🔞 ︎ ༒︎ 32 ︎ ༒︎ 🔞
⚠️UWAGA: ROZDZIAŁ ZAWIERA WĄTEK PRZEZNACZONY WYŁĄCZNIE DLA DOJRZAŁYCH CZYTELNIKÓW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.⚠️
┌───── •⚔︎• ─────┐
-SNK FANFICTION-
└───── •⚔︎• ─────┘
Jeżeli mogłam być czegoś całkowicie pewna, to tego, że nigdy nie wiedziałam, kiedy mój własny umysł zmówi się przeciwko mnie i postanowi z miejsca zburzyć mój dobry humor, brutalnie przypominając mi, że zawsze powinnam mieć się na baczności.
W mętnym powietrzu unosił się nieznośny zapach wilgoci oraz uciążliwy smród zgnilizny. Czas stał w miejscu, albo w istocie wcale nie istniał, a za moimi plecami rozeszło się jedno, wyraźne i dobitne skrzypienie starych, próchniejących desek.
Nie.
Ciężkie, zwierzęce prychnięcie dotarło do każdego kąta pomieszczenia, poruszając chwiejne ściany, prawie je przy tym przewracając.
Proszę, nie.
Spróbowałam się ruszyć, ale jak gdyby w wyrazie złośliwości moje nogi wrosły w podłogę, jakbym zapuściła w niej korzenie. Czułam, że serce waliło mi tak głośno, że wypełniało całą przestrzeń pulsującym, z chwili na chwilę, przyspieszającym dźwiękiem stukania.
Błagam.
Nie chcę.
Boże, ratuj mnie!
Panika wzbierała we mnie, przesiąkała wszystkie komórki wraz z każdym następnym krokiem, zmierzającego ku mnie stworzenia. Zacisnęłam powieki w pełni świadoma, że śniłam. To był sen, mówiłam do siebie. Tylko sen. Ale mimo to, strach pozostawał tak rzeczywisty, jakbym przeżywała go na jawie. Zmożone, wściekłe warknięcie omiotło mi zroszony zimnym potem kark i załaskotało ucho.
Proszę. Niech mi ktoś pomoże.
Jeleń natarł, bez trudu nadziewając moje ciało na potężne, nigdy niechybiające poroże.
Wyrwana z koszmaru natychmiast otworzyłam powieki, biorąc głębszy, upragniony wdech, jakbym przed chwilą balansowała na krawędzi między życiem i śmiercią. Serce galopowało mi w piersi, a ja jeszcze niezupełnie otrzeźwiała wbiłam oczy w sufit. Mięśnie mi zastygły, gdy walczyłam z tłamszącym mnie strachem.
Po mojej lewej usłyszałam ciche skrzypienie materaca.
— Zły sen?
Levi uniósł się na przedramieniu i czułam, jak obserwuje mnie tymi zimnymi, teraz spokojnymi, ciemnymi oczami. Nie znalazłam w sobie na tyle odwagi, by na niego spojrzeć. Łagodność jego głosu wydała się dziwnie śmieszna i zupełnie do niego nie pasowała. Przytaknęłam krótkim skinieniem, przymykając na moment powieki, by się uspokoić.
— Przepraszam. Nie chciałam cię obudzić. — wyszeptałam żałując, że zgodziłam się na ten cyrk ze wspólnym mieszkaniem.
— W porządku. — mruknął tym firmowym bezemocjonalnym tonem i na powrót położył się na poduszce.
Emocje opadły, osuwając się głęboko na dno mojej duszy, gdzie uwiły swoje gniazdo i czekały cierpliwie. Fala przerażenia zniknęła, zastąpiona poczuciem żałosnej miałkości mojego ja i dobijającą świadomością braku sił. Czułam się mała, całkowicie bezbronna i nagle naszła mnie niewyjaśniona, irracjonalna potrzeba, by z kimś porozmawiać. Z nim porozmawiać. Nie rozumiałam tego uczucia, ale gdy leżałam przy jego boku, wyszarpnięta brutalnie ze snu czułam się... Samotna. Chciałam mieć sprzymierzeńca. Kogoś kto na chwile zajmie moje myśli, bym nie musiała skupiać się na tym, że przed chwilą właśnie umarłam. Obróciłam się na bok, twarzą do Ackermanna, nieustannie obserwowana przez parę jaśniejących w mroku oczu.
Zauważyłam, jak jego brew drgnęła lekko ku górze. Wyglądał tak jakby nie wiedział, dlaczego jeszcze nie rzuciłam żadną złośliwą uwagą albo nie zakryłam się kocem i kazała mu wycofać się pod samą krawędź łóżka.
— Levi.
Zyskałam jego zainteresowanie i niemal mogłam dosłyszeć myśli zastanawiające się, dlaczego nazwałam go po imieniu, skoro mianowałam go Panem Marudą. Nie odezwał się, spojrzeniem nakazując mi mówić. Palcem przesunęłam po fragmencie pościeli przy moim policzku, chcąc skupić się na czymś innym niż intensywności jego wzroku.
— Jacy byli twoi przyjaciele? — zapytałam nieśmiało, nie będąc pewną czy zbędzie mnie ostrą miną, czy każe mi się odwalić. — Ci, którzy dołączyli z tobą do Zwiadowców. — uściśliłam, zerkając na niego niepewnie.
Z kolei wyraz jego twarzy wyrażał zdumienie. Nie spodziewał się, że zadam pytanie, które nie było zarówno sarkastyczne jak i retorycznie. Zmarszczył nieco brwi, patrząc na mnie raczej z uwagą niż groźbą.
— Czemu o nich pytasz?
Liczyłam, że ciemność ukryje wstępujący na moje policzki rumieniec.
— Taka tam ciekawość... — mruknęłam cicho, lekko onieśmielona, bo nie przemyślałam swojego "zainteresowania".
Może to cienie płatały mi figle, ale na ustach Ackermanna pojawił się zalążęk rozbawienia. Przez chwile nie odpowiadał, patrząc w wyimaginowany punkt między nami i gdy już dochodziłam do wniosku, że nie miał zamiaru odpowiadać, podjął:
— Byli dobrymi ludźmi. — stwierdził krótko. — Właściwie najlepszymi jakich znałem. — dodał, a moje palce bez mojej wiedzy musnęły jego dłoń.
Przesunęłam opuszkami wzdłuż szorstkiej, ale ciepłej skóry, chcąc choć przez chwile poczuć przy sobie coś materialnego. Coś co nie było wymysłem mojej wyobraźni.
— Często o nich myślisz? — nie patrzyłam na niego, ale czułam, że mi się przyglądał. W każdej chwili mógł zabrać rękę, ale tego nie zrobił. Pozwalał mi na ten nieszkodliwy dotyk, pomimo że to ja częściej byłam przeciwna, by zbliżał się do mnie bardziej niż było to konieczne.
— Nie pamiętam dnia, w którym bym nie myślał.
Złączyłam nasze palce, pocierając kciukiem fragment skóry. Wiedziałam jaka była strata przyjaciela. Okrutna, bolesna i pozostawiająca zakrzywione piętno głęboko w naszych wnętrzach. Jak blizna, którą do końca życia trzeba oglądać. I świadomość, że spokojnie leżący przy mnie Levi musiał mierzyć się z tymi uczuciami sprawiała, że było mi go... Żal.
— Przykro mi.
W tej samej chwili spojrzeliśmy sobie w oczy. Wyczuł szczerość w moich ustach, a ja nie zamierzałam jej ukrywać. Nikt nie zasługiwał na takie cierpienie i nikomu go nie życzyłam, bo sama zdążyłam się przekonać, że ból w trakcie żałoby był gorszy niż cokolwiek, co może spotkać człowieka. Pewne i zwykle ostre oczy Levi'a złagodniały. Nie patrzyłam już na kogoś kto miał za zadanie poderżnąć mi gardło, gdy tylko sprzeciwię się rozkazom, a na faceta, który, chcąc nie chcąc, nosił identyczny pierścionek na palcu serdecznym.
— Wybacz mi.
Na chwile przestałam oddychać i mogłam być pewna, że na mojej twarzy odmalowało się niedowierzanie.
— Co? — szepnęłam głupio.
Palce Ackermanna delikatnie przytrzymały moją dłoń, pozostawiając mi przestrzeń na odsunięcie ręki, gdybym tylko chciała. Zamiast to wykorzystać gapiłam się na narzeczonego jakbym go nie poznawała.
Bo w istocie, tak właśnie było.
— To co wtedy zaszło. — przypomniał i chociaż wyraz jego twarzy pozostawał niezmieniony, w głosie usłyszałam nutę żalu. — W moim biurze.
Zaczerwieniłam się na samo wspomnienie. Nie musiał konkretyzować, bym w pełni zrozumiała, co miał na myśli. Zrobił coś wbrew mojej woli i ze świadomością, że nie będę chciała później nawet na niego patrzeć, ale prawda była taka, że gdybym mogła cofnąć się w czasie nie wymazałabym tamtej sytuacji... Pamięć o tym jak mnie dotykał i co mówił była moim grzechem, ale nie mogłam nic poradzić na to, że tamten seks był cholernie dobry.
— W porządku. — odparłam naśladując jego bezbarwny ton. — Chyba mogę ci wybaczyć, skoro doprowadziłeś mnie wtedy do największego orgazmu w moim życiu. — powiedziałam nim zdołałam ugryźć się w język.
Zaskoczenie przepłynęło po jego twarzy, a ja miałam ochotę palnąć się otwartą dłonią w czoło.
— Ach — usłyszałam w jego głosie zadowolenie — Zatem to tak...?
Zagryzłam dolną wargę, bo chuj się ze mną drażnił. Nie odpowiedziałam, zażenowana samą sobą i wyswobodziłam palce, wybierając jedyną sensowną opcję w tej sytuacji jaką była ucieczka.
— No nie nakręcaj się tak. — mruknęłam, odsuwając się na sensowną, w tych okolicznościach, odległość.
— Cóż, jakby nie patrzeć to ty się przyznałaś. — zauważył, a moje policzki zapłonęły jeszcze intensywniej.
Wywróciłam poirytowana oczami.
— Świetnie, ale i tak to nie było najlepsze zbliżenie jakie miałam. — odparłam zgryźliwie, chcąc obrócić się twarzą do ściany, ale nim zdołałam wykonać ruch Ackermann chwycił mój nadgarstek, przyciągając mnie blisko do siebie.
Poczułam przy swoim ciele jego tors i musiałam wygiąć plecy, by nabrać względnego dystansu.
— Levi...
— Doprawdy...? — wymruczał, a jego usta niemal ocierały się o moje. — A to dlaczego?
Wzięłam głębszy wdech i poruszyłam ręką, sprawdzając na ile mi pozwoli. Trzymał mocno. Zagryzłam dolną wargę, a jego wzrok automatycznie zleciał na linię moich ust, patrząc na mnie znowu dopiero wtedy, gdy się odezwałam.
— Bo nie doszedłeś.
Wziął głębszy wdech, a ja poczułam jak jego ciało przy mnie stężało.
— Nie chciałem tego robić. — przyznał, na co w odpowiedzi skinęłam.
Wiedziałam. Chociaż zachował się jak pierwszorzędny Pan Kutas miał w sobie tyle przyzwoitości, by samemu nie czerpać z tego korzyści. Niewielu miało w sobie tyle samozaparcia i kontroli.
— Co nie zmienia faktu, że następnym razem miałbyś pięć na pięć gwiazdek. — mrugnęłam do niego złośliwie, zyskując z jego strony pełny obrót oczami.
— Litości, Reagan...
Zachichotałam pozwalając, by zawisła między nami chwila napiętej ciszy. Cholernie głupio mi było to przyznawać, ale podobał mi się w takim wydaniu. Kiedy nie kazał mi turlać się po ziemi i był po prostu człowiekiem. Fakt, że był przystojny naprawdę dodawał mu wiele do atrakcyjności, ale to z charakterem i sposobem bycia najbardziej się liczyłam. A on... Czasami potrafił jednym słowem sprawić, że uginały się pode mną kolana.
— Levi.
Jego oczy powędrowały do moich.
— Hmm...?
Z następnym moim słowem te kobaltowe tęczówki przybrały odcień obsydianów.
— Pocałuj mnie.
Uśmiechnął się, naprawdę się kurwa uśmiechnął, po czym położył dłoń na moich plecach, dociskając moje ciało bliżej do swojego i wpijając się bez ostrzeżenia w moje usta. Głęboko zaczerpnęłam powietrza oddając gest z takim samym, intensywnym zapałem, napierając na niego z płonącym we mnie pożądaniem. Puścił mój nadgarstek, przesuwając wolną rękę na moje włosy, mocno ciągnąc. Sapnęłam na ten niezapowiedziany stanowczy ruch. Wykorzystał okazję i wsunął język między moje wargi, aż cicho jęknęłam wywołując u niego niski, zadowolony pomruk. Wbiłam palce w jego plecy, chcąc by był bliżej. By nie dzieliła nas żadna odległość. Bez ostrzeżenia kolanem rozchylił mi nogi, napierając biodrami na moje biodra. Z mojego gardła wydobył się przyciszony skowyt, na co w odpowiedzi otrzymałam ugryzienie w dolną wargę. Bez ostrzeżenia złapał mnie w talii i przerzucił pod siebie, by nade mną zawisnąć.
— Ani słowa. — powiedział, patrząc na mnie rozjarzonymi głodem oczami. — Jeśli choćby piśniesz obiecuje ci, że jutro nie usiądziesz. — wymruczał, przelotnie całując mnie w usta i nachylając się do mojej szyi.
Wygięłam się pod nim, wsuwając ręce na jego plecy i przesuwając w dół bioder, podwijając cienką koszulkę. Czy to miało być ostrzeżenie? Cóż miałam ochotę uśmiechnąć się nikczemnie. Zanim dotknęłam jego mlecznej skóry, złapał moje nadgarstki jedną ręką, unieruchamiając je nad głową. Jęknęłam cicho niepocieszona.
— Spragniona, hm...? — zadrwił złośliwie, odnajdując słaby punkt na mojej skórze i zagryzając go przyjemnie, aż wysunęłam wyżej biodra. — Dobrze, bo ja pragnąłem cię cały jebany dzień.
Dobił mnie z powrotem do łóżka i w ostatniej chwili zasłonił mi usta ręką nim głośny jęk przetoczył się przez moje gardło. Sapnął, ostatkami świadomości utrzymując jasność umysłu.
— Cholerne z ciebie utrapienie, Phoenix... — zawarczał i chociaż właśnie mnie zbeształ zrobiło mi się cholernie gorąco.
Tylko on potrafił ganić mnie i brzmieć przy tym niemożliwie seksownie.
Ponownie jego zęby zatopiły się w mojej szyi. Kręciłam się pod nim niekontrolowanie, chociaż trzymał mnie unieruchomioną i niezdolną, by się unieść. Poruszył biodrami aż zapłakałam, czując jak jego erekcja się o mnie ociera. Sapnęłam w jego rękę i napięłam się, gdy ugryzł mnie mocno.
— Masz — znowu bolesne ugryzienie — być — i znowu — cicho — i jeszcze raz.
Podniósł na mnie wreszcie wzrok, a po moich plecach przepłynął dreszcz na widok tych ostrych rysów i nieznoszących sprzeciwu oczu.
— Rozumiemy się...? — wręcz warknął, zabierając rękę z moich ust.
Pokiwałam głową, bo prawie nie byłam zdolna mówić.
— Słowa, kochanie. — wyszeptał, muskając nosem wrażliwe miejsce za uchem.
Nie miałam w sobie na tyle odwagi, by wywrócić oczami. Rozchyliłam wargi, ale żaden dźwięk nie wydobył się z mojego gardła, bo poczułam, jak jednym płynnym ruchem pozbył się całego dołu od mojej piżamy. Nieporuszony tym faktem patrzył na mnie wyczekująco.
— No więc?
Zamrugałam, z całych sił powstrzymując ogarniające mnie drżenie.
— T-ta– urwałam, czując jak jego palce przesuwają się od mojego wejścia po łechtaczkę, rozprowadzając wilgoć. Przymknęłam powieki, rozpływając się i chicho jęcząc. Zacmokał nieusatysfakcjonowany, bawiąc się moją kobiecością i szczypiąc ją dla zabawy. Mocno ugryzłam dolną wargę.
— Jeszcze raz... — rozkazał, dokładnie jak podczas naszych treningów.
Wzięłam głębszy wdech, ale układające się w mojej głowie zdanie utknęło na poziomie gardła, gdy siłą rozłożył mi nogi i zaczął pocierać łechtaczkę coraz szybciej.
— T-Tak, rozumiem... — wysapałam, napierając na jego palce.
Uniósł jedną brew, widocznie dalej nieukontentowany odpowiedzią. Nachylił się, mrucząc mi między wargi.
— Umiesz ładniej... — na końcu zdania zaczepił językiem mój język.
Westchnęłam z wysiłku, przeklinając go w myślach na każdy możliwy sposób.
— Tak, rozumiem, proszę pana.
Pieszczota stała się silniejsza i jeszcze bardziej intensywna, aż mocno wygięłam plecy w łuk, starając się nie jęczeć głośno, mimo że miałam z tym wyjątkową trudność.
— Grzeczna dziewczynka. — wyszeptał z uznaniem i po tych słowach wsunął we mnie palce. Odrzuciłam głowę do tyłu, zaciskając powieki i odruchowo wysuwając biodra w jego stronę.
— Levi... — wysapałam, gryząc wargę, bo ledwo mogłam wytrzymać.
— Uwielbiam cię taką... — wymruczał przy płatku mojego ucha, drażniąc ustami i językiem rozgrzaną skórę. — Niezdolną by wymówić choć słowo...
Oddychałam z trudem, mimo starań nie mając w sobie tyle siły, by wyplątać z jego uścisku ręce. Poczułam, jak jego ciepły oddech muska mi szyję.
— Tak kurewsko dobrze mógłbym w ciebie teraz wejść...
I po tych słowach rozpadłam się w drzazgi, kręcąc się z wibrującej w moim ciele przyjemności, aż usłyszałam jak łóżko skrzypi. Opadłam z wysiłkiem na plecy, ciężko oddychając, jakbym przynajmniej przebiegła całą Marie. Podniosłam powieki, a w ten czas Levi wysunął ze mnie palce, ku mojemu zaskoczeniu oblizując je ze spływających soków.
Nim się odezwałam on powiedział:
— Kto by pomyślał, że akurat ty potrafisz być słodka.
Zamrugałam, automatycznie czerwieniejąc.
— Od kiedy ty jesteś taki wygadany? — zapytałam, uspokajając się nieco.
Zaśmiał się, co było tak niecodziennym widokiem, że nie przejmowałam się czy się gapię.
— Zawsze dużo gadam. — stwierdził zwyczajnie. — Odwróć się na brzuch i wysuń do mnie biodra.
Zastrzyk ekscytacji wybił mnie z transu. Odsunął się na tyle, bym mogła bez trudu przekręcić się na materacu i nim wykonałam następny ruch, siłą przycisnął moją pierś do łóżka, aż odruchowo wygięłam się w łuk. Mój oddech drżał z napięcia. Zagryzłam mocno dolną wargę, bo czułam jak podniecenie spływa w dół moich ud i cieszyłam się, że Levi zdecydował tego nie komentować. Nie chciałam po raz kolejny palić się przed nim z zażenowania.
Słyszałam za sobą dźwięk zsuwanego z ciała materiału i na samą myśl tego, co mieliśmy zamiar zrobić, krew we mnie zawrzała.
— Szerzej nogi. — rozkazał, a mnie prawie zabrakło tchu.
— A-ale-
Bez zapowiedzi rozstawił mi kolana, by móc bez trudu ułożyć się nade mną, opierając się na przedramieniu i przesuwając wolną dłonią po moim brzuchu. Przymknęłam powieki rozkoszując się chwilą, gdy łagodnie muskał wargami mój kark i ramiona, chwilami nachylając się do płatka ucha, by zaczepnie go ugryźć.
— Levi... — wysapałam z głosem napiętym od wyczekiwania.
— Słucham.
Czułam przy sobie jego twarde, przyjemnie napięte mięśnie. Chciałam więcej, ale domyślałam się, że będzie przeciągał te tortury w nieskończoność. Bo taki właśnie był Ackermann. Mimo powagi z jaką się prezentował, a może raczej zwykłego posiadania większości rzeczy w absolutnym poważaniu, lubił gierki. Lubił się drażnić. Poruszyłam biodrami, ocierając się o niego z premedytacją, aż przycisnął mnie mocniej do łóżka.
— Wejdź we mnie. — nakazałam, chociaż wcale nie zabrzmiałam władczo.
— Poproś.
Przymknęłam powieki. Mogłam się tego spodziewać, ale w zasadzie od dłuższego czasu przestałam liczyć się z tym, że zachowuje się jak desperatka. Warknęłam zirytowana pod nosem.
— Proszę... — wyszeptałam, czekając aż powie coś w stylu: „jeszcze raz", gdy bez uprzedzenia poczułam, jak wolno się we mnie wsuwa.
Wyprężyłam plecy, napinając mięśnie i biorąc ciężki wdech.
— Kurwa, Reagan... — wysapał przy moim uchu, wycofując się nieco, by wejść raz jeszcze, minimalnie głębiej.
Jęknęłam cicho, chyląc głowę. Zaczął nadawać niespieszny rytm, wypełniając mnie tylko do połowy, chociaż na pewno wiedział, że kurewsko będzie mnie to frustrować.
— Głębiej... — poprosiłam, a on zaklął.
— Rea, jeśli to zrobię nie powstrzymam się...
Otworzyłam zaskoczona oczy, nie spodziewając się, że powie coś takiego. W moim podbrzuszu zamigotały gwiazdy, aż zapragnęłam więcej.
— Zrób to.
Ugryzł mnie w kark, zapierając się mocniej na jednej ręce, drugą przekładając na udo tuż pod moim pośladkiem, gdzie złapał mnie mocno.
— Nie bywam delikatny, Reagan. — ostrzegł, ale nie obchodziło mnie to.
— Levi. — to było żądanie, na które cicho się zaśmiał.
— Ostatnia szansa, kochanie.
— Miałeś zamiar przerżnąć mnie tylko do połowy? — zapytałam, wreszcie mobilizując w sobie logiczne słowa. — Wstydził byś się.
Bez ostrzeżenia złapał mnie za kark, dominująco przygważdżając do łóżka, po czym wbił się we mnie tak gwałtownie, że przed oczami zawirował mi kosmos. Poduszka dusiła moje jęki, gdy Ackermann zaczął wchodzić na całą długość, bezwzględnie i bez resztek cierpliwości.
— Ach, tak... — wysapałam zachwycona — Właśnie tak...
— Kurwa — zawarczał zniżonym głosem — Ależ ty jesteś zajebiście dobra. — powiedział szeptem, a sam ten dźwięk mógł wypieprzyć mnie na Marsa.
Przyspieszał z każdą sekundą, nie dając mi czasu, by złapać oddech aż z mojego gardła zaczęły wypadać coraz głośniejsze skamlenia. Zabrał rękę z mojej szyi, układając się nisko przy mnie i zasłaniając mi dłonią usta.
— Nie umiesz być cicho, hm...? — wysapał, samemu balansując między jawą a innym wymiarem.
Syknął z rozkoszy, pieprząc mnie jeszcze mocniej.
— Kurwa... — zapłakałam między jego palce.
— Wiem, kochanie... — wysapał, samemu powstrzymując się przed jęczeniem, chociaż w jego ustach brzmiałoby to tak niepoważnie dobrze.
To było niemoralne jak okrutnie bardzo go w tamtej chwili potrzebowałam. Nie przypuszczałam, że będę w stanie odczuwać pragnienie względem faceta, który przecież jeszcze niedawno był moim wrogiem. A tymczasem teraz próbowałam przez niego nie krzyczeć na cały cholerny pokój. Chwycił mnie za włosy u nasady głowy i pociągnął do góry aż cała się wygięłam. W moich oczach zatańczyły łzy, a jego ręka na moment zniknęła z moich ust. Poczułam jak jego wargi nieustannie całują, ssą i gryzą skórę na ramieniu, doprowadzając mnie do szaleństwa.
— Mocniej... — błagałam, zyskując z jego strony głęboki pomruk.
Bez słowa wysunął się ze mnie, przez co szeroko otworzyłam oczy. Nim zdążyłam zapytać Levi odwrócił mnie płynnym ruchem na plecy i pochylił się do moich ust, całując mnie chciwie. Oplotłam go rękami w szyi, zatapiając palce w jego czarnych, węglowych włosach. Ułożył się na przedramionach, jedną rękę wsuwając na moje plecy, by unieść mnie bliżej.
— Levi... — wyszeptałam nienasycona.
Uciszył mnie, przesuwając językiem po mojej dolnej wardze.
— Cii... — wymruczał, nachylając niżej biodra, aż poczułam jak intensywnie na mnie napiera. — Powiedz jeśli zaboli...
Po tych słowach wbił się we mnie z pełną siłą, od razu musząc na moment przymknąć powieki. Zasłoniłam sobie usta wierzchem dłoni, przygryzając fragment skóry na zewnętrznej części i oplotłam go nogami w pasie.
— Kurwa... — wydyszał, podnosząc na mnie płonący wzrok. — To uzależniające... — sapnął mi w usta. Nie miałam głowy do tego, by mu odpowiedzieć. Siliłam się, żeby nie wydać żadnego dźwięku, ale przygłuszone skamlenia i ciche jęki, i tak przedostawały się przez moje gardło. Z każdą następną minutą pieprzył mnie coraz agresywniej, bez żadnego stałego rytmu, aż byłam zdumiona, że ten właśnie uporządkowany facet mógł być tak chaotyczny.
Przesunął dłoń na mój pośladek i mocno ścisnął, przyciskając mnie znowu bliżej siebie. Mój oddech stał się urywany, a obezwładniająca przyjemność zalewała mnie z taką szybkością, że ledwo wiedziałam gdzie byłam.
— A-Ackermann... — wyjęczałam, wbijając mu paznokcie w plecy i niekontrolowanie przejeżdżając nimi wzdłuż jego skóry.
Syknął, ale ani myślał przestać. Chwycił mnie stanowczo za szczękę, zmuszając bym patrzyła w jego rozpalone oczy.
— Dojdź, mała... — nakazał, a ja nie byłam w stanie mu się sprzeciwić.
Nigdy nie przypuszczałam, że zdołam szczytować na zawołanie, ale orgazm uderzył we mnie z taką siłą, bym potrzebowała chwycić się ramion narzeczonego, jak ostatniego ratunku przed osunięciem się w ciemność. Jęknął, a przez jego twarz przemknął wyraz odurzenia. Mocno zaparł się na rękach, wysuwając się ze mnie i kończąc między nami. Ciężko oddychałam, zamykając oczy i tracąc wszystkie siły w mięśniach. Myśli i emocje wirowały mi w głowie, a ciało buzowało od przeżytego wysiłku oraz minionego haju.
Mhm, tak jak myślałam. W tej kwestii Levi nigdy nie zawodził.
Gdy tylko minimalnie się uspokoiłam, naszła mnie szczera ochota, by się roześmiać. Levi musiał zauważyć moje rozbawienie, bo uniósł na mnie brew.
— Coś cię bawi? — spytał z nutą zadowolenia w głosie.
— O tak. — odparłam i zaśmiałam się najciszej jak zdołałam, tym samym wywołując z jego strony ledwo słyszalny śmiech.
Też wiedział, że zachowaliśmy się jak para gówniarzy. Z jednej strony kreowaliśmy między sobą otoczkę nienawiści, ale z drugiej czuliśmy łączące nas przyciąganie, mimo że twardo się jemu opieraliśmy. Właściwie ja też całkiem lubiłam, gdy się na mnie wściekał...
Podniosłam powieki, z ociężałością unosząc się na łokciach i oceniając wysokość narobionego przez nas bałaganu. Posłałam mężczyźnie znaczące spojrzenie. Tak jak zawsze, gdy pytał o co mi chodziło, wygiął bez słowa jedną brew.
— Nie masz zamiaru tego posprzątać? — spytałam logicznie, bo przecież Pan Maruda był gotów ukrzyżować za niepomyte naczynia.
Zamiast z namysłem przytaknąć, na jego usta wpłynął grzeszny uśmieszek, aż zamrugałam zdumiona.
— Cóż, w tej chwili nie miałoby to większego sensu. — mruknął, schylając się i zmuszając mnie do ponownego położenia się na materacu.
Uderzył we mnie gorąc, bo nie musiał mi tłumaczyć, bym wiedziała, co miał na myśli. Widząc jak na moje policzki wpływa pokaźny rumieniec Levi ucałował mnie delikatnie w czoło.
— Jesteś piękna, Reagan. — wyszeptał, kompletnie wyprowadzając mnie z równowagi.
Speszona odwróciłam głowę, ale Ackermann chwycił mnie za szczękę i zmusił bym na niego spojrzała. Zagryzłam dolną wargę.
— Masz ochotę na drugą rundę...? — zapytał z wrednym uśmiechem, a ja nie musiałam odpowiadać żeby wiedział.
Musiałam przyznać, że to nasze pojednanie było osobliwe.
I trwało odrobinę dłużej niż tylko dwie rundy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro