Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jak liście na wietrze - LexTheBookwarm | Tail90

Dwudziestolecie międzywojenne to popularny w ostatnim czasie temat. Nie tylko z powodu, że Telewizja Polska chętnie sięga po krzepiące patriotyczne serca scenariusze i tworzy kolejne seriale o tym okresie. Moda na temat odradzania się Polski i przeżyć młodzieży, która otrzymuje właśnie od losu szansę na lepsze życie, wynika z naszej wiedzy.

Mamy świadomość, że ich radość jest chwilowa. Cieszymy się razem z nimi każdym blaskiem słońca i tchnieniem wiatru, bo wiemy, że spora grupa poznanych bohaterów nie przeżyje w latach 1939-1945. Dlatego lubimy literaturę i filmy osadzone tuż po I Wojnie Światowej, ponieważ podziwiamy mentalność ludzi, którzy szczerze są oddani ojczyźnie, bo właśnie ją odzyskali i nie chcą jej utracić ponownie. Pracują nad odbudową państwa, rodzi się Miasto z Morza i Marzeń (niezwykle mi zresztą bliskie), ale przede wszystkim — ponownie się zakochują, spełniają swoje pragnienia i mają wiarę w lepsze jutro.

Kiedy więc obiecałam sobie, że przerobię „Jak liście na wietrze" LexTheBookwarm, byłam przekonana, że sięgam po historię opartą na kanonie, który daje nadzieję. Wiara, że wszyscy bohaterowie przetrwali już najgorsze, że już nic złego spotkać ich nie może.

Zaczęłam, a autorka szybko wybiła mi z głowy myśl, że uraczę tu spokój i miłość, którą karmiłam się nałogowo w jej opowieści fanfiction „Lothiriell z Dol Amroth". Postanowiła mi na dzień dobry złamać serce, powoli zbierać je i leczyć. Swoją opowieść snuje jak dobry chirurg — najpierw rozcina skórę i upuszcza krew, potem zabiera się za naprawę szkód.

„Jak liście na wietrze" to opowieść z gatunku fikcji historycznej, stylizowana na książkę biograficzną. Aktualnie liczy sobie pięć średniej długości rozdziałów. W ciekawy sposób przedstawia wydarzenia odległe — mamy przeświadczenie, że poznajemy je na równi z Anią i Genevieve. I choć historia o nastoletnich dziewczętach może wydawać się pełna pogody ducha, wciąż nad nami wisi widmo roku 1939.

Pierwszy liść

Jak liście na wietrze jest pełnoprawną metaforą, ujmującą w punkt fabułę powieści. Los rozrzucił młode dziewczyny po świecie niczym liście, które porywa wiatr. Zdaje się, że mogą same decydować o sobie, ale poznajemy bohaterki w chwili, kiedy żaden ich krok nie jest z ich własnego wyboru. Splot zdarzeń pchnął dziewczyny do wyfrunięcia z rodzinnych gniazd, do oderwania się od rodzimego drzewa. Muszą dać się nieść wichrom, które rzucają nimi w różne strony.

Lubię takie podejście do nadawania tytułów. Z miejsca uświadczymy, że Autorka ma zaplanowaną fabułę, wie, jaki finał czeka większość wątków, i pozwala nam na własne rozważania, czy jeszcze pod nim kryje się inna sugestia.

Wyjątkowo nie zajmę się gdybaniem nad okładką, i to z bardzo prostej przyczyny — LexTheBookwarm jest w trakcie jej zmiany i kto wie, możliwe, że sama będę nad nią pracować.

Usiądę jednak chwilę nad opisem. Jest krótki, ale skomponowany całkowicie poprawnie. Pojawiają się dwa akapity, każdy dotyczący dwóch wątków fabularnych. Zdradzają nam, że historia będzie przeplatanką historii, swoistą podróżą w czasie. Anka i Genevieve poznają się za sprawą magii Facebooka i postanawiają prześledzić losy przyjaciółek ich prababek. Tymczasem ponad dziewięćdziesiąt lat wcześniej Aniela, Zofia, Łucja i Laura próbują ułożyć sobie życie w odradzającej się Polsce.

Takie zaserwowanie opisu, w sposób prosty, ale konkretny, sprawia, że mam pełne zaufanie do powieści. Zostawia mi jasny przekaz, czego mogę się spodziewać, ale wciąż trzyma w niepokoju — nie mam pojęcia, co spotkało czwórkę dziewcząt z małej wsi.

W dodatku w opisie nie pojawiają się żadne błędy językowe i interpunkcyjne, łącząc to więc z prostym i ładnym przekazem, brzmi zachęcająco. I chcemy od razu dowiedzieć się, co wydarzyło się pamiętnego dnia targowego.

Książka o przodkach

„Jak liście na wietrze" zaczynają się prologiem, gdzie poznajemy studentkę z Rzeszowa, Anię, która nudząc się na wykładzie, „scrolluje" Facebooka. Dziwnym przypadkiem coś tknęło ją do sprawdzenia folderu wiadomości innych. Jak często odwiedzamy to miejsce, wie każdy z nas i LexTheBookwarm nie pozostawia złudzeń — tylko czysty przypadek sprawił, że bohaterka odczytuje wiadomość od Genevieve. Deszczowy listopad skłania ją do zawarcia tej początkowo zdumiewającej znajomości.

Genevieve pisze wprost. Pragnie napisać książkę o Zofii Gredeckiej, swojej prababci, i prześledzić losy dziewcząt ze starej fotografii. Ania zaś, widząc na zdjęciu matkę swojego dziadka, nawet się nie zastanawia. Daje się porwać w wir fascynujących listów pomiędzy przyjaciółkami. Do tego stopnia, że autorka zostawia nam cichy ślad, że w tej historii może być ktoś, kogo straci. Zdaje się, że pochłonięta przeszłością rodziny dziewczyna zapomina, że żywi również jej potrzebują.

Choć aktualnie nie wyczytamy tego z bieżących rozdziałów, możemy się domyślać, że gdy wrócą wątki współczesne, uronimy kilka łez nad miłością, której pewnie przyjdzie walczyć o siebie.

Jednakże na razie tylko prolog dotyczy lat bieżących, a pierwszy rozdział niczym wehikuł czasu zabiera nas do lata 1923 roku, gdzie w Strzyżowie odbywa się dzień targowy. Cztery przyjaciółki od serca pokładają ogromne nadzieje w przyszłych dniach. Nawet, jak później same określą, myślały, że czas się zatrzyma i zawsze będą razem tak samo szczęśliwe, jak w letnie dni.

Zofia trzyma w sobie tajemnicę, która ma zmienić przyszłość nie tylko jej, ale jej rodziny i pozostałych młodych dziewcząt. Skrywa przed ojcem i matką miłość do Stefana i chęć jego poślubienia. Mimo to jest pełna radości. Ma obawy, czy kiedy jej stan wyjdzie na jaw, najbliżsi to zaakceptują, nawet sądzi, że ojciec „stłucze ją na kwaśne jabłko", ale ma nadzieję, że przyszłość będzie dla niej łaskawa.

Tak jak Zosia, my czujemy ciepło w serduszku. Cieszymy się, że trafiliśmy na historię miłą, przyjemną — wreszcie coś, co ukoi nasze myśli. Kiedy jednak zbliża się wieczór i dzień targowy dobiega końca, LexTheBookwarm nie boi się zadać nam bólu i sponiewierać swoje bohaterki, rzucić nimi o bruk i odebrać szczęście.

Od tamtej chwili czas leci, jakby strzelił z bicza. Zofia nie ma wyboru, musi podążyć drogą, która nie była jej pisana.

Dziewczyny ze Strzyżowa

W ciągu czterech pierwszych rozdziałów główną rolę gra Zofia Gredecka, siedemnastoletnia panna z dobrego domu. Jedna decyzja podjęta w czasie tańców zaważyła na jej całym przyszłym życiu. Opuszcza więc rodzinne strony, by zająć miejsce siostry i przejąć jej szansę na lepsze życie. Można by łatwo osądzić Zosię. Tak właściwie, własną głupotą, naiwnością, sprowadziła ból na wiele osób. Rodzina Stefana ma dalekie przemyślenia — mówią jej prosto w twarz, że jest winna tragedii. Ignacy Gredecki, ojciec Zośki, wyrzuca ją z domu i nazywa ladacznicą. Anielka łapie się na tym, że sama złorzeczy przyjaciółce. Gdyby tamta pomyślała wcześniej, postępowała bardziej moralnie, może wiele spraw potoczyłoby się inaczej.

Zosia wydaje się dziewczyną o podwójnym charakterze. Choć początkowo powinna być osobą o dobrych cechach, możemy podejrzewać, że ma skłonność do wychodzenia z opresji nie swoją ręką. Kiedy pojawiają się kłopoty, pierwsze, co robi, to idzie do rodziców swego ukochanego i oczekuje od nich pomocy. Nawet przez chwilę nie podejrzewa, że jej widok może im sprawić cierpienie. Potem nie ma żadnych oporów, by korzystać z gościny koleżanki.

I wreszcie, kiedy siostra zdobywa się na poświęcenie, choć przez chwilę się waha, korzysta z okazji na własny ratunek. Podobnie sprawa się ma, gdy dociera do nowego miejsca. Publicznie przedstawia swoją historię w taki sposób, by otoczenie postrzegało ją jako poszkodowaną. Przez los, a nie własny brak rozwagi.

Może to jedynie jej słabość, bo łatwo nam osądzać kogoś, nie będąc w danej sytuacji. Śledząc początkowe losy Zofii, powinniśmy sami zapytać siebie, jak my byśmy się zachowali. Bo Zosia miała inne możliwości — Laura sugerowała przyjaciółce alternatywne rozwiązania. Dziewczyna jednak nie chciała o nich słyszeć i nie wróciła do nich myślami, gdy świat się zawalił. Postanowiła zawalczyć o lepsze jutro nie tylko dla siebie. Kłamie więc, nim wsiądzie na statek, co do swojego stanu i ma nadzieję, że wujostwo nie wypędzi jej z Ameryki.

Poznając Zosię, nie mogę ominąć Janki — jej siostry. Poznajemy ją jako starszą pannę, która zadziera nosa i cieszy się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Nie znosi robienia zakupów i wysługuje się dobrą Zosią. Ale to właśnie Janka, którą nudzą łzy młodszej, potrafiła odnaleźć w sobie litość i zamieniła się miejscami z Zosią. Zamiast wypłynąć na inny kontynent i tam prowadzić dostatnie życie, oddaje swoje bilety Zośce. „Nic nie mów. Najchętniej bym wszystko odwołała. To była moja szansa" — twierdzi. Jest świadoma, że to Zosia potrzebuje tej możliwości bardziej i niepodejrzana o to, wykazuje się całkowitym brakiem egoizmu. Przynajmniej w tej sprawie.

Ostatni opublikowany aktualnie rozdział dotyczy Laury, ale to nie na niej skupię się kolejnie. Wśród tych wszystkich akapitów piękną rolę odgrywa Aniela, prababka Anki. Jest siostrą Stefana i również ona cierpi. I to podwójnie, bo musi zmagać się z zakazem widywania się z Zośką. A tak silna przyjaźń, współdzielenie tajemnicy i wiara, że żadne zło ich nie rozłączy, nie dają o sobie szybko zapomnieć.

Szczególnym momentem, kiedy daje o sobie znać jej upór i wręcz siostrzana miłość, jest chwila, gdy niczym z filmowego obrazka, widzimy, jak biegnie na stację. Zdyszana, z rozwianymi włosami, bo zgubiła wstążkę, w dodatku boso — dobiega i macha jak opętana. Chce po raz ostatni zobaczyć Zosię, z którą miała wieść wspólne życie jak szwagierki.

Podejrzewam, bo jeszcze nie dostaliśmy pełnoprawnego rozdziału o niej, że pewnie przez wiele lat miała przed oczami odjeżdżający pociąg. To ona pierwsza odkrywa, że ich silna wiara, że będą zawsze szczęśliwe w Strzyżowie, może być jedynie złudną nadzieją.

Wreszcie Laura — piętnastolatka, która również znalazła się na zakręcie. Dzień targowy okazał się być dla niej równie tragiczny, co dla Anielki i Zośki. I nawet ona musi opuścić Strzyżów, choć nie wybiera się tak daleko, co jej przyjaciółka. Los jednak sprawia, że gdy kończy się piąty rozdział, nie jesteśmy pewni, czy przypadkiem ta dziewczyna nie wyruszy w dalszą podróż.

Tak odlegli, a tacy sami

Fabuła w Liściach jest wyważona. Każdy rozdział zostawia nas z osłupieniem nad ilością zdarzeń i z lekkim niedosytem — wciąż oczekujemy więcej i mimowolnie przewijamy do kolejnej części. Sam sposób prowadzenia narracji pozwala nam sądzić, że wątki będą toczyły się z różnych perspektyw, nawet jeśli w tej chwili największą rolę otrzymała Zosia. Dzięki temu możemy rozważać motywację wszystkich bohaterek i szukać powiązań.

Jest ich bowiem kilka. Okazuje się, że choć dzieli nas prawie wiek, dziewczęta musiały zmagać się z podobnymi dylematami. LexTheBookwarm nie boi się więc poruszyć sprawy aborcji, choć robi to niezwykle delikatnie. Pozostawia nam jednak całkiem jasny obraz ówczesnej mentalności — aborcja nie była czymś gorszącym. Jawi się jako grzech, ale przyjaciółka przyjaciółce jest w stanie to zaproponować. Czy dzisiaj tak samo rozmawialibyśmy z bratnią duszą? Czy moralne wybory współczesnych młodych dziewcząt są podobne, czy też inne?

Jak wiele podobieństw za to możemy dostrzec w miłości! Oto przed nami dwójka zakochanych, którzy ukrywają się ze swoim uczuciem przed rodzicami. Choć dla nas szaleństwem wydaje się nie móc poślubić kogoś, kogo się kocha, czy też nie mamy chwili wahania, gdy przyjdzie czas przedstawienia naszych partnerów? Ile razy usłyszeliśmy od matki i ojca „Nie będziesz się z nim/nią spotykać! To nie jest ktoś dla ciebie"?

No właśnie. Dlatego Zośka mimo pewnych niedoskonałości charakteru (podkreślam, że nie kreacji), jest nam ogromnie bliska. Razem z nią czujemy niepokój — co powie jej ojciec? Czy się zgodzi? Jak się zachowa, gdy wszystkie tajemnice dziewczęcia wyjdą na jaw?

I wreszcie, gdy rodzina nie staje po jej stronie, nadal czujemy sympatię — ile razy my sami się buntowaliśmy, bo dostaliśmy szlaban? Bo zabrano nam komórkę? Metody wychowawcze inne, ale jakże bliskie nam wciąż reakcje.

Ciekawe jest też, że LexTheBookwarm nas zaskakuje z każdą chwilą. Mamy nieprzepadającego za swoim szwagrem wuja, który wprost oświadcza, co myśli o ojcu Zośki. Mało tego, autorka daje nam do zrozumienia, że wszyscy wiedzą, co działo się chwilę po wojnie i nikt z tym nie ma „kłopotu". Matki i żony musiały to akceptować. Pomiędzy problemami naszych bohaterek dostrzegamy ciężar trosk ludzi, którzy przeżyli I Wojnę Światową. Traumę, nieumiejętność nawet poradzenia sobie z rzeczywistością. Mężczyźni odreagowują to seksem z kobietami nieznanego pochodzenia, alkoholem i przemocą. Czytamy wyraźnie o krzykach, które dziewczynom przypominają lata młodości, wprost słyszymy dźwięk tłukącego się szkła. I obserwujemy strudzone kobiety, które popadają w stagnację. One nie mają wpływu na męskie decyzje. Depczą kapustę, rodzą dzieci i wracają robić obiad mężowi.

Fragmentem, który podkreślił rzeczywistość, z jaką musiało się zmagać wiele żon, jest zdanie, które wbiło mnie w fotel i pozostawiło w pewnym szoku. Delikatne, mimowolne, zdawałoby się, że napisane zupełnie niechcący. I dosadne. "Wydawało się, że nie dostrzega rozczochranych włosów żony i niedopiętej bluzki". Dialog, który Laura słyszy chwilę wcześniej, podniesione głosy i trzask talerzy nie pozostawia nam wątpliwości — żona ma spełniać zachcianki męża, nawet chwilę po ciężkim porodzie.

Wnioski końcowe

Muszę przyznać, że choć starałam się wyciągnąć w tej recenzji jak najwięcej szczegółów, nie jestem w stanie zobrazować pełnego rysu fabularnego i kreacji postaci. Winę za to ponosi autorka, bo „Jak liście na wietrze" są jeszcze po prostu za krótkie. Znając jednak styl LexTheBookwarm i jej umiejętności prowadzenia wydarzeń, mogę być zupełnie spokojna. Historia o czterech dziewczynach ze Strzyżowa nieraz nam złamie serca, zaskoczy, przyprawi o łzy i uśmiechy radości.

Tym, co wyróżnia ją na tle wielu opowieści w kategorii historycznych, jest prowadzenie dwóch czasów. Jak na razie tylko prolog dotyczył Anki i Genevieve, ale sama autorka zapowiedziała, że będzie to wątek pociągnięty na równi z Anielą i resztą. To niezwykła forma narracji, bo pozwala nam poczuć większą więź z bohaterkami. Tak jak studentka z Rzeszowa, możemy poczuć się prawdziwymi badaczami przeszłości. Przypomina to ujmujące książki z półek, gdzie młodzi ludzie opowiadają o swoich przodkach. Wzbudza w nas pewną melancholię, może nawet ciekawość. Jakie są nasze korzenie? Czyż nasze babcie i dziadkowie nie przeżyli równie ciekawych i często ciężkich przygód, które zaprowadziły ich do miejsca, w którym jesteśmy my?

Rozwlekam się z własnymi przemyśleniami, ale właśnie to jest piękne w „Jak liście na wietrze". Zmuszają nas do sięgnięcia w głąb siebie.

I jedyne zło, jakie mogłam dostrzec, to naprawdę drobne kwestie. , podobnie zresztą jak czasem ja, ma skłonność do wpadania w trans pisarski, przez co przestaje dostrzegać powtórzenia, pewne naprawdę delikatne niedociągnięcia. Zdarza się to rzadko i pojawia się w akapitach z dynamicznymi opisami, sądzę więc, że to najzwyczajniej wina słowotoku, jakim pragnie nas zalać, kiedy jest pod wpływem tej magicznej „weny".

Do tego autorka dba ogromnie o realizm języka, jakim posługują się bohaterowie. Czytając ich wypowiedzi, ma się wrażenie, jakby słyszało się staropolski akcent, może nawet dla kogoś mniej obytego, przypominający rozmowy w „Samych Swoich", czy w „U Pana Boga za Piecem". Ba, nawet miałam wrażenie, jakbym słyszała własną babcię, gdy się rozpędzi. Tego stylu nie oszczędza również w narracji, zatem otrzymujemy powieść, która w każdym stopniu pasuje do epoki, jaką opisuje.

Łącząc to z elementami życia codziennego, takimi jak wyprawa do piekarni, szycie spódnic, nawet marzenia Łucji o malowaniu, barwnie oddanymi opisami targu i przemyśleniami dziewcząt, otrzymujemy pełnowymiarową wizję małego miasteczka. Wcale się nie dziwię więc, że przyjaciółki nie chcą opuszczać rodzinnych stron i marzą, by w nich pozostać. 

Liczę na rozwój historii Anieli i Łucji. Kiedy fabuła skupiła się na Zośce i potem na Laurze, te dwie nie dostały jeszcze swoich pięciu minut, choć wierzę, że na pewno to nastąpi. Zostawiam swoją rekomendację. „Jak liście na wietrze" to opowieść, która przypadnie do gustu każdemu, kto lubi dobrą lekturę, bogatą w elementy historii obyczajowej i mającą wiele do odkrycia przed nami. Odnajdzie się tutaj też fan biografii, bo choć zbieżność nazwisk jest przypadkowa, wydarzenia fabularne fikcyjne, to kto wie, czy podobne przygody nie spotkały kogoś w rzeczywistości nad Wisłokiem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro