Dancing on the glass - AmayaGreves | Czepliwa Zołza
Każdy autor publikujący na Wattpadzie na pewno pamięta swoje pisarskie początki. I zwykle, mimo najlepszych chęci, te pierwsze teksty były dalekie od ideału — wiele do życzenia pozostawiała zarówno strona techniczna, jak i stylistyczna. Podobnie jest w przypadku „Dancing on the glass" AmayaGreves. Już na pierwszy rzut oka widać, że autorka jest autorką początkującą i jeśli chce kontynuować swoją przygodę z pisaniem na dobrym poziomie, to przed nią jeszcze wiele pracy. Mimo to można też w całości dopatrzeć się kilku plusów.
Fabuła skupia się na grupie licealistów i ich codziennym życiu — szkole, problemach z rodzicami, przyjaźniach, pierwszych miłościach. Mamy tu do czynienia właściwie z trzema grupkami — pierwszą, do której należy główna bohaterka, Claire, drugą, rywalizującą z grupą pierwszą, na której czele stoi Damon, oraz trzecią, składającą się ze szkolnych plotkar. Główny wątek skupia się na Claire i jej życiu uczuciowym, ale poza tym mamy także inne wątki typowe dla opowiadań o nastolatkach.
Myślę, że w kwestii samej fabuły nie będę więcej dodawać, bo musiałbym wejść w szczegóły, a to nie jest konieczne. Tym bardziej, że w opisie opowiadania znajduje się tylko cytat, który tak naprawdę niewiele zdradza. I tutaj taka mała wskazówka dla autorki — warto by pomyśleć o dodaniu jednak krótkiego zarysu fabuły, aby czytelnik wiedział, czego się mniej więcej spodziewać, jaką tematykę porusza opowiadanie. Za to jako pozytyw można wskazać tytuły rozdziałów będące pytaniami zaczynającymi się od "Ktoś na sali...?". Jest to ciekawy, kreatywny zabieg, a to, co zawarte w pytaniu, faktycznie ma odzwierciedlenie w danym rozdziale.
Po przeczytaniu całości można stwierdzić, że autorka niewątpliwie od początku miała koncepcję na poprowadzenie wątku głównego, czyli miotania się Claire między dwoma (a w pewnym momencie nawet trzema) chłopakami. Początkowo prolog wydawał mi się zbędny i zupełnie niemający znaczenia dla rozwoju fabuły, ale okazało się, że byłam w błędzie. Wydarzenia z prologu mają istotne odzwierciedlenie w dalszej części historii, a zwłaszcza jej końcówce. Tak więc duży plus za to, że opowiadanie było pisane z jakimś zamysłem i cel, do jakiego dążyła fabuła, został osiągnięty.
Co do pozostałych wątków — na pierwszy rzut oka wygląda to na typową opowiastkę o rozpieszczonych nastolatkach, których życie kręci się wokół szkoły i imprez. I trochę też tak jest. Autorka starała się urozmaicić to, wprowadzając na przykład ciekawe szkolne tradycje — kupony na pocałunki, tajne stowarzyszenie czy międzyszkolne igrzyska. Niestety zasady ich funkcjonowania nie zostały dostatecznie wytłumaczone, przez co czytelnik nie do końca wie, o co chodzi. A nawet jeśli już jakieś wyjaśnienie się pojawia, to jest ono dość chaotyczne (jak zresztą większość opisów, ale do tego wrócę później). Tak więc pomysły na ubarwienie dość sztampowej fabuły były fajne, ale nie do końca dobrze zrealizowane.
Podobał mi się wątek z ojcem Claire — miał naprawdę duży potencjał i szkoda, że nie został bardziej rozwinięty. Do końca liczyłam na to, że ich relacja odegra większą rolę w kontekście całej fabuły. Bardziej można było również rozbudować poruszoną parokrotnie kwestię narkotyków. To poważny problem, a mam wrażenie, że tutaj został ukazany jako coś normalnego, nieszkodliwego.
Pojawiły się też wątki dosyć dziwne, jak na przykład ten z bezdomnym. Trochę trudno uwierzyć w to, aby nastolatka zakolegowała się z kimś takim, aczkolwiek, gdyby lepiej to rozpisać, mogłoby być to coś interesującego. Ubolewam również trochę nad zakończeniem. Samo rozwiązanie akcji było dobre, ale zdecydowanie za bardzo pospieszone. Przydałby się jeszcze jeden rozdział, w którym bohaterowie przeprowadziliby szczerą rozmowę i wyjaśnili sobie wszystkie nieporozumienia.
Przejdźmy teraz właśnie do bohaterów — podstawowy problem z nimi jest taki, że pojawia się ich za dużo. Może nie byłoby to tak kłopotliwe, gdyby byli oni wprowadzani stopniowo. Niestety już w pierwszym rozdziale czytelnik jest zalewany falą imion, których nie sposób spamiętać. Zwłaszcza że niektóre z nich są do siebie dość podobne — mnie na przykład z początku mylili się Dom i Damon, a jak się okazuje, ich rozróżnienie jest dość istotne. Z czasem już trochę łatwiej połapać się, kto jest kim, ale i tak brakowało mi sprecyzowania przez autorkę powiązań między poszczególnymi postaciami.
Poza tym każda z postaci jest określona jedną, góra dwiema cechami, a ich opis w większości przypadków ogranicza się do wyglądu zewnętrznego. Tak więc bohaterów, o ile już spamięta się ich imiona, kojarzy się przez pryzmat jednej, często stereotypowej cechy. Mamy tutaj między innymi mało inteligentnego sportowca, który sypia z każdą napotkaną dziewczyną, speca od komputerów, typowego bad boya, który ciągle wdaje się w jakieś bójki czy najwredniejszą plotkarę, która wszystkim robi na złość. Reszta postaci tak naprawdę nie wyróżnia się niczym szczególnym, co, przy tak dużej ich liczbie, sprawia, że się one zlewają i są bezbarwne. A to z kolei powoduje, że czytelnikowi niezbyt na tych bohaterach zależy.
A już najcieńszą nić sympatii poczułam chyba w stosunku do głównej bohaterki. Ale to może dlatego, iż, pomimo tego, że to z nią spędzamy, jako czytelnicy, najwięcej czasu, to tak naprawdę niewiele o niej wiemy — zresztą tak jak o pozostałych postaciach. Niektórzy byli wymienieni tylko z imienia i to wszystko, co można o nich powiedzieć. Unikałabym tu stwierdzenia, że bohaterowie są płytcy, ale zdecydowanie za słabo wykreowani.
Kolejna kwestia dotycząca bohaterów, to relacje między nimi. W poszczególnych grupkach wypadają one całkiem nieźle. Wiadomo, w każdym gronie przyjaciół zdarzają się kłótnie czy nieporozumienia, ale generalnie przeważało wzajemne wsparcie i pomoc w trudnych chwilach. Szczególnie dobrze wybrzmiewa to w przypadku Claire i Doma — widać, że przyjaźnią się od lat i są w stanie wskoczyć za sobą w ogień.
Nieco inaczej ma się za to sprawa relacji między grupami. Bohaterowie robią sobie na złość, rywalizują ze sobą, wszczynają bójki i obrażają się nawzajem, często bez powodu. Rozumiem, że taki był zamysł fabularny, ale problem w tym, że te konflikty wydają się nieuzasadnione. Co prawda pod koniec dostajemy wyjaśnienie, skąd wzięła się ta wzajemna niechęć, ale przez większość historii czytelnik zadaje sobie pytanie — o co właściwie im chodzi? A to dodatkowo sprawia wrażenie, że bohaterowie zachowują się bardzo infantylnie, nawet jak na nastolatków. Doskonałym tego przykładem jest Claire, która tylko po to, aby dopiec Damonowi, robi rzeczy, które sprawiają, że cała szkoła przegrywa zawody.
Rozumiem, co autorka chciała osiągnąć przez to niewyjaśnienie źródła konfliktu, ale w tym wypadku ta niewiedza niekoniecznie zachęca czytelnika do dalszego odkrywania historii i dotarcia do prawdy. Ja czułam raczej frustrację, bo te wszystkie przepychanki wydawały mi się bardzo dziecinne i bezpodstawne. Trzeba pamiętać o tym, że, owszem, jakaś tajemnica zwykle intryguje czytelnika, ale pewne aspekty muszą być wyjaśnione, aby uniknąć właśnie takiego poczucia braku logiki czy niezrozumienia dla postępowania bohaterów. Niełatwo w tej kwestii znaleźć złoty środek i tutaj zdecydowanie go zabrakło.
Nie do końca też odpowiadało mi ukazanie osób dorosłych. Nastolatkowie w większości przypadków nie mieli do swoich rodziców czy nauczycieli za grosz szacunku. A ci nie widzieli w tym żadnego problemu. Nawet dyrektorka pozwalała im sobie wchodzić na głowę, a nauczyciele właściwie bez mrugnięcia okiem dawali się wciągnąć w manipulacje uczniów. Było to zdecydowanie mało wiarygodne — tak jakby to Claire i spółka rządzili szkołą, a dorośli nie mieli na to żadnego wpływu.
Muszę jednak przyznać, że zdarzały się też takie sceny pomiędzy postaciami, które były naprawdę urocze, a wypowiadane przez nich kwestie całkiem dojrzałe. Ale to, w zestawieniu z tymi nieuzasadnionymi bójkami, stwarza pewien dysonans w kreacji bohaterów. Może tak miało być — w końcu to nastolatkowie, a w takim wieku człowiek nieraz zachowuje się dość skrajnie w zależności od sytuacji. Niemniej sugerowałabym to jakoś zrównoważyć.
Teraz chciałabym się skupić na stylu, bo tutaj niestety wiele kwestii wymaga poprawy. Pierwsza sprawa to opisy. W całym tekście nie ma ich zbyt wiele, opowiadanie zdecydowanie opiera się na dialogach. A jeżeli te opisy już się pojawiają, to w głównej mierze dotyczą tego, co robią bohaterowie, co się dzieje wokół nich, a nie tego, co oni czują. Brakowało mi dokładniejszego oddania przemyśleń, emocji — i to właśnie niekorzystnie wpłynęło na odbiór postaci i moją sympatię do nich.
Wracając jednak do opisów, które się pojawiają, to tak, jak wspomniałam już wcześniej, zwykle są one bardzo chaotyczne. Duża jednak w tym wina często bardzo nieskładnych zdań. Miałam wrażenie, że autorka wiedziała, co chce przekazać, ale nie umiała ubrać tego w „ładne zdania" albo stosowała skróty myślowe. A to niestety sprawia, że następujące po sobie zdania nie bardzo się ze sobą łączą i przez to czytelnik gubi wątek.
Jeśli chodzi o tę składnię — bardzo często zdania były wielokrotnie złożone, chociaż spokojnie można je było rozbić na co najmniej dwa krótsze. A to z kolei powodowało, że gdzieś w połowie takiego zdania tracił się jego sens, zwłaszcza jeśli pod drodze następowała zmiana podmiotu. Zdarzało się też, że podmiot w ogóle się gubił i nie było wiadomo, kogo dotyczy dany opis czy wypowiedź. Przykładem takiego źle skonstruowanego zdania jest:
„Na szczęście, uliczka prowadziła w lewo, gdzie dziewczyna, ocierając się o ścianę, zakręcając mocno, pobiegła".
O wiele lepiej brzmiałoby:
"Na szczęście uliczka prowadziła w lewo. Dziewczyna wbiegła w nią, biorąc ostry zakręt i ocierając się przy tym o ścianę".
Podobnych zdań jest dużo więcej, dlatego też znaczna część tekstu wymagałaby przeredagowania, tak aby wszystko było dla czytelnika zrozumiałe.
Kolejnym problemem jest zbyt potoczny język. O ile w wypowiedziach dialogowych ma to uzasadnienie — wypowiadają się nastolatkowie — o tyle w opisach dość mocno to raziło. Często pojawiały się takie wyrazy jak wyleciała (zamiast wybiegła) czy walnęła (zamiast uderzyła). Znacznie lepiej wypadałoby to, gdybyśmy mieli do czynienia z narracją pierwszoosobową. Jednak przy narracji trzecioosobowej takie nagromadzenie kolokwializmów jest mało atrakcyjne stylistycznie. Widać też, że autorka posługuje się niezbyt bogatym zasobem słownictwa, o czym świadczą częste powtórzenia.
Czasami autorka błędnie używała pewnych słów/zwrotów. Najczęściej można się było natknąć na „ilustrować" zamiast „lustrować", „akuratnie" zamiast „akurat" oraz „prychać śmiechem" zamiast „parskać śmiechem".
Pojawił się również czasownik „obciąć się" w rozumieniu „zorientować się". Osobiście byłam tym bardzo zaskoczona, bo nie spotkałam się wcześniej z takim sformułowaniem. Z tego, co się dowiedziałam, nie jest ono niepoprawne, ale jednak zbyt slangowe, aby używać go w tak ogólnodostępnym teście (zwłaszcza w narracji), bo ktoś, tak jak ja, może go nie zrozumieć.
W początkowych rozdziałach autorka miała także tendencję do używania „każdy" zamiast „wszyscy" (na przykład „każdy na nią spojrzał" zamiast „wszyscy na nią spojrzeli"). Być może błąd jako taki to nie jest, ale zdecydowanie nie brzmi najlepiej stylistycznie.
Momentami w opisach wkradało się także mieszanie czasu narracji. Jeśli decydujemy się na pisanie w czasie przeszłym, należy tego pilnować i nie zmieniać nagle czasowników na czas teraźniejszy.
Nie mogę też nie wspomnieć o błędach logicznych. Najbardziej moją uwagę przykuł fakt, że akcja rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, a bohaterowie płacą dychami i mają nauczycielkę od polskiego. W takim wypadku powinny się pojawić dolary/dolce/baksy i pani od angielskiego (lub innego przedmiotu, którego uczy się w USA). Z fabuły wynikało także, że w pierwszej klasie liceum bohaterowie mieli już prawo jazdy, a z tego, co się orientuję, to nie mieli wtedy jeszcze szesnastu lat, które by ich do tego uprawniało.
Jeśli chodzi o humor, to większość żartów niestety do mnie nie trafiła, ale to zapewne dlatego, że nie jestem docelowym czytelnikiem tego opowiadania, a czasy licealne mam już od kilku lat za sobą. Było jednak kilka takich momentów, kiedy uśmiechnęłam się pod nosem, więc młodszym czytelnikom ten typ humoru może przypaść do gustu. Najbardziej podobały mi się fragmenty, w których jeden z bohaterów, aby załagodzić jakąś napiętą sytuację, opowiadał ciekawostki o zwierzętach. Ten motyw przeplatał się przez całe opowiadanie i wprowadzał miły aspekt do fabuły.
Strona techniczna tekstu też niestety pozostawia wiele do życzenia — największy problem stanowią zapisy dialogów i interpunkcja. Z dialogami kłopot był taki, że po wypowiedzi dialogowej autorka często używała czasownika, który do tej wypowiedzi bezpośrednio się nie odnosił (na przykład wstał, wskazał, uniósł brew, itd.). W takim wypadku wypowiedź dialogową kończymy kropką, a po myślniku zaczynamy nowe zdanie, dużą literą. W tekście natomiast brakowało tych kropek, a część po myślniku była pisana małą literą. Zapewne większość mniej wnikliwych czytelników nawet nie zwróci na to uwagi, ale faktem jest, że taki zapis jest niepoprawny.
Trudno natomiast nie zauważyć zawirowań w sferze interpunkcji. Kwestia pierwsza to używanie spacji przed wykrzyknikiem lub znakiem zapytania. Znaki te traktujemy tak samo jak kropkę i stawiamy je zaraz za ostatnim wyrazem, bez odstępu. Podobnie ma się sprawa z cudzysłowem — umieszczonej w nim wypowiedzi nie oddzielamy spacjami od tegoż cudzysłowu.
Największy jednak problemu sprawiają autorce przecinki. Nie będę tutaj przytaczać konkretnych przykładów, bo po pierwsze — jest ich zbyt wiele, a po drugie — zostawiłam mnóstwo komentarzy do opowiadania, w których wskazywałam, gdzie pojawiał się błąd, więc autorka powinna wiedzieć, na co zwrócić uwagę. Mówiąc jednak ogólnie — przecinków zwykle brakowało, czasami też pojawiały się tam, gdzie ich być nie powinno. Co jest dla mnie jednak najbardziej zastanawiające, to fakt, iż zdarzało się, że w jednym miejscu przecinek był dobrze postawiony, a akapit niżej, w analogicznym przypadku, już go nie było. Z tego wynika, że autorka nie za bardzo skupia się na zasadach używania tego znaku interpunkcyjnego i strzela nim tak trochę na oślep — może się uda, może nie. Jestem świadoma tego, że zapamiętanie wszystkich zasad interpunkcyjnych nie jest łatwe, ale opanowanie chociażby tych podstawowych jest naprawdę istotne, jeśli chce się próbować swoich sił w pisaniu.
To, co jeszcze rzuca się w oczy i jest ewidentnie błędem, to zapisywanie liczebników cyframi zamiast słownie. Chociaż tu też autorka była niekonsekwentna, bo raz pojawiały się właśnie cyfry, a raz zapis słowny. Przy czym przeważały te pierwsze i należałoby to zmienić. Natknęłam się też na sporo literówek, które autorka sama mogłaby łatwo wyeliminować. Wystarczy przeczytać tekst przed opublikowaniem (nawet kilkukrotnie), a na pewno coś się zauważy. Niestety odniosłam wrażenie, że autorka nie przejrzała rozdziałów po ich napisaniu. Na przyszłość zalecam to robić, bo to pomaga nie tylko w wyłapaniu literówek, ale także w dostrzeżeniu powtórzeń czy stwierdzeniu, czy to, co napisaliśmy, ma w ogóle sens.
Podsumowując, „Dancing on the glass" mimo stosunkowo sztampowej fabuły, naprawdę miało potencjał. Niestety liczne błędy składniowe, stylistyczne i interpunkcyjne dość niekorzystnie wpływają na jego odbiór. Problematyczna jest także kwestia zbyt dużej liczby i słabo wykreowanych bohaterów. Jeśli autorka ma ochotę, to oczywiście może kontynuować swoją przygodę z pisaniem, ale musi mieć świadomość, że przed nią jeszcze wiele pracy, aby teksty prezentowały się dobrze. I to zarówno pod względem techniczno-stylistycznym, jak i pod względem konstrukcji postaci. Opowiadanie najlepiej wypada pod względem fabularnym, aczkolwiek tu także można jeszcze doszlifować swoje umiejętności. Autorka ma ciekawe pomysły, ale nie do końca trafnie potrafi je przelać na słowo pisane. Jak jednak głosi znane powiedzenie — praktyka czyni mistrza — i to właśnie nim powinien się kierować każdy początkujący twórca. Trzymam więc kciuki za AmayaGreves i życzę powodzenia w dalszym pisaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro