Cesarstwo cienia - madameLaurel | Tail90
Cesarstwo cienia od madameLaurel było jednym z opowiadań, z którymi pierwszy raz spotkałam się jeszcze przed Turniejem Osobliwym, w ramach reklamy na grupie facebookowej. Muszę przyznać, że już wtedy klimat powieści mnie ujął, a cudna okładka od JennHills i spełniający swoją funkcję opis zachęcały do sprawdzenia historii. Już właśnie pierwsze spojrzenie na opowieść pozwala nam określić, z jakim typem opowiadania będziemy mieli do czynienia. Bez wątpienia zaserwowano nam high fantasy, wyczuwamy azjatycki klimat. Cesarstwo cienia zabiera nas do autorskiego świata, gdzie szybko kojarzymy go z czymś znanym, egzotycznym, ale nadal tajemniczym.
Opis przedstawia nam bohaterkę, wskazuje na miejsce akcji i główną oś fabularną — dzięki temu wszystkie potrzebne informacje do podjęcia decyzji, czy zechcemy sprawdzić tę historię, są na wyciągnięcie ręki. A o to przecież właśnie chodzi i na tym polega idea dobrego opisu.
Czymś, czego nie lubię w fantasy, jest narracja pierwszoosobowa. Nie jest to oczywiście błąd, nie ma zasady, która nakazuje używania tak zwanej „trójki", osobiście jednak sądzę, że obranie formy „pamiętnikarskiej" odbiera nam, czytelnikom, szansę na dokładne poznania świata. Ciężko bowiem przedstawić zasady panujące w uniwersum, kiedy są one przecież znane bohaterowi. Objaśnienia magii, kim są cieniotkacze w tym momencie wyglądają niezbyt naturalnie. Po co bowiem Li miałaby sama sobie opowiadać o tym, o czym wiedzieć powinna? I tu na szczęście madameLaurel wyszła po części obronną ręką. Garść cennych informacji o świecie, zasadach, wyglądzie niektórych miejsc otrzymujemy w formie dialogów, albo też Li sama zauważa rzeczy, które są dla niej nowe. Niestety, choć Li żyje w Zakonie od lat, nie ma pojęcia o niektórych ważnych dla Sha'ri zasadach. Mimo drobnych mankamentów, kiedy jednak jesteśmy uraczeni opisami z pozycji narratora pierwszoosobowego, same przejścia między zdarzeniami a myślami bohaterki są spokojnie i ładne. Nie mamy poczucia rozdzielenia, dysproporcji między elementami fabuły a rozumowaniem, chociaż tu mam czasem wrażenie, że emocje Li z uwagi na wykorzystaną narrację, zostały potraktowane po macoszemu.
Cesarstwo cienia pozornie wydaje się jednym z fantasy, które już było; nietrudno znaleźć na Wattpadzie pozycję, która przypomina to, co nam zaserwowano. Było już o tajnych agentach, było już o skrytobójcach. To chyba jeden z ulubionych motywów pisarzy z tego gatunku na naszym serwisie. Spotkaliśmy już kilka razy klimaty azjatyckie w różnym wydaniu. Bardzo często przeczytamy o przyjaciołach z tajemnicą, a prawie idealna bohaterka i książę w potrzebie (włącznie z odwrotnością sytuacji) to również chleb powszedni. Czy to jednak oznacza, że Cesarstwo cienia to powielenie tego, co już znamy? Na pewno nie. Sposób, w jaki wszystkie te sytuacje zostały opracowane, może spokojnie wzbudzić nasze zainteresowanie.Oto bowiem Li, główna bohaterka, cieniotkaczka otrzymuje wyjątkowe zlecenie. Ma zabić Nivena, syna cesarza. I żeby było ciekawiej, Li ma własny pomysł, jak rozegrać całą sprawę tak, aby wilk był syty i owca cała. Przenosi Nivena do krainy cieniotkaczy i podszywa się pod niego w pałacu. Mimo pojawienia się znajomych motywów i pewnych klasycznych elementów fabuła w odpowiednim miejscu oddaliła się od tego, co nam znane, by zaskoczyć zwrotem akcji. Tu warto zwrócić uwagę, że wiele wątków było przemyślanych i świetnym tego przykładem jest kreacja Nivena. Od początku działania księcia i poczynania Li względem niego wyglądają bardzo konsekwentnie. Dostajemy dwie wizje: ofiary i sprawcy. Księcia z bajki i człowieka bezwzględnego, opętanego nienawiścią — sami go takim odczuwamy. A jednak finał historii pozwala nam zobaczyć coś ponad to, za co ogromny plus.
Momentami jednak czułam, że wiem, co się wydarzy. Mimo wielu plot twistów, skoków w wydarzeniach wątki dotyczące samych postaci szybko łączą nam się z tyłu głowy. Niemal od samego początku możemy już się domyślać, że przedstawiona nam tożsamość Silver i motywacje Wena nie są tymi, które narrator nam pokazuje. Jeśli bowiem przyjrzymy się pozostawionym sugestiom, ich wizerunek szybko zacznie się zmieniać w naszych głowach i moment ujawnienia będzie raczej radosnym okrzykiem „tak czułam/czułem!". Nie jest to wynik błędu, raczej postrzegałabym to w kontekście dobrej, logicznej kreacji postaci, ponieważ ich zachowanie, zdarzenia, w jakie są wplątani, to konsekwentnie prowadzona budowa wątków. Na pewno nie są elementem wprowadzonym po czasie, na siłę, by wzbudzić zaskoczenie. Kiedy doszło do ujawnienia, ja zwyczajnie uśmiechnęłam się do siebie, zadowolona, że sama w międzyczasie wszystko sobie poukładałam i z satysfakcją mogłam upewnić się, że miałam przeczucie. Podobne emocje wzbudził we mnie właśnie wątek księcia i jego brata, dlatego też muszę pochwalić madameLaurel za umiejętność pozostawiania w rozdziałach „okruszków". Mam jednak wrażenie, że jeden z nich mógł być nieco nad wyraz i zauważyłam, że nie tylko ja się nad tym głowię. Silver bywała w pałacu. Kiedy też ujawnia się, kim jest, zastanawiam się, jakim cudem nie została rozpoznana. I czy dobrym posunięciem było wykreowanie jej podwójnej mocy.
Ja nie miałam kłopotu z ustaleniem niektórych wydarzeń, dlatego pozostaję nadal w głębokim szoku, że Li, główna bohaterka, nie potrafiła wysnuć podobnych wniosków. Ani razu nie spotkałam się chociaż z cieniem podejrzeń (i tu słowo cieniem chyba jest bardzo trafne), że książę ma charakterystyczne zdolności, a te były praktycznie przedstawiane nam wprost; Li je totalnie ignoruje i nie jest to chyba efekt tego, że ona nie chce ich zobaczyć, że je wypiera, tylko, tu niestety moim zdaniem, zawiniła autorka. Na tyle mocno chciała nas zaskoczyć, że aż przedobrzyła.
Czy więc historia, w której trakcie czasem na chwilę przed kolejnym rozdziałem możemy pozbierać okruszki, jest zła? Nie. Myślę, że to świadczy o dobrym warsztacie, a nas, jako czytelników, otula radością, że wcale nie jesteśmy tacy głupi.
Ale, zostawiając na chwilę fabułę, wróćmy do świata, gdzie wszystko się rozgrywa. Zabrano nas w miejsce, gdzie istnieją Sha'ri, czyli cieniotkacze. Rasa niezwykła, niemalże magiczna. Idealni skrytobójcy — żyją w cieniu, obdarzeni możliwością, aby stać się kimś innym. Niektórzy żyją na własny rachunek, część jednak pozostaje zrzeszona w Zakonie cienia, instytucji, do której może się zwrócić każdy, kto pragnie, by ktoś inny „zniknął". Zakon nie jest z dykty — ma swoją historię, zasady, uwarunkowania polityczne. Żyje w zgodzie z pałacem, chociaż to akurat wydaje się elementem, który łatwo mógłby zaburzyć układankę Cesarstwa cienia — w każdej chwili Zakon mógłby zdradzić króla i nic nie gwarantowało królestwu bezpieczeństwa. Na tę jednak chwilę, nie jest to żaden błąd logiczny.
Cały świat dookoła bohaterów żyje. Wyczuwamy w nim azjatycki klimat, ale jest on tak poprowadzony, że nawet ja, jako osoba podchodząca do Azji jak pies do jeża, czułam się dobrze, myślę więc, że miłośnicy tamtejszej kultury wręcz będą się zachwycać tym, jak coś, co lubią, dostało nowe imiona i wizerunki. Wszystkie te miejsca, w które autorka nas zabrała, były ciekawe i oryginalne. I coś, za co muszę pochwalić — uniwersum jest niezwykle szczegółowe i dopracowane, ale nie musimy rozwlekać się nad miastami, których nie odwiedzimy. Są wspomniane, ale ich budowa nie przytłacza, bo fabuła od nich nie zależy. Oprócz tego spotkamy specyficzne zwierzęta, nowe alkohole, gry, muzykę, tańce i coś, co ponownie muszę pochwalić: zwyczaje i nastroje społeczne. Czujemy razem z bohaterami, kim są Sha'ri dla innych. Widzimy strach, nienawiść, obawę i wszystko to wpływa na wydarzenia w powieści. Otoczenia jest więc naprawdę dużo i Cesarstwo wyróżnia się dbałością o zasady tego świata. Jeśli magia, moce gdzieś nie działają — TO NIE DZIAŁAJĄ i nie ma wyjątków, nawet jeśli nasz rozum podpowiada, że mogłoby być inaczej.
Tak więc, gdyby rozdawano bilety do obcych światów, śmiało bierzcie bilet i udajcie się do Cesarstwa.
Co za tym idzie madameLaurel wykazuje się sporą wiedzą. Nie mi oceniać stopień i zgodność wykorzystania inspiracji, ale jeśli zaczniemy już choćby od imion, to cieszę się, że trzyma się w całej powieści kanonu, jaki sobie narzuciła (bo nie ma nic gorszego jak nieuzasadniona mieszanka imion, prawda?). Wszystkie elementy świata, zasady były konsekwentnie wykorzystywane, choć czasem, jak już zdarzyło mi się wspomnieć, gdzieś pojawiały się problemy z logiką. Dla przykładu sytuacja z więzieniem, kiedy Vera nie zna realiów i to Li, choć nie powinna, lepiej się w nich orientuje. Dlaczego Vera nie interesowała się tym wcześniej i nie próbowała odnaleźć syna?
Wspomniałam już nieco o postaciach, ale spróbuję się teraz nad nimi trochę rozwinąć. Mamy czwórkę bohaterów wychodzących na pierwszy plan: Li, która również jest narratorką, Silver, Wena i Nivena. Nie mogę odmówić im wszystkim dobrej kreacji i chętnie wspomnę o tym, że nie tylko postacie pierwszoplanowe i drugoplanowe zostały rozwinięte, ale również te epizodyczne. Nie jestem jednak pewna, czy zawsze to, co zostało nam przedstawione przez autorkę, faktycznie mogłabym odnaleźć w wydarzeniach i zachowaniu postaci. Li podobno miała być nieudacznikiem, ale jej błędy brały się nie z tego, że czegoś nie potrafiła, była może pechowa, a raczej z moralnych uwarunkowań. Z opisu już wynikało, że jest niezdarą, tymczasem na dzień dobry wszystko jej wychodzi i natychmiast otrzymuje zlecenie morderstwa, dodajmy, że wcale nie takiego łatwego. Bo przecież zabicie księcia to bułka z masłem, prawda? Idealne zlecenie na pierwszy raz, umotywowane oczywiście jej pochodzeniem i stanem majątkowym, przez co nie musimy nawet rozważać, czy Li podejmie wyzwanie. Skoro jest biedna i zbiera pieniądze na konkretny cel, wiadomo, że się zgodzi. Kiedy wpakowuje się w kłopoty na własne życzenie, brakuje nam niepewności, obaw. Szybko akceptuje ewentualność własnej śmierci, przez co ja w sumie jedynie wzruszyłam ramionami. Przecież wszystko zawsze idzie łatwo, nawet gdy nie jest łatwo, co by się miało zmienić?
Przyjaciele Li są również nieskomplikowani. Silver od początku zostawia nam ślady i choć mam wątpliwości, czy można jednocześnie dzierżyć dwie tak potężne moce, jak okazało się w przypadku Silver, na pewno dla mniej wprawnych czytających, mogło być to zaskoczenie. Z przykrością muszę stwierdzić, że długi czas myślałam, że postać Silver została stworzona po to, by główna bohaterka miała przyjaciółkę, przez chwilę miałam nawet wrażenie, że rola Silver równie dobrze mogłaby zostać wykreślona i fabuła spokojnie toczyłaby się dalej. O jakie to złudne! Aż jestem ciekawa, czy to zabieg celowy, czy przypadek, że tak się momentami dałam zmylić. Bo kiedy wybija punkt kulminacyjny, Silver okazuje się niezastąpiona.
Moim ulubieńcem jest jednak Wen i to on wciąż kradł show już od pierwszych rozdziałów. I wcale nie sprowadza się do roli wiecznego wybawcy, chociaż sam o sobie tak twierdzi. Autorka poświęca czas na budowanie jego tła, motywacji. Kiedy też zawiązują się wszystkie intrygi, a Wen pojawia się w najbardziej odpowiednim momencie, w jakim mógł się pojawić, to naprawdę się cieszę, że jego postać otrzymała tyle czasu antenowego! I to Wen zdecydowanie sprawiał, że chciałam czytać Cesarstwo.
Cesarstwo jednak ma też sporo dodatkowych postaci, które razem tworzą ciekawą mozaikę i mam wrażenie, że momentami postacie z dalszego planu miały lepszy rys niż główni bohaterowie. Bracia Niven i Abel, kompletne przeciwieństwo i co ciekawe, oboje są inni, niż początkowo uważamy. Kiedy nienawidzimy Abla, ubóstwiamy Nivena, a kiedy ubóstwiamy Abla, nienawidzimy Nivena. Sposób, w jaki książęta zostali przedstawieni w historii, to prawdziwy, intrygancki majstersztyk. Niven bowiem to człowiek kameleon. Z jednej strony postrzegamy go jako ofiarę, księcia, który otrzymał może nawet zbyt wysoką karę za swoje przewinienia. Mogłabym nawet pokusić się o nazwanie go czarującym i uroczym. Jaki jednak jest naprawdę? To pozostawię już Waszej ocenie.
Postacie i fabuła prowadzą nas bezpośrednio do problemu emocji. Były one ładne, niekarykaturalne i przeżywałam problemy z bohaterami. Choć wykorzystanie narracji pierwszoosobowej powinno nam przeszkadzać w odbiorze uczuć pozostałych bohaterów, a pozostawać wciąż w głowie Li, to właśnie odniosłam przeciwne wrażenie. Bardzo często występuje w roli dosłownie narratora. Streszcza wydarzenia z przeszłości, tłumaczy relacje, wskazuje, jak jest, zamiast być bohaterem czy świadkiem, przez co myślę, że mamy tu kłopot z nadmiarem ekspozycji, której można było uniknąć.
Niestety brakowało mi czasem większych przemyśleń Li — ona praktycznie rzadko zastanawiała się, co zrobi, tylko po prostu oznajmiała i to robiła — nie zawsze było to dobrym pomysłem. Może to jej cecha, ale nawet jeśli tak, jakakolwiek myśl na temat konsekwencji czy sposobu wykonania, byłaby istotna. Ciekawe jednak jest to, że czasem bohaterowie dywagowali nad możliwościami niepowodzenia planu, nad niebezpieczeństwem, jakie może ich spotkać, tymczasem, gdy dochodziło do sytuacji, faktycznie nie działo się nic.
Ale moment, który mnie rozczarował najbardziej, to chwila, kiedy Li zostaje otruta. W pierwszej chwili bohaterka panikuje, rzecz to chyba normalna. Następnie godzi się na swój los i akceptuje zbliżającą się śmierć. Nie wiem, czy ma to udowadniać jej dojrzałość, bo jeśli tak, kłóci mi się to z opinią niezdary i spontanicznej osoby. Oczywiście, domyślamy się szybko, jaki będzie finał, więc tym bardziej brakuje mi większej dawki emocji, bym i ja, jako czytelnik, martwiła się tym, czy Li przeżyje. Bez wzruszania ramionami.
W kwestii technicznej muszę przyznać, że Cesarstwo napisane jest bardzo estetycznie. Pojawiały się drobne kłopoty z interpunkcją, było jednak ich niewiele i głównie przy trudniejszych przykładach. Dialogi zostały prawidłowo zapisane, zweryfikować jedynie należy dosłownie kilka rozdziałów, gdzie zakładam, że w trakcie zapisu pojawił się błąd i system zamienił pauzy na dywizy w całych rozdziałach. Same zaś rozmowy postaci brzmiały bardzo realistycznie. Nie miałam żadnych zastrzeżeń do sposobów prowadzenia dialogów i wiele razy byłam pod ich wrażeniem. Były naturalne, owocowały w didaskalia wyrażające sposób wypowiedzi, czyli bohaterowie burczeli, mruczeli, piszczeli, mówili drżącym głosem. Kocham również wstawki pomiędzy wypowiedziami, które stricte nie dotyczą mówienia, a otoczenia, ale oddają w ten sposób panującą atmosferę. madameLaurel świetnie poradziła sobie i z takimi momentami, więc mogę z czystym sumieniem orzec, że dialogi są na bardzo wysokim poziomie. I Wen, oczywiście, w dialogach był Wenem.
Jestem zwolenniczką potężnych opisów, z bogatym słownictwem i pozostawianymi ciekawostkami, które kreują wszystko dookoła. Cesarstwo pod tym względem mnie nie zawiodło. Opisy są obszerne, ale nie przytłaczające, kreują szerokie spektrum świata. Kłopotem mogły być sformułowania „był i jest". Bardzo często obraz otoczenia, tła przedstawiany był nam w sposób statyczny, przez co miałam wrażenie, że były to klisze stanowiące scenografię, a nie elementy ściśle podążające za fabułą. Nie mamy też konkretnej stylizacji językowej, która nam towarzyszy, ale ton narracji jest konsekwentny (pomijając kłopot, jakim bywała narracja pierwszoosobowa trochę wizualnie mylona z trzecioosobową) i świadczy o solidnym warsztacie autorki.
Jeśli więc szukacie niebanalnego fantasy, które pozornie rzuca nam znane kalki, by potem uderzyć nas nimi w twarz i pokazać, że można inaczej, ciekawiej, myślę, że z powodzeniem mogę polecić Cesarstwo cienia. Szczególnie warto prześledzić relację Li i Wena. Ich więź, co bardzo muszę pochwalić, nie jest przesadzona. Są przyjaciółmi i nie pojawia się sugestia wątku romantycznego. Przynajmniej nie w ich przypadku, co jest naprawdę miłe. Bo ile można czytać o miłości rodzącej się z przyjaźni, która niszczy to, co w przyjaźni najcenniejsze?
Niezależnie od tego, jakie są nasze oczekiwania, mamy tutaj ciekawe dwa główne plot twisty, ogromną liczbę wątków pobocznych, które dopełniają nam historię i choć nie jest to powieść, która wbiła mnie w fotel, bo czasem była przewidywalna, z czystym sumieniem mogę uznać, że ma potencjał do kontynuacji i pozostawienia satysfakcji z lektury. A o to właśnie chodzi w dobrym fantasy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro