póki miałam taką możliwość.

Co prawda, był jeden problem, który nie dawał mi spokoju. Mianowicie, sen, który już cztery lata z dnia na dzień powtarza się. Jest to strasznie uciążliwe, gdyż każdej nocy jestem zmuszona do tego aby widzieć smutną twarz mojej matki i słyszeć słowa "Nadal nie odwiedziłaś nasz dom?". Lecz starałam się nie zwracać na to uwagi.

- Mamo, wróciliśmy! - usłyszałam głos May i popatrzyłam się w stronę korytarza. Za rogu wyłoniły się dwie czupryny. Powitałam ich uśmiechem szerokim uśmiechem.

- Witam z powrotem. Jak w akademii? - dzieci na chwilę zamyśliły się po czym zamieniły się spojrzeniami.

- No dobrze... - powiedział niepewnie Ryuki. Wiedziałam iż kłamie. 

- Eh ile razy wam mówiłam abyście nie kłamali, bo to i tak na nic... 

- J-ja... Przepraszam... - jego mina była jak u zbitego psa dlatego westchnęłam cicho.

- Chodźcie tu do mnie - rodzeństwo zaczęło się włóczyć - Przecież nie zamierzam was bić, nie macie się czego bać... - gdy dzieci byli blisko mnie, wstałam z krzesła i podeszłam do nich. Następnie schyliłam się i przytuliłam ich - Nie będę od was teraz wymagać abyście powiedzieli mi prawdę ale pamiętajcie, że zawsze jestem przy was i możecie mi się zwierzyć ze wszystkiego. Dobrze? - dzieci pokiwały głowami a ja się uśmiechnęłam - No i cudownie. Co powiecie na to aby przejść się do lasu na naszą ulubioną polankę z tatą jak wróci?

- O tak! Wreszcie do lasu! - krzyknęła szczęśliwa May a Ryu uśmiechnął się tylko. Heh albo mi się tak tylko wydaje albo rzeczywiście mój malutki chłopczyk z roku na rok staje się co raz mniej śmiały. Jeśli tak jest rzeczywiście to nie za dobrze...

- Dobra póki czekamy na tata, kto chce curry? 

- Ja!

- Ja też!

- To dobrze. Siadajcie do stołu, za chwilę będzie wszystko gotowe.

- Mamo...

- Tak, Ryu?

- A jak tam u ciebie w pracy?

- No cóż mówiąc szczerze, nie najlepiej. Ostatnio dużo ludzi trafia do szpitala. Podobno gdzieś w naszej okolicy jest seryjny morderca, dlatego proszę uważajcie na siebie i nie wychodźcie po ciemku na dwór.

- No dobrze...

- Mamo - zaczęła zamyślona May - Skoro to morderca to jakim cudem żywi ludzie trafiają do szpitala?

- Ostatnio on nie dobija ludzi a porzuca gdzieś na ulicy pół żywe ciała, co jest jeszcze gorzej...

- Rozumiem - rzekła cicho i opuściła głowę. Poczułam się trochę dziwnie. Niby powiedziałam o tym aby ich ostrzec ale oczywiście oni przestraszyli się. Eh oni są tylko małymi dziećmi, nie powinni byli dowiedzieć się o tym co to jest śmierć tak wcześnie. 

- Ale nie bójcie się wasz tata i reszta policji Konohy patroluje ulicy abyśmy mogli bezpiecznie funkcjonować. No dobrze koniec tego tematu, jedzenie już jest gotowe. - po tym położyłam talerze przed dziećmi a u nich zaczęły świecić się oczy. O tak, uwielbiają curry. Rodzeństwo zajęło się jedzeniem a ja usiadłam na przeciwko nich i spoglądałam na ogród. Był on nadal piękny i tak jak kiedyś cieszył moje oko i pomagał uspokoić się. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. 

- Tato! - krzyknęła May i wstała za stołu a wraz za nią Ryuki. Uśmiechnęłam się łagodnie i poszłam w stronę drzwi. Gdy wyjrzałam za rogu ujrzałam jak Itachi kuca aby móc przytulić nasze dzieci.

- No hej, hej. Byliście dzisiaj grzeczni?

- Tak - powiedział z uśmiechem Ryu a May energicznie pokiwała głową potwierdzając słowa swojego brata.

- To dobrze. A mama była dzisiaj grzeczna? - powiedział to z swoim typowym uśmieszkiem a ja po założeniu rąk pod klatkę piersiową rzekłam.

- Kto wie, kto wie.

- To nie dobrze.

- Dobra Itaś już skończ.

- Ale ja tylko zacząłem.

- A ja już skończyłam. Dzieci chyba ktoś jeszcze nie zjadł obiadu. Do kuchni szybciutko.

- No dobrze... - powiedziała May i pokierowała się do stołu a za nią Ryuki. Teraz Łasic nareszcie zdjął buty i podszedł do mnie.

- Coś ty taka zła? - po tych słowach schylił się on nade mną a ja patrzyłam się mu prosto w oczy.

- A ty zgadnij.

- Nie mam bladego pojęcia czemu jesteś wkurzona ale domyślam się, że zaraz mi o tym powiesz.

- Ależ oczywiście, że powiem. Nie wiesz może przypadkiem kto dzisiaj w nocy wymknął się do pracy na nocny dyżur? - Itachi przebrał zdziwioną minę twarzy, z której można było też wyczytać poczucie winy.

- Słuchaj...

- Itachi już rozmawialiśmy o tym... Nie możesz brać tak dużo dyżurów bo twój organizm nie wytrzyma.

- Ja wiem ale...

- Słuchaj. - teraz patrzyłam mu się prosto w oczy - Rozumiem, że robisz to aby chronić nas, ja to naprawdę rozumiem i doceniam lecz nie możesz zapominać, że też jestem shinobi i jeśli co to dam radę ochronić się.

- Przypomnę, że większość ofiar ma rangę Jonina i sama dobrze wiesz w jakim stanie lądują w szpitalu. Ledwo co dajesz radę utrzymać ich przy życiu. - jego głos wyraźnie mówił o tym iż jego właściciel jest zły. Zmrużyłam oko a do Itachiego dopiero po chwili dodarło to, że on właśnie prawie krzyknął na mnie ze złości - J-ja prze...

- Nie szkodzi. - urwałam szybko. To nie prawda, że nie zabolało mnie to ale rozumiałam iż on jest wykończony dlatego może nie panować nad swoimi emocjami. Łasic w milczeniu i z miną zbitego psa przytulił mnie. Takim sposobem próbował pokazać, że jest mu naprawdę przykro. - Eh choć do kuchni zjesz obiad i pójdziemy we czwórkę nad nasze jeziorko. Dobrze?

- Oczywiście. W końcu dawno tam nie byliśmy. - po tym Itachi pocałował mnie w usta i skierował się do dzieci. Uśmiechnęłam się lekko i tylko w milczeniu poszłam w ślad za nim. - Co jest na obiad?

- Curry, musisz je spróbować tato, jest jak zawsze pyszne.

- W to nie wątpię, May. Wasza matka zawsze dobrze gotuje.

- Tak do waszej wiadomości, wasz tata też pysznie gotuje. Kiedyś, gdy my za młodu organizowaliśmy jakieś przyjęcie czy też jak były u kogoś urodziny to właśnie nasza dwójka gotowała.

- Naprawdę? - spytał się zdziwiony Ryuki, a ja z uśmiechem przytaknęłam.

- W takim razie niech jutro obiad przygotuje tato. - zaproponowała ciekawska May a ja ze szczerym szerokim uśmiechem, spowodowanym takim obrotem sprawy popatrzyłam się na Itasia a on prawie, że udusił się jedzeniem.

- Tak niech tata zrobi obiad. - powiedziałam a Itachi popatrzył się na mnie z wyrzutem lecz nie zrobiłam sobie z tego nic. - Dobrze, zjedzcie obiad i zmykajcie do swoich pokoi przebrać się.

- Dobrze mamo - powiedziała szczęśliwa May.

- To ja już biegnę - rzekł z entuzjazmem Ryuki.

- Itachi ciebie też to się dotyczy.

- Tak jest.

Po tym skierowałam się do swojego pokoju a po drodze jeszcze pogłaskałam główkę May. Gdy byłam już w pokoju, ustawiłam się przed szafą i powoli zdjęłam bluzę, którą miałam na sobie. Stojąc tak przypatrywałam się swojemu ciału przed lustrem. Blizna tam, i tam. O i jeszcze tam. Takim sposobem naliczyłam około czternastu blizn. Eh a to jeszcze nie patrzyłam się na plecy.

W pewnym momencie usłyszałam otwierające się drzwi. Tylko jedna osoba otwierała drzwi do naszego pokoju bez pukania, więc nawet nie odwróciłam głowę w stronę wyjścia. Dosłownie moment później poczułam jak mąż przytula mnie od tyłu. Przeszły mnie ciarki.

- Mmmmmmm czy jest jakiś powód, że tak pilnie przepatrujesz się swojemu ciału w lustrze?

- Tak, liczę swoję blizny.

- Po co?

- Nie mam bladego pojęcia. Tak po prostu.

- Mhm. - po tym Itachi schylił się i pocałował mnie w szyję. Po raz kolejny przeszły mnie dreszczy ale pomimo tego starałam się nie ulec temu Łasicu.

- Jeśli zostawisz malinkę na mojej szyi to cię ukatrupię...

- Oi Yu-Yu, który to już raz ty mi tym grozisz? Z tysięczny? - słysząc to z oburzeniem odwróciłam się do Uchihy i gdy tylko byłam blisko jego twarzy, ten szybko pocałował mnie. Po chwili oddałam pieszczotę, lecz moment później poczułam jak on prosi się o dostęp. Szybko oderwałam się od niego.

- Pamiętasz naszą zasadę? Nie dobierasz się do mnie w ciągu dnia, oczywiście, że względu na dzieci i to, że mogą nieoczekiwanie wejść nam do pokoju.

- Tak tak... - powiedział zrezygnowany. Popatrzyłam się na niego z litością i po tym jak westchnęłam, rzekłam.

- No ale wiesz, kto wie jeśli nasi maluchy dzisiaj pójdą wcześniej spać, to otrzymasz to czego pragniesz. Lecz do tego momentu ręce przy sobie, zrozumiałeś?

- Ależ oczywiście. Ja to się już postaram aby May i Ryuki poszli szybciej spać. - po tym uśmiechnął się w swoim typowym uśmiechu i już wiedziałam, że chyba dziś nie wyśpię się.

- Dobra przebieraj się.

- Ty też, a to mogę nie dotrzymać swojej obietnicy.

- Ale podły jesteś, wiesz?

- Tak, wiem.

Po tym jak się przebraliśmy, razem z dziećmi wyszliśmy do lasu. Po drodze co prawda jeszcze spotkaliśmy Kibę. Po krótkiej rozmowie, poszliśmy dalej, na naszą polankę. Szyliśmy spokojnie i rozmawialiśmy na przeróżne tematy. W pewnym momencie jednak zauważyłam iż Ryuki ucichł. Przestałam iść.

- Yu-Yu, coś się stało? - spytał się Łasic.

- To pytanie skierój raczej do niego - swoim bodbródkiem wskazałam na naszego syna i zauważyłam jak jego mięśnie spięły się.

- Mi nic nie jest.... - rzekł ledwo słyszalnie. Widząc to May głośno westchnęła po czym zabrała głos.

- Ugh nie powiesz ty to ja powiem!

- Co?! Nie, May!

- O co chodzi? - spytał się zdezorientowany mąż.

- W akademii śmieją się z Ryuki bo jeszcze nie obudził swojego Sharingana. Ja kazałam mu aby on się próbował jakoś bronić się ale on nie chce. - zamurowało mnie i Itachiego. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw.

- A-ale ja przecież naprawdę jestem słaby... Ty już dawno przebudziłaś swojego sharingana i tata w bardzo młodym wieku zrobił to i wujek Sasuke. Tylko ja jeszcze go nie mam. - zauważyłam jak Itaś chce już coś powiedzieć, lecz nie umożliwiłam mu to, zaczynając pierwsza.

- Głupek. - rzekłam a Ryuki zdziwiony i trochę smutny popatrzył się na mnie - jesteś głupi jeśli tak myślisz. Zacznijmy od tego, że ty w ogóle możliwe, że nie przebudzisz swojego sharingana ale nie ze względu na to iż jesteś słaby, a ze względu na to, że jesteś bardziej do mnie podobny.

- Mamo ja nie rozumiem... Nie rozumiem o czym ty mówisz... - zaczął smutny Ryu. Widząc to kucnęłam przed nim i wystawiłam swoją prawą rękę.

- Widzisz, to? - w tamtym momencie wskazałam na swój tatuaż a syn pokiwał głową - Nie myślałeś może czasem skąd ja to mam?

- Nie...

- W takim razie, może pomyślałeś skąd ty i May macie podobne tatuaże?

- Też nie...

- A może spytałeś się kiedyś mnie, z jakiego klanu w ogóle pochodzę  i jakie w związku z tym mam techniki?

- Nie...

- W takim razie słuchajcie uważnie - w tamtej chwili popatrzyłam się też na May - pochodzę z klanu Okiki. Do momentu, w którym wy urodziliście się byłam jego ostatnią przedstawicielką - w tamtym momencie zauważyłam, że córka chce się o coś spytać lecz kontynuowałam - Nie pytajcie mnie gdzie się podziała reszta klanu, w swoim czasie dowiecie się. Wracając. Pamiętacie Mikoto oraz Yukine?

- Tak. - rzekli synchronnie.

- Są to moi towarzysze broni. Wy też, w swoim czasie spotkacie ich, a dokładniej na swoje jedynaste urodziny. I to jest główna zaleta naszego klanu - trzy ogonowe wilki. Pomagają nam walczyć, ratują nam życie, uczą nas, szkolą. Nie porzucą nas nigdy na polu bitwy, prędzej sami zginą niż to zrobią. A co do tatuaży, to nie wiem jak u was ale u mnie pojawiają się kwiaty o różnych kolorach, w momencie gdy jest jakieś zdarzenie, które miało na mnie wpływ.

- Mamo.

- Tak?

- Bo mój tatuaż - w tamtym momencie May wskazała na swoją prawą nogę - też jest taki trochę kolorowy ale ja nie mam kwiatów...

- Najwidoczniej, nie będziesz ich też miała.

- Ale dlaczego?

- W wyniku zmieszania się dna, czyli prościej mówiąc cech dwóch klanów. To jest też ta przyczyna przez którą ty, Ryu jeszcze nie obudziłeś sharingana.

- Czyli wychodzi na to - zaczął malec - że nadaję się bardziej do twojego klanu?

- Wygląda na to.

- Rozumiem...

- No dobrze koniec tej rozmowy, my mamy jeszcze chwilę drogi przed nami. - słysząc to dzieci kiwnęli głowami.

- Mamo można my pobiegniemy przodem?

- Można, tylko uważajcie na siebie. - po tym maluchy rzuciły się w stronę polany a ja wstałam i przyjęłam wyciągniętą w moją stronę dłoń Łasica. Zaczęliśmy powoli iść.

- Nie za ostro?

- Możliwe, że trochę przesadziłam ale wiesz, kiedy usłyszałam iż z Ryu w akademii śmieją się...

- Wkurzyłaś się. Wiem o tym i wiem dlaczego. Nie musisz mi tłumaczyć. - szliśmy przez chwilę w ciszy, aż do momentu, w którym odezwałam się ponownie.

- Um... Itaś.

- Tak?

- Wiesz, od czterech lat mam jeden i ten sam sen, do tego wszystkiego niepokoi mnie strasznie.

- I o czym jest ten sen?

- Wybacz ale nie mogę ci go opowiedzieć, lecz mogę powiedzieć to, że muszę ponownie odwiedzić ruiny mojego klanu... Coś się w nich kryję i najprawdopodobniej coś potwornęgo a ja nie mogę pozwolić aby to się wydało na jaw...

- W takim razie idę z tobą.

- Nie bądź głupi, na kogo my zostawimy naszych dzieci?

- Akiko i Kira nie będą mieli nic przeciwko aby popilnować ich z trzy - cztery dni.

- No nadal nie wiem...

- Ty tutaj nie masz nic do dyskusji. Nie puszczę cię samą. - słysząc to westchnęłam ciężko.

- Eh niech ci będzie ale uprzedam, nie mam pojęcia co za cholerstwo kryje się tam.

- I właśnie dlatego, idę z tobą.

- Dobrze, już dobrze. Dokończymy tę rozmowę kiedy indziej.

- Mhm. - po tym on lekko pocałował mnie w czoło a ja uśmiechnęłam się.
Chyba zapowiadają się kolejne kłopoty związane z moim klanem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro