Wyroki gwiazd - Edyp i Sfinks - FannyBrawne99 | JuliaCaris
Niektórzy twierdzą, że wszystko, co nas spotyka, jest już z góry ukartowane i nie można zmienić swojego losu. Niektóre historie pokazują nam jednak, że wcale tak nie jest — a to wywyższając ponad wszystko inne miłość, przyjaźń czy chęć wolności i decydowania o sobie samym. „Wyroki gwiazd - Edyp i Sfinks" od FannyBrawne99 to siedemnastorozdziałowa (razem z prologiem i epilogiem) opowieść, która rzeczywiście mówi to samo, co inne. Co jednak sprawia, że jej puenta zapada czytelnikowi w pamięć? Pewien znany mit, który w literaturze obecny jest od wielu lat. Ale od początku.
Władcom Teb, Lajosowi i Jokaście, zostaje przepowiedziane, że królowa urodzi chłopca, który zabije swojego ojca i poślubi matkę. Aby nie doprowadzić do okrutnej przepowiedni, król nakazuje porzucić noworodka w lesie, sądząc, że to rozwiąże wszystkie problemy. Jednak losu nie można oszukać tak łatwo — chłopiec zostaje odnaleziony przez pasterzy i wyrasta z niego silny i dobroduszny mężczyzna o imieniu Edyp. Wraz z osiągnięciem pełnoletności wyrusza on w podróż, podczas której między nim a nieznajomym starcem wywiązuje się sprzeczka i drugi z mężczyzn ginie. Następnie Edyp trafia pod bramę Teb, a tam już czeka na niego monstrum zagrażające mieszkańcom — okrutny Sfinks! A może... okrutna? W końcu to kobieta pół-człowiek, pół-lew. I co z tego, że jest stworem, skoro Edyp widzi w niej obiekt pożądania?
Z mitologią grecką i samym mitem o Edypie znam się nie od dziś, więc do lektury przysiadłam z przyjemnością. Gdzieś z tyłu głowy miałam co prawda pewien niesmak — w końcu Sfinksa znamy jako krwiożerczą istotę z ciałem dzikiego kota i głową kobiety, więc niby jak można by przedstawić romans Edypa i potwora od zagadek, aby czytelnik nie czuł, że zostaje zaprezentowana mu zoofilia? Cóż, autorka poradziła sobie z tym bez problemu. Zgrabnie ominęła przeszkodę, jednocześnie wymyślając boską intrygę (i tutaj nie przesadzam, bo intryga naprawdę dotyczyła bogów).
Co mogę jednak powiedzieć o wątku głównym, czyli usilnej próbie zmienienia przeznaczenia, która tak naprawdę prowadziła do jego spełnienia? Zdecydowanie to, że z początku czułam się znużona. Prolog przekazał mi ciekawe informacje o matce Edypa i jej przeszłości, jednak początkowe rozdziały (z pominięciem udziału Sfinks, oczywiście), choć nagięły mit, nie były interesujące. Nie uważam tego za błąd. Moje zdanie może wynikać z wielokrotnego przerabiania tego samego (tyle że teraz ze szczegółami) i po prostu zaczęło mnie to nudzić, bo ze zniecierpliwieniem czekałam na akcję, rozkwit kwiatów, które wyhodowała autorka. Jeśli więc o akcji mówimy... to przejdźmy do tej przyjemniejszej części.
Fabuła w głównej mierze opiera się na micie, ale tym, co zdecydowanie przykuwa w niej uwagę, jest opowiedzenie go w bardzo ciekawy sposób. W każdej innej wersji Edyp odpowiada na zagadkę Sfinksa i ten ginie, więc chłopak staje się bohaterem Teb. Tutaj toczy się to zupełnie inaczej. Zaczynając od ciekawego motywu ze Sfinksem, najbardziej muszę pochwalić autorkę za historię Iset, któraż to w tego potwora się zmienia. Nie miałam pojęcia, że można uczynić historię bohatera tak tragiczną, a jednocześnie nie sprawić, żeby ten albo użalał się nad swoim losem, albo, co byłoby w większości naciągane, zachował opanowanie i udawał, że nic go nie rusza.
Z Iset powiązana jest moja druga ulubiona część fabuły, czyli bogowie. Pomysły Hery i Afrodyty niekiedy mogły wydawać się chaotyczne i małostkowe, ale jest na to prosta odpowiedź — to boginie, a boginie w końcu tak już mają! Pomijając jednak ich sprzeczki, wątki z Izydą, Hekate, Aresem czy Harmonią pięknie dopełniały układankę i sprawiły, że nie poczułam, iż coś mnie omija, coś dzieje się znikąd. Jeśli mówić zaś o samej zmianie przeznaczenia, naprawdę cieszę się, że do niej doszło. Przez te kilkanaście rozdziałów mogliśmy śledzić poczynania bohaterów, ich motywacje, uczucia i historie, a na końcu czekało nas coś zupełnie innego od zakończenia mitu, jakie znamy. Urzekły mnie, można by powiedzieć „drobne", rozgałęzienia powieści — lekkie odskocznie wymyślone przez autorkę, które utwierdzają czytelnika w przekonaniu, że ta historia jest retellingiem (choć i bez takich zabiegów tak jest, ale mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi). Wątek Chloe czy Tyrsa, córki i samotnego ojca, który później okazał się [SPOILER] kochankiem Jokasty wychowującym ich dziecko złapał mnie za serduszko. Sama ciąża i jej ukrywanie nie było naciągane. Ostatecznie w końcu wszyscy myśleli, że królowa zachorowała na kilka miesięcy i przez tę chorobę nie pozwalała prawie nikomu zaglądać nawet do swoich komnat, w tym Lajosowi. Tyrs za to miał stracić żonę przy porodzie — spisek godny pogratulowania. [KONIEC SPOILERA] Ponadto nawet dwórka płacząca za swoim zabitym przez Sfinksa narzeczonym była ciekawą odskocznią od głównej linii fabularnej.
Aspektem, w którym nie mogę zagiąć FannyBrawne99 pod żadnym względem, jest z pewnością znajomość tego, o czym pisze. Dobry research to podstawa i nie mam zamiaru się z tym sprzeczać. Sama często mam z nim problemy, więc tym bardziej świecą mi się oczy, gdy widzę, że ktoś zadał sobie trud, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Autorka nie tylko dobrze przedstawia realia panujące w starożytności, ale także sięga po wszelakie teksty kultury, by przedstawiane przez nią mity nie odbiegały od oryginału (chyba że taki właśnie jest jej zamiar, ale o tym za chwilkę). Dodam do tego podpunktu dbanie o szczegóły, bo pośrednio właśnie z nim się to łączy. Na początku każdego rozdziału, prócz piosenki, wita nas cytat, czy to z dzieła starożytnego, czy współczesnego. Każdy z pewnością oddaje klimat i jednocześnie nawiązuje do mitologii greckiej, jeszcze przed rozpoczęciem rozdziału wprowadzając czytelnika w nastrój. Kolejno wspomnę o dopiskach, bo autorka wyjaśnia nam w nich różne wersje mitów, swoje źródła, powody, dla których przeinaczyła mity, i wiele innych. Dzięki nim czytelnik na pewno nie poczuje się zagubiony w tekście.
Nie mogę też doszukiwać się błędów w przedstawieniu tematów tabu, a ich było całkiem sporo. Zaczynając od kazirodztwa, na które skazani zostali Edyp i Jokasta, idąc przez próby gwałtów i zdrady, kończąc na pedofilii. Autorka pokazuje nam, że i coś takiego może nie odtrącać od lektury, a nawet i zachęcać. Z pewnością trudno było o tym pisać, ale zdecydowanie wyszło to na plus — chociaż czytelnicy są świadomi, jak okrutne rzeczy zostają opisane (zresztą, w złym świetle, co jest bardzo dobre), to nie czują się zniesmaczeni historią, a samymi bohaterami. I to dobrze, taki powinien być w końcu sens poruszania tych tematów. Żaden z wątków nie jest przesadzony, a jednocześnie uderza nas z taką siłą, że zaczynamy się poważnie nad nim zastanawiać. Dajmy na to skłonności Lajosa do pedofilii — zostało to świetnie opisane, a jednocześnie nie otrzymaliśmy niczego, co by nas zgorszyło, odtrąciło od czytania. Można więc ukazać coś okrutnego w sposób może nie lekki, ale zdecydowanie czytelny.
O bohaterach mogę powiedzieć wiele — z pewnością znalazłabym dla każdego po kilka cech, które nie opisywałyby go ogólnie, a szczegółowo. No, może z wyjątkiem Eurydyki, kilku dwórek Jokasty i innych bohaterów trzecioplanowych, epizodycznych. Choć nie twierdzę też, że bohaterowie są idealni. To, co na pewno można dostrzec w każdym z nich, to zdolność do przesady. Rozumiem wewnętrzne rozdarcie Edypa, Iset czy Jokasty, jednak kompletnie inną kwestią są pozostali. Nie mają znaczących powodów, by wściekać się na świat, a jednak to robią, ot tak. Najlepszym tego przykładem byłaby dwórka królowej, która utraciła swojego narzeczonego, jednak ona stanowi element komiczny historii, ta przesada jest wyeksponowana specjalnie. Przy reszcie bohaterów autorka zrobiła to jednak nieświadomie — zapomniała o dodaniu do kreacji postaci pewnego wyciszenia. Mimo to nie twierdzę, że przez to bohaterowie są nierealni i nie do polubienia. Już wam to udowadniam.
Edyp wychował się z poczuciem, że jest księciem Koryntu i kiedyś obejmie tron, a mimo to nigdy nie był rozkapryszonym dzieciakiem, który sądzi, że wszystko mu się należy. Jego zastępczy rodzice wychowali go na chłopaka o wielu zaletach, jednak to dopiero podróż do Teb i odkrycie swojej przeszłości sprawiły, że jego charakter w pełni się uformował. Zdecydowanie prościej by też było, gdyby władcy powiedzieli mu, że tak naprawdę nie jest ich biologicznym synem — dzięki temu przepowiednia nigdy nie musiałaby się dopełnić. Edyp to pogodny, odważny, sprawiedliwy i czuły chłopak, który nie odwraca wzroku, gdy widzi osobę z niższego stanu, nawet żebraka. Ma serce otwarte na każdego, tak jak na dobrego, przyszłego króla przystało. Jednak gdy po raz pierwszy spotyka Sfinks, budzi się w nim jedna z jego ukrytych cech — pożądanie. Wewnętrzny konflikt Edypa pod tym względem jest ujmujący i dzięki niemu tylko widzimy, że autorka naprawdę postarała się przy kreacji księcia. To, co zdecydowanie w Edypie lubię, to oczywiście dobre serce. Nie ma żadnych ukrytych motywów, nie patrzy na ludzi z wyższością (przy czym jego bliski przyjaciel i sługa, Prochor, z niesmakiem patrzy na kogoś niższego stanem, co jest całkiem ciekawym paradoksem). Gdy dopuszcza się złego czynu, natychmiast dopadają go wyrzuty sumienia i w żadnym stopniu nie pokazuje, że cieszy się z popełnionego przestępstwa, nawet jeśli przyczyniło się ono ludzkości.
Zdecydowanym jego przeciwieństwem jest Sfinks, córka egipskiej niewolnicy, która została nazwana tak przez matkę, która chciała udusić dziewczynkę od razu po porodzie. W swoim życiu przeżyła wiele nieszczęść — najpierw szyderstwa, potem ucieczka od własnego ojca, patrzenie na śmierć kochanka matki, w końcu nawet i jej samej — a to tylko do lat trzynastu. Kolejne nie przyniosły jej więcej szczęścia, a o tym świadczyć może przede wszystkim to, że zaczęły wykorzystywać ją dwie skłócone boginie, została zmuszona do zamieszkania w jaskini z dala od przyrodniego brata i stała się morderczynią swoich niedoszłych gwałcicieli. Choć to wszystko już samo w sobie brzmi okrutnie i zdecydowanie niesprawiedliwie, Iset (takie imię przybrała po ucieczce do Grecji) nie mogła się najbardziej pogodzić z inną rzeczą — król Lajos pożądał jej kilkuletniego brata, za którego oddałaby własne życie. Gdy więc dowiedziała się o śmierci władcy, była naprawdę szczęśliwa — oczywiście w przeciwieństwie do Edypa, który to Lajosa zabił. Iset to kobieta, która jest nie tyle silna, co na taką się kreuje. Nie chce okazywać innym swoich słabości, więc jest dla nich niemiła i wyobcowana. I właśnie za to ją lubię — zachowuje się jak lwica, choć tak naprawdę w środku jest kociakiem, którego spotkało wiele nieszczęść.
Jokasta jest kimś na kształt połączenia Edypa i Sfinks — choć żyje w luksusach, tak naprawdę ma tragiczne życie. Najpierw została zmuszona do ślubu z władcą Teb, który tylko z pozoru był idealnym mężczyzną. Potem zostało odebrane jej dopiero co urodzone dziecko. Choć wydawać by się mogło, że wszystko zakończy się wraz ze śmiercią Lajosa, wcale tak nie było. Nad kobietą ciążyło widmo męża, była przekonana, że nie zasługuje na szczęście i spokój. To dobroduszna, ale uległa i niewalcząca o to, czego chce, królowa pozostająca w cieniu przewinień własnego męża. Jokasta nie należy do typu osób, które lubię — mimo to ma w sobie to coś, co sprawia, że nie pozostaje mi całkiem obojętna. Kobieta, wbrew Edypowi i Iset, pozostawia wszystko w rękach losu i czeka na to, co nadejdzie. Jest posłuszna Lajosowi, nawet gdy ten spoczywa w grobie i nie może jej już zaszkodzić. Jednak chwilami możemy dostrzec u niej napływ własnej woli — bo czy gdyby tak nie było, królowa [spoiler] zdradziłaby męża i urodziła Chloe? [koniec spoilera]
Przy logice dostrzegłam jedną niespójność — można by powiedzieć, że wręcz małostkową, a gdy dotyczy ona bohaterów (tak jak tutaj), niekiedy trzeba przedyskutować całą kwestię, bo być może wcale to błędem nie jest, może bohaterowie taki mieli zamiar. Chodzi mi mianowicie o scenę, gdy Sfinks wpuszcza Edypa do swojej jaskini, by ten napił się wody. Ukazuje mu się wtedy nie jako kobieta-lew, a jako ona sama. Właśnie tu pojawia się ta nieścisłość — Iset kolejno grozi Edypowi, iż jeśli komuś rozpowie, że ma także ludzką postać, natychmiast go zabije. Boi się przy tym o własne życie, nie ufa księciu i ma szczerą nadzieję, że ten dotrzyma słowa. Jednak... po co to wszystko? Dlaczego się naraziła, skoro jedynym, co mogła zrobić, to przed wpuszczeniem go do siebie zmienić postać? Sfinks nie należy do osób myślących dopiero po fakcie, więc dziwi mnie to tym bardziej.
Jeśli mam na coś narzekać w opisach, to zdecydowanie na to, że było ich za mało, szczególnie w dwóch scenach — śmierci Lajosa i prawie-poronienia Sfinks. Sytuacje te zostały przedstawione zaledwie w kilku zdaniach, tak że nie zdążyłam dobrze się w nie wczuć, a już się zakończyły. Rozumiem ideę skupiania się na opisywaniu emocji bohaterów — tak, to wyszło całkiem dobrze — jednak obrazowe przedstawienie jakiegoś zdarzenia nie powinno być aż tak nieznaczące jak w dwóch powyższych scenach. Wygląd bohaterów został nam zaprezentowany z pełną gracją i bardzo mi się spodobał, co nie zmienia faktu, że opisów (a tym bardziej wtrąceń typu: „Podniosła swoje złote oczy" etc.) było na tyle mało, że nie zdążyłam dobrze rozrysować sobie w głowie wizerunku postaci, a już zapomniałam, jaki miała w ogóle kolor włosów. Opisów otoczenia widziałam zbyt mało, żebym mogła przedstawić, jak wyglądała chociażby jaskinia czy Teby. Jednym zdaniem: opisy, prócz tych emocji, to zdecydowanie to, nad czym powinna przysiąść autorka w trakcie poprawek.
Strona techniczna, mówię to bez większego zaskoczenia, skoro Fanny betuje innym, jest na wysokim poziomie. Jednak w pierwszych rozdziałach naprawdę się obawiałam — a to dlaczego? Ze względu na przecinki, które stały w miejscach, o których nie mówi żadna zasada interpunkcyjna. Raz ich nie było, kolejno już tak — nie wadziły w czytaniu, a jednak, gdy tylko bardziej się na nich skupiałam, miałam zagwozdkę: dlaczego? Całe szczęście, tych błędów nie widziałam już chyba od czwartego czy piątego rozdziału, więc śmiało mogę stwierdzić, że obejdzie się bez tłumaczenia, kiedy i gdzie przecinki są, a kiedy już nie. Myślę, że jeśli autorka przeczyta początkowe rozdziały jeszcze raz, od razu wyłapie te kwiatki i je poprawi.
Co jednak już przecinków się nie tyczy, a wciąż jest bardzo ważne, to umiejętność pisania tak, aby uniknąć powtórzeń, w szczególności „być" i „który". Pewnie każdy ma lub miał z tym kłopot. U FannyBrawne99 zdarzało się nawet, że w dłuższych akapitach można było dostrzec więcej niż pięć takich kwiatków, i to nie tylko w początkowych rozdziałach, środkowych i końcowych również. A jak się z tym uporać? Przede wszystkim uważnym czytaniem tekstu, może również podsyłaniem go innym do oceny przed publikacją. Dobrym, i chyba najlepszym, rozwiązaniem jest również wyćwiczenie nawyku używania innych czasowników i słów, czyli sprytnej podmiany. Coś w tym stylu:
„Nie był podobny do ojca" zamienić na: „Nie przypominał ojca".
„Amulet Izydy, który podarował jej Edyp" zamienić na: „Amulet Izydy podarowany jej przez Edypa".
Podsumowując, przy lekturze świetnie się bawiłam. Przeżywałam historię razem z bohaterami, tworzyłam swoje małe teorie i przypominałam sobie poszczególne mity. Kilka rzeczy wciąż jest do dopracowania, ale jestem pewna, że autorka upora się z nimi podczas poprawek bez większego problemu. Opowiadanie polecam w szczególności fanom mitologii greckiej i oszukiwania przeznaczenia, bo tego jest w historii mnóstwo. Jeśli o mnie chodzi, chętnie wróciłabym jeszcze kiedyś do tego tekstu, nawet dla samej Sfinks, która została moją ulubioną postacią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro