25.
Elizabeth, Draco oraz Severus stali w ciszy nieopodal okna patrząc za odchodzącym, chwilowo niewidzialnym Lucjuszem.
– Zgłodniałem – odezwał się młodszy Ślizgon, nadal nie odrywając wzroku od wąskiego korytarza, biegnącego od gabinetu dyrektora.
– To dobrze, bo jest pora obiadowa. – Krukonka uśmiechnęła się do Dracona i złapała go pod ramię. – Idzie pan, panie dyrektorze?
– Za chwilę – odparł, udając się do gabinetu.
Chłopak pociągnął Elizabeth w stronę tajnego przejścia.
– O, to musisz być naprawdę głodny.
– Wiesz, po prostu nie lubię marnować energii – wyjaśnił z uśmiechem.
– Nie lubisz marnować, ale masz jej sporo, mimo że tego po tobie nie widać – odparła, mając na chwilę przed oczami zajadającego się chłopaka podczas posiłków w szkole.
– To cecha rodzinna. – Rozejrzał się na boki. – Mój ojciec zwykle jada za dwóch, a jeśli jest podane jakieś jego ulubione danie, to nawet za trzech.
– W sumie to fajnego masz ojca – powiedziała.
– Ale zajęty – odparł z udawanym smutkiem w głosie.
– Głupek. – Pacnęła go w ramię. – Mówię ogólnie.
– Gdybyś poznała go kilka lat wcześniej, to mogłabyś mieć inne zdanie – mruknął, idąc za Elizabeth przez wąskie przejście. – Zmienił się.
– Jeśli nie chcesz, żebyśmy na ten temat rozmawiali, to mi po prostu powiedz.
– Już bym powiedział. Ale czuję, że potrzebuję rozmowy, a tak prawdę mówiąc jesteś moją drugą, no może trzecią, zaufaną osobą. Pozostałe dwie to Blaise i Astoria.
– Nie masz pojęcia, jak miło mi to słyszeć.
Krukonka jakimś sposobem wyczuła, że Dracon się uśmiecha.
– Mój ojciec – zaczął po chwili – zawsze robił tak, że nie miałem wątpliwości co do tego, iż mnie kocha... Podobnie, jak i mamę. Niektórzy mogą myśleć odwrotnie, mówić, że był dla mnie bardzo surowy, ale prawdę mówiąc, to jestem mu za to wdzięczny.
Przez chwilę szli w ciszy.
– Nie wiem, czy ty też tak masz, Claride, ale jak sobie przypomnę jakim dzieciakiem byłem kiedyś, to robi mi się słabo.
Elizabeth zaśmiała się.
– Też tak mam – potwierdziła i uśmiechnęła się do chłopaka przez ramię.
– No właśnie. I jak tak sobie o tym myślę, jaki kiedyś byłem, to naprawdę wierzę w to, że gdyby nie mój tata, to byłbym cały czas taki sam – wytłumaczył. – Zawsze dbał o to, żeby nam niczego nie brakowało, wpajał mi zasady, które początkowo opornie przyswajałem, bo przecież "jestem dzieckiem arystokratów, należy mi się szacunek", lecz z biegiem lat zauważyłem, że na szacunek trzeba sobie zapracować.
– Jeju, Draco, co ci się tak zebrało...
Ślizgon zaśmiał się cicho.
– To przez to, że wreszcie, po raz pierwszy od kilku lat jestem naprawdę szczęśliwy. Odkąd poznałem Astorię czułem się o wiele lepiej, ale wiesz... – Zmarszczył brwi – naprawdę brakowało mi mojej rodziny. A ta dzisiejsza wiadomość... Salazarze, mój ojciec naprawdę żyje i nie jest tylko warzywkiem pozbawionym duszy!
Elizabeth wyszczerzyła się bezwiednie. Naprawdę cieszyło ją szczęście Dracona.
– Szkoda tylko, że Czarny Pan powrócił po raz drugi. Dla wszystkich, nawet dla sporej części śmierciożerców, byłoby lepiej, gdyby już nie mógł odzyskać cielesnej formy.
– Ale wyszło jak wyszło. – Skrzywiła się. – Najważniejsze, że już nigdy nie wróci.
Zeszli po małych schodkach i dalej podążyli korytarzem, skręcającym teraz ostro w lewo.
– Draco, powiedzieć ci coś?
– Mów.
– Jeśli chodzi o śmierciożerców, to uważam, że większość z nich wcale nie ma jakichś chorych, sadystycznych skłonności, czy czegoś takiego, jak to się powszechnie uważa, tylko powodem, dla którego wstępowali w szeregi Voldemorta jest ich prześladowanie – powiedziała, schodząc z kolejnych schodków, tym razem ostatnich. – Przecież sam doskonale wiesz, że w Hogwarcie i poza nim panuje taki stereotyp: "jesteś ze Slytherinu, jesteś zły do szpiku kości" i moim zdaniem właśnie takie zachowania i reakcje społeczeństwa wytwarzały, można to nazwać, presję na Ślizgonach, którzy w akcie desperacji, by udowodnić, że są silni, zdolni do wielkich czynów i tak dalej, szukali przywódcy, który poprowadziłby ich ku chwale... A że zazwyczaj tacy przywódcy wykorzystują sytuację i okazują się później psychopatami, to inna kwestia – zakończyła, stając przed ścianą, gdzie przedtem znajdowało się wyjście. – Co teraz?
– Musisz popchnąć – powiedział i wyminął dziewczynę, po czym mocno naparł na ścianę.
Kamienie zaczęły się przesuwać, a blondyn otrzepał dłonie i strzepnął kilka pojedynczych pajęczyn ze swojej marynarki.
– Teraz ty nie masz pojęcia, ile znaczy dla mnie to, co przed chwilą powiedziałaś – rzekł, wpatrując się z powagą w dziewczynę.
– Mówię, jak myślę. To wszystko.
Dwójka przyjaciół skręciła w lewo, kierując się prosto do Wielkiej Sali. Ten odcinek drogi przeszli w ciszy, rozmyślając w spokoju nad tym, co już zostało powiedziane oraz nad tym co miało miejsce tego dnia.
Wielka Sala podczas przerwy świątecznej drastycznie różniła się od tej w trakcie roku szkolnego. Nie tylko przez wzgląd na ilość uczniów, ale także jej wnętrze – zniknęło pięć stołów, a w ich miejsce ustawiono jeden długi, przeznaczony zarówno dla pedagogów, jak i ich wychowanków. Takie posunięcie wprowadzało ciepły, rodzinny klimat, który miał na celu przynajmniej tymczasowe zlikwidowanie sporów między członkami różnych Domów Hogwartu.
Elizabeth podeszła do siedzenia i już miała zasiadać, kiedy stanął za nią Dracon.
– Pozwól mi ci się odwdzięczyć, za to, co dla mnie dzisiaj zrobiłaś – powiedział, odsuwając jej krzesło.
– Daj spokój, to wszystko samo się tak potoczyło – odparła, kiedy Ślizgon zasiadł u jej boku.
– Jakbyś go przypadkowo nie spotkała – zaczął, ściszając głos. – To nadal nie miałbym o niczym pojęcia.
– Niby tak, ale...
– Oj, cicho – mruknął niezadowolony. – Chcesz soku?
– Wolę herbatę, ale dziękuję i tak. – Uśmiechnęła się szczerze.
Krukonka przyjęła od Ślizgona kubek, po czym dyskretnie rozejrzała się po stole.
"Severus jeszcze nie przyszedł" pomyślała, patrząc tęsknie na puste miejsce u szczytu stołu.
Jej wzrok zatrzymał się na profesorze Flitwicku, natychmiast przypominając jej o tym, co zadeklarowała zrobić w trakcie obiadu.
– Za chwileczkę wracam – powiedziała chłopakowi, który zdziwił się. – Próbę chóru mamy jutro i muszę o tym poinformować resztę.
– Znów będę musiał wstawać – westchnął.
– Nie będziesz, wystarczy, że już raz to zrobiłeś.
Po kilku minutach Elizabeth przekazała ważną informację pozostałym członkom szkolnego chóru i okrążała stół, by wrócić na swoje poprzednio zajmowane miejsce. Wtedy jej wzrok przykuł ruch w okolicach wejścia.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – powitała przybysza, kierującego się w stronę stołu. – Smacznego.
– Dzień dobry, panno Claride – odparł, udając, że widzą się po raz pierwszy od śniadania. – Dziękuję.
Elizabeth usiadła obok Dracona.
– O właśnie – odezwał się blondyn, śledząc wzrokiem opiekuna Slytherinu. – Jak tam...? – Poruszał sugestywnie brwiami, patrząc na Elizabeth.
– Co? – zdziwiła się.
Dracon uśmiechnął się łobuzersko, nadal ruszając brwiami.
– Ach, weź przestań. – Stuknęła go łokciem w ramię. – Mogłeś pytać, kiedy nikogo nie było obok – szepnęła, nachylając się w jego stronę.
– Nie masz się czego obawiać – odparł tuż po tym, jak wyciągnął szyję, by zobaczyć kto siedzi obok Elizabeth. – W naszej okolicy i w sumie przy całym stole, nie ma jakiejś takiej szczególnie ciekawskiej osoby, która mogłaby nadstawiać ucha.
Krukonka wzruszyła ramionami.
– Więc odpowiem, jest nijak.
– To znaczy? – spytał, sięgając po tackę z pieczoną rybą, którą przystawił przyjaciółce.
– Dostałam radę, żeby jeszcze o to walczyć, ale to chyba nie ma sensu.
– Zawsze jest jakiś sens. Pomyśl o tym, że jeśli nie uda ci się go zdobyć, to zawsze możecie się przyjaźnić.
– I tak też bym chciała, jeśli by to nie wyszło.
– Więc w czym problem?
– W tym, że nie wiem, jak dowiedzieć się na czym stoję.
– Zagraj w otwarte karty.
– Dla ciebie naprawdę to takie łatwe?
– No. – Wzruszył ramionami – Już dawno powiedziałem Astorii, że bardzo mi się podoba i chciałbym się z nią częściej widywać na osobności. Pewnie, nie poszło tak zupełnie bezstresowo, ale uwierz, im dłużej to dusisz w sobie, tym gorsze są dla ciebie skutki. – Wypił sok pomarańczowy z dodatkiem rozgrzewających przypraw korzennych.
– Tyle razy próbowałam zebrać się w sobie – powiedziała cicho – ale ja się najzwyczajniej w świecie boję.
– Mhm – mruknął Dracon, na dłuższą chwilę przerywając kontakt wzrokowy. – Możemy zrobić tak...
Elizabeth podniosła na niego lekko zrezygnowane spojrzenie.
– Ty będziesz mnie informować o wizytach. – Spojrzał na nią znacząco – sama wiesz, o co mi chodzi, a ja w zamian pokażę ci coś czego nauczył mnie ojciec.
– A co to takiego, jeśli mogę spytać?
– Sposób na panowanie nad niechcianymi emocjami. – Puścił do niej oczko, po czym nalał do szklanki kolejną porcję soku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro