Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

   Następny dzień nie zapowiadał się wiele lepiej. Zdecydowanie nie.

   - Czemu musi padać!? - warknął Naloson, kopiąc jeden z pni drzew. Bardziej zabolało jego niż drzewo.

   - Ciesz się. Jesteś magiem wody i masz przynajmniej nad sobą jakiś parasol - burknęłam, widząc, że reszta drużyny miała gorzej niż ja i młody arystokrata.

   - Wszystko jest mokre. Ty wiesz ile razy się już wywróciłem? - zapytał. Nie odpowiedziałam. - Swoją drogą, co to parasol?

   Parsknęłam cicho, po czym zaklęłam. Okazało się, że podłoże było bardziej śliskie, niż wydawało się być na początku.

   - Parasol to bardzo przydatna rzecz. Szczególnie w trakcie deszczu - odparłam, podejmując z powrotem dyskusję.

  - To fajnie. Wynajdę taki, jak tylko wrócimy.

   Parsknęłam śmiechem po raz kolejny.
   Aret, który szedł z przodu pochodu, zatrzymał się nagle. Dał znak, abyśmy się schowali, a on sam zniknął.
   Pociągnęłam Nalosona za ramię, wpychając nas w jakąś wyrwę, częściowo zakrytą korzeniami. Serce prawie wyskoczyło mi przez gardło, gdy usłyszałam oddział konnych.
   Kątem oka zauważyłam, że bliźniaczki też zdążyły znaleźć jakąś kryjówkę i odetchnęłam z ulgą. Mimo to moje serce się nie uspokoiło.
   Usłyszałam, jak się zbliżają, jeszcze zanim zobaczyłam jeźdźców. To była duża grupa.
  Jeden z nich wypadł nagle z krzaków za naszymi plecami. Mimo że byliśmy okryci wyrwą, to serce podskoczyło mi do gardła, gdy galopował wzdłuż naszej kryjówki.

   - Mówię wam, kogoś tu słyszałem! - krzyknął jeździec, zawracając konia, który zadreptał w miejscu. Podkowy zadzwoniły metr od naszej kryjówki, zsypując kamienie i błoto na głowy.

  Przełknęłam ślinę na myśl, że gdyby koń się poślizgnął i wpadł kopytami na naszą kryjówkę, roztrzaskałby nam czaszki.

  - To zwierzę. Jak zwykle. Tu nie ma zbiegów. Wracamy do zamku. Pełno tu ogniowych parszywców - odparł mu jakiś głos, poparty po chwili przez kilka innych cichymi pomrukami. Jeździec przeskoczył nad nami, a na nas ponownie spadło kilka kamieni i błota.

   Mężczyzna powoli odwracał się w siodle, uważnie przeczesując wzrokiem okolicę. Wciągnęłam głośno powietrze, a Naloson chwycił mnie mocniej za ramię, żeby mnie uciszyć.
   Kątem oka zauważyłam, jak jakiś kamień unosi się, po czym leci na przód. Głaz uderzył w ziemię paręnaście metrów od nas.
  Żołnierz odwrócił się z powrotem. Popędził konia ostrogami i ruszył w kierunku dźwięku.
   Pozostali jeźdźcy skwitowali to westchnieniem. Dzikimi okrzykami popędzili swoje wierzchowce. Kilkanaście koni przeskoczyło nad naszą kryjówką w pełnym galopie.
   Mimo że krzyki powoli cichły, serce nadal waliło mi jak oszalałe. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kurczowo ściskam ramię Nalosona, a on moje. Powodowało to ból obu stron.
   Miałam problem z rozprostowaniem palców zdrętwiałych ze strachu. Wstrząsnął mną dreszcz na wspomnienie tamtej gorącej chwili.

  - Możesz już mnie puścić - szepnął Naloson, rozluźniając uchwyt na moim ramieniu.

   - Jasne - mruknęłam.

   Puściłam jego ramię. Mag wody wstał i wyciągnął rękę w moją stronę, aby pomóc mi.

  - Gorąco było - powiedział Aret, nagle materializując się obok nas.

  - Musimy być ciszej - stwierdziła Nakia. Nastia tylko pokiwała głową.

   Spuściłam głowę. To nie one zawiniły, tylko ja. Czułam się winna.

***

  - Jak myślicie, dlaczego życie najbardziej daje w kość tym, którzy starają się być sprawiedliwi? - zapytał wieczorem Naloson, podciągając nogi pod brodę.

   Zmarszczyłam brwi, bo nie podejrzewałam maga wody o tak egzystencjalne pytanie. Aret wzruszył ramionami, a bliźniaczki nie kwapiły się do jakiejkolwiek rozmowy.
  Obserwowałam krople wody, spływające po liściach drzew. Dopiero niedawno przestało padać. Chwilę zastanowiłam się nad odpowiedzią

  - Moja mama mówi, że jak jesteś uczciwy, to jakbyś się nie odwrócił i tak dupa będzie z tyłu. A ta dupa jest tylko po to, aby inni mogli cię w nią kopnąć - odparłam po chwili ciszy. Naloson parsknął.

   Coś innego parsknęło w krzakach.
Wszyscy jak na zawołanie zerwali się ze swoich miejsc. Woda zmaterializowała się tuż pod moimi dłońmi. Kamienie uniosły się wokół Areta. Naloson zaciskał pięści, jakby miał się z kimś boksować. Włosy Nakii się rozwiały, a Nastia wycofała się nieco.
   Coś w krzakach kichnęło donośnie. A potem zaklęło.
Czekaliśmy na jakąś reakcję. Cokolwiek ze strony osoby siedzącej w krzakach.

   - Wyjdź! - nakazał Aret, najwyraźniej tracąc cierpliwość.

   Z krzaków wychynęła jedna zakapturzona postać, a za nią kolejna. Jedna była zgarbiona,  ale obydwie były niewysokie. Ich postury wydawały mi się dziwnie znajome.
  Pierwszy zareagował Aret. Kamienie wokół niego opadły z cichym stukotem.

   - Co ty sobie myślisz do cholery!? - wrzasnął, wyraźnie wściekły.

   Pierwsza z postaci wzruszyła ramionami, zbywając pytanie wkurzonego maga ziemi. Druga postać rzuciła się na Areta, obejmując go drżącymi ramionami.
  Kaptur spadł z twarzy, a na czoło niemal natychmiast opadły niesforne kosmyki. Policzki Bena mokre były od świeżych łez.

  - Co ty sobie myślisz? - zapytał po raz kolejny Aret, tuląc do siebie brata.

  - Szczerze? Że sobie bez nas nie poradzisz - odparł skrzekliwy głos.

  - To się mylisz. Radzimy sobie świetnie - odparł pewnie Aret, przyciskając do siebie Bena jeszcze mocniej.

   - Jasne - odrzekł Kiczoko opierając się o pień drzewa. Nastąpiła chwila ciszy.

  - Jakby kogoś to jeszcze obchodziło, ja też tu jestem - zaczął niepewnie jakiś głos w naszych głowach.

  - Tyruei! - krzyknęłam z ulgą.

  Smok wychynął zza drzew. Zdziwiłam się, że wcześniej go nie zauważyłam. Przecież nie był wcale taki mały.
  Skrzydlaty jaszczur rozszerzył chrapy, po czym potrząsnął głową.

  - Na reszcie jesteśmy w komplecie - stwierdził, siadając na ziemi. Zamachał błoniastymi skrzydłami, a nas owiał wiatr.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro