17.
W poniedziałek rano Elizabeth obudziła się w bardzo przedziwnym humorze. Herbata, jaką wypiła u profesora Snape'a zawierała w sobie małą "niespodziankę", która w środku nocy objawiła się jakimś bardzo dziwnym stanem snu podobnym do jawy, lunatykowania i twardego zaśnięcia jednocześnie. Elizabeth nie zdawała sobie zbytnio sprawy, jak było to możliwe, ale im dłużej siedziała na łóżku i starała sobie przypomnieć co wyczyniała w nocy, tym bardziej stawało się to prawdopodobne.
Później w łazience, podczas mycia rąk i twarzy ciepłą wodą, zaobserwowała kolejny efekt zagadkowego eliksiru. Kiedy ciepła woda zderzyła się z jej skórą, oplatając delikatnie jej dłonie, całe jej ciało przeszedł bardzo przyjemny dreszcz. Poczuła się wtedy tak, jakby osoba, którą skrycia kochała stanęła za nią i wtuliła ją w swoje kusząco pachnące ciało. Z czystej ciekawości dziewczyna odkręciła kurek z wodą chłodną i aż się otrząsnęła. Chłód sprawił wrażenie dotyku wychłodzonego, obcego ciała, które momentalnie wyostrzyło wszystkie zmysły.
− Chore − mruknęła Elizabeth, szybko obmywając twarz letnią wodą, jednocześnie walcząc z pokusą, by nie nalać ciepłej wody do umywalki i zanurzyć w niej swe dłonie, aż do ostygnięcia.
Po łazienkowych doznaniach udała się szybkim krokiem do szafy i założyła czysty, podrzucony ostatniego wieczoru przez skrzaty, mundurek szkolny. Przejrzała się i poprawiła swoje kręcone, ciemnobrązowe włosy, które kolorystycznie często porównywane były do samej Roweny Ravenclaw. Założyła krawat, który bardzo lubiła i krytycznie oceniła swoją aparycję.
Po zatwierdzeniu swojego wyglądu, ułożyła z dłoni pistolecik i strzeliła nim do swojego odbicia, puszczając przy tym oczko.
− Cesarius! − zawołała, stając na środku wspólnego dormitorium.
Cisza.
− Cezarze! − zawołała po raz drugi, tym razem z uśmieszkiem.
Znów niczego nie usłyszała, więc profilaktycznie krzyknęła, że schodzi na śniadanie.
Po drodze minęła kilka darzących ją odwzajemnioną sympatią portretów, których witała. Pod wpływem szybkiej decyzji przeszła za jedną ze zbroi i zaczęła iść naprawdę wąskim korytarzem, prowadzącym wprost na drugie piętro. Następnie z miną wyrażającą wyjątkowo duże obrzydzenie i odrazę minęła sporą pajęczynę, znajdującą się tuż przy wyjściu z korytarzyka.
− Hej! − pomachała do grupki Puchonów, w której wypatrzyła siostrę Victorii.
Elizabeth po kilku minutach wkroczyła do Wielkiej Sali i zasiadła na swoim standardowym miejscu, po czym nalała sobie ciepłej herbaty. Z lekką obawą zbliżyła parujący napój do ust, ale na szczęście efekt eliksiru, który odkryła w swojej prywatnej łazience, już minął.
Uderzyły ją natomiast wyjątkowo pesymistyczne myśli dotyczące jej przyszłości z Severusem.
"Daj sobie spokój. On się tylko dowartościowuje, to facet z zasadami, na pewno nie zwiąże się ze swoją uczennicą" mówił jakiś głosik. "A może mnie kocha?" odezwała się druga strona. "Ha, a pamiętasz co powiedział? Dziecinada! Szczeniackie zauroczenie.." przypomniała jej się scena podczas szlabanu. "A może warto spróbować?" upierał się głos nadziei. "Zobaczysz, będziesz jeszcze płakać i sobie mówić, że byłaś głupia, kiedy nie posłuchałaś intuicji".
Spojrzała smutnym wzrokiem, podobnym do spojrzenia skrzywdzonego zwierzątka, w stronę stołu dla nauczycieli. Po chwili nawiązała kontakt wzrokowy z ciemnymi tęczówkami dyrektora Hogwartu, który natychmiast przybrał pytający wyraz twarzy, by za moment powrócić do swojej zwykłej chłodnej powagi.
Elizabeth uświadomiła sobie, że nie ma ochoty przebywać w obecności tylu uczniów. Wzięła dwie serwetki, w które spakowała na szybko dwa, przepysznie wyglądające tosty i opuściła Wielką Salę z zamiarem udania się na szkolny plac, gdzie znajdował się niewielki, acz piękny ogród.
Po dotarciu na miejsce usiadła na niskim i szerokim murku, opierając się o jedną z kolumienek, podpierających łuki gotyckie. Zaczęła zastanawiać się nad sensem swoich uczuć i ich prawdziwością, kiedy nagle ktoś położył rękę na jej ramieniu.
− Wystraszyłeś mnie − odetchnęła, widząc Cesariusa.
− Chciałaś pobyć sama, więc jestem z tobą − zażartował, na co Elizabeth parsknęła.
− Sama albo w doborowym towarzystwie − odparła, po czym dokończyła konsumpcję jednego tosta.
− Trochę cię już znam. Co tam znowu przyszło do tej głupiutkiej główki? − spytał.
− Obawy, wątpliwości i takie tam.
− Rozumiem − powiedział, czekając cierpliwie, aż jego przyjaciółka sama rozwinie temat.
− O fu − skomentowała nagle, dostrzegając jakąś młodszą, widocznie niewyżytą parę, która zachłannie migdaliła się nieopodal kwiecistych krzewów.
Cesarius zaśmiał się.
− Mam twoją torbę − oznajmił.
− Och, dziękuję. Wybrałam się na lekcje jak student... To wszystko przez to... To nie wyjdzie, wiesz?
Przekrzywił pytająco głowę.
− Że to?
− Tak − pokiwała głową.
− Skąd taka myśl?
− Bo mi powiedział, że to dziecinada.
− Oj.. − Krukon spuścił wzrok.
− No właśnie.
− Może się droczył, albo badał twoją reakcję, nie poddawaj się na starcie.
− Fajny prawie czteroletni start − mruknęła niezadowolona. − Ces, pomóż mi, co ja mam robić.
− Eli, naprawdę nie wiem. Zazwyczaj ci coś doradzę, ale teraz.. Teraz nie mam pojęcia. Poczekaj jeszcze, zobacz jak się sytuacja rozwinie, cokolwiek..
− No chyba tak zrobię − powiedziała po chwili, nieświadomie maltretując przez chusteczkę tosta. − Ach, do dupy jest to wszystko. Dlaczego nie można sobie wybrać osoby, w której się człowiek zakocha... A jak już wiesz, że nic z tego, to jakby nigdy nic przerzucić uczucia na kogoś innego.
− Nie zakładaj z góry, że to niewypał − Zmarszczył się Cesarius.
− Kiedy mi się tak właśnie wydaje − Ponownie zrobiła smutną minę.
Ich rozmowę przerwał dzwon, oznajmiający początek zajęć. W przypadku Elizabeth, były to dwugodzinne eliksiry.
– Idź, bo się jeszcze spóźnisz jak ostatnio.
– Wcale się nie spóźniłam, zdążyłam dobiec na czas – odparła dumnie młoda kobieta.
Krukonka ruszyła w stronę lochów. Kiedy znalazła się obok drzwi, jako jedna z pierwszych uczniów, drzwi otworzył profesor Snape.
– Dzień dobry, Panie Profesorze – przywitała się, patrząc w jego oczy.
Ku jej zdziwieniu, wysoki czarnowłosy mężczyzna posłał jej delikatny uśmiech i skinął głową w odpowiedzi.
"Oho, coś się szykuje" pomyślała, zasiadając przy swoim miejscu.
Dyskretnie spojrzała w stronę masywnych drzwi od sali, w myślach odhaczając listę obecnych uczniów.
Gdy drzwi zamknęła ostatnia osoba, profesor Snape podjął:
– Proszę zabrać z szafki swoje eliksiry i kontynuować proces warzenia.
– Już? – mruknęła pod nosem Elizabeth.
– Czy moje polecenie nie jest dla pani jasne, panno Claride?
– Jest jasne i przejrzyste, panie profesorze. Jedynie zastanawia mnie jeden fakt... Bo przecież nie minął miesiąc od pierwszego etapu warzenia.
Snape wypatrzył się w Krukonkę zagadkowym spojrzeniem, wywołującym dziwne uczucie niepokoju.
Elizabeth zaczęła myśleć, czy powiedziała coś głupiego, ale wszystkie opcje potwierdzały słuszność jej wcześniejszej uwagi. Nauczyciel nie odezwał się jednak, więc wraz z resztą grupy podeszła do regału z zamiarem odszukania swojej pracy.
– Za coś takiego, powinienem wyrzucić praktycznie wszystkich z tej klasy, po kolei – Uczniowie zamarli w bezruchu. – Po sześciu latach nauki nadal nie macie pojęcia o podstawach eliksirów. Wywar wielosokowy uchodzi za zaawansowany, ale przy posiadaniu umiejętności myślenia, staje się o wiele łatwiejszy... Ale jak sami widzicie, taką umiejętność posiadają maksymalnie dwie osoby w tej klasie.
Elizabeth zerknęła na resztę swojej grupy.
– Z czego drugą osobą jestem ja – oznajmił chłodno Snape, patrząc w kierunku Krukonki. – Przed końcem półrocza zrobię wam test. Gwarantuję, że możecie pożegnać się z waszymi planami na przyszłość, bo 90% was go nie przejdzie, chyba że wreszcie weźmiecie się do pracy! – uderzył rozłożoną dłonią w hebanowe biurko.
Mężczyzna rzucił jeszcze kilka miażdżących spojrzeń w stronę klasy, po czym odetchnął.
– Wykonajcie z pamięci eliksir na katar, najprostsza rzecz na świecie.
Elizabeth spokojnie napełniła swój kociołek i udała się z trzema osobami z klasy do regału ze składnikami. Reszta stała przy stanowiskach starając się przypomnieć ingrediencje lub podpatrzeć je w książce.
Severus machnął różdżką, a wszystkie książki z ławek nagle spadły na podłogę albo do plecaków.
Elizabeth powróciła ze składnikami, po czym odruchowo ustawiła je w odpowiedniej kolejności. Uwarzenie tego eliksiru trwa dosłownie siedem minut, a wszystkich składników użytych do jego stworzenia jest cztery.
Krukonka napełniła do połowy kociołek wodą, po czym ustawiła odpowiednią temperaturę, zgodnie z rodzajem kociołka. Następnie wrzuciła do jeszcze niezagotowanej wody trzy, dojrzałe listki asfodelusa. Zamieszkała wywar dwa razy w jedną i drugą stronę, po czym wrzuciła dwie Miażdżone muchy siatkoskrzydłe. Po sprawdzeniu temperatury i uczuciu narastającej satysfakcji, zerknęła na klasę.
Victoria zdecydowanie wyróżniała się z klasy, podobnie jak i jedna Gryfonka, której imienia Elizabeth nigdy nie mogła zapamiętać. Obie dziewczyny wyraźnie wiedziały co robiły, a jeśli przyszła do nich jakaś chwila zwątpienia, to była ona tylko kilkusekundowa.
Krukonka jednak spostrzegła, że są na innym etapie warzenia niż ona i zaczęły nachodzić ją wątpliwości.
"Oj, chyba przedobrzyłam" pomyślała, przygrywając wargi podczas wgapiania się w zawartość kociołka.
Severus stanął przy jej stanowisku, przykuwając jej spojrzenie.
– I co, Claride? Zostaniesz czy wylecisz? – spytał, uśmiechając się przebiegle.
Po kilku chwilach odszedł, zostawiając dziewczynę pełną obaw o swoją dalszą edukację w dziedzinie eliksirów.
Jutro mam zakończenie, więc przeczuwam regularne rozdziały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro