Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.

Elizabeth, Draco oraz Severus stali w ciszy nieopodal okna patrząc za odchodzącym, chwilowo niewidzialnym Lucjuszem.

– Zgłodniałem – odezwał się młodszy Ślizgon, nadal nie odrywając wzroku od wąskiego korytarza, biegnącego od gabinetu dyrektora.

– To dobrze, bo jest pora obiadowa. – Krukonka uśmiechnęła się do Dracona i złapała go pod ramię. – Idzie pan, panie dyrektorze?

– Za chwilę – odparł, udając się do gabinetu.

Chłopak pociągnął Elizabeth w stronę tajnego przejścia.

– O, to musisz być naprawdę głodny.

– Wiesz, po prostu nie lubię marnować energii – wyjaśnił z uśmiechem.

– Nie lubisz marnować, ale masz jej sporo, mimo że tego po tobie nie widać – odparła, mając na chwilę przed oczami zajadającego się chłopaka podczas posiłków w szkole.

– To cecha rodzinna. – Rozejrzał się na boki. – Mój ojciec zwykle jada za dwóch, a jeśli jest podane jakieś jego ulubione danie, to nawet za trzech.

– W sumie to fajnego masz ojca – powiedziała.

– Ale zajęty – odparł z udawanym smutkiem w głosie.

– Głupek. – Pacnęła go w ramię. – Mówię ogólnie.

– Gdybyś poznała go kilka lat wcześniej, to mogłabyś mieć inne zdanie – mruknął, idąc za Elizabeth przez wąskie przejście. – Zmienił się.

– Jeśli nie chcesz, żebyśmy na ten temat rozmawiali, to mi po prostu powiedz.

– Już bym powiedział. Ale czuję, że potrzebuję rozmowy, a tak prawdę mówiąc jesteś moją drugą, no może trzecią, zaufaną osobą. Pozostałe dwie to Blaise i Astoria.

– Nie masz pojęcia, jak miło mi to słyszeć.

Krukonka jakimś sposobem wyczuła, że Dracon się uśmiecha.

– Mój ojciec – zaczął po chwili – zawsze robił tak, że nie miałem wątpliwości co do tego, iż mnie kocha... Podobnie, jak i mamę. Niektórzy mogą myśleć odwrotnie, mówić, że był dla mnie bardzo surowy, ale prawdę mówiąc, to jestem mu za to wdzięczny.

Przez chwilę szli w ciszy.

– Nie wiem, czy ty też tak masz, Claride, ale jak sobie przypomnę jakim dzieciakiem byłem kiedyś, to robi mi się słabo.

Elizabeth zaśmiała się.

– Też tak mam – potwierdziła i uśmiechnęła się do chłopaka przez ramię.

– No właśnie. I jak tak sobie o tym myślę, jaki kiedyś byłem, to naprawdę wierzę w to, że gdyby nie mój tata, to byłbym cały czas taki sam – wytłumaczył. – Zawsze dbał o to, żeby nam niczego nie brakowało, wpajał mi zasady, które początkowo opornie przyswajałem, bo przecież "jestem dzieckiem arystokratów, należy mi się szacunek", lecz z biegiem lat zauważyłem, że na szacunek trzeba sobie zapracować.

– Jeju, Draco, co ci się tak zebrało...

Ślizgon zaśmiał się cicho.

– To przez to, że wreszcie, po raz pierwszy od kilku lat jestem naprawdę szczęśliwy. Odkąd poznałem Astorię czułem się o wiele lepiej, ale wiesz... – Zmarszczył brwi – naprawdę brakowało mi mojej rodziny. A ta dzisiejsza wiadomość... Salazarze, mój ojciec naprawdę żyje i nie jest tylko warzywkiem pozbawionym duszy!

Elizabeth wyszczerzyła się bezwiednie. Naprawdę cieszyło ją szczęście Dracona.

– Szkoda tylko, że Czarny Pan powrócił po raz drugi. Dla wszystkich, nawet dla sporej części śmierciożerców, byłoby lepiej, gdyby już nie mógł odzyskać cielesnej formy.

– Ale wyszło jak wyszło. – Skrzywiła się. – Najważniejsze, że już nigdy nie wróci.

Zeszli po małych schodkach i dalej podążyli korytarzem, skręcającym teraz ostro w lewo.

– Draco, powiedzieć ci coś?

– Mów.

– Jeśli chodzi o śmierciożerców, to uważam, że większość z nich wcale nie ma jakichś chorych, sadystycznych skłonności, czy czegoś takiego, jak to się powszechnie uważa, tylko powodem, dla którego wstępowali w szeregi Voldemorta jest ich prześladowanie – powiedziała, schodząc z kolejnych schodków, tym razem ostatnich. – Przecież sam doskonale wiesz, że w Hogwarcie i poza nim panuje taki stereotyp: "jesteś ze Slytherinu, jesteś zły do szpiku kości" i moim zdaniem właśnie takie zachowania i reakcje społeczeństwa wytwarzały, można to nazwać, presję na Ślizgonach, którzy w akcie desperacji, by udowodnić, że są silni, zdolni do wielkich czynów i tak dalej, szukali przywódcy, który poprowadziłby ich ku chwale... A że zazwyczaj tacy przywódcy wykorzystują sytuację i okazują się później psychopatami, to inna kwestia – zakończyła, stając przed ścianą, gdzie przedtem znajdowało się wyjście. – Co teraz?

– Musisz popchnąć – powiedział i wyminął dziewczynę, po czym mocno naparł na ścianę.

Kamienie zaczęły się przesuwać, a blondyn otrzepał dłonie i strzepnął kilka pojedynczych pajęczyn ze swojej marynarki.

– Teraz ty nie masz pojęcia, ile znaczy dla mnie to, co przed chwilą powiedziałaś – rzekł, wpatrując się z powagą w dziewczynę.

– Mówię, jak myślę. To wszystko.

Dwójka przyjaciół skręciła w lewo, kierując się prosto do Wielkiej Sali. Ten odcinek drogi przeszli w ciszy, rozmyślając w spokoju nad tym, co już zostało powiedziane oraz nad tym co miało miejsce tego dnia.

Wielka Sala podczas przerwy świątecznej drastycznie różniła się od tej w trakcie roku szkolnego. Nie tylko przez wzgląd na ilość uczniów, ale także jej wnętrze – zniknęło pięć stołów, a w ich miejsce ustawiono jeden długi, przeznaczony zarówno dla pedagogów, jak i ich wychowanków. Takie posunięcie wprowadzało ciepły, rodzinny klimat, który miał na celu przynajmniej tymczasowe zlikwidowanie sporów między członkami różnych Domów Hogwartu.

Elizabeth podeszła do siedzenia i już miała zasiadać, kiedy stanął za nią Dracon.

– Pozwól mi ci się odwdzięczyć, za to, co dla mnie dzisiaj zrobiłaś – powiedział, odsuwając jej krzesło.

– Daj spokój, to wszystko samo się tak potoczyło – odparła, kiedy Ślizgon zasiadł u jej boku.

– Jakbyś go przypadkowo nie spotkała – zaczął, ściszając głos. – To nadal nie miałbym o niczym pojęcia.

– Niby tak, ale...

– Oj, cicho – mruknął niezadowolony. – Chcesz soku?

– Wolę herbatę, ale dziękuję i tak. – Uśmiechnęła się szczerze.

Krukonka przyjęła od Ślizgona kubek, po czym dyskretnie rozejrzała się po stole.

"Severus jeszcze nie przyszedł" pomyślała, patrząc tęsknie na puste miejsce u szczytu stołu.

Jej wzrok zatrzymał się na profesorze Flitwicku, natychmiast przypominając jej o tym, co zadeklarowała zrobić w trakcie obiadu.

– Za chwileczkę wracam – powiedziała chłopakowi, który zdziwił się. – Próbę chóru mamy jutro i muszę o tym poinformować resztę.

– Znów będę musiał wstawać – westchnął.

– Nie będziesz, wystarczy, że już raz to zrobiłeś.

Po kilku minutach Elizabeth przekazała ważną informację pozostałym członkom szkolnego chóru i okrążała stół, by wrócić na swoje poprzednio zajmowane miejsce. Wtedy jej wzrok przykuł ruch w okolicach wejścia.

– Dzień dobry, panie dyrektorze – powitała przybysza, kierującego się w stronę stołu. – Smacznego.

– Dzień dobry, panno Claride – odparł, udając, że widzą się po raz pierwszy od śniadania. – Dziękuję.

Elizabeth usiadła obok Dracona.

– O właśnie – odezwał się blondyn, śledząc wzrokiem opiekuna Slytherinu. – Jak tam...? – Poruszał sugestywnie brwiami, patrząc na Elizabeth.

– Co? – zdziwiła się.

Dracon uśmiechnął się łobuzersko, nadal ruszając brwiami.

– Ach, weź przestań. – Stuknęła go łokciem w ramię. – Mogłeś pytać, kiedy nikogo nie było obok – szepnęła, nachylając się w jego stronę.

– Nie masz się czego obawiać – odparł tuż po tym, jak wyciągnął szyję, by zobaczyć kto siedzi obok Elizabeth. – W naszej okolicy i w sumie przy całym stole, nie ma jakiejś takiej szczególnie ciekawskiej osoby, która mogłaby nadstawiać ucha.

Krukonka wzruszyła ramionami.

– Więc odpowiem, jest nijak.

– To znaczy? – spytał, sięgając po tackę z pieczoną rybą, którą przystawił przyjaciółce.

– Dostałam radę, żeby jeszcze o to walczyć, ale to chyba nie ma sensu.

– Zawsze jest jakiś sens. Pomyśl o tym, że jeśli nie uda ci się go zdobyć, to zawsze możecie się przyjaźnić.

– I tak też bym chciała, jeśli by to nie wyszło.

– Więc w czym problem?

– W tym, że nie wiem, jak dowiedzieć się na czym stoję.

– Zagraj w otwarte karty.

– Dla ciebie naprawdę to takie łatwe?

– No. – Wzruszył ramionami – Już dawno powiedziałem Astorii, że bardzo mi się podoba i chciałbym się z nią częściej widywać na osobności. Pewnie, nie poszło tak zupełnie bezstresowo, ale uwierz, im dłużej to dusisz w sobie, tym gorsze są dla ciebie skutki. – Wypił sok pomarańczowy z dodatkiem rozgrzewających przypraw korzennych.

– Tyle razy próbowałam zebrać się w sobie – powiedziała cicho – ale ja się najzwyczajniej w świecie boję.

– Mhm – mruknął Dracon, na dłuższą chwilę przerywając kontakt wzrokowy. – Możemy zrobić tak...

Elizabeth podniosła na niego lekko zrezygnowane spojrzenie.

– Ty będziesz mnie informować o wizytach. – Spojrzał na nią znacząco – sama wiesz, o co mi chodzi, a ja w zamian pokażę ci coś czego nauczył mnie ojciec.

– A co to takiego, jeśli mogę spytać?

– Sposób na panowanie nad niechcianymi emocjami. – Puścił do niej oczko, po czym nalał do szklanki kolejną porcję soku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro