︎ ༒︎ 17 ︎ ༒︎
┌───── •⚔︎• ─────┐
-SNK FANFICTION-
└───── •⚔︎• ─────┘
— Szczerze mówiąc nie wyglądasz jakbyś cieszyła się na jego powrót.
Feyra popatrzyła na mnie z krzywą miną, jakby tym sposobem próbowała nakłonić mnie do uśmiechu. Nieśpiesznie przemierzałyśmy ulice Trostu, a ja radowałam się urokami ciepłego dnia póki jeszcze mogłam. Bo wiedziałam, że jak stanę przed obliczem Erwina wstąpienie do służby będzie nieuniknione. Na samą myśl musiałam przymknąć powieki. Jeszcze trochę, Reagan... Już niedługo będziesz mogła zamachać do Zwiadowców chusteczką.
— Właściwie wyglądasz jak operator pieca krematoryjnego.
Na to stwierdzenie obejrzałam się na dziewczynę z konsternacją.
— A to niby czemu?
— Bo jesteś skrzywiona, a w krematoriach ponoć strasznie jebie.
Westchnęłam. Ona i te jej porównania...
— Wierz mi, staram się.
Zmierzałyśmy w stronę bramy skąd mogłyśmy obejrzeć pochód wracających żołnierzy. Mieli pewne sprawy do załatwienia w Kharanes, zapewne związane z jakąś nadchodzącą misją i to właśnie w nim spędzili sześć miesięcy. Ich powrót miał odbyć się przez terytorium tytanów. Nie otrzymałam dokładnej informacji z czym wiązał się dzisiejszy plan, ale byłam ciekawa jak wielu na jego rzecz straciło życie.
— To postaraj się bardziej. — odparła szeptem. — Ludzie patrzą.
— Słuchaj, to część mojej sztuki. Gram właśnie przejętą żonę, która obawia się o życie swojej miłości! — położyłam teatralnie dłoń na czole, jakby od tygodnia męczyły mnie obawy i teraz cierpiałam na migrenę.
Feyra spojrzała na mnie w sposób, jaki patrzy się na idiotę.
— Może podsunę ci jeszcze szezlong, żebyś mogła dramatycznie na nim spocząć?
— Ach! Ty zawsze się o mnie troszczysz, kochana! — zawołałam, chwytając się przejęta za serce.
Pokręciła z dezaprobatą głową.
— Nawet nie wiesz ile lasek chciałoby być na twoim miejscu. — mruknęła oskarżycielsko.
Podniosłam na nią brew.
— Nie mów mi, że ty też.
Wzruszyła ramionami, ale nie wyglądała na specjalnie zainteresowaną.
— Levi jest cholernie gorący, więc nie pogardziłabym. — odparła, odrzucając kaskadę blond włosów na plecy.
Parsknęłam rozbawiona. Prawda, Ackermann posiadał swoje przebłyski, ale w swoim życiu chyba nie spotkałam chłodniejszej od niego osoby.
— Wiesz, nie liczy się tylko wygląd.
— No jasne, co nie zmienia faktu, że on dodaje znacznie więcej do fajności. — stwierdziła uparcie.
— Pewnie, to całkiem przyjemne spotykać się z kimś kto jest przystojny. — zgodziłam się, powolnie kiwając głową. — I to miłe, że przy Levi'u jest na co popatrzeć, ale zapewniam cię, że oprócz ładnej aparycji jest też chujem.
Dziewczyna zaśmiała się szczerze, rzucając mi frywolny uśmiech.
— Tacy są najlepsi.
Machnęłam na nią ręką, decydując się zakończyć w tym miejscu dyskusję.
Przecisnęłyśmy się w tłumie gapiów, lawirując między labiryntem ludzi, gdy z oddali jeden z kilkudziesięciu mężczyzn wskazał na miejsce, gdzie w głębi miasta znajdowała się brama i zakrzyknął:
— Patrzcie! Idą!
Zmrużyłam oczy, a Feyra uniosła wyżej głowę. Majaczące sylwetki koni poruszały się niespiesznie, a kroczący przy nich żołnierze powłóczyli nogami i chylili głowy, upodabniając powrót z misji do pogrzebowego marszu.
— Cholera, jest ich przynajmniej siedemdziesiąt pięć procent mniej... — szepnęła mi do ucha dziewczyna.
Z jakiegoś powodu ta myśl wzbudziła na moim karku dreszcz. W milczeniu patrzyłam na pokonanych Zwiadowców, domyślając się w tamtym miejscu, że niezależnie jaki był cel podróży i tak nie został on osiągnięty.
— Pieprzeni samozwańczy bohaterowie... — czyiś męski, teraz zirytowany głos rozbrzmiał za naszymi plecami, zwracając tym samym naszą uwagę. — Nic tylko żerują na naszych podatkach. Nigdy nie mieliśmy korzyści z tego, że utrzymujemy ich cholerną frakcję...
— Oczywiście. — odparł drugi niepocieszony głos. — Zawsze wracają z tymi samymi żałosnymi minami, jakby ich stan miał nam cokolwiek wynagrodzić.
Czułam, że stojąca u mojego boku Feyra wściekle zaciska palce w pięści i nim zdążyłam powiedzieć choć słowo, ona odwróciła się do rozmawiających mężczyzn, marszcząc przy tym brwi.
— Zwiadowcy mają jaja, by ginąć dla dobra wszystkich ludzi, a ci nadal mają czelność na nich narzekać. Pan z kolei jaj nie ma, ale pańska żona jakoś to znosi, no nie?
Moje brwi poszybowały do góry i aż musiałam zakryć dłonią usta. Dwójka tęgich facetów patrzyła na nią, jakby właśnie przemówił do nich jeden z Jeźdźców Apokalipsy, a ja w ten czas starałam się nie wybuchnąć śmiechem.
— Co ty, kurwa, powiedziałaś?! — właściciel pokaźnego wąsa i wypełnionych wkurwieniem ciemnych oczu przestąpił krok w jej stronę.
Jego towarzysz napiął gniewnie mięśnie, mierząc blondynkę morderczym spojrzeniem, ewidentnie pragnąc jej w ten sposób dać do zrozumienia, że wystarczyło jeszcze jedno słowo, by ta zaczęła żałować, że w ogóle się odzywała. Ale zdawało się, że znałam Feyrę na tyle dobrze, że zupełnie nie zdziwiłam się gdy dumnie wyprostowała plecy i zaplotła ręce pod biustem, rzucając nieznajomym wyzwanie.
— Że jest Pan obrzydliwą świnią. — oświadczyła zwyczajnie, nie ruszając się z miejsca.
Chwile temu te wściekłe oczy i czerwieniejące policzki szczerze mnie bawiły, ale z doświadczenia wiedziałam jakie najczęściej niosły za sobą skutki. Facet zakasał rękawy lnianej koszuli, ruszając się z miejsca, by zbliżyć się do nieporuszonej dziewczyny. Podszedł do niej przy akompaniamencie uderzających o kamienną drogę kopyt, a nasza dwójka na moment straciła zainteresowanie idącymi przez miasto Zwiadowcami.
— Ty pieprzona kurwo... — wycedził ze spływającą mu z języka trucizną i coraz mniej podobało mi się, że przyjaciółka dalej stała w miejscu.
I po chwili zorientowałam się, że miała zamiar z godnością przyjąć cios. Nim mężczyzna wyprowadził zamach weszłam mu w drogę, stając między nim, a moją debilną koleżanką. Nie patrzyłam na nią, ale przeklęłam ją w myślach. Jeśli miałaś zamiar pyskować jakiemuś staremu dziadowi, to miej chociaż siłę, by przyjebać mu zanim on to zrobi. Wąsaty mieszczan spojrzał na mnie z konsternacją, krzywiąc się niezadowolony.
— Złaź mi z drogi. — syknął, ale ani drgnęłam.
— Nie.
I ta odpowiedź spowodowała, że zawrzała w nim furia.
— Ty-
— Oi.
Zamrugałam i machinalnie przekręciłam głowę w bok, dopiero po minucie orientując się, że kilka kroków od nas zatrzymał się czarny koń. Podniosłam wzrok na niewzruszoną sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny i z zaskoczeniem przyjrzałam się jego zdegustowanym oczom. Nieznajomy, który właśnie miał zamiar przywalić mi pięścią zamarł w pół kroku, a wyciągająca do mnie dłoń Feyra zatrzepotała rzęsami.
Levi obrzucił mnie ostrym spojrzeniem, ale odniosłam wrażenie, że jego złość nie była wcale skierowana we mnie, po czym wbił wzrok kobaltowych oczu w zdezorientowanego faceta. Gdy znowu się odezwał miałam wrażenie, że jego głos mógłby kruszyć kości.
— Bądź łaskaw nie dotykać mojej żony. — wycedził tak, jakby zwracał się do ohydnego owada.
Otworzyłam zszokowana usta, ale zaraz później je zamknęłam. Słyszałam jak Feyra bierze za moimi plecami głęboki wdech, ale nie znalazła w sobie tyle odwagi, by ruszyć się z miejsca. Nieznajomy rozchylił powieki, zdecydowanie nie dowierzając, że Ackermann rzucał mu niewerbalne ostrzeżenie. Nie rozumiałam dlaczego to zrobił. Musiał wiedzieć, że pospólstwo już teraz nie pałało do Zwiadowców szczególną sympatią, a w tej chwili umyślnie ją podburzył. Zagryzłam wargę, nic nie mówiąc.
— Słucham? — ton głosu grubego mężczyzny podwyższył się o oktawę i choć dalej buzował w nim gniew teraz nie był już taki zdecydowany.
Jego towarzysz bez słowa zbliżył się o krok, umyślnie unikając niebezpiecznego spojrzenia Kapitana i położył przyjacielowi dłoń na ramieniu. Nie odezwał się, ale tamten z pewnością zrozumiał przekaz. Spojrzał na jego rękę, marszcząc brwi i ostatecznie się wycofując. Oboje postąpili kilka kroków do tyłu i mamrocząc coś pod nosem odeszli, znikając w tłumie obserwujących całe zdarzenie ludzi.
Stałam jeszcze przez chwile całkowicie osłupiała, bo ciężko mi było przetrawić to, czego właśnie byłam światkiem.
— Reagan.
Uniosłam wzrok, zauważając, że Levi przygląda się wyrazowi mojej twarzy z nieodgadnioną miną.
— W porządku? — zapytał bezbarwnie i nie potrafiłam określić czy pytał mnie na serio, czy ze względu na obecność wszystkich patrzących na nas osób.
Zdobyłam się jedynie na lekkie skinienie. Przyjął je krótkim kiwnięciem, płynnym ruchem ręki popędzając ciemnego konia.
— Będę czekał na ciebie w biurze. — oznajmił, nie zamierzając raczyć mnie żadnym słowem wyjaśnienia, pozwalając by jego wierzchowiec wznowił marsz.
Patrzyłam jak Levi zbliżył się do postaci czekających na niego członków Oddziału Specjalnego i nie patrząc na nich ruszył przed siebie. Dostrzegłam jak Petra odwraca w moją stronę głowę i zmusza się do delikatnego uśmiechu. Uniosłam do niej rękę w geście przywitania, wyczuwając jej niepewność. Musiała wiedzieć, że plan z moim dołączeniem do grupy Ackermanna ostatecznie został zaniechany, a sposób w jaki na mnie popatrzyła podpowiedział mi, że zastanawiała się co było tego przyczyną. ,,Zrobiliśmy coś nie tak?". Posłałam jej swój najpiękniejszy uśmiech.
Feyra w ten czas przekrzywiła na mnie głowę, wbijając wzrok w mój profil.
— Co to, kurwa, było?
Zerknęłam na nią kątem oka, ganiąc ją w milczeniu.
— Cicho. — mruknęłam i jak gdyby nigdy nic ruszyłam w stronę kwatery Zwiadowców.
— Rea! — szepnęła na tyle cicho bym tylko ja mogła ją usłyszeć, ale równie głośno żebym poczuła się, jakby szarpnęła mnie za ramiona i mocno potrząsnęła.
Zmarszczyłam brwi gryząc wnętrze policzka.
— Tak, dla mnie to też cholernie dziwne. — burknęłam, bo nieprzyjemne uczucie niepokoju ściskało mi żołądek. — I bynajmniej nie mam pojęcia co mu odwaliło...
Dziewczyna przez chwile patrzyła jak gapię się w drogę, ale nie potrafiłam stwierdzić o czym mogła myśleć.
Zachowanie Pana Marudy było... Niecodziennie. Nawet nieco podejrzane, mogłabym rzec. Znaczy rozumiałam, że miał odgrywać rolę przykładnego męża, ale tego typu cyrk nie leżał w puli jego obowiązków. Może po prostu w rzeczywistości Levi, podobnie jak ja, był cholernie dobrym aktorem?
— Ej — podniosłam głowę, by spojrzeć na z zadumaniem mówiącą blondynkę — Może jednak podobał mu się wasz ostatni raz?
Moje oczy automatycznie powędrowały w stronę nieba, gdzie wzrokiem szukałam oznak boskiej obecności.
— A może po prostu miał lepszy dzień? — odparłam z przekąsem, po prawdzie nie wierząc we własne słowa i przyspieszyłam kroku.
Jeżeli ten facet miał lepszy dzień znaczyło to tyle, że za murami w ziemię przywaliła asteroida i zaraz wszyscy mieliśmy umrzeć. Blondynka zrównała się z moim tempem, chwytając mnie pod rękę i barwnie gestykulując.
— Myślę, że dzień kiedy cię przeleciał był najlepszym w jego życiu.
— Jesteś niemożliwa.
Dotarłyśmy do bazy Korpusu Zwiadowczego po niecałych piętnastu minutach. Wewnątrz panował gwar, a wokoło roiło się od zajętych swoimi sprawami żołnierzy. Feyra opuściła mnie nim przeszłam przez próg tłumacząc się swoimi, niecierpiącymi zwłoki sprawami i pożegnała się, życząc mi na odchodne miłego wieczoru z narzeczonym. Odpowiedziałam jej jednym niepocieszonym glansem spod byka i skierowałam się prosto do pokoju, w którym miał czekać na mnie Kapitan Maruda.
Zastukałam trzy razy w ciężkie drzwi i przekręciłam gałkę w chwili, kiedy po drugiej stronie rozbrzmiało niezobowiązujące "proszę". Weszłam do środka przywitana nieskalaną kurzem czystością i całkowicie uporządkowanym biurkiem. Byłam już kilka razy w jego dormitorium, ale z jakiegoś powodu za żadnym razem nie skupiłam większej uwagi na całokształcie. Za pierwszym razem znalazłam się w jego pościeli, kiedy zafundował mi trening na kacu, a drugi raz...
Przestąpiłam z nogi na nogę, przygryzając dolną wargę. Jeżeli miałam być szczera mimo absolutnego porządku pokój był stosunkowo pusty. Na półce koło biurka stało kilka książek, a na samej ladzie znajdował się plik dokumentów, naftowa lampa i czysty kubek z ciemną herbatą. Levi nie wydawał się przywiązywać wagi do przedmiotów, więc może dlatego nie miał ich tu za wiele. Kiedy mój wzrok na moment zawisł na wysokości mglistej pary unoszącej się z naczynia po czasie skojarzyłam, że w pomieszczeniu zaległa cisza, a mężczyzna, w którego zwyczaju leżałoby rzucenie uwagą typu: ,,skończ się gapić" obecnie obserwuje mnie z dystansem. Był spokojny, opierając się biodrem o kant stołu i bez słowa przyjął świadomość, że zdałam sobie sprawę z jego bacznego spojrzenia, ale w dalszym ciągu pozostawał niedostępny.
Spuściłam wzrok na ziemię, zwilżając językiem wargi.
— No więc jacy oni są? — spytałam bezsensownie.
Jakoś nie byłam pewna czy w ogóle powinnam zaczynać konwersację, ale nie podobało mi się otaczające nas milczenie.
— Pytasz o tytanów? Cóż, mało urodziwi, jak mniemam.
Coś w sposobie jego mówienia brzmiało... Inaczej. Byłam pewna, że to dalej był ten sam apodyktyczny i chłodny Levi, ale miałam wrażenie, że pojawiło się w nim coś jeszcze. Jakby stał się dla mnie bardziej... Ludzki. A to nie zdarzało mu się często.
Postanowiłam zagrać zupełnie niewzruszoną Reagan, którą przecież na co dzień byłam, więc zaplotłam ręce pod biustem i przekrzywiłam na niego głowę.
— Skoro żyjesz wychodzi na to, że cholernie ciężko jest się ciebie pozbyć, hm?
W jego kobaltowych oczach zatańczył jaskrawy płomień, a przez bladą twarz przepłynął cień.
— Tak. — mruknął, patrząc mi prosto w oczy. — Kurewsko bardzo.
Przełknęłam supeł zaciskający się na moim gardle i z namysłem pokiwałam głową, niby analizując jego wypowiedź pod kątem literackim i fonetycznym. Wniosek - całkiem pasowały mu przekleństwa.
— W każdym razie wezwałem cię, ponieważ mam ci coś do przekazania. — oświadczył luźno, biorąc do ręki plik zapisanych cienkim drukiem kartek i podał mi, cierpliwie czekając aż ruszę się z miejsca.
Zmarszczyłam brwi i po chwili wahania wzięłam od niego papiery, rzucając mu krótkie, pytające zerknięcie, ostatecznie decydując się przejrzeć zawartość. Moje oczy bezbłędnie wychwyciły znajomą nazwę Wyższej Szkoły Inżynierii i w tempie błyskawicy przecięły wiadomość o przyjęciu na uczelnie Pana Icara Phoenixa. Wbiłam wzrok w pochyły ślad po eleganckim stemplu. Im dłużej patrzyłam tym większą suchość czułam w ustach. Podniosłam głowę zmuszając się, by nie rzucić stojącemu naprzeciw mnie brunetowi podejrzliwego spojrzenia. Zamiast tego wydusiłam:
— Czy to...
— Zgodnie z umową. — odparł od razu, a ton jego głosu zdawał się być w ogóle nieporuszony faktem, że właśnie przekazał mi przepustkę, o którą walczyłam dla brata tak długo.
Przesuwałam opuszkiem palca po chropowatej powierzchni kartki, przez chwilę zastanawiając się, co powinnam zrobić. Nie mogłam decydować za Icara, więc z pewnością solidnie przedyskutuję z nim ten temat, jednak co byłoby gdyby ostatecznie zgodził się opuścić wojsko i wybrał się na akademię...?
— Dlaczego to robicie? — zapytałam bezbarwnie, unosząc gniewny wzrok znad kaligrafowanego tekstu.
Levi nie wydał się zaskoczony moim pytaniem, komentując go jedynie uniesioną brwią. Nie odpowiedział, patrząc jak moje ręce powoli się napinają, a dłonie niekontrolowanie drżą. Nie ufałam im. Chociaż do tego czasu Erwin udowodnił, że zrobi wszystko, by utrzymać mnie przy życiu czułam się bardziej jak obiekt sporu, który dowódca chcę utrzymać przy sobie niezależnie jakimi środkami. A te środki cholernie mi nie odpowiadały.
Miałam nieodparte wrażenie, że coś pozostało przede mną zatajane, a odnaleziona przez Icara notatka w archiwach Hanji tylko upewniała mnie w tym przekonaniu.
— Co konkretnie?
— Do czego jestem wam potrzebna? — prawie weszłam mu w słowo, irytując się na samą świadomość, że Levi zachowywał tak diabelny spokój.
Patrzył na mnie bez cienia gniewu, mimo że musiał słyszeć budującą się we mnie bezczelność i idącą za nią frustrację. Widziałam jak jego klatka piersiowa odrobinę bardziej się uniosła, gdy cicho westchnął, a on sam nieśpiesznie ruszył się z miejsca. Bez słowa patrzyłam jak ubrany w uniform Korpusu Zwiadowczego, z tą jego charakterystyczną chustą pod szyją, podchodzi do mnie i staje na tyle blisko, by zmusić mnie do automatycznego wyprostowania pleców. Nie był wcale szczególnie wyższy ode mnie, pomyślałam. Ale nie zmieniało to faktu, że wielokrotnie czułam się jakby patrzył na mnie z góry, co teraz nie wywoływało u mnie poczucia, że mój narzeczony mną gardził. Po prostu sama jego postać potrafiła być onieśmielająca.
Chryste, to ja to pomyślałam?
Uniósł dłoń, a ja czujnie powiodłam za nią wzrokiem, studiując każdy ruch jego ręki i mrugając kilkukrotnie, gdy palcami musnął moją brodę. Aż zesztywniałam, pozwalając, by moje niezrozumiałe spojrzenie zderzyło się z jego opanowanymi kobaltowymi tęczówkami.
— Niewiele jest w świecie silnych ludzi. — oznajmił, lustrując mnie wzrokiem i już nie czułam się, jak oglądany ze zdegustowaniem i ostrożnością gad. — A wierz mi, jesteśmy w stanie wiele zrobić, by nie zmarnować potencjału.
Mrowienie w podbrzuszu wywołało dreszcz w dole moich pleców. Zagryzłam dolną wargę, zaraz później ją puszczając, ale dostrzegłam, że ten niewielki ruch nie umknął jego uwadze.
— Nawet jeśli mielibyście uczynić to siłą...? — zadałam to pytanie tak cicho, że gdyby nie dzieliły nas centymetry mogłabym wątpić czy mnie usłyszał.
Levi odgarnął mi kosmyk włosów za ucho, muskając przy tym wrażliwą skórę i sprawiając, że przez moje ciało przetoczył się prąd.
— Nawet jeśli.
Spojrzał na mnie, ale szybko odwróciłam wzrok. Odchrząknęłam, bo nie pojmowałam jak w takiej sytuacji mogłam czuć to idiotyczne pieczenie na policzkach. Cofnęłam się o krok, przytrzymując przy piersi wiadomość z uczelni, mając zamiar udać się prosto do Icara, by omówić z nim te kwestię.
I zapomnieć o przedziwnym zwarciu, które miało przed chwilą miejsce między mną, a moim udawanym mężem.
— Czy to wszystko?
Levi przez chwile wyglądał jakby zastanawiał się nad odpowiedzią, a moje nagłe zdystansowanie w jakimś stopniu go bawiło. Nie uśmiechał się oczywiście, ale czasami po prostu wiedziałam kiedy coś go śmieszyło. Wystarczyło spojrzeć w jego oczy. Jeśli nie patrzyły na mnie z mordem znaczyło to tyle, że tego dnia nie zdążył go jeszcze nikt zirytować.
— Właściwie mam dla ciebie coś jeszcze.
Uniosłam zdumiona brew, w milczeniu pozwalając mu podejść do szafy i wyciągnąć z niej schludnie złożony, zielony płaszcz Zwiadowców. Wręczył mi go bez żadnych wyjaśnień, a ja z ociąganiem obejrzałam zniszczony kaptur, po chwili całkiem rozwijając pelerynę. Materiał był stary, a krawędzie, gdzie prostą linią wiódł szew, pozostawały postrzępione świadcząc o latach intensywnego użytkowania.
Skrzywiłam się, patrząc na Levi'a z konsternacją.
— Używana peleryna Zwiadowców? — zapytałam niechętnie, co na formalny język można było przetłumaczyć jako: "drwisz ze mnie?".
Nie obejrzał się na mnie, biorąc do ręki kubek z ciepłym napojem i zabrał się za przeglądanie leżących na jego biurku raportów. Na chwile zatrzymałam się na jego dłoni i sposobie w jaki trzymał filiżankę... Chciałam wiedzieć skąd nabrał tego nietypowego nawyku, gdy on odparł bez większego entuzjazmu:
— Należała do twojej siostry.
Zamrugałam otwierając usta, ale prawie od razu je zamykając, bo zdałam sobie sprawę, że kompletnie mnie wryło.
Do Pandory...?
— Skąd... — zawahałam się — Skąd ją masz?
— Zostawiła ją w swoim dormitorium. — oznajmił i na samą myśl, że Levi potrudził się by znaleźć tę część umundurowania w miejscu, gdzie mojej siostry nie było od kilkunastu dobrych lat samoistnie zmiękłam.
Przyjemne ciepło roztopiło zastygłe części mnie i rozgrzało chłodne wnętrze, ofiarowując mi namiastkę tego upojnego uczucia szczęścia.
— Czemu mi ją dajesz?
Ackermann z cichym stuknięciem odstawił naczynie z herbatą i powiódł do mnie wzrokiem. Wyczułam niezapowiedziane napięcie.
— Wiem czego pragniesz, Reagan.
Na moment straciłam dech.
— Wiem że zależy ci na zemście i że ustanowiłaś za swojego wroga wojsko. — mówiąc to nie odrywał ode mnie ciemnych tęczówek, a im dłużej go słuchałam tym większe miałam wrażenie, że pomieszczenie wokół mnie się kurczy.
Napiera na mnie, miażdżąc mi płuca do duszności.
— I jestem gotów ci w tym pomóc.
Co?
— Co?
— Dostaniesz możliwość na wyrównanie rachunków i nawet otrzymasz dokładne dane ludzi, którzy odpowiadają za zabójstwo twojej rodziny. — rzekł z godnym podziwu wyrachowaniem. — W zamian jednak będziesz nam winna posłuszeństwo.
Zatem w taki sposób chciał ze mną to załatwić... W pewnym sensie w ogóle nie dziwiło mnie, że dowiedział się o całej sprawie, choć musiałam przyznać, że zdumiało mnie, kiedy zrozumiałam, że poświęcił czas na reaserch. Jednak wydawało się, że było to do przewidzenia? W końcu mieli swoje powody, by uparcie chcieć utrzymać mnie przy sobie...
— Dlaczego? — zapytałam, ale nie liczyłam na żadną konkretną odpowiedź.
Oczy Levi'a błyszczały niczym dwie pochodnie i coś mi mówiło, że gdybym nie była szczególnie ostrożna ogień mógłby strawić mnie w całości.
— "Nawet jeśli", pamiętasz...?
— Nie.
Przymknęłam powieki, bo odkąd przekazałam bratu tą wcześniej zatajoną przeze mnie "nowinę", on uparł się, że nie ma absolutnie żadnej takiej siły, która zmusiłaby go do wyjazdu.
— Jak możesz chcieć teraz wysyłać mnie na jakąś uczelnie, Rea? — zapytał wręcz oskarżycielsko.
Wiedziałam do czego dążył w swojej wypowiedzi i mogłam usłyszeć brzmienie słów argumentów zanim wypowiedział je na głos. Chciał wiedzieć, dlaczego zmieniłam zdanie, skoro całe przedsięwzięcie stało w opozycji do tego kim byłam i jak postępowałam.
— Rozumiem, że za wszelką cenę chcesz chronić brata — wtrąciła się zasiadająca po skosie Feyra. — Ale nie sądzisz, że to tylko kolejna próba uciszenia cię?
Oczywiście, że tak sądziłam. Mimo, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam spoczywający przed nami dokument moje myśli samoistnie powędrowały w stronę obrazu swobodnego życia jakie mógł wieść mój brat, i w dalszym ciągu tego właśnie dla niego chciałam. Ale oboje zgadzaliśmy się co do tego, że nie mogliśmy pozwolić, by stało się to w ten sposób. Za sprawą kilku rozkazów i propozycji "nie do odrzucenia". Zbyt dobrze znaliśmy okrucieństwo świata, by zaufać, że w ten sposób oboje egzystowalibyśmy z wojskiem w całkowitej symbiozie.
Wywróciłam więc oczami i niezadowolona wygięłam usta w grymas zirytowania.
— Nie powiedziałam, że chcę go tam umieścić. — sprostowałam, nie przejmując się sposobem w jaki Icar to odbierze. — Znasz mnie. Nie mam w zwyczaju układać się ze Zwiadowcami i to się nie zmieniło, co wcale nie znaczy, że obecność Icara za Siną nie mogłaby pozytywnie wpłynąć na nasze plany.
Za odpowiedź otrzymałam synchroniczne uniesienie jednej brwi.
— Chodzi mi o to — ciągnęłam, specjalnie przedłużając sylaby, by dobrze zrozumieli co chciałam powiedzieć. — Że w akademii miałbyś dostęp do archiwów.
— To nie tak — powiedziała od razu Feyra. — Archiwa najczęściej nie są dostępne dla studentów.
Dalej nie mogłam przyzwyczaić się do świadomości, że uparła się, by wziąć udział w naszym planie. Nie rozumiałam dlaczego tak zawzięcie chciała być jego częścią, ale twardo oznajmiła, że nie dość, że nas nikomu nie wyda, to jeszcze zadeklarowała jakoby ucieczka była jej na rękę.
Pod warunkiem, że będziemy mogły zabrać Andre. Mimo, że na ten moment on o niczym nie wiedział.
,,Ten pajac jest dla mnie tak samo ważny, jak dla ciebie Icar. Bez niego nigdzie się nie ruszę.", powiedziała mi wtedy. Westchnęłam na samą tą myśl.
Icar spojrzał na mnie, zdając się powoli łapać do czego zmierzałam.
— Spokojnie — powiedział z całkowicie opanowanym wyrazem twarzy i posłał mi lekki, konspiracyjny uśmiech. — Mogą być dostępne.
Kąciki moich ust uniosły się lekko do góry. Dziewczyna przez chwile bacznie skanowała nas wzrokiem i w zamyśleniu pokiwała głową.
— Serio byliście przestępcami...? — wypaliła nagle, oczywiście nie owijając w bawełnę i jak zawsze mówiąc prosto z mostu.
Icar skrzywił się zniesmaczony na to określenie, a ja rozbawiona parsknęłam śmiechem.
— Jeśliby się uprzeć, można by stwierdzić, że Robin Hood też był przestępcą.
— Robin Hood obdarowywał biednych z tego, co odbierał majętnym.
Chłopak uśmiechnął się, przytakując.
— Właśnie.
Blondynka zamrugała, nieco zmieszana i zmarszczyła na niego brwi.
— Chcesz mi powiedzieć, że ratowaliście ubogich i za to Klorva ciska w was gromami?
— Wiesz, ciężko żyje się w świecie dorosłych kiedy jest się dzieckiem. — wtrąciłam, opierając łokcie o blat. — W młodym wieku z dnia na dzień staliśmy się sierotami i nie mieliśmy pieniędzy. Degradacja dopadłaby nas gdybym nie nauczyła się kraść. — wzruszyłam ramionami.
Dziewczyna zamrugała zaciekawiona.
— Zatem to właśnie robiliście do tego czasu?
Pokręciłam przecząco głową.
— Wykonywałam różnej maści zlecenia.
Icar przytaknął i dodał:
— Nie udałoby się to gdyby nie przyjaciel rodziny.
Zgodziłam się, bo to właśnie tamten facet zorganizował mi zleceniodawców i pokazał, jak radzić sobie w szemranym świecie. Byłam mu wdzięczna za to, czego mnie nauczył i że zajął się nami pomimo, że przecież nie musiał, ale żywiłam do niego urazę po tym, jak opuścił nas bez słowa. Któregoś dnia po prostu przestał do nas zaglądać, upewniać się, czy aby wszystko z nami w porządku. Po prostu zniknął. Bez pożegnania.
Feyra w zamyśleniu żuła dolną wargę.
— Przykro mi, że musieliście przez to przechodzić. — wyszeptała, wywołując z mojej strony ciepły uśmiech.
Nie powiem jej, że "było minęło", bo nie zapomniałam żadnego wrogiego spojrzenia i ani jednego policyjnego pościgu. Wojsko zakorzeniło się w moim umyśle jako taki sam wróg jak tytani, równie bardzo groźny i śmiercionośny.
— Cóż, w każdym razie za Siną mógłbyś dotrzeć do informacji odnośnie świata zewnętrznego. Wszystkie nowe dane muszą natychmiast być raportowane do głównego ośrodka władzy, dlatego nie ukrywam, że przyjemnie by było gdybyś zakręcił się wokół dworu królewskiego.
Icar parsknął, odchylając się do tyłu.
— Jasne i co jeszcze? — wręcz fuknął, a jego spojrzenie świadczyło o tym, że musiałam postradać rozum. — Jestem majsterkowiczem, nie wytrenowanym szpiegiem.
Wywróciłam oczami na jego odpowiedź.
— Masz najlepsze gadane z całej naszej trójki, więc nie wmówisz mi, że nie potrafisz wyciągnąć kilku informacji od radców króla. — obrzuciłam go znaczącym spojrzeniem.
Nie musiał od razu stawać się maskotką szlacheckiego środowiska, ale wystarczyło, że wślizgnie się na salony. Plotki leżą w ludzkiej naturze, dlatego mimo istnienia "poufnych danych", po czasie ewoluują one w informacje całkowicie powszechne, poprzedzane jedynie bojaźliwym: "nie wiesz tego ode mnie".
Chłopak otworzył usta, ale zaraz potem je zamknął, w niepocieszeniu marszcząc nos.
— Co to mają być za "informacje"? — dopytał, a ja uśmiechnęłam się w duchu.
Cieszyłam się, że posiadałam umiejętność szybkiego przeciągania go na swoją stronę.
— Związane ze światem za murami. — odparłam od razu i zastanowiłam się przez chwilę. — No i może przy okazji zorientuj się, czy ktokolwiek słyszał o Aqua Regi.
Icar kiwnął, a siedząca obok blondynka postukała palcem w stół.
— Jeżeli chcemy się ukryć... — zaczęła wolno, dalej zastanawiając się nad wypowiadanymi słowami. — Dlaczego nie spróbujemy w Podziemiu za Siną?
— Na pewno nas tam znajdą. — odparłam szybko. — O ile wejście i nie zwrócenie uwagi straży mogłoby się udać, tak wyjście w razie niebezpieczeństwa byłoby niemożliwe.
Poza tym półświatek Podziemia był miejscem, od którego nawet skazańcy woleli trzymać się z daleka. To była kraina oderwana od rzeczywistości i nie uważałam, by jakoś wyjątkowo różniła się od widma więzienia. Bo mimo, że rząd publicznie o tym nigdy nie powie, miasto pod stolicą funkcjonowało jako duża, zbiorowa cela.
Pokiwała głową i powiodła wzrokiem na wiszący przy ścianie zegar, po czym ożywiona podniosła się na równe nogi.
— Kurwa, już tak późno! — zawołała, ku naszemu zaskoczeniu zrywając się z miejsca. — Jeżeli coś jeszcze ustalicie dajcie mi później znać! Z dziewczynami mamy całonocne chlanie, więc zobaczymy się albo w przyszłym wcieleniu, albo jutro po południu. — to powiedziawszy pędem ruszyła do drzwi, odwracając się ostatni raz w naszą stronę, by nam zamachać. — Do później!
I tyle ją widzieliśmy. Pokręciłam ze śmiechem głową, a Icar zajrzał mi z namysłem w oczy.
— Nie zaprosiła cię? — spytał cicho z wyczuwalną w głosie urazą.
Posłałam mu rozbawiony uśmiech i sama wstałam. Rzeczywiście straciliśmy rachubę czasu.
— Zaprosiła. — przyznałam. — Ale odmówiłam.
— Dlaczego? — wygiął na mnie pytająco brew.
— Bo wolę położyć się spać. — zaśmiałam się, a on kilkukrotnie zamrugał.
— Starzejesz się.
Zebrałam ze stołu rozrzucone papiery.
— Sprawdziłam i jutro odpływa twój prom. — poinformowałam go, a on już otwierał usta, by wyrazić swoje obiekcje, kiedy mu przerwałam: Nie wzbudzajmy podejrzeń, Icar. Zagrajmy w ich grę.
Zamilkł odprowadzając mnie do drzwi i obrzucając łypnięciem spod byka. Wykrzywiłam usta w dezaprobującym uśmiechu, unosząc dłoń w geście pożegnania.
— Nie siedź za długo. — poprosiłam.
Wywrócił oczami.
— Jasne, mamo.
Kiedy wróciłam do pokoju i stanęłam w pustym progu naszła mnie bezsensowna myśl, że bez Feyry między tymi ścianami było strasznie pusto. Jakoś przywykłam do tego, że gdy wracałam do dormitorium ona czekała na mnie, by opowiedzieć mi wszystkie najnowsze newsy albo zjawiała się w przejściu niczym przywołany dżin ze złotej lampy i wyrzucając ręce do góry mówiła: "Nie uwierzysz co!".
Te wspomnienia załaskotały przyjemnie miejsce na poziomie mojej klatki piersiowej, przysparzając mnie o niechciany uśmiech.
Po zmyciu z siebie osobliwego dnia położyłam się do łóżka, usypiając po niemiłosiernie dłużącym się czasie i zapadając w lekki, czujny sen. Gdy zostawałam sama spałam dość płytko, choć nie z własnej woli, bo umysł nie pozwalał mi na głęboki sen, dlatego potrafiły obudzić mnie niekiedy naprawdę ciche dźwięki.
Takie jak głuche skrzypienie podłogi.
Otworzyłam oczy i zamarłam.
Nie byłam już jedyną osobą w zatopionym w czerni pokoju, a stojąca przy moim łóżku postać patrzyła na mnie zimnymi oczami. W mętnym księżycowym świetle byłam w stanie dostrzec poszarpaną pręgę wijącą się przez większą część jednego policzka, przecinającą nos oraz wyciągniętą rękę.
Przyciskającą nóż do mojej szyi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro