༒ 45 ༒
┌───── •⚔︎• ─────┐
-SNK FANFICTION-
└───── •⚔︎• ─────┘
Nie mogłam się ruszać, nie mogłam krzyczeć. Gapiłam się jedynie osłupiała i próbowałam wmówić sobie, że to, co właśnie się stało było wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Icar zastygł, rozchylając usta i wypluwając krew później spływającą mu z brody rozgałęzionymi strumieniami. Cały stężał, wbijając zaskoczony wzrok w moje otwarte szeroko oczy. To nie strach właśnie czuł. Jego jasne tęczówki wyrażały najszczersze zaskoczenie, jeszcze nieskropione czającym się w cieniu bólem.
Chryste.
Czułam że mężczyzna za mną prostuje się odrobinę, chyba oceniając stan poniesionych przez chłopaka ran.
— Re... Reagan? — Icar krztusił się zgłoskami, ledwo dukając moje imię. Prawie serce rozpadło mi się w piersi, gdy dostrzegłam to zagubione spojrzenie. Gdy oddychał poruszało się całe jego ciało, powodując, że cicho sapał, a przed twarzą mu ciemniało.
Nie, nie, nie.
Kręciłam głową i nie wiedziałam czy protestowałam na głos, czy tylko we własnym umyśle.
Icar. Wszystko tylko nie Icar.
W powietrzu rozszedł się odgłos skrzypiących linek, przepoławiających złotą płachtę unoszącego się wokoło ognia niczym materiałową kurtynę. Czyjaś sylwetka z gracją zawirowała na wysadzanym jasnymi punkcikami niebie i rozwiewając przy tym kłęby dymu zaatakowała trzymającego mnie Drehera.
— Gdzie oni się mnożą?! — zawarczał tytan, już gotowy natrzeć, kiedy postać Feyry przedarła się prosto do Aurel'a, zmuszając go do gwałtownego cofnięcia się o dwa kroki.
W zawrotnym tempie moja przyjaciółka chwyciła mnie w pasie, podrywając z ziemi i lecąc w przeciwnym kierunku, z dala od członków Oka Horusa i mojego uwięzionego brata.
— Icar tam został! — wrzasnęłam do niej zrozpaczona — Musimy po niego wrócić!
— Zaraz to zrobię! — zawołała, patrząc na mnie z ukosa, gdy leciałyśmy między szachulcowymi mieszkaniami. — Jaki masz plan?!
— Chrzanić plan, trzeba zabrać Icara! — odkrzyknęłam, bo nie zamierzałam kiwać palcem póki nie byłam pewna, że był bezpieczny.
A doskonale pamiętałam jak ta cholerna igła przedarła się przez niego jak przez masło. Aż zebrało mi się na nudności.
— Uspokój się, Reagan! Jeśli teraz nie zareagujemy, będzie po nas!
— Co?! A dowództwo?! Co zamierzają?!
— Wojsko jest w kompletnej rozsypce, Rea! — powiedziała ze słyszalną w głosie histerią — W Sinie doszło do masakry, bo Oddział Zwiadowców walczy z Kobietą-Tytan! Zmarła zatrważająca ilość żołnierzy i ludzi!
Czyli to był główny powód, dla którego Forsythia zdecydowała się zaprosić mnie do walki? Bo część naszych sił byłaby zgromadzona w samym centrum Murów, a przedostanie się na same obrzeża, do Dystryktu Klorva, gwarantowało całe godziny jazdy? Nie mogliby dostać się z odsieczą na czas, nawet gdyby ktoś wcześniej udał się do Króla z raportami. A wiadomości nie docierały do centrum tak szybko jak przepływały między ośrodkami mieszkalnymi w Rose.
— Reagan! Jaki jest plan?!
Co miałam zrobić? Jak pokonać ponadprzeciętnie silnego przeciwnika, skoro wiem, że jeśli tylko podejdę wystarczająco blisko on rozdepta mnie jak owada?
Feyra zatrzymała się na dachu byłej karczmy i podtrzymała mi plecy nim całkiem osunęłam się na zniszczone dachówki.
Wszystkich pozabijają. Nie mieliśmy żadnych szans. Zwiadowcy nie ruszą nam na ratunek, Wojsko nie stanowi dla przeciwnika żadnego zagrożenia, nasze siły kurczą się w śmiesznym tempie. I to wszystko moja wina, ponieważ poddałam się wściekłości i niszczycielskiej żądzy zemsty. Zbyt bardzo pragnęłam poznać odpowiedzi. A teraz nie tylko ja za to zapłacę.
— Reagan.
Głos mojej przyjaciółki zdawał się teraz odległy, jakbyśmy znajdowały się na dwóch przeciwległych stronach Muru. Na tyle blisko, by słyszeć własne głosy, ale zbyt daleko by rozszyfrować ich wołania. Panika rozsiała się po całym moim ciele. Klatka piersiowa skakała przy szybkich wdechach. Co robić? Co mam, u licha, teraz robić? Jeśli nie ruszę się z miejsca - na pewno zginiemy. Wszystkie te życia pójdą na marne, bo niczego nie osiągnęłam. Ciągle biegałam w kółko, być może za czymś czego finalnie nie potrafiłabym pochwycić... Petra, Gunther, Oluo, Eld... Ich śmierć i ofiara nie przyniosła żadnych zmian... Pandora, Neil i Knox... Umarli, a teraz tkwią w niepodpisanych grobach...
Andre i teraz Icar...
— Reagan!
Uniosłam rozbiegane spojrzenie na kucającą przy mnie blondynkę. Jej wyraz twarzy zdobiło wyraźne zaniepokojenie. Ułożyła dłoń na moim ramieniu i nawet nie zauważyłam, że podążałam uważnie za każdym jej ruchem, jak przegrany, niepewny swojego losu nieszczęśnik. Miałam wrażenie, że serce zaraz wydrąży sobie drogę na zewnątrz i opuści mnie dokładnie tak, jak zrobili to moi przyjaciele.
— Rea... — popatrzyłam jej w oczy. Złagodniała mówiąc delikatnym, cichszym tonem przybierając postawę osoby, która nie chciałaby spłoszyć strachliwego zwierzęcia.
Tak się właśnie czułam. Jak do szpiku kości przestraszone stworzenie.
— Już w porządku. — wyszeptała, przesuwając czule po mojej ręce, by mnie uspokoić. — Wszystko będzie dobrze...
Dolna warga zadrżała mi żałośnie i niewiele brakowało bym rozsypała się na drobne części.
— Feyra... — wychlipałam, dygocząc pomimo wszechobecnego gorąca. Przyjrzała mi się uważnie, czekając w bezruchu aż dokończę. — Muszę po niego wrócić.
— Rea-
Nim skończyła wyszarpałam zza pasa niewielkich rozmiarów szkatułkę ze spoczywającą na pluszowej poduszce strzykawką. Dziewczyna zmarszczyła brwi, patrząc na przedmiot z niezrozumieniem.
— Mogę go ocalić! — powiedziałam szybko, ze świeżą siłą dźwigając się na równe nogi. Feyra powiodła za mną wzrokiem, zdumiona moim szaleńczym niemal zapałem. — Nie dam mu umrzeć!
Podniosła się razem ze mną, z wigorem kręcąc głową i łapiąc mnie za przedramiona. Wyglądała jakby spoglądała na osobę pozbawioną resztek świadomości, ale nijak mnie to nie obchodziło. Miałam gdzieś resztę tego pieprzonego świata. Icar. Liczył się wyłącznie Icar.
— Nie możesz tam iść! — zawołała energicznie. — Oni tylko na to czekają! Nie wiem do czego jesteś im potrzebna, ale jeśli do tego czasu cię nie zabili, nie znaczy to, że będą zwlekać w nieskończoność!
Wyszarpałam się z jej zadziwiająco mocnego uścisku, postępując krok do tyłu.
— Feyra, jeśli teraz nie wrócę Icar zginie! — gardło zapiekło mnie nieprzyjemnie, jakby ktoś skrobał po jego ściankach ostrym narzędziem. Uniosłam rękę z Serum, chcąc by dobrze się mu przyjrzała. — Dzięki temu zdoła przeżyć!
Dostrzegłam jak krzywi się, nie do końca rozumiejąc to, o czym mówiłam. Chciała zapytać, lecz szybciej weszłam jej w słowo.
— Proszę — ścisnęłam mocniej przedmiot w dłoni, niemal mogąc poczuć pod palcami ciepło tajemniczego specyfiku. — Pozwól mi mu pomóc...
Już ruszałam się z miejsca, kiedy palce Feyry chwyciły mój łokieć. Odwróciłam się zaalarmowana, zamierzając uwolnić się siłą, ale ona w ten czas rzekła:
— Pomożemy mu. — poprawiła mnie, na co szerzej otworzyłam oczy. — We dwie.
Nie jesteś sama, mówiła bezsłownie.
— Ale nie działajmy pochopnie. — dodała ostrożnie, chyba nie chcąc mnie jeszcze bardziej zdenerwować.
— Każdy dotychczasowy plan okazał się fiaskiem. Teraz liczy się czas.
— Idąc tam na narwanego prosisz się o śmierć! Levi nigdy by ci tego nie wybaczył!
Coś w jej słowach sprawiło, że zastanowiłam się chwilę, z tego miejsca wyobrażając sobie wściekły głos narzeczonego. On z całą pewnością nie chciałby, bym traciła zimną krew. Nawet w tak beznadziejnej sytuacji. Zagryzłam mocniej dolną wargę.
— Ten drugi facet — odezwałam się wreszcie, nie patrząc na przyjaciółkę — Też jest człowiekiem-tytanem.
Zamrugała zaskoczona.
— Ten brunet w kucyku? Skąd wiesz?
— Icar odciął mu palce. Oprócz krwi z jego ręki wypłynęła też para. Po czasie kości odrosły, jak gdyby nigdy nic.
— Czyli cały oddział Oka Horusa może składać się z ludzi o mocach tytanów?! — zapytała słyszalnie przerażona.
Taki obrót spraw nie należał wcale do wygodnych, ale nie mogłam go wykluczyć. Skinęłam krótko, na co ona z napięciem wypuściła powietrze, prawie przy tym jęcząc.
— Kurwa. Świat pojebało.
Wyciągnęłam z kieszeni spodni fragment bandaża i owijając go wokół dłoni odrzekłam:
— Nie. Świat zawsze był pojebany. — spojrzałam na nią hardo i wzięłam się w garść.
Jej słowa obijały mi się w głowie echem:
Idąc tam na narwanego prosisz się o śmierć! Levi nigdy by ci tego nie wybaczył!
Z jakichś przyczyn nie potrafiłam pogodzić się z tą myślą, więc zaczerpnęłam głębszy, ożywczy wdech.
— Dobrze. Zrobimy tak: Odciągnę uwagę Aurela — oznajmiłam prędko, zrzucając z pleców cienki płaszcz — Ty w ten czas wyciągniesz Icara.
Moja przyjaciółka w ogóle nie wyglądała na przekonaną.
— Co jeśli cię złapią?
Parsknęłam pod nosem. O to akurat nie musiała się martwić.
— Nie złapią.
— Skąd wiesz? Już raz zdołali cię dorwać! — kiwnęła na mnie, mając na myśli nieszczególnie przystojny stan moich ubrań oraz zakrwawioną twarz.
— Ponieważ sama się podłożyłam. — przyznałam, choć nie bardzo tym faktem zadowolona. Świadczyło to bowiem o wielkości mojej głupoty. — Ale w uciekaniu — uśmiechnęłam się pod nosem — Jestem całkiem niezła.
Feyra zamruczała pod nosem kilka niepochlebnych frazesów, po czym zaplotła ręce na klatce piersiowej. Zachowywała się jakby niekoniecznie chciała zadawać mi jakieś konkretne pytanie i gdy tylko zabrała głos, już wiedziałam dlaczego:
— Świetnie, a jeśli zabrali go ze sobą? — wygięła na mnie jedną brew.
Zamruczałam cicho, zadzierając głowę do góry i wpatrując się w nadzwyczajnie wielką maszynę. Wypowiedziała moje największe obawy na głos. Ciężko było zaprzeczyć, że właśnie tego bałam się najbardziej. Że zdecydują posłużyć się Icarem jako żywą przynętą. Musieli mieć świadomość, że póki on oddychał, byłam gotowa dokonać wszelkich starań byleby go odbić. Przyjrzałam się mechanicznemu ptakowi. Nie mogłam nadziwić się jakim cudem potrafili unieść ten giga złom te kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Zwilżyłam językiem wargi, z zainteresowaniem przyglądając się zwisającym z podwozia linom.
— Wtedy sprawimy im drobną wizytę.
Noc trwała, stwarzając przerażający pozór, że czas zatrzymał się w miejscu, a jasność w rzeczywistości miała już nigdy nie nadejść. Ogień nie zaprzestawał swej biesiady, doskonale bawiąc się na terenie miasta. Widziałam migających między domami żołnierzy, nawołujących do siebie wściekle i krzyczących boleściwie, gdy ich siły okazywały się niewystarczające.
Znalezienie wojowników nieprzyjaciela nie należało wcale do rzeczy trudnych. Ich kombinezony szczególnie odznaczały się na tle zielonych peleryn, zwłaszcza, że na ochraniaczach opinających ich piersi widniał znak przypominający płatki zakwitniętego kwiatu oraz sierpowaty księżyc. Potrzebowałyśmy tych uniformów, więc gdy tylko napotkałyśmy żołnierzy wroga nie czekałyśmy z ofensywą. Pierwsze pozbawiłyśmy ich przytomności, a blondynka już chwytała nóż, by ostatecznie zakończyć ich służbę, ale szybciej ją powstrzymałam.
— Co robisz? — syknęła, marszcząc ze zirytowaniem brwi.
— To też ludzie. — przypomniałam, odsuwając jej rękę na bezpieczną odległość. — Nie jesteś morderczynią, Feyra.
Przez chwile patrzyła jak pozbawiam nieznajomego mężczyzny ciemnoszarego munduru i prawie słyszałam dolatujące do mnie myśli. Rozumiałam to zawahanie i niezrozumienie. Niemal umiałam rozszyfrować szczypiące ją w język słowa, próbujące mi uświadomić, że w dalszym ciągu ci faceci zdążyli pozbawić życia znacznie więcej osób niż mogłyśmy sobie wyobrazić. Nie oni mnie jednak obchodzili.
— Szybko — ponagliłam ją, rzucając w jej stronę komplet umorusanego pyłem stroju. — Przebieraj się.
Nasunęłam na twarz ciężki hełm i upewniwszy się, że moja przyjaciółka jest już gotowa wstałam, szukając nad swoją głową pełznącego sterowca. Poruszał się wolno, prawie jak rozglądający się turysta.
— Oi, Rea. — zwróciłam wzrok na dziewczynę, przechylając głowę i patrząc jak wygrzebuje z niewielkiej torby przy pasie nieprzytomnego mężczyzny przedmiot w kształcie cytryny. — Wiesz co to jest? — zapytała, przesuwając palcem po cienkiej zawlecze wieńczącej jeden z jego końców.
— Icar tworzył coś podobnego — powiedziałam krótko — O ile się nie mylę służy jak pociski przeciwpiechotne.
Feyra przyjrzała się znalezisku, w ciszy debatując nad jego przydatnością i ostatecznie schowała je przy swoim pasku, zaraz później stając prosto.
— Idziemy. — powiedziałam i nie chcąc tracić ani chwili, puściłam się biegiem przez zniszczone centrum,
Pędziłam wzdłuż bocznej ulicy, starając się panować nad oddechem na tyle, na ile pozwalało mi rozkołatane serce i naciągnięte do granic możliwości nerwy.
Wytrzymaj Icar. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Wypadłam na drogę prostopadłą do alei, gdzie pozostawiłam brata i podbiegłam bliżej, ukrywając się za ścianą jednego z budynków, zaraz potem wychylając głowę. Żebra dalej stały tam, gdzie je zostawiłyśmy, a w ich wnętrzu dostrzegałam niewyraźne rysy sylwetki ciemnowłosego chłopaka. Zauważyłam, że Feyra przystanęła po drugiej stronie ulicy, chowając się za winklem zniszczonego domku. Kiwnęła do mnie, na co odpowiedziałam tym samym. Ponownie przyjrzałam się szkieletowej celi i aż mnie zemdliło. Icar wyglądał jakby prostował plecy, a jego sfatygowane sapnięcie dotarło moich uszu nawet mimo odległości i szumu płomieni. Gniew targał mną agresywnie, ale zmusiłam się, by pozostać na pozycji.
Mój brat napiął się cały, a igła poruszyła, z wolna wysuwając się z jego ciała. Upadł na mokre kamienie ujawniając stojącego przed nim mężczyznę. Aurel przekrzywiał nieco głowę, z obojętną miną obserwując, jak Icar z trudem unosi się na łokciach.
Dreher podniósł dłoń, najprawdopodobniej przekazując tym samym sygnał swojemu wspólnikowi. Kości odgradzające chłopakowi ucieczkę zadygotały, a następnie z odrażającym dźwiękiem kruszenia osunęły się w głąb wydrążonych między kamiennymi kostkami tuneli. Zniknęły, prezentując scenkę doprowadzającą mój żołądek do mocnego zaciśnięcia się w supeł. Aurel chwycił Icara za kołnierz jakby nic nie ważył i przesunął ręką wzdłuż metalowej obroży na swojej szyi. Zastygł, przez moment po prostu stojąc w miejscu. Wytężyłam słuch, zastanawiając się co ten pieprzony palant planował i gdy uniosłam wzrok na poczerniałe niebo zdałam sobie sprawę, że sterowiec właśnie się przemieszczał. Przykucnęłam, chcąc zmniejszyć ryzyko, że zostanę zauważona.
Stworzenie po kilku wyczerpujących minutach zawisło nad członkami Oka Horusa i po następnych, nieznośnie dłużących się oddechach na ziemię zleciała mocna lina, najpewniej mająca w sobie domieszkę jakiegoś metalu. Aurel bez zająknięcia złapał sznur, tuż potem zostając wciągniętym w samą głębie sterowca, zabierając na pokład mojego brata. Zgrzytnęłam zębami, spiesznie zerkając w kierunku blondynki. Derchis pewnie skinęła głową. Pędem pobiegłyśmy za oddalającą się maszyną, wyczekując odpowiedniej chwili, gdy kolejny żołnierz zechce wspiąć się na jej szczyt. Następna śliska linka zsunęła się na samą ziemię.
— Rea! — usłyszałam za sobą i od razu podłapałam przekaz.
Przyspieszyłam kroku, rozpoznając w postaci wspinającego się po powrozie wojskowego i nie myśląc wiele więcej krzyknęłam:
— Oi! Stój pan! — schyliłam głowę, ukrywając prawdziwą tożsamość za rodowym herbem.
— Co robicie, żołnierzu?! — odkrzyknął, ale wiedziałam, że się zatrzymał.
W paru krokach znalazłam się przy nim i w chwili gdy ja wykonałam zamach, ten podstarzały człowiek spojrzał mi w oczy. Zaskoczenie w jego zmęczonych tęczówkach jasno podpowiedziało mi, że zdążył rozpoznać oszusta, jednak szybciej pozbawiłam go przytomności, niż on zawiadomił swoich kompanów. Padł na twardą ziemię, ofiarując mi szansę, by wskoczyć na linę.
— Właź! — zawołałam do przyjaciółki.
Nie oponowała, od razu idąc za moim przykładem. Mocno przytrzymałam się chłodnego sznura, nagle czując jak bliżej niezidentyfikowana siła ciągnie mnie ku górze. Ziemia oddalała się od moich stóp, aż przeszyły mnie dreszcze. Nie chciałabym teraz spaść. Feyra posłała mi niepewne spojrzenie. Skinęłam do niej pokrzepiająco, tym także próbując pocieszyć samą siebie.
Przy otwartym wlocie na pokład doszły mnie dźwięki trwających rozmów. Głosy nakładały się na siebie, tworząc żarliwą kakofonię dźwięków. Z sercem wżynającym się w krtań wpełzłam na wybijaną deskami platformę. Nikt z obecnych nie zwrócił uwagi ani na mnie, ani na towarzyszącą mi dziewczynę. Czułam że drżę na całym ciele. Właśnie znalazłyśmy się w samym sercu tłumu ludzi polujących na moją skórę. Nie spostrzegli nas wyłącznie dlatego, że kilka metrów dalej toczyła się zajadła kłótnia. Od razu rozpoznałam ten głęboki, zachrypnięty głos, warczący do kogoś w najprawdziwszej furii.
— Co planowałaś?! Ha?! — prawie krzyknął, choć nie potrafiłam określić do kogo. Masywna postać Aurela przysłaniała mi osobę, z którą rozmawiał. — Prowadziłaś grę na dwa fronty, czy pojebały ci się rozkazy?! — odpowiedziała mu wymowna cisza. — Odpowiedz!
Poczułam jak ktoś trąca mnie łokciem w bok. Ukradkiem zerknęłam w stronę stojącej przy mnie dziewczyny, na co ta prostym gestem wskazała miejsce przy jednej ze ścian. Prawie zgięłam się w pół. Icar leżał nieprzytomny na podłodze, owinięty prowizorycznym materiałem wokół piersi. Był tak blady, że prawie pomyliłam go z trupem.
— Pragnę zaznaczyć — słysząc ten lodowaty ton na moment przestałam oddychać. — Że oprócz pracowania jako mój podwładny, masz wobec mnie spory dług wdzięczności, drogi chłopcze. — spokojny, drapieżny pomruk dotarł do samego rdzenia moich nerwów, umiejętnie podsycając budujący się we mnie ogień. — Dlatego dobrze ci radzę — właścicielka podłużnej blizny przeszła dwa kroki, nareszcie stając w świetle i dobrym polu widzenia. Wężowe oczy Forsythii spłynęły leniwie w kierunku spoczywającego pod jej nogami ciała osłabionego chłopaka. — Bacz na słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro