Szkarłatna Księga - Ziimmii | Rubyilo
Każdy z nas był kiedyś w takim punkcie swojego życia, gdy zaczynał przygodę z zupełnie nową dziedziną. Nie uwierzę, jeśli ktoś mi powie, że od razu udało mu się osiągnąć poziom mistrzowski. To tak nigdy nie działa, trzeba miesięcy, a czasem lat praktyki, by osiągnąć zadowalający poziom, nie mówiąc już o wymarzonych zdolnościach w danej dziedzinie.
Tak jest również z pisaniem, nieprawdaż? Pozycja „Szkarłatna księga" od S.H.M., a właściwie Ziimmii, jest doskonałym przykładem pracy osoby początkującej, która dopiero co wystartowała w biegu zwanym „Kto zabił ostatnią kropkę?" - czyli formowania własnych myśli, pomysłów, fantazji w tekst.
Na chwilę obecną praca zawiera siedem rozdziałów i niedawno dodaną mapę, dzięki czemu autorka nieco wyratowała się z jednego punktu, jaki chciałam zawrzeć w recenzji. Szkoda tylko, że tak późno. Zawsze byłam zdania, że zwłaszcza przy rozbudowanym fantasy warto dać obraz świata przedstawionego. Nawet jeśli ktoś nie posiada programu czy kreatora, wystarczy odręczny, schludny szkic. Bardzo cenię każdy przejaw większego zaangażowania autora, niż wymaga od niego pisanie tekstu.
Autorka na początku przedstawia całe królestwo, w którym dzieje się akcja pierwszego rozdziału. Nieco ubolewam nad takim rozwiązaniem, ponieważ właściwie zostajemy zarzuceni nazwami krain, przełęczy oraz dolin i brakuje mi tutaj zatrzymania się i skupienia nieco bardziej na opisie poszczególnych miejsc, by można je było sobie lepiej wyobrazić; może jakieś ich cechy charakterystyczne? Co prawda nazwy brzmią dla mnie niesamowicie intrygująco, jakby połączono Worldcrafta z mitologią nordycką. Ktoś w komentarzu wspomina chyba o podobieństwie do Warhammera, więc bym radziła uważać, by za bardzo się nie wzorować.
Mamy pierwszy rozdział i w jego drugiej połowie zostajemy od razu wrzuceni w sam środek intryg oraz akcji. Na zamkową biesiadę wpada goniec z listem oraz informacją o śmierci władcy sąsiedniego królestwa. Król Avelornu, Olaf, wychodzi wzburzony, przebiwszy żonie dłoń nożem. Z perspektywy naszego bohatera - księcia Elvara - taki wybuch złości jest normą, a mimo to moja pierwsza myśl na jego temat była: „dzieciak". Okazuje się, że na mocy traktatu o Sukcesji Tronu książę ma zostać nowym królem sąsiedniego królestwa - Lustrii. Niestety informacje o okolicznościach zawarcia traktatu czy o tym, jak on dokładnie działa, w tekście się nie pojawiają. Dobra byłaby tu albo rozmowa z bohaterem, który lepiej orientuje się w polityce, albo retrospekcja do tych wydarzeń, Bo dla mnie taki sposób prowadzenia narracji jest dość niekonsekwentny i pełno w nim nieścisłości.
Wracając do pierwszego rozdziału oznaczonego jako z perspektywy Elvara (swoją drogą, będziemy mieć jeszcze kolejne trzy inne perspektywy, ale rozwinę to za chwilę). Pierwsza część jest prowadzona w narracji trzecioosobowej, a gdy posłaniec dociera do zamku, zamienia się ona na pierwszoosobową księcia. Dobrze byłoby poprawić taki błąd. Sam książę (niestety, ale to jest jak najbardziej do wyćwiczenia i dlatego będę tak dobitnie wskazywać błędy, bo praca ma potencjał, ale czeka ją jeszcze wiele pracy i wysiłku autorki) wydał mi się bardzo... „nijaki". Nie zareagował specjalnie na wybuch ojca ani nie powiedział zbyt przekonująco do matki, że król ją kiedyś może zabić w przypływie szału (królowa wyszła również na dość naiwną, bo w końcu czego to chciwy król nie zrobi dla władzy?). Elvarowi przydałoby się trochę ikry, niech będzie bardziej stanowczy i wie, że jest, do diaska, przyszłym królem Avelornu, a nie popychadłem! Jednak w drugim rozdziale było odrobinę lepiej, spodobało mi się zagranie z Beliarem, bo choć trochę książę zaskarbił sobie mojej sympatii, gdy był nieco skonfundowany zachowaniem żołnierza. Jeszcze tylko tak zapytam: jak król mógł niezauważony przez żadne straże uciec i tak późno rozpoczęto jego poszukiwania? Drugi rozdział z perspektywy Elvara (czyli czwarty, bo w siódmym dostajemy jeszcze czwartego bohatera do kolekcji) jest znacznie lepszy od pierwszego, pojawiają się bardziej rozbudowane opisy. Bardzo mi się spodobał ten z przyciąganiem księcia do rzeki przez duchy, ale mam taką drobną prośbę. Jeśli już oczekujemy, że ktoś będzie czytać nasze prace, dajmy z siebie 101% wysiłku, by je stworzyć i być z nich dumni, bo jak sami robimy je na odczepnego, to jak możemy oczekiwać zaangażowania ze strony kompletnie obcych ludzi? Toteż mówię kategoryczne „nie" dla zdjęć zamiast opisów w środku tekstu! (!!! - dam nawet trzy, a kto mi zabroni). Zdjęcie czy klimatyczna ilustracja na górze bądź w mediach rozdziału? A proszę uprzejmie, ale nigdy niech nie zastępuje opisu postaci, stworzenia czy krajobrazu. To też genialne ćwiczenie, by rozwinąć plastyczność języka i lepsze posługiwanie się nim.
Nowy rozdział, mam tutaj na myśli drugi w kolejności, i nowe twarze oraz królestwo, tak, Lustrii tym razem. W przypadku tak niewielkiej informacji o krainach, władcach czy ludziach, skacząc między nimi co każdy rozdział, można się naprawdę mocno pogubić, jeśli się nie sporządza skrupulatnych notatek i nie czyta całości naraz, mając słoniową pamięć. W wielu przypadkach zostajemy w jednym, ogromnie długim zdaniu, zasypani milionem informacji i wątek nagle się kończy, przechodząc do zupełnie czegoś innego. Wybija to z rytmu oraz nieco irytuje.
Summaors jest córką tragicznie zmarłego króla otrutego rośliną, do której dostęp jedynie ma rodzina królewska Avelornu. Trochę brzmi aż za banalnie? Jeszcze po takiej reakcji króla? Na razie nie wiadomo, jak to się dalej rozwinie, ale mam nadzieję, że to nie będzie aż tak oczywiste zagranie... Summaros wyszła za to na niedoświadczoną, a do tego pyskatą, dziewczynkę, która nagle musi objąć tron. Z jednej strony rozumiem, że straciła bliską osobą i spada na nią ogromne brzemię, ale jej flegmatyczność i jakieś takie poczucie, że pozjadała wszystkie rozumy, skutecznie mnie do niej zniechęcają. To, jak się odgryzła (i w jakich okolicznościach) Asdis o gorsetach, było aż zanadto infantylne, jak na przyszłego władcę, o ile przez wojnę tronu nie zgarnie Elvar. Na razie z ich dwójki, to wolę jego niż rozkapryszoną dziewuchę (już Asdis wyszła Ziimmii lepiej, bo mimo bycia żmiją, chce działać w lepszym, wyższym zamyśle).
Jeszcze jedno pytanie do autorki: skoro Lustria i Avelorn tak się nie cierpią, to czemu wcześniej sprzedawały sobie nawzajem tajne informacje przeciw Tiranonowi?
Nie będę rozpisywać kolejnych rozdziałów, bo chciałabym, by autorka skupiła się bardziej na poprawieniu od kręgosłupa swoich głównych bohaterów i zastanowiła się nad prowadzeniem narracji, by ułatwić lekturę. Tekst czytało mi się ciężko i to niemal trzykrotnie. (Szybko tylko napomknę, że fragment z harpiami jest niesłychanie chaotyczny i rozpędzony jak rollercoaster, a Svana z roztrzęsionej dziewczyny nagle stała się pogromcą najstarszej kreatury).
Na początku, czy ktoś może mnie uświadomić, czy normalnie używa się słowa „wzdychnął", bo mój słownik PWN go nie posiada. „Wzdychać" to czasownik w trybie niedokonanym, a jego forma w czasie przeszłym brzmi „wzdychał", natomiast dokonany byłby „westchnąć" - w czasie przeszłym: „westchnął".
W całym tekście brakowało mi opisów. Pojawiło się ich kilka, ale to wciąż za mało, gdy mówimy o fantasy z autorskim światem - i to nie lada rozwiniętym. Chciałabym wiedzieć, jak bardzo rozbudowany jest zamek Avelornu, czy ma jakieś strzeliste wieże, kryształowe żyrandole czy bardziej drewniane stoły biesiadne? Czy Lustria to bardziej kraina porośnięta gęstymi borami, gdzie królują potężne świerki albo cydry? Nie trzeba opisów na pół strony, wystarczy kilka zdań czy nawet epitetów, by ubarwić tekst.
Opisywanie bardziej emocji czy reakcji, zamiast nazywania ich po imieniu, nadaje zaś większej wiarygodności bohaterom. Zamiast „- [...] Łżesz! - wrzasnęła rozgoryczona". Można zrobić:
- Łżesz! - Uderzyła z całej siły pięścią z ramę łóżka i wydała z siebie żałosny dźwięk. (no tak mniej więcej).
Będąc przy dialogach, ich zapis jest zły. Już nawet nie mówię o używaniu dywizów zamiast półpauz, ale o pisaniu wyrazów dużą literą w środku wypowiedzi czy o złym kończeniu ich. W Internecie jest od groma poradników z ćwiczeniami, jak poprawnie zapisywać dialogi.
Drugą kwestią jest sztuczność wypowiedzi. Pisanie rozmów to pewna sztuka wczucia się w charakter osoby. Nie każdy wyraża się równie poetycko, co wieszcze, czy nawet poprawnie gramatycznie. Każdy z nas ma ulubione słowa i wtrącenia. Bez nich dialogi brzmią sucho i nierealnie.
W tekście niestety roi się od błędów ortograficznych, fleksyjnych czy składniowych. Nieraz zagubił się podmiot czy orzeczenie i można było się tylko domyślać, co autorka miała na myśli. Mam problem ze zinterpretowaniem poprawności interpunkcyjnej, bo raz przecinek był, a potem w tej samej sytuacji już nie. Nawet nie pojawiały się przed takimi stałymi klientami, jak „że" czy „by" (w kontekście „aby", „żeby"), a między orzeczeniem a imiesłowem przysłówkowym czasem były, częściej nie. Nie wiem, na ile to niechlujność bądź gapiostwo autorki, a na ile jej niewiedza i „strzelanie" biednymi przecinkami jak ślepakami. Jeżeli są problemy z tym zagadnieniem, to wystarczy wpisać krótką frazę w wyszukiwarkę i wyskoczy lista, gdzie na pewno trzeba postawić znaki interpunkcyjne. Na pocieszeniem powiem, że z czasem człowiek intuicyjnie zaczyna je umieszczać, bo słyszy, gdzie powinien się znajdować przecinek w zdaniu. Niech mi tylko nikt nie powie, że tego nie słychać, a ja pijam herbatę z czymś dziwnym.
Kibicuję z całego serca autorce, by jej radość z pisania nie gasła i chciała się samodoskonalić, bo naprawdę wierzę, że za jakiś czas ta praca naprawdę stanie się dobra. Tylko trzeba w nią włożyć dużo serca, czasu i wysiłku. Wierzę, że będzie w stanie wyciągnąć kilka ważnych lekcji z tej recenzji i zastosować je w życie, by jej potencjał mógł być szerzej dostrzeżony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro