Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Demony Są Wśród Nas - Winter_Bucky_ | Czepliwa Zołza

Demony przeszłości prześladują wielu ludzi. Objawiają się one w najmniej spodziewanych momentach, nie dają spokoju i dręczą do upadłego. Jedni radzą sobie z tym lepiej, drudzy gorzej. Lorenzo Molletti, główny bohater opowiadania „Demony Są Wśród Nas" Winter_Bucky_, zdecydowanie sobie z nimi nie radzi. Być może dlatego, że jego demony są wyjątkowo realne i perfidne, a dodatkowo życie go nie oszczędza. Czy Lorenzowi uda się ostatecznie pokonać nawiedzające go zjawy? Tego zdradzić Wam nie mogę, ale powiem kilka słów o samym opowiadaniu, bo wydaje się naprawdę godne uwagi.

Fabuła skupia się właśnie na zblazowanym, sławnym malarzu o imieniu Lorenzo, który boryka się z niepokojącymi wizjami. Chcąc im zaradzić, zgłasza się do zachwalanej psychiatry Alice Pierce, której opowiada o swoim życiu – dzieciństwie, latach młodzieńczych, międzynarodowej karierze, związanych z nią wzlotach i upadkach oraz, przede wszystkim, problemach natury psychicznej. Alice wysłuchuje jego zwierzeń i zadaje pytania, które mają naprowadzić mężczyznę na odpowiedzi, których ten szuka, aby ostatecznie zrozumieć, dlaczego demony prześladują właśnie jego.

Na wstępie chciałabym wspomnieć o konstrukcji opowiadania, która jest bardzo ciekawa. Tekst podzielony jest na dziewięć części, z czego każda oznacza jeden dzień, a właściwie to jedno spotkanie Lorenza i Alice. Te części są podzielone na jeszcze mniejsze fragmenty, w których na zmianę czytamy o rozmowach Mollettiego z lekarką i wydarzeniach z życia malarza, które ten przywołuje. Uważam ten zabieg za bardzo trafny, ponieważ dzięki niemu czytelnikowi łatwiej zorientować się, który rozdział dotyczy akcji rozgrywającej się w czasie teraźniejszym, a który to retrospekcja. Ważne jest też to, że te retrospekcje są ułożone chronologicznie, a więc mimo tego, że autorka nie podaje konkretnych dat, nie sposób pogubić się w kolejności wydarzeń.

Co prawda taki podział tekstu spowodował, że ponad siedemdziesiąt części opowiadania może być trochę odstraszające, ale nie ma się czego obawiać – większość rozdziałów jest naprawdę króciutkich (zwłaszcza tych dotyczących terapii Lorenza), więc całość czyta się dość szybko. Każda z dziewięciu części poprzedzona jest pewnym wprowadzeniem oznaczonym jako „epigraf", co samo w sobie jest nawiązaniem do sztuki, która odgrywa w opowiadaniu znaczącą rolę, gdyż epigraf to napis umieszczony na rzeźbie, wykuty w kamieniu albo wyryty w metalu bądź drewnie. W tym przypadku epigrafy stanowią cytaty z „Boskiej komedii" Dantego. Dzieło to odgrywa dosyć znaczącą rolę w całej historii, więc wykorzystanie pochodzących z niego cytatów jest jak najbardziej zasadne.

Opowiadanie jest już zakończone i po przeczytaniu całości, nie mam wątpliwości co do tego, że autorka bardzo dokładnie zaplanowała przebieg tej historii. Żadna scena, żaden wątek nie wydaje się tu przypadkowy, bo wszystko to składa się na obraz burzliwego życia Lorenza, a jedne wydarzenia czy decyzje w naturalny sposób prowadzą do kolejnych. Tak więc pod tym względem opowiadanie stoi na naprawdę wysokim poziomie. Są pewne drobnostki, do których mogłabym się przyczepić, i zrobię to w segmencie spojlerowym, ale dotyczą one bardziej realizmu i wiarygodności niektórych kwestii, a nie samego prowadzenia historii.

Ciężko mi tutaj powiedzieć coś więcej o samej fabule, gdyż jest to historia tego typu, o której lepiej wiedzieć jak najmniej, zanim zacznie się ją czytać. Jak już wspomniałam, w kolejnych rozdziałach poznajemy losy Lorenza na przestrzeni lat oraz jego rozmowy z doktor Pierce. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się zapoznać z tym opowiadaniem, musi się przygotować na sporą dawkę dość tragicznych przeżyć, liczne sceny erotyczne, hedonistyczny styl życia głównego bohatera i wiele nawiązań do sztuki. To ostatnie jest zdecydowanym atutem opowiadania, ale podejrzewam, że pozostałe aspekty mogą być nieco odrzucające dla niektórych, co bardziej wrażliwych czytelników.

Dobrze, że autorka oznaczyła, iż to historia dla dorosłych, bo bez dwóch zdań tak właśnie jest. W opisie pojawia się także ostrzeżenie o scenach erotycznych, krwi i przekleństwach. To właściwe posunięcie, bo dzięki temu czytelnik może się na to przygotować mentalnie. Rozważyłabym jednak dodanie jeszcze jednej informacji, a mianowicie takiej, że pojawia się dość istotny wątek homoseksualny. Nie jest to oczywiście nic nieodpowiedniego, ale myślę, że warto zasugerować czytelnikowi przed lekturą, że taki wątek w opowiadaniu występuje. I to nawet niekoniecznie w „ostrzeżeniach", ale można spróbować napomknąć o tym w samym opisie fabuły. Gdyby to był wątek poboczny, nie zdziwiłoby mnie, że autorka o nim wcześniej nie wspomniała. Osobiście byłam odrobinę zaskoczona, kiedy do niego dotarłam i okazał się on tak rozbudowany i znaczący dla historii, bo wcześniej nic na to nie wskazywało. Później co prawda doczytałam się odpowiedniego oznaczenia w tagach (moje początkowe niedopatrzenie), ale, szczerze mówiąc, częściej skupiamy się właśnie na opisie, a nie na tagach, więc taką informację umieściłabym też w tym pierwszym.

Jednak oprócz romansów i hulaszczego życia głównego bohatera mamy tutaj co najmniej jeszcze dwa znaczące wątki. Pierwszy to niewątpliwie sztuka. Lorenzo jest światowej sławy malarzem i obrazy stanowią istotny aspekt jego życia. Myślę, że jest to ukazane w bardzo ładny sposób, gdyż niemal każde dzieło, które wychodzi spod jego ręki, jest odzwierciedleniem jego osobistych przeżyć. Płótna nie przedstawiają jakichś przypadkowych scen, ale takie, które stanowią świetny materiał do psychoanalizy tego bohatera, dzięki czemu jego kreacja jako artysty nabierała pogłębionego znaczenia.

Natomiast drugi ważny wątek to rozważania egzystencjalne. W rozmowach z Alice Lorenzo zastanawia się, czym jest wolność, samotność, przyjaźń czy miłość. I dochodzi do wniosków, które nie są pustymi frazesami, ale czymś, co naprawdę daje do myślenia. Interpretacja obrazów Mollettiego także skłania bohaterów do dyskusji o życiu, jego ciemnych stronach. Momentami rozważania te stawały się niemal filozoficzne, ale nie przytłaczały czytelnika, tylko zachęcały go do tego, aby sam zastanowił się nad omawianymi kwestiami.

Ktoś zapyta – a co z tymi demonami? A więc demony, owszem, pojawiają się i dla Lorenza przyjmują bardzo realne postaci. Tak bardzo realne, że bohater, a w konsekwencji również czytelnik, momentami sam już nie wie, co jest rzeczywistością, a co omamem. Sceny, w których Molletti spotyka się ze zjawami, nie są może szczególnie przerażające, ale na pewno niepokojące. Myślę jednak, że w całej historii nie chodziło o namacalną grozę, a bardziej o wewnętrzne demony, z którymi mierzy się Lorenzo. Ja odebrałam te zjawy jako symbole lęków i pragnień malarza.

Skoro padło już kilka słów o głównym bohaterze, to warto powiedzieć o nim coś więcej. Lorenzo jest postacią niezwykle złożoną. W pierwszym fragmencie pierwszej części poznajemy zmęczonego, przytłoczonego życiem dorosłego mężczyznę. Później jednak, w kolejnych retrospekcjach, mamy styczność z beztroskim, kochanym przez rodziców dzieckiem, dość ułożonym, zakochanym nastolatkiem, zagubionym, zrozpaczonym, zagłuszającym smutki akoholem oraz narkotkami studentem i w końcu rozchwytywanym przez tłumy, ale w gruncie rzeczy samotnym artystą. Ta przemiana jest doskonale widoczna na przestrzeni lat i pokazuje, jak bardzo życie może zniszczyć człowieka i jak wiele może kosztować sława. No i do tego dochodzą także te przerażające wizje, od których bohater nie potrafi się uwolnić. Całość składa się na obraz człowieka, który miał wielkie marzenia i chociaż je spełnił, to gdzieś po drodze zabłądził. Jest to więc niewątpliwie postać tragiczna i nieszczęśliwa, której los nie oszczędza i po kolei odbiera ważne dla niej osoby. A to wszystko sprawia, że Lorenzo pogrąża się w swojej samotności i mroku, pocieszenia szukając w używkach i cielesnych uciechach. Kreacja tego bohatera jest naprawdę godna podziwu i bardzo realna. Molletti ma swoje wady i zalety, przez co trudno jednoznacznie go lubić, ale mimo to, kiedy spada na niego lawina nieszczęść, czytelnik jest w stanie uwierzyć w jego historię, a może nawet i mu współczuć.

Drugą najistotniejszą dla historii postacią jest niewątpliwie Alice. Trudno jednak powiedzieć o niej coś więcej, bo w zasadzie jej rola sprowadza się wyłącznie do bycia psychiatrą. Właściwie nic nie wiemy o jej życiu prywatnym ani cechach charakteru poza tym, że profesjonalnie podchodzi do swojej pracy, choć czasami zdarza się jej też okazać jakieś emocje, gdy słucha poruszającej opowieści Lorenza. Doktor Pierce zadaje trafne pytania, które nakierowują malarza na odpowiednie tory, pomaga mu wyciągać pewne wnioski. Wydaje się dobra w tym, co robi, i tak naprawdę to wszystko, co musimy o niej wiedzieć, bo to nie o jej historię tutaj chodzi.

W retrospekcjach pojawia się szereg bohaterów drugoplanowych, którzy towarzyszą Lorenzowi na różnych etapach jego życia, przychodzą i odchodzą. I to, co chyba jest najsmutniejsze, to fakt, że żadna z postaci nie trwa przy nim od początku do końca. Niektórzy to tylko epizody, innych Molletti jest w stanie zatrzymać przy sobie na trochę dłużej. Nie ma jednak wątpliwości, że każdy z tych bohaterów ma znaczenie dla całości historii. Każdy dokłada swoją cegiełkę do ostatecznego i nieuchronnego upadku Lorenza. I każdy z nich jest na tyle charakterystyczny, że czytelnik nie gubi się w tym, kto kim jest. To po raz kolejny pokazuje, jak skrupulatnie autorka zaplanowała tę historię. Tu nie ma przypadku. Każda postać ma swoją rolę do odegrania i autorka konsekwentnie prowadzi je do punktu, do którego mają one zmierzać.

Jednak, tak jak wspomniałam wcześniej, w tekście można doszukać się pewnych drobnych nieścisłości. Chciałabym teraz je omówić, ale muszę przy tym wejść w część spojlerową, tak więc:

UWAGA, SPOJLERY!

Zacznę od pewnej rozmowy Lorenza i Alice. Po opowieści dotyczącej zauroczenia Tristana i pocałunku chłopaków Lorenzo stwierdza, że nie uważa się za geja. Przyznaje jednak, że pocałunek nawet mu się podobał. W porządku, jeden całus raczej nie sprawia, że człowiek nagle zmienia orientację, a wcześniej Molletti podkreślał, że interesują go dziewczyny. Kilka linijek dalej Alice pyta go, czy może jednak uważa się za osobę biseksualną, na co Lorenzo odpowiada „Wtedy nie. Teraz sam już nie wiem". Okej, tu też nie można się przyczepić, bo może po jakimś czasie naszły go wątpliwości. Tyle że parę rozdziałów później dowiadujemy się, że przez półtora roku był w związku z mężczyzną, który w dodatku opierał się głównie na seksie. Czy po czymś takim naprawdę można się wahać w kwestii swojej orientacji? Zrozumiałabym taką odpowiedź, gdyby przygoda z Valentinem była jednorazowa, ale było wręcz odwrotnie – spotykali się przez kilkanaście miesięcy. Ewentualnie można by też uznać, że Lorenzo po prostu wstydził się przyznać Alice do swoich preferencji, ale to wytłumaczenie także gryzie się z tym, co otrzymujemy później, gdyż Molletti z pikantnymi szczegółami opowiada lekarce o swojej relacji z Valentinem. Która swoją drogą zaistniała trochę bezpodstawnie.

Nastoletni Lorenzo odrzucił uczucie Tristana i związał się z Corą, więc można było przypuszczać, że jednak jest stuprocentowym hetero. A potem, po rozstaniu z dziewczyną, będąc na studiach, wpadł w klubie na Valentinego i, ni z gruchy, ni z pietruchy, poczuł do niego fizyczny pociąg, mimo że po historii z Tristanem nic nie wskazywało na to, aby miał ciągoty do tej samej płci. Nie chcę podważać tutaj całego związku z Valentinem, bo jest on ważny dla tej opowieści, ale można było lepiej przygotować pod niego grunt, bo teraz ma się wrażenie, że Lorenzo sam nie wie, czego chce. I nawet po latach, mimo iż otwarcie przyznaje się do relacji seksualnej z mężczyzną, nie uważa się za biseksualistę. Jak dla mnie, przeczy sam sobie.

Pozostałe zarzuty odnoszą się bardziej do logiki pewnych wydarzeń. Pierwsze to wypadek samochodowy Lorenza i Valetina. Ten drugi zginął na miejscu, za to Molletti wyszedł z kraksy niemal bez szwanku i był w stanie sam wydostać się z dachującego samochodu. Trochę to mało prawdopodobne. Tym bardziej że słyszałam, iż po takiej wywrotce, kiedy wisi się do góry nogami, pasy trzymają zwykle tak mocno, że naprawdę trudno się z nich uwolnić. Nie twierdzę, że byłoby to zupełnie niemożliwe, ale w moim odczuciu bohaterowi przyszło to trochę za łatwo.

Kwestia druga – podczas pewnej ostrej wymiany zdań Lorenzo zarzuca Alice bolesnymi faktami z jej życia osobistego (rozpad małżeństwa, poronienie). Skąd o nich wiedział, skoro lekarka nic mu o sobie nie powiedziała? Teoretycznie mógł je wyczytać w Internecie, ale psychiatrzy, nawet tak cenieni i znani jak doktor Pierce, nie są celebrytami, o których rozpisywałyby się portale plotkarskie. Tak więc wydawało mi się do odrobinę naciągane.

I kwestia trzecia – Lorenzo poprosił swojego agenta, aby zorganizował licytacje jego obrazów w kilku miejscach Europy w tym samym czasie. Kiedy jednak autorka pisze, że udało się to załatwić, wśród europejskich miast (Londyn, Rzym, Paryż, Berlin) wymienia także Nowy Jork. Mamy więc tu już lekką nieścisłość – jak Europa to Europa. Nie czepiałbym się, gdyby pojawiło się zdanie w stylu „Oprócz miast europejskich, udało się także zorganizować aukcję w Nowym Jorku". Od razu brzmiałoby to logiczniej. No i może dodać coś o strefach czasowych. Wydaje mi się, że takie licytacje odbywają się późnymi popołudniami czy wieczorami, więc pięciogodzinna różnica czasu między Europą a NY stanowi pewną przeszkodę. Jednak jedno wyjaśniające zdanie, podające godzinę rozpoczęcia aukcji na starym kontynencie i w USA załatwiłoby sprawę.

Może trochę za bardzo się czepiam, ale całe opowiadanie jest naprawdę świetnie dopracowane, więc takie, bądź co bądź, szczególiki jednak rzucają się w oczy.

KONIEC SPOJLERÓW

Te kilka drobnych zgrzytów nie wpływa jednak negatywnie na odbiór całej historii, bo jest w niej zdecydowanie więcej rzeczy, za które należałoby autorkę pochwalić.

Pierwsza to wiarygodne przedstawienie kwestii dotyczących zarówno sztuki, jak i psychologii. Nie wiem, czy to wynik dobrego researchu, czy te dwie dość różne od siebie dziedziny stanowią pasje autorki, ale widać, że wie ona, o czym pisze. I dzięki temu bohaterowie stają się też bardziej wiarygodni. To samo dotyczy miejsc, w których rozgrywa się akcja. Lorenzo przebywa we Florencji, Rzymie czy Londynie i każde z tych miast ma swój klimat. Przypuszczam, że autorka odwiedziła te miejsca, a jeśli nie, to dobrze zapoznała się z ich topografią na potrzeby tego opowiadania.

Druga rzecz, którą mogę zaliczyć na plus, to budowanie napięcia. Retrospekcje zwykle kończyły się w dość emocjonujących momentach, ale nie miało się przy tym wrażenia, że scena urwała się w połowie. Autorka umiejętnie dawkuje emocje, podkreślając to tym, że sam Lorenzo potrzebował oddechu w swoich opowieściach i takie zawieszanie historii wypadało bardzo naturalnie. Czytelnik jest ciekawy, co będzie dalej, ale nie irytuje się na frustrujące cliffhangery.

Myślę, że za atut można także uznać nieoczywiste, niejednoznaczne zakończenie. Chociaż przypuszczam, że nie wszystkim przypadnie ono do gustu. Ci czytelnicy, który lubią takie niedopowiedzenia, zapewne je docenią, ale pozostali mogą się nieco rozczarować. Osobiście jestem gdzieś pośrodku – czasami lubię sama sobie coś dopowiedzieć, a czasami mieć pewność, jak zakończyły się losy bohaterów – ale to zależy od historii. Sądzę jednak, że w tym przypadku łopatologiczne zakończenie zabiłoby klimat tej opowieści, więc to, które zaserwowała nam autorka, uważam za udane.

W opowiadaniu pojawia się wiele opisów, które w głównej mierze są bardzo plastyczne, rozbudowane i nieprzytłaczające. Sporo miejsca autorka poświęca obrazom, które maluje Lorenzo, i nie ma w tym nic dziwnego, bo stanowią one ważny aspekt w kreacji tej postaci. Jednak w pewnym momencie, kiedy pojawiły się opisy chyba trzech czy nawet czterech obrazów z rzędu, osobiście poczułam się tym trochę znużona. Ale to zapewne dlatego, że nie przepadam za tego typu zwolnieniem akcji. Nie wykluczam jednak, że są osoby, którym takie szczegółowe opisy przypadną do gustu.

Tekst zawiera także dość liczne sceny erotyczne. Nie są one jednak zbyt wulgarne, więc raczej nikt nie powinien poczuć się nimi zniesmaczony. Ale muszę przyznać, że pod koniec miałam ich już lekki przesyt, zwłaszcza że były one dosyć powtarzalne. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze wkomponowują się one w całą historię i dopełniają obraz pożądliwej natury Lorenza.

Ogólnie język, jakim posługuje się autorka, jest dojrzały i przystępny, choć momentami nieco patetyczny. Ale w gruncie rzeczy opowiadanie porusza niebanalne tematy, więc ta odrobina patosu w niczym nie przeszkadzała. Zdarzały się takie fragmenty, które bardzo obrazowo oddawały między innymi uczucia bohaterów, zawierały nietuzinkowe porównania czy metafory. Czasami pojawiały się także przekleństwa czy dosyć dosadne słownictwo (głównie w scenach erotycznych), ale mnie osobiście to nie raziło. Niestety można się też natknąć na takie akapity, w których coś stylistycznie zgrzyta – na przykład nadużywanie w niektórych fragmentach słowa „jakby" czy zaczynanie następujących po sobie akapitów od tego samego zwrotu (na przykład „Tego wieczora"). Niemniej jednak są to wpadki incydentalne i nie zaburzają zbytnio odbioru tekstu.

Jeśli chodzi o błędy techniczne, to trochę się ich pojawiło. Wspomnę o kilku, które najbardziej rzuciły mi się w oczy.

Zacznę może od tego, że imiona kończące się na literę „o" w języku polskim się odmienia. Autorka natomiast tego nie robiła. Rozumiem, z czego zapewne to wynika – po pierwsze, czasami trudno dobrać odpowiednią formę, a po drugie, wydaje nam się, że to brzmi sztucznie. W moim odczuciu też tak trochę jest, ale na zasady języka nic nie poradzimy, musimy się do nich stosować. Tak więc Lorenzo, Valentino czy Tristano powinni „zmieniać końcówkę" w zależności od przypadku, w jakim występują – tak jak ja to zrobiłam w tej recenzji. Jeśli mamy wątpliwości, jak powinna wyglądać właściwa forma, w Internecie można znaleźć strony, które podają wzorcową odmianę.

Sprawa następna to przecinki, w których, o dziwo, częściej występował nadmiar niż braki. Autorka ma skłonność do wydzielania przecinkami fragmentów zdań, jakby stanowiły one wtrącenie, chociaż w moim odczuciu wcale nimi nie są.

Na przykład:

„[...] Tristano sprzedał dwie pierwsze prace prywatnym kolekcjonerom za korzystną, dla obu stron, cenę".

„Nie byłem teraz sam, a on, kiedyś, wręcz przeciwnie".

W przytoczonych fragmentach nie traktowałbym „dla obu stron" oraz „kiedyś" jako wtrąceń, więc w moim odczuciu przecinki przed i za nimi są zbędne.

Przecinków nie powinno być też w takich zdaniach:

„Nie byłem w stanie powiedzieć, co", „Nie wiedziałem, jak", „Nie rozumiałem, dlaczego".

Nie wprowadzamy tu zdania podrzędnego, więc przecinka nie stawiamy. Podobnie ma się sprawa z przecinkiem przed „niż", jeśli nie rozdziela ono orzeczeń.

Trzeba też rozróżniać zdania złożone współrzędnie i nadrzędno-podrzędnie zawierajace „czy". W przypadku tego drugiego „czy" pełni rolę partykuły wprowadzającej zdanie podrzędne, więc przecinek jest obligatoryjny i autorka stawiała go poprawnie. Jednak w zdaniu współrzędnym przecinka nie stawiamy, gdyż „czy" pełni w nim funkcję spójnika rozłącznego. Dlatego zdanie: „Karzesz mnie, czy nagradzasz?" jest zapisane błędnie.

Zdarzało się też, że autorka była niekonsekwentna w stosowaniu przecinków w analogicznych sytuacjach, czego idealnym przykładem jest fragment:

Mamy tu do czynienia z tym samym zdaniem znajdującym się dokładnie jedno pod drugim i raz przecinka nie ma, a raz jest. Nie wiem, czy to kwestia niechlujstwa, czy zwykłe przeoczenie, ale nawet jeśli jakieś błędy popełniamy, to przynajmniej bądźmy w tym konsekwentni, bo strzelanie przecinkami na chybił trafił w moim odczuciu świadczy o ignorancji względem zasad interpunkcji.

Kolejna kwestia to zapis dialogów, kiedy po wypowiedzi dialogowej następuje czasownik, który się bezpośrednio do niej nie odnosi (na przykład wstała, uśmiechnęła się, spojrzał). W takim przypadku część dialogową kończymy kropką (lub znakiem zapytania czy wykrzyknikiem), a po myślniku następuje nowe zdanie zapisywane dużą literą. W tekście natomiast brakowało tych kropek, a część po myślniku była pisana małą literą. Nie jest to może jakiś wielki błąd, ale jednak jest.

Poza tym sporadycznie pojawiały się literówki oraz niepoprawny, rozłączny zapis wyrażenia „jak bym".

Na przykład:

„Drżałem tak bardzo, jak bym lada chwila miał zwymiotować".

Kiedy wyrażenie to pełni funkcję spójnika, powinno być zapisane łącznie – „jakbym".

Jak widać tych błędów parę jest, ale myślę, że mniej czujni czytelnicy nie zwrócą na nie uwagi. Ogólnie więc pod względem technicznym tekst prezentuje się naprawdę nieźle.

Podsumowując, „Demony Są Wśród Nas" to bardzo interesująca historia, która w ciekawy sposób porusza temat straty, samotności czy wolności. Obawiam się jednak, że nie jest to opowieść dla każdego. I nie mówię tu tylko o ograniczeniu wiekowym, które też powinno się wziąć pod uwagę. Co prawda w opowiadaniu występują sceny erotyczne czy przekleństwa, ale przede wszystkim mamy tu do czynienia z symboliką i niedopowiedzeniami, które nie wszystkim mogą odpowiadać. Jeśli ktoś lubi takie odrobinę mroczne, nieoczywiste historie, to ta na pewno mu się spodoba. W innym przypadku może nie przypaść czytelnikowi do gustu. Nie zmienia to jednak faktu, że cała opowieść jest konsekwentnie poprowadzona od początku do końca, a główny bohater wykreowany na postać złożoną i intrygującą. I właśnie to jest największą siłą tego opowiadania, które ze swojej strony mogę z czystym sumieniem polecić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro