Nuriel. Czas mroku - AnotherDaydreamer- | JuliaCaris
Rozbudowane powieści fantasy, a przynajmniej te, na które trafiłam, posiadają kilka cech wspólnych — przede wszystkim własną mitologię, kilku głównych bohaterów oraz spory udział polityki w fabule. Co jest jednak ważne, najczęściej takie rzucanie się na głęboką wodę wychodzi autorom na dobre, bo tworzą ciekawe, zachęcające opowieści. A jak było z AnotherDaydreamer- i jej historią, „Nuriel. Czas mroku"? Czy po tych piętnastu, póki co, rozdziałach można stwierdzić, że autorka od samego początku wiedziała, co robić, aby napisać dobre opowiadanie?
Rejent Husanu, Arthyen, dopuścił się zdrady i podstępnie zamordował króla, by przejąć władzę. Teraz jego pragnieniem jest schwytanie zwolenników starego ustroju, w tym generała, oraz podporządkowanie sobie Zakonu Czarnego Miecza, który od zawsze był niezależny od władzy w państwie. Tak więc Catriona, przywódczyni armii, musi zbiec z ojczyzny do Saraenu, aby prosić o wsparcie, a Lavena raz a dobrze pokazać rejentowi, że z nią i podlegającym jej Zakonem się nie zadziera. Za to gdzieś daleko, w krainie bogów, zapomniana przez wszystkich bogini planuje zemstę na swoich oprawcach i niewinnych istotach. Do pokonania jej może przyczynić się magiczny, dawno zaginiony kamień zwany Nuriel. Gdy jedna z bogiń wyznacza do jego odnalezienia przyszłą królową Saraenu, ta kompletuje drużynę i razem wyruszają w podróż, która ocali ludzkość.
Chciałabym powiedzieć, że rozbudowane światy, mitologie i polityka już mnie nudzą, ale wcale tak nie jest. W każdym opowiadaniu o tej tematyce zawsze znajduję coś nowego, intrygującego i przyciągającego. Można by uznać, że w „Nuriel. Czas mroku" to, co jako pierwsze przykuło moją uwagę, było statusem społecznym bohaterów. Wszystkie ważne postacie są albo przyszłymi władcami, albo osobami wysoko postawionymi w hierarchii społecznej. Czy to jednak ubliża historii i odejmuje jej „realizmu", sugerując, że tylko ludzie znaczący coś w polityce państwa mogą przyczynić się do jego ocalenia? Wcale tak tego nie odbieram. Bohaterowie są tacy, a nie inni, ponieważ, jak zakładam, muszą wiedzieć coś o polityce i być na tyle „ważni" dla kraju, aby w ogóle dowiedzieli się o czyhającym niebezpieczeństwie. Lud o niczym nie ma pojęcia i pozwala to uniknąć zbędnych zamieszek, paniki i kłopotów. Trudno byłoby też znaleźć w głównym miejscu wydarzeń, pałacu, kogoś, kto nie pochodziłby z wyższych sfer, a nie był pokojówką czy służącym. Tutaj muszę więc przyznać, że wręcz przeciwnie, taki dobór postaci dodaje historii realizmu (o ile takowy w powieści fantasy może wystąpić).
Lekturę umilały mi głównie dwie rzeczy — a pierwszą z nich są opisy. Muszę przyznać, że pod tym względem autorka świetnie „odmierzyła" ilość opisywania do sytuacji, zachowując w odpowiednich sytuacjach dynamikę, a w innych nie tyle przedłużając, co umilając spokojne chwile przedstawieniem otoczenia czy samych bohaterów. Nic się nie dłużyło, opisy nie nużyły ani nie dominowały w sytuacjach, w których przeważały emocje i dynamika. Narracja trzecioosobowa zdecydowanie ułatwiła autorce pracę, ale myślę, że gdyby zdecydowała się na przedstawienie wszystkiego z perspektywy bohatera, któremu poświęcony jest dany rozdział, opisy wcale by mnie nie zawiodły i nie uległyby dużej zmianie.
Tym, co nieco współgra z opisami, jest styl. Do niedawna byłam zdania, że lekkość wypowiedzi posiadają głównie (żeby nie powiedzieć, że tylko) historie dziejące się w rzeczywistości, takie typowe young czy new adult z elementami humoru i szczyptą romansu. Teraz muszę jednak przyznać, że zdarzają się wyjątki. „Nuriel", niezależnie od sytuacji, w jaką nas wprowadza, ma w sobie właśnie tę lekkość i płynność. Nic nie zgrzyta, a wątki, nawet jeśli z balu przeskakujemy do informacji o zdradzie regenta, zachowują to samo lekkie pióro i łatwo, wręcz z przyjemnością, się je czyta.
Jeśli chodzi o samą mitologię, to zawsze jest element, na który niby tylko zerkam kątem oka, ale mam co do niego wielkie nadzieje. „Nuriel" prezentuje nam kilku głównych bogów, a wraz z biegiem fabuły, gdy przydarza się ku temu okazja, poznajemy związane z nimi i ich dziećmi mity. Tutaj muszę pochwalić autorkę za pomysłowość, ponieważ wymyślenie nadprzyrodzonych istot i ich dziedzin to jedno, ale już historie związane ze stworzeniem jakichś punktów geograficznych czy praw to drugie. Gdy więc wiemy, że Hessan jest odpowiedzialny za stworzenie emocji u ludzi, autorka nie pomija także legend o jego dzieciach i innych potomkach.
Logika nie poczęstowała mnie dziurami fabularnymi, co w rozbudowanych uniwersach czasami się zdarza. Uważnie śledziłam tekst, próbując znaleźć jakąś nieścisłość, ale żadnej nie dostrzegłam. Jeśli jednak któraś się przemknęła, sądzę, że nie zaważyłaby na losach historii.
Bohaterów w powieści jest całkiem sporo, a stanowią dla mnie ten drugi element, który nie pozwalał mi się oderwać od lektury. Główni są do polubienia bez względu na to, jak się zachowują. A dlaczego tak mówię? Ponieważ sporą rolę odgrywa tu ich kreacja, przy której autorka, co widać z daleka, naprawdę się postarała. Ci drugoplanowi (król Saraenu, Ravelyn), mimo swojej prawie znikomej roli, dają z siebie wszystko, aby zapaść czytelnikowi w pamięć. Tak więc wiemy, że ojciec Orgorna jest surowy, ale nade wszystko stawia dobro swojego ludu. Członek Zakonu Czarnego Miecza ceni wolność, a dla osoby, którą kocha, mógłby poświęcić własne życie. Co jednak tyczy się postaci trzecioplanowych... Powiem tyle: miały potencjał! Co więcej, ich pierwsze pojawienie się zwiastowało, że będą ważne dla fabuły, jeszcze kiedyś się przez nią przewiną, i to nieraz. Na razie dostępnych jest jedynie piętnaście rozdziałów, więc, być może, jeszcze się to zmieni, ale powiem na zapas: prezentowanie postaci z określonym charakterem (królowa Saraenu, Elowen) w sposób, który sugerowałby ich znaczącą rolę w historii, tylko po to, by później niemal o nich zapomnieć, nie jest fajne. Jak jednak prezentują się bohaterowie główni, na których skupia się historia?
Arisse wie, że gdy chodzi o politykę i rządzenie, nie powinna dać się ponosić emocjom, a raczej działać tak, jak zostało jej to nakazane. Tak więc, gdy dowiaduje się, że ma w przyszłości zasiąść na tronie Saraenu jako królowa i jednocześnie żona Orgorna, syna obecnego władcy, przyjmuje to ze spokojem... przynajmniej powierzchownie. Nie mówi jednak nikomu o swoich trudnościach i niechęci, wszystko tłamsząc w środku. Chociaż cenię sobie postacie szczere i otwarte na bunt, kreacja Arisse mnie urzekła. Nie reprezentuje sobą posłusznej damy, a wyniosłą, dumną szlachciankę. Nawet gdy umiera jej matka, dziewczyna wie, że nie może pozwolić sobie na dłuższe rozpaczanie, ponieważ zaraz ma rozpocząć się bal z okazji zaręczyn. Chyba właśnie wtedy doceniłam ją po raz pierwszy. Po bliższym poznaniu widać, że ma dobre serce, a dla swoich przyjaciół zrobi wszystko. Choć w stosunku do obcych jest nieufna i powściągliwa, bliskie jej osoby mają szansę zobaczyć bardziej promienną stronę kobiety.
Narzeczony Arisse, Orgorn, na początku zgrywa, że tak to ujmę, wywyższającego się bad boy'a. Nic więc dziwnego, że dziewczyna nie chce z nim rozmawiać, a podczas tańca odpowiada na jego zaczepki równie cynicznie. Kiedy na bal przybywają jednak Husanczycy, okryci złą sławą ludzie z otoczonego górami lodowego państwa, książę natychmiast zmienia swoje nastawienie i pokazuje, że nie tyle można mu zaufać, co wręcz trzeba to zrobić. Choć stara się dbać o swój kraj, ojciec nieustannie odsuwa go od najważniejszych spraw, a matka ze swoim chłodnym podejściem wcale nie jest lepsza. Widać jednak wyraźnie, że Orgorn, mimo swojego młodego wieku i niedoświadczenia, doskonale wie, co robić w trudnych sytuacjach. Nie pragnie władzy dla siebie, a dla ludzi, którzy będą mu podporządkowani. Tak więc, choć z początku obawiałam się, że trafiłam na jakiegoś chama, teraz jestem spokojna, że Orgorn jest właśnie tym, kim powinien być.
Lavena jest nie tylko mistrzynią Zakonu Czarnego Miecza, ale także córką Hessana, co czyni z niej pół boginię o wytrwałym ciele i wydłużonym życiu. Została wręcz stworzona, aby rządzić i dyktować innym, co mają robić. Na zewnątrz jest oziębła, twarda i profesjonalna, jednak szybko poddaje się emocjom i tak oto grozi regentowi Husanu śmiercią, jeśli ośmieli się on przejąć jej Zakon. Chociaż ta waleczna powłoka utrzymuje się przez kilka rozdziałów, wystarczy nagromadzenie się problemów i przytłoczenie ze strony bliskich oraz innych, by Lavena natychmiast pękła i pokazała, co skrywa w sobie. [SPOILER] Jej najlepszy przyjaciel uciekł wraz z generałem do innego państwa, by nie stracić głowy, przy okazji opuszczając żonę i małe dziecko. Jego ukochana, Elowen, która jest równie bliska dla Laveny, traci rozum na skutek klątwy ciążącej na jej rodzinie od pokoleń. Ravelyn, mężczyzna niegdyś bliski mistrzyni, został przez nią odtrącony, aby nie musiała patrzeć, jak się starzeje, podczas gdy ona wciąż byłaby młoda. Ponadto ktoś w zakonie dopuścił się zdrady i przez to utraciła kolejną bliską osobę. [KONIEC SPOILERA] Co więc mogę o Lavenie na pewno powiedzieć, to to, że ma ciężko, zresztą ze wszystkim musi radzić sobie sama.
Catriona stała się wrogiem publicznym numer jeden Husanu tylko dlatgo, że dowodziła armią za czasów panowania króla. Teraz musi nie tylko mierzyć się z nieprzychylnymi spojrzeniami na saraeńskim dworze i prawdopodobnym zdrajcą wśród służby, ale również Kieranem, który nie chce dać za wygraną i stawia sobie za cel ją uwieść. Kobieta ma silny charakter i równie silne poczucie obowiązku, które nie pozwala jej schować się w sytuacji bez wyjścia. Nawet gdy wie, że ktoś chce się jej pozbyć i może zrobić to w każdej chwili, na pierwszym miejscu nie stawia swojego zdrowia i bezpieczeństwa, a ochronę ojczyzny. Muszę przyznać, że naprawdę ją polubiłam, może nawet najbardziej ze wszystkich postaci głównych, które do te pory się pojawiły. Odważne, niewywyższające się postacie kobiece są dla mnie oczkiem w głowie i staram się zawsze je zapamiętywać. Choć Catriona na pierwszy rzut oka przypomina Lavenę, tak naprawdę bardzo się one od siebie różnią — podczas gdy generał zachowuje zimne wyrafinowanie, tak mistrzyni Zakonu Czarnego Miecza jest bardziej agresywna w kontaktach z ludźmi, za którymi nie przepada.
Jak to już bywa, w każdym opowiadaniu znajdzie się coś, co wymagałoby poprawek — czy tych mniejszych, czy większych. Tak więc tu pojawia się strona techniczna oraz problemy z interpunkcją.
Brak przecinków zauważyłam głównie wtedy, gdy w zdaniu trzeba było oddzielić imię: „Najstarsza z nich Denaa właściwie...". Powinno być: „Najstarsza z nich, Denaa, właściwie...", ponieważ imię stanowi w tym przypadku wtrącenie, a wtrącenia oddziela się przecinkami z obu stron.
Co do zbędnych przecinków, pojawiały się przeważnie w sytuacjach, gdy użyty był imiesłów przymiotnikowy: „Arisse przygryzła wargę i pomrugała, starając się odgonić łzy, napływające do oczu". Powinno być: „Arisse przygryzła wargę i pomrugała, starając się odgonić łzy napływające do oczu", czyli bez ostatniego przecinka.
Przecinki nie są jedyną zmorą strony technicznej, mimo że problemów z nimi było najwięcej. Do tych kwiatków dochodzą także literówki określające coś jako liczbę mnogą, podczas gdy powinna być to liczba pojedyncza: „Nieliczni powiadali, że poprzedni jej mąż został przez nią otruty athriem, znanych w puszczach saraeńskich, niebezpiecznym kwiatem". Zamiast „znanych" powinno być „znanym". Problem z tą podmianą liczby pojawiał się w początkowych rozdziałach, później gdzieś, całe szczęście, zanikł. W takim razie, jeśli autorka przysiądzie jeszcze raz nad początkiem, takie wpadki powinny zostać odkryte i usunięte.
Określenia takie jak: „wydawał się", „okazała się" i tym podobne zapisywać powinno się bez „być" na końcu, ponieważ jest to stara, niepoprawna już forma. Tak więc „wydawał się być" i inne tego typu określenia są błędne. Wpadka jest dość nieznacząca, jednak powtarza się przez wszystkie dostępne na razie rozdziały, a więc lepiej zwrócić na to uwagę.
Ostatnie, jako takie doczepne, wskażę na niepotrzebne określanie płci i ciągłe przypominanie, kto co robi, podczas gdy rozmawiają ze sobą kobieta oraz mężczyzna. Te dwie płcie mają w czasownikach różne końcówki, a więc w zdaniu: „Kobieta spojrzała na niego" „kobieta" jest zbędne. Nie mówię, że jest to błędem, jednak gdy czytelnik zaczyna już odczuwać, że autor wykorzystuje najróżniejsze synonimy, aby napisać, którą postać teraz opisuje, jest to męczące.
Podsumowując: myślałam, że z „Nuriel" nie dam rady wyciągnąć już nic ponad to, co znam, ale miło się zaskoczyłam. Autorka dopięła niemal wszystko na ostatni guzik, najważniejsze elementy strojąc tak, że kupiły mnie bez reszty. Jeśli ktoś ma niedosyt poważnych, ale ciekawych i lekkich w obejściu historii, to praca AnotherDaydreamer- może mu przypaść do gustu. Opowieść polecam przede wszystkim maniakom fantasy, niezależnie od płci czy wieku, ponieważ główne elementy lektury nie mają z tym nic do czynienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro