23.
– Zanim cokolwiek nastąpi – zaczął Snape cichym i chłodnym tonem – mam nadzieję, że nie muszę przypominać ci, jakie konsekwencje pociągnie za sobą wypaplanie wszystkiego, czego się dzisiaj dowiesz?
– Nigdy przenigdy nikomu o tym nie powiem – przyrzekła Elizabeth. – Z ręką na sercu. Severus przedłużył nieco chwilę, w której patrzyli sobie w oczy, a następnie delikatnie i ledwie zauważalnie przesunął językiem po dolnej wardze. Krukonka zamrugała i przeniosła spojrzenie na stojącą w rogu, błyszczącą zbroję płytową, ciesząc się w duchu, że częściowo zdołała opanować swoje reakcje. Na twarzy dyrektora na parę sekund zawitał triumfalny półuśmiech. – Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy...
Elizabeth rzuciła na niego spojrzenie, nie podnosząc głowy, przez co Mistrz Eliksirów zrobił pauzę. – Nie wszystko? – spytał, mrużąc oczy.
– Tylko się spojrzałam, nie mogę? – Chciała wybrnąć z sytuacji.
– Nie – odparł złośliwie. – Za każde spojrzenie przyjmuje zapłatę.
– To taniej wyjdzie, jeśli w ogóle nie przestanę się patrzeć. Zapłacę wtedy za jedno.
– Nie wytrzymałabyś – odparł.
– Może bym wytrzymała – Wzruszyła ramionami i znów napotkała go wzrokiem.
– Spróbuj – rzekł, a na jego twarzy znów pojawił się wyraz triumfu. Krukonka założyła ręce, ponieważ pomyślała, że będzie to najlepszy sposób na ukrycie zestresowania.
Wyjątkowo ciemne tęczówki Mistrza Eliksirów, które niemalże nie różniły się od jego źrenic wierciły w niej taką dziurę, że dziewczyna dyskretnie, w celu rozładowania napięcia, mięła swoją szatę. Zdawało jej się, że wzrok Severusa nie zatrzymuje się na jej oczach, a przenika w głąb jej duszy. Za każdym razem, gdy miała miejsce taka sytuacja, młoda kobieta czuła się wręcz obnażona i wystawiona na widok starszego mężczyzny. Snape zrobił krok w stronę Krukonki, natomiast ona cofnęła się. Gdy nauczyciel ponowił czynność, dziewczyna zetknęła się plecami z kamiennym murem, który ni stąd, ni zowąd pojawił się tuż za nią.
"Dlaczego ten korytarz musi się zaczynać już tutaj?" przemknęło jej przez myśl.
Dyrektor wysunął prawą stopę o kilkadziesiąt centymetrów w przód, a lewą rękę oparł o kamienny mur, nieopodal twarzy kobiety. Elizabeth opuściła ręce i dosunęła się maksymalnie do ściany. Przez moment wydało jej się, że dostrzegła jakiś błysk w jego oku, który o mały włos nie spowodował u niej zatrzymania akcji serca.
– Wymiękasz – mruknął niskim głosem, po czym wyprostował się.
Krukonka postukała nerwowo palcami o mur i spuściła na chwilę wzrok. Gdy go podniosła, nawiązała kontakt wzrokowy z nauczycielem, który przelotnie spojrzał na jej usta, powodując u niej bardzo dziwne, lecz przyjemne uczucie w okolicach klatki piersiowej. Severus odwrócił się i odszedł na parę kroków, a następnie spojrzał na nią przez ramię, by kiwnąć głową na znak, by za nim podążała. Elizabeth wzięła głęboki oddech i podreptała za mężczyzną.
– Tretrzałki – powiedział, a chimera zazgrzytała, powoli ukazując wejście. – Wchodź.
– A pan? – spytała, patrząc na niego lekko przerażona.
– Miałem iść coś załatwić – odparł, uśmiechając się szatańsko. – Czyżby się pani bała, panno Claride?
– Trochę – rzekła, patrząc na schody. – Może poczekam?
– A przejście się samo otworzyło? – zapytał.
– A kto powiedział, panie profesorze, że chcę tam wchodzić?
– Doskonale wiem, że zżera cię ciekawość, czy to na pewno jest osoba, którą widziałaś.
– No tak, ale ja się obawiam – odrzekła po chwili, patrząc na niego z wyrazem tęsknoty.
– Głupia jesteś – parsknął, będąc lekko rozbawiony. – Właź.
Elizabeth przełknęła ślinę i po raz ostatni rzuciła czarnowłosemu spojrzenie, które sugerowało wielkie wewnętrzne cierpienie. Krukonka powoli i cicho podążyła krętymi schodami, a gdy dotarła przed zdobione wrota, prowadzące do gabinetu, chwilę stanęła, by uspokoić oddech, nim złapała za klamkę.
– Severusie, dlaczego czaisz się za drzwiami? – usłyszała przyjemny męski głos, po tym, jak zamknęła za sobą drzwi.
Gość dyrektora siedział odwrócony tyłem do wejścia. Przez krótką chwilę charakterystycznie stukał palcami o rzeźbiony podłokietnik fotela, a kiedy przestał, złapał za prostą laskę dżentelmeńską z głową węża, którą do tej pory opierał o nogę.
– Wypadałoby zapukać – rzekł niespodziewanie, a w jego głosie można było usłyszeć nutę niezadowolenia.
– Przepraszam – odezwała się Elizabeth, napotykając wzrok Malfoya w dużym, wypolerowanym na błysk talerzu ze srebra, przytwierdzonym do ściany, na wysokości oczu mężczyzny. – Minęłam dyrektora i miałam wejść.
Malfoy stuknął laseczką o podłogę.
– Doprawdy? – spytał, a dziewczyna zobaczyła, jak delikatnie przekrzywił głowę w jej stronę. – Czy wiesz może dlaczego?
Przez chwilę zdążyła zauważyć, że Malfoy ma delikatny, kilkudniowy zarost.
– Widzieliśmy się na korytarzu – odparła nieco pewniej.
– Tak... Tak, wiem – odparł. – Wyglądałaś, jakby ktoś cię spetryfikował.
Odwrócił się do niej w fotelu.
– I teraz także, panno Claride.
Elizabeth obserwowała z lekko ściągniętymi brwiami, jak ojciec Dracona wstaje i powoli, bardzo dumnym i świadczącym o wysokim urodzeniu krokiem, podchodzi do niej.
– Może nieco mniej – oznajmił, przypatrując jej się z odległości około metra. Malfoy szybkim spojrzeniem obejrzał młodą kobietę od stóp do głów.
– Przepraszam, ale nie mam pojęcia skąd pan może mnie znać.
– Od rodziców – odparł po chwili, przekładając laskę do drugiej ręki. Widząc, jak Elizabeth nie jest w stanie połączyć faktów, podjął: – Twój ojciec jest pracownikiem Ministerstwa...
– Owszem, jest – odpowiedziała, teraz już wiedząc o co chodzi Malfoyowi.
– Był taki czas, kiedy często go tam spotykałem.
– Dziwne, że jakoś często o panu nie wspominał – odparła, ściągając brwi.
– Może uznał to za nieistotne? – spytał, nie bardzo oczekując odpowiedzi. – Poza tym, to że się widywaliśmy, jeszcze o niczym nie świadczy.
– Racja – potwierdziła.
Malfoy ponownie złapał laseczkę w druga rękę. Dopiero wówczas Elizabeth spostrzegła, że nosi skórzane rękawiczki.
– Ale, gdzież moje maniery, przecież oficjalnie się nie znamy. Lucjusz Malfoy – przedstawił się, wyciągając ku niej prawą dłoń.
– Elizabeth Claride.
Malfoy przysunął dłoń dziewczyny blisko swoich ust.
– Bardzo mi miło – oznajmił, prostując się.
Krukonka powoli zabrała rękę, będąc nieco zawstydzona. Było tak mało mężczyzn, którzy przestrzegali zasad tej dżentelmeńskiej etykiety.
"Malfoy to arystokrata" pomyślała "Dla niego takie zasady to świętość".
– Poza tym, panno Claride, nie tylko stąd cię kojarzę.
– Nie? – zdziwiła się.
– Drugim moim źródłem informacji jest mój własny syn, Dracon. Zdarza się, śmiem powiedzieć, że całkiem często, iż wspomni o tobie, czy to w liście, czy podczas jakiegoś spotkania.
– Mam nadzieję, że w kontekście pozytywnym – Uśmiechnęła się lekko, nadal bacznie obserwując byłego śmierciożercę.
– Naturalnie – Przytaknął. – Ostatnia wzmianka, jeśli się nie mylę, dotyczyła małego zamieszania przed Wielką Salą i twojego wsparcia dla mojego syna. Przez to wszystko, jestem winny pani podziękowania.
Elizabeth odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami.
– Dracon to dobry chłopak. Nie chce... – zaczęła i całe szczęście ugryzła się w język.
"Brawo, mądralo" przeszło jej natychmiast przez myśl "jakbyś dokończyła mówiąc, że nie chce iść drogą rodziców, to byś dopiero dorzuciła do pieca".
– Ech, nieważne – Pokręciła głową.
Malfoy strzepnął niewidzialny pyłek kurzu z drogiej szaty.
– Nalegam, by pani usiadła. Oboje czekamy na dyrektora.
– Nie śmiałabym odmówić – odpowiedziała, kierując się w stronę fotela z myślą, że przecież mogłaby sobie jeden transmutować. Jakby na komendę Lucjusz wyciągnął swoją różdżkę i wyczarował piękny, masywny fotel z miłym w dotyku obiciem i naprawdę luksusowymi zdobieniami wyżłobionymi w drewnie.
"Merlinie, jakie umiejętności" zdumiała się w myślach.
– Gdzie po Hogwarcie, panno Claride? – zapytał, patrząc na nią z ukosa.
Elizabeth odwróciła twarz w jego stronę i odparła:
– Uzdrowicielstwo alchemiczne.
– Podobnie jak i mój Dracon – Kiwnął głową, ponownie stuknąwszy laską w podłogę. Wtem oboje usłyszeli odgłos przesuwanych kamieni, a chwilę po nim otworzyły się drzwi.
– Claride, Lucjusz cię jednak nie zjadł? – spytał kąśliwie, a Elizabeth wywróciła oczami.
– A miałem? – Blondyn uniósł brwi, patrząc na przyjaciela.
– Mówiąc o sprawach ważnych – zaczął Severus, okrążając biurko, by zasiąść w fotelu dyrektorskim. – Draco...
Lucjusz spojrzał wymownie na Severusa, a potem na Elizabeth.
– Lucjuszu, gdybyś nie straszył moich uczennic na korytarzach, sprawy by nie było.
– Moich, cóż za dziwny dobór słów – odgryzł się przyjacielowi Malfoy, przez co został obdarzony miażdżącym spojrzeniem. – Wracając, gdybyś dał znać o swojej wizycie przynajmniej kilka godzin wcześniej, wymyśliłbym coś, żeby wyciągnąć Dracona bez żadnych podejrzeń osób postronnych, bo jak sam dobrze wiesz, twój syn bardzo rzadko wychodzi z pokoju wspólnego.
Elizabeth spojrzała to na jednego, to na drugiego mężczyznę.
– Przecież wiesz, że nie było możliwości poinformowania cię o tym. Ja sam się tego nie spodziewałem, ponieważ nie wiedziałem, kiedy wreszcie pozwolą mi na choć kilkuminutowe opuszczenie stanowiska.
– A jak długo zostało panu czasu? – zapytała Krukonka, odwracając się do Malfoya.
– Około dziesięciu minut – odpowiedział, po spojrzeniu na tarczę zegara.
– Ja mogę iść po Draco, czasem go wyciągałam siłą, żeby się nie zaszywał w dormitorium, jak odludek – oznajmiła i wstała.
– Możesz? – spytał Lucjusz, patrząc na dziewczynę, a potem na dyrektora.
– Pewnie, bezzwłocznie.
– Idź – nakazał Severus, a Elizabeth pobiegła w stronę drzwi. – Rzuciłeś imperiusa? – spytał, uśmiechając się do starszego przyjaciela.
– To się nazywa urok osobisty, Severusie – Malfoy wygodnie rozsiadł się w fotelu, wyraźnie zadowolony z siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro