༒︎ 6 ༒︎
┌───── •⚔︎• ─────┐
-SNK FANFICTION-
└───── •⚔︎• ─────┘
Nie mogłam się powstrzymać, by nie rzucić ostatniego spojrzenia na wykrzywioną w grymasie niezadowolenia twarz Rity. Wypalała w moich plecach dziury i gdy przyjrzałam się jej oczom, dostrzegłam jak wybucha w nich ogień.
Na dobrą sprawę nie miałam zamiaru wchodzić jej w drogę i gdybym mogła chętnie odstąpiłabym jej miejsca.
Ale nie dzierżyłam bezpodstawnych uprzedzeń.
Zerknęłam na nią spod rzęs, uśmiechając się perfidnie i zadziornie mrugnęłam.
Myślałam, że zerwie się z miejsca, by osobiście mnie uśmiercić.
Zostawiłam szepczących między sobą kadetów i biedną Zoe, która dalej nie pozbierała szczęki z podłogi, po czym odwróciłam głowę, idąc bez słowa za Ackermannem. Nie musiałam nawet na niego patrzeć, by doskonale wiedzieć, że nie był w humorze. Zresztą nie przypuszczałam, że w najbliższym czasie miało się to zmienić.
Pan Maruda.
Otworzył drzwi do jednego z pomieszczeń, wymowną ciszą dając mi do zrozumienia bym weszła. Przekroczyłam próg i gdy tylko usłyszałam charakterystyczne kliknięcie, Levi spojrzał na mnie jakby już teraz wróżył mi koniec.
— Co ty, do jasnej cholery, robisz, Reagan...? — warknął, podchodząc bliżej.
Widocznie był wytrącony z równowagi, a mięśnie pod materiałem jego szarej koszulki były napięte.
Wyprostowałam się, zaplatając ręce pod biustem.
— Przykro mi, bo myślałam, że zapraszasz mnie na herbatę. — sarknęłam, odwracając wzrok.
Odpowiedział zirytowanym „tch".
— Naprawdę jesteś niezłym uprzykrzeniem, Phoenix. — wycedził zachrypniętym głosem.
Poderwałam na niego wzrok.
— Słucham?! Nie zrobiłam absolutnie nic! Skąd miałam wiedzieć, że tak jej odbije?! Zapytała i spanikowałam!
Levi przeczesał palcami włosy, które po zabraniu ręki, na powrót ułożyły się tak idealnie jak wcześniej.
— W twoim mózgu panuje bezwzględny zakaz milczenia? — zapytał retorycznie, a ja przewróciłam oczami, odwracając ponownie wzrok.
— Och, pierdol się.
Nim zdążyłam zareagować jego ręka zacisnęła się na mojej szyi. Jednym płynnym ruchem przyciągnął mnie bliżej siebie, zmuszając tym samym bym na niego spojrzała. Serce podskoczyło mi do gardła, a oddech na chwile utknął w płucach.
Gdyby wzrok mógł zabijać najprawdopodobniej byłabym martwa. Poczułam jak jego uścisk staje się ciaśniejszy, aż moje dłonie niekontrolowanie zaplotły się wokół jego nadgarstka.
— Bacz na słowa, szczeniaro. — wycedził, a nasze nosy prawie się zetknęły.
Czułam wściekłość jaką wokół siebie roztaczał i wewnętrzny, intuicyjny głos podpowiadał mi, że nie zadzierałam z pierwszym lepszym żołnierzem. Mimowolnie zadrżałam, bo miałam wrażenie, że w moich żyłach razem z krwią płynie teraz lód.
— Myślisz że chcę bawić się w tę dziecinadę i zgodziłem się, bo coś do ciebie czuję? — syknął, a moje spojrzenie stwardniało.
Wbiłam paznokcie w jego skórę.
Nie zareagował.
— Robię to, bo muszę, a ty masz się podporządkować, bo inaczej wsadzę cię za kraty, czyli tam gdzie twoje miejsce i nie myśl, że przejmie mnie brutalność z jaką żandarmeria będzie cię torturować.
Był blisko. Za blisko. Czułam się przytłoczona. Gorączkowo rozglądałam się za drogą ucieczki, nie myśląc nawet o tym jak szybko udało mu się wytrącić mnie z równowagi. Umiałam radzić sobie w ekstremalnych warunkach, ale nie potrafiłam przyjąć na klatę natarczywości jego kobaltowych oczu i ostrego, niemal zwierzęcego warczenia.
Levi szarpnął mną jak szmacianą lalką, aż dech umknął mi z piersi.
— Patrz na mnie, jak do ciebie mówię. — zawarczał, a ja nie chcąc bardziej nadwyrężać jego cierpliwości podniosłam wzrok.
Zimno tych ciemnych tęczówek było dotkliwe, aż chciało się przetrzeć ramiona, by odrobinę się ogrzać, ale nie byłam w stanie się poruszyć. Mięśnie stężały mi wokół kości, dając mu przewagę nad moim własnym ciałem.
Byłam napięta jak struna, a nasze wargi prawie się o siebie ocierały, gdy mówił.
— Rozumiemy się?
Kiwnęłam głową.
— Nie słyszę.
Miałam ochotę rozerwać go na strzępy.
— Tak. — odparłam ze ściśniętym gardłem, robiąc wszystko, by nie uciec od niego wzrokiem.
— Tak co?
Zgrzytnęłam zębami. Skurwiel.
— Tak, Kapitanie. — wycedziłam jadowicie, mrużąc oczy.
Moje palce drżały od wysiłku, a mimo to wyraz twarzy Ackermanna był nieporuszony. Cmoknął nieusatysfakcjonowany i pokręcił głową. Uniosłam brwi, bo chociaż nie widziałam na jego twarzy cienia innej emocji niż śmiertelna złość, usłyszałam w jego głosie nutę satysfakcji.
— Jeszcze raz.
Serce waliło mi w piersi, a krew wrzała w żyłach. Gdybym mogła najchętniej bym go zabiła, bo po chwili gorączkowego namysłu zrozumiałam czego chciał.
— Tak, proszę pana.
Skinął wolno głową, jakby obracał w myślach moją odpowiedź, po czym rozluźnił uścisk, w końcu mnie puszczając.
— Lepiej. — rzucił sucho, odwracając się na pięcie i podchodząc do biurka.
Z trudem łapałam oddech, trzęsącymi się dłońmi dotykając szyi. Gdybym miała ze sobą broń, choćby mój niewielki sztylet, który najczęściej wsuwałam za podeszwę buta... Szczerze nie wiedziałam, czy byłabym zdolna go teraz użyć, ale zapewniłby mi choć cząstkowy spokój ducha.
Zagryzłam wargę prawie czując, jak pod naciskiem zębów pęka mi skóra.
Nie musiałam analizować wypowiedzianych przez niego słów o jego bezinteresownym zaangażowaniu w moją sprawę, by wiedzieć, że mówił prawdę. Nie cierpiał mnie i upewnił się, bym o tym wiedziała. Mimo to nie miałam zamiaru mu się podporządkowywać.
— Pomimo naszego... — chrząknął, jakby z trudem przychodziło mu wypowiedzenie swoich myśli na głos. — Położenia... — dokończył, odkładając papiery, które prawie zgniótł w palcach i oparł się biodrem o kant stołu, zaplatając ręce na piersi. — W dalszym ciągu jestem wyżej stopniem, więc masz się słuchać. — powiedział beznamiętnie, jego oczy wbijały w moje ciało ostre szpile.
— Wygląda na to, że nawet twój stopień wojskowy jest wyższy od ciebie... — mruknęłam ledwo zrozumiale, bo nie mogłam powstrzymać tej złośliwości.
Zmarszczył brwi, niemal szlachtując mnie wzrokiem.
— Powtórzysz?
Uśmiechnęłam się sztucznie, wlewając w ten gest tyle słodyczy, że można było się porzygać.
— Będę grzeczna, kochanie... — zaświergotałam, a jego klatka piersiowa uniosła się ciężko.
Powstrzymywał się, by nie zdzielić mnie tym co miał pod ręką.
— Szczerze nie wiem co Erwin myślał, gdy cię tutaj zaciągał. — powiedział zimno.
Zacisnęłam wargi widząc w jego oczach odrazę... I to znajome spojrzenie ścisnęło mi mocno serce. Widywałam już ten wyraz. Nasiąknięty niechęcią i wciskającą się w moją skórę wrogością. Odnajdywało mnie tak często, że stawało się niemal nieodłączną częścią mnie i chociaż wiedziałam jaka byłam, co robiłam oraz czego się dopuszczałam, bolała mnie świadomość, że zapominano o tym, że ja również byłam człowiekiem.
Ale nie dałam mu tej satysfakcji. Uniosłam z godnością głowę i rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
— Tylko narzekasz — powiedziałam ze spokojem, którego w rzeczywistości wcale nie czułam.
Gdy popatrzyłam mu w oczy miałam wrażenie, że zderzają się ze sobą dwa różne potencjały, by zaraz później połączyć nas niewidzialną, napiętą jak postronki nicią. Pomimo oddziaływującej na nią siły, tak cholernie trwałej, że niezdolnej do pęknięcia.
— Pajac załatwił ci żonę. Ciesz się.
To powiedziawszy, nie czekając na żaden komentarz opuściłam jego gabinet.
Na stołówce było gwarno. Młodzi kadeci przeciskali się między sobą z miskami wypełnionymi mętną zupą, a ja stałam jak kołek nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Gdyby nie to, że żołądek miałam zupełnie pusty zostałabym w pokoju. Nie chciałam oglądać tych wszystkich zaciekawionych oczu wlepionych w moją sylwetkę, gdy przemierzałam labirynt stołów. Słyszałam jak szepty cichną, kiedy ruszałam do upatrzonego miejsca przy ścianie, a ostentacyjnie spojrzenia odprowadzają mnie pod samo krzesło.
Czy kapitan nigdy wcześniej z nikim się nie umawiał? Domyślałam się, że wśród żołnierzy miłość nie była pierwszorzędną potrzebą, ale nie przypuszczałam, że nasze "zaręczyny" okażą się taką sensacją.
Może chodziło o to, że to był Levi? Ta cała nadzieja ludzkości i najsilniejszy żołnierz korpusu zwiadowczego? Spojrzałam z niesmakiem na swój posiłek, widząc w tafli beżowej brei własne, zniechęcone odbicie. Miałam być wdzięczna losowi, że związał mnie właśnie z Levi'em Ackermannem? Ścisnęłam mocno w ręce sztuciec niemal wyginając go między palcami, gdy nagle do mojego stolika dosiadła się niewielka grupka osób.
Podniosłam zdumiona wzrok, napotykając znane mi rysy młodego zielonookiego chłopaka i jasne włosy Feyry.
Po mojej lewej usiadła dziewczyna średniego wzrostu o czekoladowych oczach. Towarzyszył jej niższy chłopak z włosami gładko ogolonymi przy głowie.
— Jezu, dziewczyno jesteś szalona! — powiedziała rozentuzjazmowana Feyra, a jej tęczówki błyszczały gdy pochylała się nad blatem.
Blondyn obok niej przytaknął energicznie.
— Byłem pewny, że przyszedł cię wtedy zabić, a tu proszę! — zawołał, kręcąc z rozbawieniem głową.
Zamrugałam wolno, zbyt zdumiona, by się odezwać.
— Osobiście chyba sam wsadziłbym sobie kulkę w głowę, gdybym był wtedy na twoim miejscu... — wyznał chłopak obok mnie, z miną wyrażającą trwogę. — Myślałem, że Shadis cię udusi...
— A mówiłeś, że wcale nie boisz się Keitha! — brunetka zamachnęła głową, mierząc wzrokiem swojego przyjaciela i żując w ustach solidny kawałek chleba.
— Bo się nie boję! — żachnął się, przybierając postawę bojową.
Feyra zaśmiała się widząc tę wymianę zdań, po czym popatrzyła na mnie z rozjaśnioną twarzą.
— Nie przypuszczałam, że masz już narzeczonego. — wyznała unosząc na mnie lekko brew i uśmiechając się filuternie.
— I że jest nim pieprzony Kapitan Levi! — wtrącił niski chłopak.
Wywróciłam oczami i zamieszałam łyżką w zupie.
— To nic szczególnego. — wzruszyłam ramionami i w zasadzie była to dla mnie połowiczna prawda.
Bo a) Levi był moim wrogiem i b) gdybym go nie nienawidziła to możliwe, że przymusowe małżeństwo z nim byłoby mi całkiem na rękę.
Zielonooki pokręcił z niedowierzaniem głową i parsknął śmiechem. Jego uroczy uśmiech sprawił, że sama uniosłam kąciki ust w górę. Piegi tańczyły na jego policzkach, gdy się śmiał i chociaż wcześniej tego nie zauważyłam musiałam przyznać, że był całkiem przystojny.
— Nie do wiary... — westchnął, spoglądając mi w oczy.
— Tak w ogóle znasz Andre? — Feyra skinęła na siedzącego obok niej chłopaka.
— Cóż... Nie przedstawiliśmy się sobie jeszcze. — wyznałam, uśmiechając się krzywo.
Ten od razu wyciągnął rękę, zawieszając ją nad stołem. Posłał mi szelmowski uśmiech.
— Andre Kohlhase. — uścisnęłam jego dłoń, kiwając głową.
— Reagan.
— A ta dwójka to Connie i Sasha, też z Korpusu Treningowego.
Connie rzucił niezobowiązujące „yo", a Sasha wymamrotała głośne „hejka" z buzią pełną jedzenia. Przez kilka następnych minut wszyscy zajmowali się swoimi obiadami, dzięki czemu miałam krótką chwilę, by uważniej przyjrzeć się siedzącym obok nastolatkom.
Zastanawiałam się jakie mieli życia przed ich porzuceniem na rzecz służby w wojsku. I przede wszystkim, co ich podkusiło, by cisnąć to wszystko w diabły?
— Em, Reagan...?
Zerknęłam w bok, napotykając delikatnie zaróżowioną twarz Connie'go. Unikał mojego wzroku, a przez sam fakt, że przekrzywiłam głowę, by zajrzeć mu w oczy zaczął bawić się łyżką w zupie, chcąc zająć czymś ręce.
— Tak?
Chłopak zerknął przez stół, patrząc w tylko sobie znanym kierunku i odchrząknął.
— Jesteś dziewicą?
Sasha zakrztusiła się chlebem, a Feyra uniosła w zdumieniu brwi, patrząc na chłopca z rosnącym szokiem. Andre zamrugał, z łyżką w połowie drogi do ust i widocznie próbował nie parsknąć śmiechem.
Zatrzepotałam rzęsami. Że. Co?
— Connie! — zbeształa go brunetka, odwracając do niego głowę.
Zaczerwienił się jeszcze bardziej, patrząc na nią z irytacją.
— No co?! Przecież to żadna tajemnica! — zawołał, a Sasha posłała mu spojrzenie mówiące: Ty tak poważnie?
— Pewnie! Może jeszcze zapytaj o rozmiar miseczki! — syknęła Feyra.
Connie zmarszczył brwi, patrząc na nią, jak na ostatnie dziwadło.
— Co mnie obchodzi głębokość talerza, w którym je?
Uśmiechnęłam się rozbawiona. Szczerze liczyłam na pytanie w stylu: ile masz lat? Wiedziałam, że nie wyglądam tak jak otaczający mnie kadeci, więc spodziewałam się swoistej ciekawości, ale nie przypuszczałam, że pytanie o moją cnotę przykuje tak liczną publikę. Bo okoliczne stoliki nagle ucichły.
Chyba że to umiejętności Levi'a wzbudzały tak wielkie zainteresowanie.
— Nie. — powiedziałam nagle, przywołując uwagę kłócących się kadetów.
Uniosłam brew, starając się wyglądać poważnie, choć prawdę mówiąc miałam ochotę się roześmiać.
— To źle?
— No co ty! — obruszył się Andre, a Feyra dziko zamachała rękami.
— To nawet dobrze!
— Znaczy wszystko z głową!
— Ej, ale wiązanie brzmi całkiem ciekawie.
— Feyra, ty cholerna zbereźnico!
Connie z okrzykiem radości poderwał się z miejsca. Krzesło zaszurało głośno o drewnianą posadzkę, gdy wycelował palec w chłopaka o jasnobrązowych włosach i przystojnej, smukłej twarzy.
— HA! — krzyknął, a oczy mu zabłyszczały. — Wyskakuj z zakitranego wina, Kirschtein! Wygrałem!
Właściciel piwnych oczu spojrzał najpierw na mnie, a później na Connie'go podpierającego się z triumfem po bokach.
— Eh?
— Connie, czy ty i Jean...?
— Nie słyszałeś, ośle? Czekam na moje wino! — Connie nie pozwolił Sashy dojść do słowa, a Jean na samo wspomnienie o alkoholu cały się najeżył.
— Że co?! Pojebało cię?! — warknął, zaciskając palce w pięści.
I ten widok zdawał się szarowłosemu chłopcu bardzo sprzyjać, bo rzucił tamtemu arogancki uśmieszek.
— No przykro mi, Jean, wygląda na to, że twój sensor wykrywania dziewic ostatnimi czasy trochę nawala. — zaśpiewał, podrywając dumnie brodę ku górze.
Między ścianami rozeszły się przyciszone szmery i w sufit uderzył rosnący gwar rozprzestrzeniających się plotek...
Gdy moje palce zabiły wolno o blat stołu, uciszając rozbrzmiewające w stołówce szepty. Wolno podniosłam wzrok na momentalnie sztywniejącego Connie'go i zerknęłam na Jeana spod rzęs, aż się wzdrygnął.
— Haa...? Komuś zebrało się na psoty...? — zapytałam bez cienia żartu, czy rozbawienia w głosie.
Feyra osunęła się na krześle, szepcząc do siebie ciche: „Cholera, wkurzyła się...", a Andre przyglądał się całej scenie w napięciu.
Wstałam powoli od stołu, a Connie odruchowo chciał się cofnąć.
— Z-znaczy...
— Reagan, to nie tak jak myślisz! — Jean pokręcił głową, unosząc rękę, jakby chciał bym w ten sposób została na miejscu.
Podniosłam na niego wzrok, sprawiając że natychmiast się uciszył.
Powolnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Cisza osiadła na twarzach słuchających w bezdechu ludzi, a jedynym dźwiękiem stał się stukot moich obcasów. Kirschtein postąpił kilka kroków do tyłu, gdy momentalnie zatrzymałam się przed nim. Zatrważająco blisko przed nim.
— E-e, s-słuchaj...
Uniosłam głowę, by móc na niego spojrzeć, a mój wyjątkowo łagodny wzrok przyszpilił go do podłogi. Dostrzegłam jak jego grdyka poruszyła się, gdy przełknął ze zdenerwowaniem.
— Wiesz, Jean... — zamruczałam, uśmiechając się w duchu, widząc, że jego policzki nabrały różowego koloru. — Jeśli tak bardzo cię to interesowało mogłeś po prostu zapytać... — wyszeptałam na tyle głośno, by mnie usłyszał i uśmiechnęłam się frywolnie na widok pokaźnego rumieńca kwitnącego na jego twarzy.
— Znaczy, ja...
Zająkał się, a ja zachichotałam dziewczęco. Czułam zszokowane spojrzenia wbite w moją postać jak igły w poduszkę, ale nie zniechęciło mnie to, by stanąć jeszcze bliżej. Nasze klatki piersiowe się zetknęły.
Czułam jak sztywnieje, a jego mięśnie całe tężeją. Palcem przejechałam wzdłuż jego szczęki, unosząc mu lekko podbródek, by zajrzeć mu w oczy i posłać zalotny uśmiech.
— Niestety... Obawiam się, że nie będę mogła wręczyć ci żadnego mojego stanika jako trofeum. — zrobiłam smutną minkę jakby w rzeczywistości było mi przykro. — Kapitan nie lubi się dzielić. — to powiedziawszy, uśmiechnęłam się wrednie i cofnęłam, wymijając zdębiałego chłopaka, by udać się prosto do wyjścia.
Za moimi plecami panowała grobowa cisza, póki nie przeszłam przez próg i nie zniknęłam za rogiem. Na sam dźwięk nagłego wybuchu rozmów miałam ochotę przewrócić z westchnieniem oczami, ale zamiast tego wpadłam na czyiś twardy tors.
Pospiesznie odsunłam się do tyłu, a moje oczy napotkały znajomą twarz Icara, obecnie z miną wyrażającą dezaprobatę.
— Icar, powinieneś leżeć w łóżku-
— O co chodzi? — zapytał nagle, przerywając mi w pół słowa.
Wiedziałam o co pytał, a mimo to moja głowa zionęła pustką i choć chciałam, nie umiałam sklecić sensownej odpowiedzi.
— Reagan! — warknął i aż przeszył mnie dreszcz. — Co to do cholery oznacza, że jesteś jego żoną?! Przecież go nienawidzisz!
Zmarszczyłam nos, szybko kładąc rękę na jego ustach, by go uciszyć.
— Przymknij się. — syknęłam, rozglądając się za osobami, które mogły nas ewentualnie usłyszeć.
Na stołówkę co jakiś czas wchodzili i wychodzili kadeci, niektórzy z przyklejonym wyrazem zaciekawienia zerkali, wcale nie tak dyskretnie, w naszą stronę. Przywołałam na twarz uśmiech i poklepałam brata po ramieniu, dając mu do zrozumienia, że ma milczeć. Nie oglądając się, popchnęłam go, by ruszył się z miejsca i wyszłam z nim na zewnątrz.
Skorzystałam z uroków zapadniętego już zmroku i oddaliłam się z Icarem na taką odległość od stołówki, by nasze szepty porywał nocny wiatr.
— No więc? — podparł się po bokach, wręcz z wyrzutem czekając aż coś powiem.
Wywróciłam oczami i przetarłam twarz dłońmi.
— Jakby nie patrzeć to wcale nie wygląda tak źle jak ci się wydaje... — zaczęłam, ale nie dał mi skończyć, wyrzucając ręce do góry.
— Nie wygląda źle?! — powtórzył, mrużąc oczy i obrzucając mnie pełnym wściekłości spojrzeniem. — Reagan byłem nieprzytomny raptem kilka godzin, a ty zamiast wykorzystać swoje położenie i obmyślić plan ucieczki wyszłaś za mąż?!
Skrzywiłam się, bo dupek założył, że miałam zamiar pozwolić na taki obrót spraw.
— Och, przecież doskonale wiesz, że to nie tak...!
— Nie tak? — warknął i ton jego głosu przestał mi się podobać. Zmarszczyłam brwi. — To może wyjaśnisz mi, dlaczego nosisz na palcu pierścionek, jak mniemam od faceta, który próbował mnie zabić?! Jesteś po ich stronie, Rea?
Wściekłość zalała mnie do koniuszków palców. Znalazłam się przy nim w niespełna sekundę, złapałam go za kołnierz i przyciągnęłam do swojej twarzy, by przestał mi w końcu przerywać.
— Zamknij się, to może w końcu ci wszystko wyjaśnię. — wycedziłam i puściłam go, gdy nie dostałam od niego żadnej odpowiedzi.
Icar odstąpił krok do tyłu, zaplatając ostrożnie zabandażowane ręce na piersi i przyglądając mi się uważnie. Widziałam w jego jasnych tęczówkach powątpiewanie i pewien rodzaj nieufności... Jakby miał zamiar ważyć każde moje słowo zanim mi uwierzy.
— Nie miałam wyjścia. — powiedziałam w końcu, zastanawiając się nad tym, co konkretnie chciałam mu powiedzieć. — Smith oznajmił, że żandarmeria upiera się, by nas im oddać, więc wymyślili całą tę szopkę z małżeństwem. — westchnęłam, unikając wzroku brata.
Gdy wymawiałam poszczególne słowa na głos czułam, jak cholernie uwłaczające były. Jak idiotycznie musiały brzmieć dla osoby trzeciej.
Brwi Icara wystrzeliły do góry.
— A ty się zgodziłaś? — w jego głosie usłyszałam niedowierzanie i miałam ochotę się zaśmiać.
Podobnie jak ja był przekonany, że byłam w stanie rzucić wyzwanie samemu dowódcy stołecznych i ogolić go do tego we śnie na łyso niż pchać się w rolę żony. Zagryzłam lekko dolną wargę. Nie było sensu mu opowiadać o propozycji Erwina, nie gdy wiedziałam, że coś knuł i nie miało to najprawdopodobniej nic wspólnego z naszym wspólnym happy endem. Nie mogłam odrzucić od siebie świadomości, że będąc tu przyczyniałam się do zdrady mojej rodziny. Czułam się, jakbym beztrosko rozpalała ognisko nad ich grobami, tańcząc do tego pod rękę z ludźmi, którzy wsadzili ich pod ziemię.
Ta myśl sprawiła, że zawrzał we mnie znajomy gniew.
— Pomyśl, Icar. — powiedziałam po dłuższej chwili milczenia. — Jeśli zyskamy zaufanie w wojsku, nawet jeśli to będzie tylko pułk treningowy, będziemy mieć większe szanse, by stąd uciec w diabły. — podsunęłam i ta wizja widocznie go zainteresowała.
Zmrużył oczy, ale nie odezwał się, pozwalając mi mówić dalej.
— A ja... — uniosłam dłoń z pierścionkiem — Mam całkiem niezłe wpisowe.
Przyjrzał się obrączce, a na jego pełne usta wpłynął uśmiech pełen dezaprobaty. Kąciki moich ust uniosły się ku górze, bo ta mina z jego strony zawsze oznaczała to samo. Że się ze mną zgadzał.
— Czyli co? Masz zamiar omamić wielkiego Kapitana Levi'a, a potem? Uciec? Nie sądzisz, że niechęć nie płynie wyłącznie z twojej strony? — zmarszczył brwi w wyrazie niepewności.
— Nie ma serca z kamienia — chyba — więc jeśli zyskałabym jego przychylność to jestem pewna, że nikt nie podejrzewałby mnie o zdradę.
To co mówiłam chybotało się jak domek z kart. Nie wiedziałam przede wszystkim, czy podstępem udałoby mi się choćby przekonać do siebie tego ponurego żniwiarza, a co dopiero zwiać mu sprzed nosa. Ufałam jednak swojemu sprytowi, a świadomość, że zawsze uchodziłam cało odrobinę podnosiła mnie na duchu.
— No dobra. — Icar na powrót przywołał do siebie moją uwagę, wytrącając z toku myśli. — Załóżmy, że dałaś radę, udało nam się uciec, ale co wtedy? — między jego brwiami pojawiła się pojedyncza zmarszczka, bo dalej był nieprzekonany. — Nie uważasz, że nie tylko żandarmeria będzie szykowała dla nas stryczek?
Właśnie. Też zdawałam sobie z tego sprawę i gdy choćby o tym pomyślałam krew tężała mi w żyłach.
— Uciekniemy gdzieś, gdzie nigdy nas nie znajdą. — zapewniłam.
Im bardziej szalony pomysł, tym bardziej prawdopodobne, że się uda.
— Wewnątrz murów nie ma takiego miejsca, które byłoby dla wojska niezdobyte, przecież wiesz, Rea!
Na moje usta wpłynął konspiracyjny uśmiech.
— Z kolei poza nimi owszem.
Dzień był upalny i suchy. Gorące powietrze unosiło się nad głowami walczących kadetów i wprawiało szczyty otaczającego nas muru w płynne drgania. Stałam pod płotem, owiniętym w cienki drut kolczasty i ze znużeniem przyglądałam się trenującym nastolatkom.
Dla Shadisa mogłam równie dobrze być już trupem, ale nie obchodziło mnie to, zwłaszcza, że od ponad dwudziestu minut zupełnie mnie ignorował.
W teorii mogłam chwycić jeden z drewnianych noży i odrobinę się rozerwać, ale to kompletnie zaburzyłoby formę mojego strajku. Nie miałam zamiaru ulegać żadnym rozkazom, niezależnie od ilości nienawistnych spojrzeń rzucanych w moją stronę.
Nauczymy tę skrytą w tobie bestyjkę mruczeć.
Prychnęłam pod nosem. Możesz spróbować, Smith. Ucieknę ci sprzed nosa i zetrę ten cholerny wyraz pewności siebie z tej twojej twarzy a'la Lorenzo Bernini.
Szkolenie miało trwać rok, więc postawiono przede mną pewnego rodzaju wymagania. Przede wszystkim odnośnie tego, że muszę nadgonić "materiał", więc, jak na prawilny bunt przystało, nie robiłam zupełnie nic. Może zajrzałam do kilku podręczników, które przyniosła Zoe, ale uczyniłam to wyłącznie z ciekawości.
Kątem oka spostrzegłam zbliżającą się do mnie postać instruktora. Już z daleka widziałam emanującą od niego wściekłość, a gdy szedł ludzie rozstępowali się przed nim niczym wody przed Mojżeszem. Uśmiechnęłam się do siebie, przygotowując się na wojnę, kiedy tuż obok mnie, jak spod ziemi, wyrósł Andre.
Nawet nie zdążyłam dobrze mu się przyjrzeć, gdy nagle z pełną pasji siłą pchnął mnie na ziemię, aż w niebo wzbił się kurz. Upadłam, obijając sobie pośladki i sycząc z bólem. Podniosłam rozzłoszczony wzrok na uśmiechającego się przepraszająco chłopaka.
— Andre... — syknęłam, ale nie dał mi dokończyć.
— Udawaj że ze mną walczysz.
Zamrugałam, krzywiąc się. A jemu co?
— Słucham?
Zmarszczyłam nos niepocieszona.
Andre kiwnął w stronę Keitha. Mężczyzna stał nieopodal z rękami zaplecionymi na piersi i ślepiami wlepionymi prosto w moją, siedzącą na ziemi sylwetkę. Wyglądał jakby rzucał na mnie klątwę.
— Jest w wyjątkowo podłym humorze, lepiej mu się dzisiaj nie narażać. — wyjaśnił, uśmiechając się do mnie łagodnie.
— Przez ciebie mój plan z doprowadzeniem go do białej gorączki legł w gruzach, Andre! — mruknęłam obruszona.
Prosiłam się o solidny łomot, tak, zdawałam sobie z tego sprawę, ale miałam to gdzieś. Chciałam zobaczyć jak daleko mnie to zaprowadzi.
I jak duża jest cierpliwość Erwina i Pana Marudy. Andre pokręcił z dezaprobatą głową, po czym obrócił zręcznie bronią w palcach. Nim zdołałam się obejrzeć znalazł się nade mną, a końcówka drewnianego noża niemal stykała się z moją szyją. Uniosłam głowę, spoglądając na chłopaka ze zdziwieniem.
Na jego ustach tańczył perfidny uśmieszek, gdy pochylił się na tyle nisko, by nasze nosy się zetknęły.
— Nie żyjesz.
Był zdecydowanie za blisko i już czułam klejące się do nas spojrzenia i szepty. Kątem oka zauważyłam jak Rita wwierca się we mnie wzrokiem, aż jej ostre spojrzenie czułam pod skórą. Zagryzłam wargę.
Zrzuciłam go z siebie, podnosząc się i stając prosto. Przez chwile Andre siedział na ziemi, z wyczekiwaniem wpatrując się w moją ściągniętą determinacją twarz, gdy gestem ręki nakazałam mu podejść.
— Tak? Pokaż co potrafisz. — uśmiechnęłam się i jednym spojrzeniem rzuciłam mu wyzwanie.
Kąciki jego ust uniosły się w górę. Z ociąganiem podniósł się na równe nogi i zmierzył moją sylwetkę od góry do dołu. Usiłowałam udawać, że wcale nie czułam sunących mi po plecach dreszczy.
Andre zaśmiał się, a w jego intensywnie zielonych tęczówkach błysnęło ostrzeżenie.
— Och, uważaj o co prosisz, Reagan...
Nie zdołałam odpowiedzieć, bo chłopak rzucił się na mnie tak nagle, że prawie całe powietrze umknęło mi z płuc. Odrzuciłam głowę w tył, unikając precyzyjnego uderzenia i podskoczyłam, gdy Andre spróbował podciąć mi nogi.
Drań.
Szybko wyciągnęłam wsuniętą za pasek spodni broń i chwyciwszy ją pewniej w dłoni zablokowałam natarcie. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Widziałam w nich roztańczone iskierki i blady błysk czegoś więcej niż dobrej zabawy... Który równie dobrze mógł mi się przewidzieć.
Cofnęłam się, nabierając dystansu i stając pewniej na nogach, ale Andre upewnił się bym nie miała wiele czasu do namysłu, bo od razu zaatakował.
Napięłam się i skupiłam na trzymanym w dłoni ostrzu. Płynnym ruchem wybiłam mu broń z ręki, obróciłam się, stając za jego plecami i odkręcając mu ramię na grzbiet. Zachłysnął się powietrzem, a ja nie czekając na zaproszenie, przyszpiliłam go do ziemi, aż jęknął, gdy zarył brodą o pylisty żwir.
Usłyszałam ciche westchnienia i echo oklasków. Spojrzałam przed siebie, dopiero teraz przyswajając do wiadomości, że dorobiliśmy się sporej publiki. Zmieszana odchrząknęłam i wstałam. I mimo, że próbowałam to ukryć poczułam pieczenie na policzkach...
Próbowałam zawiesić na czymś wzrok i nie dać po sobie poznać wierutnego speszenia, gdy nagle z końca pola treningowego dobiegł mnie krzyk Feyry:
— Dobrze, Reagan! — zawołała, składając ręce przy ustach. — Skop mu dupę!
Uśmiechnęłam się, a Andre obruszył, prychając ze złością.
— Ha?! Po której ty jesteś stronie?! — zapytał, na co dziewczyna w odpowiedzi pokazała mu język.
— Sorry, laski górą!
Zaśmiałam się pod nosem i uśmiechnęłam odrobine szerzej, bo poczułam jak całe napięcie powoli ze mnie spływa. Feyra znała tajemniczy sposób, dzięki któremu mogła rozładować atmosferę, co czyniło z niej osobę lubianą w towarzystwie. I chociaż poprzysięgłam sobie, że nie sprzymierzę się z żołnierzami, mimowolnie ja też zaczynałam ją lubić.
Ją i naburmuszonego koło mnie głupka.
— Phoenix. — podniosłam wzrok, krzyżując spojrzenie z ostrymi tęczówkami instruktora Keith'a.
Uniosłam brew, posyłając mu nieme pytanie. Żyłka na jego szyi wiła się pod skórą, jak dziki wąż gotów ukąsić mnie, gdybym znowu się sprzeciwiła.
— Choć no. — kiwnął i gdy tylko się zbliżyłam, kadeci postąpili kilka kroków do tyłu, jakby chcieli zapewnić sobie bezpieczeństwo. Tak na wszelki wypadek.
— Słucham. — mój głos był spokojny, kompletnie nie uginający się pod morderczym wyrazem twarzy trenera, co widocznie denerwowało go jeszcze bardziej.
Przez chwile mierzył mnie tym złowrogim glansem żółtych oczu, po czym nie spuszczając ze mnie wzroku rzucił do tłumu:
— Jaeger.
Na placu zapadło grobowe milczenie. Zerknęłam na Erena, by zobaczyć, że cały odrętwiał.
— Wystąp.
Przez chwile się wahał, ale najwyraźniej zbyt bardzo obawiał się gniewu ze strony Shadisa, gdyby ten musiał się powtarzać, więc posłusznie wyszedł z szeregu. Keith nie spuszczał ze mnie oka i coś w tym spojrzeniu kazało mi przypuścić, że nie aranżuje walki tylko dla własnej uciechy...
— Zobaczmy ile jesteś warta, Phoenix. — wycedził, przesączając te słowa znamienną ilością jadu.
Zmrużyłam oczy i delikatnie przekrzywiłam głowę.
— Ackermann. — poprawiłam go, unosząc rękę, by delikatnie zafalować mu przed twarzą palcami.
Zacisnął szczękę, usiłując zmusić się, by nie przywalić mi tu i teraz. Bez słowa wyminęłam instruktora i stanęłam naprzeciw odrobine zmieszanego chłopaka.
— Dajesz, Eren! — Reiner uniósł kciuk w górę, uśmiechając się do przyjaciela krzepiąco.
Brunet w odpowiedzi skinął głową, by następnie skupić całą uwagę na mnie.
— Wiesz, Reagan, nic do ciebie nie mam, ale-
— Zacznij.
Nie miałam ochoty na pogaduszki, ale Eren nie wyglądał na przekonanego. Byłam od niego niższa i po jego ostentacyjnych oględzinach mojego ciała mogłam stwierdzić, że bał się mnie połamać. Zgrzytnęłam zębami.
Bijąca z mojej prawej strony ciężka aura kazała mi na moment się odwrócić. Spostrzegłam jak szare oczy Mikasy Ackermann szatkują mnie na kawałki i zauważyłam jak zmrużyła oczy, gdy Eren tylko się zbliżył, a ja miałam w głowie wyłącznie jedno pytanie.
Co u licha?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro