Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Krok Trzynasty

— Nie no, nie wierzę... — mruczę pod nosem. Po raz kolejny patrzę na zaproszenie, analizując adres. Czy to na pewno tutaj? Czy Zuza naprawdę postanowiła urządzić swoje urodziny w tym miejscu? Najbardziej prestiżowy klub w mieście, o którym mówi się, że wchodzą tam tylko ludzie z pierwszych stron gazet, influencerzy albo absurdalnie bogaci. W mojej głowie włącza się kalkulator. Ile to mogło kosztować?

Równocześnie zaczynam przeklinać siebie za mój strój. Mogłam założyć tę czarną sukienkę w literę „A", ale nie, uznałam, że białe jeansy i czarna cekinowa bluzka na ramiączkach będą „wystarczające". Jak na złość, wybrałam też wygodne białe sneakersy zamiast szpilek. Teraz czuję się, jakbym była niedostatecznie ubrana, choć jeszcze nie weszłam do środka. Gdybym miała świadomość, gdzie idę... Wchodzę do budynku, a już od progu uderza mnie elektryzująca atmosfera. Powietrze jest ciężkie od ciepła, zapachu drogich perfum i delikatnego dymu z wytwornicy. Wnętrze jest w stylu glamour z wyraźnym klubowym sznytem. Światła są przytłumione, a wszystko skąpane w złotach, czerniach i neonach. Podłoga połyskuje lustrzanymi płytkami, a gdzieniegdzie widać brokatowe drobinki. Ekskluzywne stoliki wykończone czarnym marmurem otaczają eleganckie kanapy obite czarną, skórzaną tapicerką. W tłumie widzę ludzi ubranych tak, jakby zaraz mieli wystąpić w sesji zdjęciowej dla magazynu mody. Drogie zegarki, ekstrawaganckie sukienki i makijaże, które mogłyby być dziełem sztuki. Przez moment czuję się jak outsiderka. Co ja tu robię ?! Podchodzę do wielkiego mężczyzny stojącego przy wejściu do windy. Ma na sobie idealnie skrojony czarny garnitur, a ciemne okulary zakrywają połowę jego twarzy. Wygląda jak ochroniarz z filmu o mafii. Pokazuję mu zaproszenie. Mężczyzna powoli przesuwa wzrokiem po moim stroju, a potem kieruje spojrzenie na ogromny pakunek, który taszczę. Przez chwilę zastanawiam się, czy zaraz mnie zatrzyma, ale zamiast tego kiwa głową.

— Na ostatnie piętro, proszę pani — mówi niskim tonem, wskazując na windę. W środku czuję, jakby ściany windy były wyściełane aksamitnym napięciem. Wciskam guzik i czuję, jak powoli wznoszę się na górę. Serce bije mi szybciej, kiedy wyobrażam sobie, jak Zuza zareaguje na mój prezent. Drzwi windy otwierają się, a moim oczom ukazuje się coś, co wygląda jak marzenie projektanta wnętrz. Podłoga lśni, jakby była posypana drobinkami gwiezdnego pyłu. Po prawej stronie dostrzegam bar alkoholowy z eleganckimi, podświetlanymi półkami, na których piętrzą się butelki luksusowych trunków. Muzyka klubowa, nie za głośna, dodaje przestrzeni życia, a wokół widać tłum ludzi ubranych w najlepsze kreacje. Powoli wyłaniam się z windy, ciągnąc za sobą pakunek. Podłoga mieni się pod moimi butami, a każdy krok wydaje się być słyszalny na błyszczącej powierzchni. Wokół rozstawione są czarne stoliki, na których stoją kryształowe kieliszki i tace z przekąskami. W centralnym miejscu dostrzegam szklaną fontannę. I wtedy ją widzę. Solenizantka wieczoru ubrana w złotą, dopasowaną sukienkę, która połyskuje w świetle reflektorów. Materiał idealnie przylega do jej sylwetki, a od pasa opada w lejących się falach aż do ziemi. Czarne szpilki i złoty makijaż podkreślający kolor jej oczu sprawiają, że wygląda jak gwiazda filmowa. Jej oczy rozszerzają się, gdy tylko mnie dostrzega. Jej wzrok zatrzymuje się na pakunku, który ciągnę za sobą.

— Ty to jesteś wariatka! — woła, podbiegając do mnie cała w skowronkach. — Co ty tam masz? — Już chce wyciągnąć swoje lepkie rączki po prezent.

— Nie tak szybko, świrusko — odpowiadam z uśmiechem. Zuza niemal podskakuje z ekscytacji, a ja czuję ulgę. W końcu, mimo moich sneakersów i białych jeansów, wiem, że jedyne, co się teraz liczy, to ten moment. Ten prezent. Nie tylko dlatego, że jest wyjątkowy, ale dlatego, że jest dla niej.

Trzymałam pakunek mocno, niemal kurczowo, jakby to było jedyne, co mogło mnie obronić przed chaosem tego wieczoru. Tłum ludzi, który zgromadził się na urodzinach Zuzy, był jak rozszalały wir. Każdy chciał mnie poznać, jakby byłam jakąś egzotyczną ciekawostką na tej imprezie. „To ta Vi?". Słyszałam szepty i czułam spojrzenia, zanim jeszcze ktokolwiek podszedł. Zuza oczywiście nie spuszczała mnie z oka. Wiedziałam, że tylko czekała na moment mojej nieuwagi, żeby rzucić się na ten pakunek i ukraść swój własny prezent przed czasem. Tym razem jednak jej nie pozwolę. Kobiety, głównie z roku Zuzy, przedstawiały się z tym charakterystycznym rodzajem uprzejmości, który od razu zdradzał ich ciekawość.

– Czy to ona? Ta Vi, o której Zuza tyle mówi? – mogłabym przysiąc, że ich spojrzenia zdradzały więcej niż słowa.

Była tam Monika, wysoka brunetka z okularami o grubych, czarnych oprawkach, które nadawały jej wygląd ambitnej studentki sztuki. Miała na sobie kremowy sweter oversize i rozkloszowaną spódnicę. Uśmiech Mai, drobnej blondynki o nieskazitelnie prostych włosach, był tak ciepły, że niemal stopił lód w moim drinku. I wtedy podszedł mężczyzna. Wysoki brunet z bujną brodą przeciął pokój jak cień, przyciągając spojrzenia niczym magnes. Wysoki, przystojny, ubrany w czarną koszulę i spodnie do kompletu. Włosy miał postawione na żel, jakby prosto od fryzjera. Pachniał tak mocno, że nie musiałam zgadywać, że z Sephory wyszedł nie tylko z perfumami, ale całą ich kolekcją. Gdy podszedł i podał mi rękę, zauważyłam jego oczy. Przeszywająco niebieskie, jakby widziały mnie na wskroś. Mógłby być skanerem dusz, gdyby takie istniały.

— Mikołaj jestem — powiedział z pewnym siebie uśmiechem, ale ciepłość tego gestu zupełnie mnie rozbroiła — To ty wytrzymujesz z nią na co dzień? — zapytał, pokazując kciukiem za siebie w stronę Zuzy, która akurat śmiała się z kimś przy barze. W jego tonie było coś rozbrajająco szczerego.

— Violetta, ale ta świruska, dzisiejszego wieczoru nazywa mnie Vi — odpowiedziałam zadziornie, nie mogąc powstrzymać się przed odwzajemnieniem jego tonu. Sama nie wiem, czemu od razu poczułam, że bije od niego dobra energia.

— Chodź do naszego stolika i... daj mi to — powiedział nagle, sięgając po pakunek, który trzymałam z taką determinacją — Schowam do czasu, kiedy Zuza będzie otwierała prezenty. Nie zdążyłam zaprotestować. W jego głosie była pewna naturalna stanowczość, której nie było sensu się przeciwstawiać. Poszłam za nim, nie spuszczając wzroku z jego sylwetki, jakbym bała się, że zniknie w tłumie. Kiedy usiedliśmy przy stoliku, pozwoliłam sobie rzucić okiem na jego ręce. Miał kilka tatuaży, które przyciągały wzrok swoją precyzją i detalami. Na prawej dłoni wił mu się wąż, tak realistycznie przedstawiony, że przez chwilę wydawało mi się, iż mógłby ożyć. Łuski błyszczały niczym polakierowane, a oczy gada zdawały się wpatrywać prosto we mnie.

— Chyba wąż uciekł ci z kieszeni? — walnęłam bez namysłu, zanim zdążyłam się zastanowić, jak w istocie to zabrzmi. Spojrzał na mnie z rozbawieniem, które sprawiło, że lekko się zarumieniłam.
— Obawiam się, że nie stamtąd — odparł sprośnie z tym uśmieszkiem cwaniaka. Okey 1:0 dla ciebie kolego. Buchnęliśmy śmiechem, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak on to robi, że nawet najbardziej zwyczajna rozmowa zyskuje podtekst.
— Tak serio, to zrobiłem go, żeby przełamać swój lęk do tych istot. Stwierdziłem, że może jak będę miał jednego na sobie, to przestanę się ich bać. Na razie działa, tak sobie.

Pokiwałam głową, spoglądając jeszcze raz na tatuaż. Rzeczywiście, coś w nim było, jakaś walka, nieustępliwość. Mój wzrok powędrował wyżej. Kolejny tatuaż, który rzucił mi się w oczy, to jakby bransoleta otaczająca jego przedramię. Składała się z dwóch splecionych wilczych głów, wyrzeźbionych z detalami tak drobiazgowymi, że wydawały się niemal rzeczywiste. Pomiędzy nimi znajdował się symbol przypominający runę, prostą, ale pełną mocy.

— Co to za runa? — zapytałam, wskazując na środek bransolety. Uśmiechnął się, jakby wspomnienie, które miało zaraz nadejść, było dla niego wyjątkowo cenne.
— To Berkano — powiedział cicho. — Symbol nowego początku. W dniu moich osiemnastych urodzin zrobiliśmy te tatuaże razem z bratem i ojcem. Każdy z nas wybrał runę odpowiadającą naszej dacie urodzenia. Dla mnie Berkano to coś więcej niż symbol, to przypomnienie, że zawsze mogę zacząć od nowa, nieważne, jak bardzo schrzanię.

Zamyśliłam się, wodząc wzrokiem po zawiłych liniach bransolety. Runa rzeczywiście pasowała do niego. Jego energia wydawała się pełna odrodzenia, jakby potrafił podnieść się po każdej porażce.

— To ciekawe — Uśmiechnęłam się lekko. — Wiesz, tak wygląda jak Bluetooth — powiedziałam, zaś karcąc się swoim impulsywnym paplaniem języka bez wcześniejszego namysłu. Roześmiał się na głos.
— Serio? Bluetooth? Mam nadzieję, że jednak symbolizuje coś bardziej mistycznego.

Największy tatuaż znajdował się na jego ramieniu i ciągnął się aż do barku. Smok ziejący ogniem oplatał jego ramię w dynamicznej, pełnej ruchu pozie. Każda łuska smoka była starannie odwzorowana, a płomienie zdawały się niemal żywe. Gdy się przyjrzałam, dostrzegłam w jego oczach coś więcej niż tylko piękno tego dzieła, to był symbol mocy i determinacji, ale może też wewnętrznego chaosu, który potrafił w nim płonąć. Zaś na jego karku, ledwie widoczne, znajdowały się cienkie litery. Odkryłam je przypadkiem, gdy odwrócił się, by dolać Zuzi wódki. Nachyliłam się nieco.
— A co to masz na karku? — zapytałam.

Zerknął na mnie przez ramię i lekko wzruszył ramionami.
— To przysięga. Ważna dla mnie. Ale to długa historia. Może innym razem, na innej imprezie.

Tajemnica w jego głosie zaintrygowała mnie jeszcze bardziej, ale postanowiłam nie naciskać. Nie chciałam zniszczyć tej chwili rozmowy, która zdawała się być jednocześnie lekka i pełna ukrytych znaczeń.

Urodzinowa impreza z niewinnych pogaduszek przerodziła się w prawdziwe party na pełną gębę. Alkohol lał się butelkami, muzyka stawała się coraz głośniejsza, a żarty, nawet te, które normalnie nigdy by nie rozbawiły, śmieszyły wszystkich do łez. Sala wibrowała od śmiechu i rozmów, a ja przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, jak to możliwe, że wcześniej nie zauważyłam stosu prezentów piętrzących się w rogu. Chyba aparycja Mikiego skutecznie przysłoniła mi wszystko inne.

Solenizantka wieczoru, w końcu zarządziła przerwę na otwieranie prezentów. Wszyscy zgromadzili się wokół niej, rozsiadając się na kanapach, krzesłach, a nawet podłodze, tworząc krąg pełen ekscytacji. Zaczęła otwierać pakunki po kolei. Pierwszy był mały, ozdobiony brokatową wstążką. W środku znajdowała się elegancka, złota bransoletka z przywieszkami w kształcie gwiazd. Ktoś zażartował, że to symbol jej statusu bogatej dziewczyny, której największym problemem jest wybór kolejnej destynacji wakacyjnej. Drugi prezent był równie wykwintny. Markowa, skórzana Torebka w kolorze szmaragdowej zieleni, idealnie komponująca się z jej ulubioną sukienką, o której opowiadała na Instagramie. Kolejna paczuszka kryła w sobie flakonik ekskluzywnych perfum, takich, których zapach roznosił się jeszcze na długo po odejściu osoby z pokoju.

Każdy prezent zdawał się być dowodem na to, że jej znajomi znają ją aż za dobrze. Piękne drobiazgi, które podkreślały jej styl i pozycję. Kiedy jednak dotarła do mojego prezentu, zrobiło się cicho. Paczka była większa niż pozostałe, zapakowana w zwykły, szary papier, przewiązana prostym sznurkiem. W porównaniu z lśniącymi pudełkami wyglądała skromnie, wręcz niepozornie. Zuza spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem i zaczęła ostrożnie rozpakowywać papier, jakby czuła, że w środku kryje się coś wyjątkowego. Kiedy wreszcie zdjęła ostatnią warstwę, jej oczom ukazał się obraz.

Na płótnie była ona, przedstawiona jako czarodziejka o przenikliwych, błękitnych oczach, lśniących czarnych włosach i delikatnych rysach, które mogłyby konkurować z samą Yennefer z Vengerbergu. Obok niej, w roli wiedźmina, znajdował się Miki, jego wyraz twarzy, surowy i skupiony, idealnie oddawał charakter głównej postaci. Dwie inne dziewczyny, te, które znałam tylko z imion i przypadkowych rozmów, były ukazane jako południca i północnica – w eterycznych sukniach, z mistycznym blaskiem wokół siebie. A tuż obok niej byłam ja, wyraźnie inspirowana postacią Ciri, z włosami wiatrem potarganymi i z tajemniczym, buntowniczym spojrzeniem. Uznałam mój charakter i podobieństwo kolorystyczne oczu za impuls, by narysować się jako ta postać.

Zuza przez chwilę patrzyła na obraz w kompletnej ciszy. W jej oczach zaczęły zbierać się łzy. Odruchowo zaczęła machać rękami, jakby chciała je powstrzymać, ale na nic się to zdało.

— To jest najpiękniejszy prezent, jaki mogłabym dostać w życiu — wyszeptała przez drżenie głosu. Emocje wzięły górę, a jej ramiona unosiły się i opadały w takt cichych szlochów. Niepewnie podeszłam bliżej, zastanawiając się, czy nie przesadziłam z tym gestem.
— Naprawdę ci się podoba? — zapytałam, czując, jak moje policzki zaczynają się rumienić. Zuza uniosła głowę i spojrzała na mnie przez łzy. Jej uśmiech, choć rozmazany przez emocje, był pełen szczerości.
— Podoba się? To za mało powiedziane. Ten obraz to coś więcej. To my. I to ty widzisz nas w ten sposób. Jestem wzruszona, bo to... jakbyś pokazała mi mnie samą w lepszym świetle, niż kiedykolwiek myślałam.

Wtedy Miki, który przez cały czas stał z boku i uśmiechał się półgębkiem i wtrącił:
— Wyglądam zajebiście jako wiedźmin. Mam nadzieję, że to zaproszenie do castingu na jakąś ekranizację. Aczkolwiek wybacz Zuza, nie skorzystam z twojego jednorożca.

Wszyscy wybuchli śmiechem, a Zuza przytuliła mnie mocno, nie zważając na to, że cała ekipa patrzy na nas z uśmiechami. Obraz wciąż stał na stole, otoczony, wianuszkiem podziwiających go ludzi, a ja poczułam, że mój gest naprawdę miał znaczenie.

Nazajutrz, budząc się z lekkim kacem, pokonuję drogę między łóżkiem a muszlą klozetową, ledwie powstrzymując mdłości. Gdy pochylam się, żeby pozbyć się resztek wczorajszej nocy, słyszę, jak za mną staje mama.

— A już myślałam, że moja córka nigdy nie spróbuje alkoholu — mówi spokojnie, a ja czuję jej dłonie łapiące moje włosy, żeby nie pobrudziły się w tym bałaganie. Wypluwam resztkę śliny i odwracam się w jej stronę z niedowierzaniem.

— Czy ty właśnie cieszysz się z zatrucia alkoholowego swojej córki? — pytam, choć brzmię bardziej oburzona, niż rzeczywiście jestem.

— A absolutnie! — oburza się teatralnie, śmiejąc się i unosząc ręce w geście obronnym. — Ale myślę, że w życiu trzeba chociaż raz spróbować.

— Wiesz, już miałam mówić, że pedagogowi i terapeucie nie przystoi pochwalać takich zachowań. — Wstaję powoli z klęczek i przemywam twarz wodą. W lustrze widzę swoje przekrwione oczy i rozczochrane włosy. Super, idealna ja. Mama rzuca jeszcze na odchodne:
— Śniadanie dla zatrutego czeka w kuchni.

Parskam śmiechem, choć moje ciało protestuje przeciwko każdemu gwałtownemu ruchowi. Decyduję się na szybki prysznic, bo nie pamiętam, czy wykonałam tę czynność po powrocie z imprezy. Gdy w końcu docieram do łóżka, przez chwilę odpoczywam, zanim zejdę na dół. Chwytam telefon i idę do kuchni. Zasiadam do stołu. Nalewam sobie wody i bez większego namysłu klikam w aplikację Instagrama. Ekran telefonu rozjaśnia się, ukazując filmy z minionej nocy. Zamieram, widząc siebie tańczącą na barze drinkowym. Krztuszę się łykiem wody i, kaszląc, szybko przechodzę do galerii w telefonie. Mnóstwo nagrań z Snapchata. Przewijam je jedno za drugim, aż w końcu natrafiam na siebie i Zuzę, śpiewające jakiś bełkot przed lustrem w łazience. Na innym nagraniu ja i Miki śmiejemy się z czegoś, co w tamtej chwili musiało być szalenie zabawne.

Zdjęcia są jeszcze lepsze. Uśmiecham się, widząc, jak przyjacielsko obejmuję Mikołaja, którego ledwie poznałam kilka godzin temu. Nie sądziłam, że tak szybko się zakumplujemy. Nagle powiadomienie. Widzę, że nadawcą wiadomości jest numer zapisany jako „Elita chodzącego sek*u w mieście". Zaczynam się śmiać, gdy czytam:

MIKI: „Te młoda? Skąd tyle twoich zdjęć w moim telefonie?"

W odpowiedzi przesyła mi zdjęcie, na którym trzyma mnie za kolano.

MIKI: „Dasz wiarę, że ja to zdjęcie o 3:27 wysłałem do mojej byłej?"

Śmieję się tak głośno, że mama zza ściany woła:
— Widzę, że już ci lepiej!

Przez łzy odpowiadam:
— Tak, mamo, zdecydowanie!

Poniedziałek. Początek nowego tygodnia, pozornie znienawidzony przez polucję, gdyż weekend skończył się szybciej niż tradycyjne 8h pracy. Baaa, głupie 15 min pracy zwykle trwa jak wieczność a tutaj, niesprawiedliwość losu, dwa dni wolnego jak mrugnięcie. Na szczęście moja praca to moja pasja więc nie przeżywam frustracji. Pierwsze promienie słońca wdzierały się przez wielkie okna księgarni, rozświetlając półki wypełnione książkami, które zdawały się czekać na nowych właścicieli. Teraz gdy jestem po niedzielnej konwersacji z Mikim, dowiedziałam się o nim więcej szczegółów. Już wyjaśniła się zagadka znikania mojej szefowej podczas ważnych dostaw w księgarni. Niedaleko była kawiarnia Mikołaja, zatem to tam znikał jej zgrabny tyłek gdy ja zamieniałam się w muskularnego faceta niebojącego się każdego kolejnego pudła o nieokreślonej wadze. Wiedźma, nie daruje jej tego. Teraz z tą świadomością tylko zerknęłam na e-maila informacyjnego z przybliżoną godziną dostawy i tylko gdy dostrzegłam podjeżdżające auto dostawcze, szybko chwyciłam płaszcz, informując, że idę na lunch. Wściekłość w jej oczach była warta tego co czeka mnie po powrocie.

Też Cię kocham! - krzyknęłam, zanim drzwi księgarni się zamkną.

Przebiegam przez ruchliwą jak na tę miejscowość ulicę. Skręcam w ulicę dalej i widzę kawiarnię Mikiego. To mały, ale niezwykle urokliwy budynek. Jasne drewno na elewacji i duże, panoramiczne okna nadają mu ciepłego, domowego charakteru. Gdyby nie szyld z nazwą „Parzone Ziarno" wymalowaną czarną kaligrafią, można by pomyśleć, że to fragment scenografii jakiegoś filmu. We wnętrzu czuć tę estetykę, drewno, miękkie światło, a w tle cicha, jazzowa melodia. Każdy detal wydaje się dokładnie przemyślany, jakby ktoś stworzył to miejsce, żeby czas na chwilę zwolnił. W środku wita mnie cudowny aromat kawy. Tej świeżo zmielonej i parzonej. Stoliki rozmieszczone są w taki sposób, by każdemu zapewnić odrobinę prywatności. Przy jednym z nich dwie kobiety śmieją się cicho, przy innym mężczyzna pochylony nad laptopem co chwilę pociąga łyk z kubka. Wtem widzę go. Mikołaj. Stoi tam, jakby to miejsce było jego naturalnym środowiskiem. Czarne koszule, które nosi on i kelner stojący obok, dodają im pewności siebie, jakby należeli do załogi elitarnej kawiarni. W witrynie chłodniczej przed ladą widzę różnorodne ciasta od kremowych serników po kruche, czekoladowe tarteletki. Moją uwagę natychmiast przyciągają te słodkości, a mój wyraz twarzy najwyraźniej zdradza moje łakomstwo, bo Mikołaj wybucha śmiechem.

Oczarowana bardziej jedzeniem niż mną, czuję się zazdrosny —

Wtedy opamiętuję się i szyderczo uśmiecham.

Nie jesteś ciastkiem z lukrem — mówię, stając naprzeciwko niego, że gnając smutnym wzrokiem wypieki. Mikołaj unosi brew i z łobuzerskim błyskiem w oku.

Myślę, że to dość zboczona wizja, aczkolwiek do spełnienia — i ot, tak posłał mi oczko, podchodząc do klienta, by wydać mu zamówioną kawę a ja zbieram szczękę z podłogi. Takiego flirtu przyjacielskiego w życiu bym się nie spodziewała. To bardzo niebezpieczny przeciwnik do rozmowy. Przyglądam mu się i faktycznie, wszystkie tatuaże idealnie ze sobą współgrają wraz z osobowością tego człowieka. Z wyglądu mroczny i dość groźny facet, z charakteru uśmiechnięty z brudnymi myślami chłopak. Intryguje mnie ten człowiek.

Napatrzyłaś się już? – pyta nagle, stając naprzeciwko mnie. Prostuje się, jakby chciał zaprezentować swoje atuty, a w jego postawie widać wyraźną dumę i pewność siebie. – Uważaj, bo jeszcze skradnę ci serce.

Unoszę brew, odpowiadając mu bez wahania

Myślisz, że dałbyś radę? A może nie gustuje we flirciarzach?

Jesteś pyskata, haha lubię cię wariatko. Gdzie jest druga kosmitka? - Chwyta za szklankę z rzędu ułożonych dla klientów , i wyciera białą ścierką jak barman.

Dowiedziałam się gdzie znikała dotąd gdy przyjeżdżamy dostawy a ja musiałam to wszystko sama taszczyć gdy ona dreptała sobie gdzieś poza księgarnię na swoich szpilkach — mówię, nie patrząc na niego, bo przyglądam się karcie oferowanych tutaj rodzajów kaw.

Auć. Ale przekąs. Czyli mam rozumieć, że właśnie stosujesz oko za oko i teraz ona na tychże szpileczkach ogarnia dostawę? - wybucha śmiechem.

Tak. Ale skoro już tu jestem, przystojniaku, zrób mi pyszną kawusię. Takie mleko poplamione kawą.

Czyli bardzo delikatna latte dla delikatnej kobiety? - pochyla się w moim kierunku, patrząc mi w oczy.

Uważaj z tym – rzucam ostrzegawczo. – To, że nie piję czarnej kawy, nie oznacza, że nie mogę ci przyłożyć za zbytnią pewność siebie.

Mikołaj prostuje się, gładząc brodę.

Uuu groźnie, czyli gustujesz w dominacji. Pytanie — gładzi brodę prostując się — dominująca jesteś też w łóżku czy zgrywasz taką, aby schować swoją uległość za drzwiami sypialni?

DUPEK! - Rzucam w niego zgniecioną serwetką, trafiając w jego ramię, podczas gdy on zanosi się śmiechem

Widok Zuzanny w tej komicznej pozycji niemal doprowadził mnie do łez śmiechu. Klęczała na jednym kolanie, drugą nogą opierając się o podłogę, pchając pudło w kierunku zaplecza z determinacją zapaśnika. Jej twarz była lekko zarumieniona, a potargane włosy opadały na czoło. Na nogach miała trampki, które wydawały się całkowicie nie na miejscu w zestawieniu z jej elegancką bluzką. No proszę, nauczyła się mieć buty na zmianę w pracy.

– Poczekaj, wariatko! – Zawołałam, wchodząc do środka – Nie rób tak, bo ci coś strzeli w kręgosłupie, a ja nie umiem pierwszej pomocy! - Odstawiłam kawy na ladę i pospieszyłam jej z pomocą.

– Przyznaję – wydusiła po chwili, opierając się o ścianę i łapiąc oddech – Zemsta w twoim wykonaniu jest okrutna, ale skuteczna. Obiecuję, już nigdy cię z tym nie zostawię.

– Mam nadzieję – odparłam z udawaną powagą, która po chwili ustąpiła miejsca śmiechowi.

Po kilkunastu minutach walki z kartonami, które jakby specjalnie były cięższe niż zwykle, opadłyśmy zmęczone na krzesła w biurze. Kubki z kawą, teraz już lekko chłodną, trzymane były w naszych dłoniach jak relikwie. W końcu zasłużony moment spokoju. Zuzia nagle zamarła, gdy jej telefon zawibrował na blacie. Spojrzała na ekran, a potem błyskawicznie schowała urządzenie do kieszeni, jakby kryjąc jakąś tajemnicę.

– Co knujesz? – Zmarszczyłam brwi, przyglądając się jej z podejrzliwością.

– Ja? Nic. – Uśmiechnęła się niewinnie, podnosząc się z miejsca i ruszając w kierunku drzwi. Po drodze odblokowała telefon i zaczęła szybko odpisywać na wiadomość.

– Pokaż telefon! – Zerwałam się, podbiegając do niej i próbując zajrzeć przez jej ramię.

– Ani mi się waż! – Zuzanna odwróciła się, zasłaniając ekran. Zaczęłyśmy się szarpać, ja prawie wspinając się na jej plecy, a ona próbując mnie z siebie zrzucić. Śmiech rozbrzmiewał w całej księgarni, aż nagle drzwi otworzyły się z cichym dzwonkiem. Dominik wszedł do środka, a ja z hukiem spadłam z pleców Zuzy. Natychmiast podniosłam się, próbując poprawić ubranie i włosy, jakby nic się nie stało.

– Heeej, co tutaj robisz? – zapytałam, próbując ukryć zadyszkę.

Dominik zerknął na mnie, ale szybko przeniósł wzrok na Zuzannę, która wymachiwała rękoma w jego kierunku w sposób, który jasno wskazywał, że próbuje go przed czymś ostrzec.

– Wiesz... dostałem zaprosz... – Zawahał się, a jego spojrzenie znów powędrowało za mnie, do Zuzy.

— Dominik — przerwałam mu — Mów łajzo — powiedziałam ostrzegawczo.

– A tak... tak, postanowiłem wpaść, żeby się zobaczyć z tobą! – wykrztusił, przyklejając do twarzy uśmiech, który wyglądał zbyt szeroko. Spojrzałam podejrzliwie to na niego, to na Zuzę, która wciąż stała z telefonem w dłoni i miną pełną niewinności.

– Knujecie coś za moimi plecami – powiedziałam powoli – To, że jestem blondynką, nie czyni mnie o procent mniej inteligentną od was. Przyznać się! Zuzanna uniosła dłonie w obronnym geście.
– Ja nic nie knuję, przysięgam!

Dominik nagle sięgnął do kieszeni, jakby coś sobie przypomniał.
– Ej, w sumie... skoro już tu jestem, może chciałabyś... – Zaczął niepewnie, ale Zuzanna szybko przerwała mu:

– NIE!

Oboje spojrzeliśmy na nią zdziwieni.

– Znaczy... on chce tylko zaproponować ci... książkę! Dominik, pokaż jej tę nową powieść! – Zuzanna rzuciła szybko, wyciągając rękę w jego stronę, jakby chciała go powstrzymać przed ujawnieniem jakiegoś sekretu. Zmrużyłam oczy, patrząc na nich obu.

– Jeśli zaraz mi czegoś nie powiecie, to sama zacznę drążyć. A ostrzegam, jestem mistrzynią w wyciąganiu informacji. Zacznę od związania was i łaskotania – Skrzyżowałam ręce na piersi, czekając na odpowiedź. W powietrzu zawisła cisza, a ja czułam, że coś bardzo ciekawego zaraz się wydarzy. Dominik zaczął.

Dominik unosi brew, widząc moją wyraźnie bojową postawę – lekkie rozkroki, skrzyżowane ręce i spojrzenie, którym mogłabym przeszyć stal. Milczy przez chwilę, jakby ważył słowa, aż w końcu mówi z przesadną pewnością siebie:

– Dobra, bez zbędnego owijania wełny w bawełnę. Przyjechałem po ciebie.

Unoszę brwi, bardziej rozbawiona niż zaskoczona. Przez moment wpatruję się w niego, próbując wyczytać z jego twarzy, co knuje. Otwieram usta, żeby coś odpowiedzieć, ale zanim zdążę wypowiedzieć choć słowo, Dominik robi krok w moją stronę.

– Nie próbuj... – zaczynam, ale w tym samym momencie czuję, jak łapie mnie i przerzuca sobie przez ramię jak worek kartofli.

– Ej! Co ty wyprawiasz!? – wołam, wybuchając śmiechem, choć próbuję się wyrwać. – Postaw mnie, natychmiast!

– Nie ma mowy – odpowiada z rozbawieniem w głosie. – Zabieram ją, dziękuję za skuteczne porwanie, wspólniczko!

– ŻE CO?! – krzyczę, wciąż śmiejąc się, ale teraz rzucam spojrzenie w stronę Zuzanny. Ta zdrajczyni, stoi przy drzwiach biura z uśmiechem, który mógłby zawstydzić samą diablicę. Unosi rękę i macha mi z wyraźną satysfakcją.

– Bawcie się grzecznie! – woła i znika w głębi księgarni.

– Zuzka nosz kur... – wołam jeszcze raz, tym razem bardziej w proteście niż w nadziei na ratunek, ale ona tylko śmieje się złośliwie zza regałów.

Dominik wychodzi ze mną przez drzwi księgarni, wciąż niosąc mnie przez ramię. Wiem, że mogłabym się bardziej wyrywać, ale cała sytuacja jest tak absurdalna, że po prostu zaczynam śmiać się jeszcze głośniej.

– Dokąd niby mnie zabierasz, porywaczu – pytam, klepiąc go w plecy.

– Niespodzianka – odpowiada z nonszalancją. – Zasłużyłaś na chwilę relaksu po dzisiejszym widowisku.

– Jeśli nie ma tam kawy, to nie ręczę za siebie! – rzucam, już niemal pogodzona z losem. Dominik tylko się śmieje, jakby dokładnie wiedział, że trafił w punkt. Nie wiem, dokąd mnie zabiera, ale jedno jest pewne, ten dzień już dawno przestał być zwyczajnym poniedziałkiem.

Silnik samochodu zgasł, a cisza, która nas otoczyła, była niemal namacalna. Przed nami, w nikłym świetle księżyca, rysowała się sylwetka drewnianej altany. Wyglądała na starą, może nawet nieco zapomnianą, ale jednocześnie miała w sobie coś magicznego. Za nią dostrzegałam niewielkie wzniesienie, skrywające tajemnicę, którą Dominik postanowił mi dziś pokazać.

Zerknęłam na niego, a on uśmiechał się jak ktoś, kto ma asa w rękawie. Szybkim ruchem zaciągnął ręczny hamulec, wyłączył silnik i natychmiast wysiadł. Zanim zdążyłam sięgnąć do klamki, obszedł samochód i otworzył moje drzwi. Niczym Gentelman podał mi rękę, by łatwiej mi było wysiąść z auta.

– Mówiłem ci już dziś, że jesteś śliczna? – rzucił, a jego głos był tak lekki, jakby to było coś zupełnie oczywistego.

– Dominik... – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czułam, jak moje policzki płoną, a on patrzył na mnie, jakby widział coś najpiękniejszego na świecie. Stałam obok niego, wciągając chłodne, nocne powietrze. Miejsce było niesamowite, nieoświetlone, ale jednocześnie pełne blasku gwiazd. Z nieba spoglądał na nas ogromny księżyc, rzucając srebrzystą poświatę na wszystko wokół.

– No dobra, co tu knujesz? – spytałam, mrużąc oczy w jego kierunku.

Dominik roześmiał się cicho, łapiąc mnie za rękę.

– Najpierw pomóż mi z tym co mam w bagażniku, a potem zobaczysz – Pociągnął mnie za sobą, a ja nie protestowałam. Jego entuzjazm był zbyt ujmujący.

Otworzył klapę, wyciągnął duży plecak turystyczny i podał mi dwa koce oraz poduszki. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem, zupełnie nie wiedząc, co kombinuje, ale posłusznie podążyłam za nim.

Wspinaliśmy się na niewielką górkę, za którą widok zaparł mi dech w piersiach. Przed nami rozciągało się spokojne jezioro, skąpane w ciemnościach, które rozświetlały jedynie tysiące gwiazd na niebie. Nad taflą wody unosił się wielki, srebrzysty księżyc, odbijający się w falach niczym latarnia w bezkresie.

– Wow... to jest przepiękne – Zatrzymałam się, czując, jak serce bije mi szybciej. Spojrzał na mnie z dumą, a w jego oczach widziałam iskierki zadowolenia.

– Wiedziałem, że ci się spodoba. Chodź.

Zeszliśmy na miękki, wilgotny piasek, gdzie Dominik rozłożył matę i przygotował wszystko do naszego małego nocnego pikniku. Kiedy otulił nas kocem, a termos z gorącą herbatą znalazł swoje miejsce między nami, czułam, jak każda chwila tej nocy staje się wyjątkowa.

– Skąd wiedziałeś o tym miejscu? – zapytałam, opierając głowę na jego ramieniu.

– Znam to jezioro od dzieciństwa. Przyjeżdżałem tu z rodzicami, ale nigdy nie było tak magicznie, jak teraz. Może to twoja zasługa? – Spojrzał na mnie z tym swoim uśmiechem, który sprawiał, że czułam się wyjątkowa.

– Myślałeś kiedyś o tym, żeby po prostu uciec? – zapytałam nagle.

– Często. Ale potem myślę, że fajniej jest znaleźć kogoś, z kim można zostać. – Spojrzał na mnie z tym swoim uśmiechem, który od jakiegoś czasu ma nade mną całkowitą kontrolę. Sprawiał, że robiło mi się cieplej na sercu, a uda mimowolnie się ściskają. Cisza między nami była przyjemna, aż w końcu Dominik odwrócił się do mnie i zapytał:

– Jest coś, co chciałabyś teraz zrobić?

Spojrzałam na niego, czując, jak serce mi przyspiesza. Jego oczy były głębokie, brązowe, ale nie miały w sobie niczego, co kojarzyło mi się z dawnym strachem. Wręcz przeciwnie, były ciepłe, pełne życia i czegoś, co trudno było opisać.

– Chciałabym... chciałabym pocałować chłopaka. Ale boję się, że nie mam odwagi.

Dominik uśmiechnął się delikatnie. Jego dłoń powoli uniosła się ku mojej twarzy, a palce musnęły policzek.

– Czy mogę spełnić twoje życzenie? – zapytał cicho, a jego głos był ledwie słyszalny. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, więc jedynie skinęłam głową, czując, jak gorąco rozlewa się po mojej twarzy. Serce waliło mi w piersi tak głośno, że zdawało się, iż zaraz wyrwie się na zewnątrz. A potem to się stało. Jego usta dotknęły moich, ledwie wyczuwalnym, niemal nierealnym gestem. Jak muśnięcie skrzydeł motyla, jak pierwszy podmuch wiosennego wiatru na skórze. Wszystko wokół zniknęło, tylko my i ten moment, zawieszony w nieskończoności.

Pierwotnie było to zaledwie zetknięcie się ust, proste, nieskomplikowane, ale każda sekunda tego kontaktu niosła ze sobą milion niewypowiedzianych emocji. Po chwili ruch stał się bardziej świadomy, delikatny taniec pocałunków, który odkrywał nas na nowo. Smakował miętą z nutą gorzkiej kawy, która wciąż unosiła się w powietrzu. Jego zapach otulał mnie niczym luksusowy welon, jakby przed chwilą przeszedł obok stoiska wypełnionego najlepszymi zapachami w Seforze. Gdy w końcu oderwał się ode mnie, świat wrócił powoli na swoje miejsce. W jego oczach lśniło coś, co sprawiło, że zaparło mi dech. Mieszkanka seksu i coś na podobieństwo fascynacji z mieszanką miłości? Nachylił się jeszcze bliżej, jakby bał się, że jego słowa porwie wiatr, i szepnął:

– Boże, jesteś cudowna

Znów mnie pocałował, a świat na nowo stracił swoje granice, rozmywając się w intensywności chwili, jak obraz akwarelą na płótnie. Tym razem pocałunki były inne, mocniejsze, bardziej zmysłowe, niosące ze sobą wir nieposkromionych emocji. Jego dłonie, stanowcze, ale wciąż czułe, delikatnie położyły mnie na miękkim kocu, jakby cały świat sprowadził się do tego miejsca. Nachylił się nade mną, a jego spojrzenie, głębokie i przenikliwe, mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Przez ułamek sekundy poczułam się jak w objęciach drapieżnika, nie chcąc uciekać, całkowicie pod jego kontrolą, a jednocześnie bezpieczna w tej burzy. Jego usta napierały na moje z coraz większą intensywnością, a jego tors, ciepły i mocny, przywierał do mojego ciała, tworząc między nami napięcie, którego nie sposób było przerwać. Powietrze stało się gęste, nasycone mieszanką naszych przyspieszonych oddechów i ledwie słyszalnych szeptów wiatru. Traciłam poczucie czasu i przestrzeni, całkowicie pochłonięta tym dzikim, pierwotnym tańcem, który zabierał mi dech w piersiach dosłownie. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, złapaliśmy haust powietrza niemal równocześnie, jakbyśmy oboje wyłonili się z głębin morza. Nasze klatki piersiowe unosiły się i opadały w rytmie maratończyków, a iskry w jego oczach mówiły, że dla niego było to równie ekscytujące jak dla mnie. Było w tym coś szaleńczego, dzikiego i pierwotnego, co wciąż rezonowało w każdym uderzeniu mojego serca.

Oczy Dominika błyszczały w świetle gwiazd, jakby odbijały całe niebo, które nas otaczało. Jego słowa, wypowiedziane niemal w szeptach, wypełniły przestrzeń między nami, a świat zdawał się zniknąć. Byliśmy tylko my.

– Iskierko, spełnisz moje marzenie? – zapytał, tym razem głębszym tonem, jakby chciał, by te słowa wryły się w moją pamięć na zawsze. Czułam, jak moje serce przyspiesza, uderzając z siłą, która niemal bolała.

– Jakie marzenie? – odpowiedziałam niemal bezgłośnie, bojąc się, że cokolwiek więcej mogłoby zakłócić tę intymną chwilę. Jego ciepły oddech otulił moją skórę, a jego dłoń delikatnie musnęła mój policzek, jakby sprawdzał, czy jestem prawdziwa.

– Bądź moja, uczyń mi ten zaszczyt i pokoloruj mój świat.

Jego słowa dotknęły mnie głęboko, jakby przebiły się przez każdą warstwę, za którą zwykle się chowałam. Łzy wzruszenia zebrały się w moich oczach, rozmywając na chwilę jego obraz, ale ja nie mogłam pozwolić, by ta chwila uciekła. Zamiast odpowiedzieć słowami, przyciągnęłam go do siebie, trzymając mocno za kark, i wtuliłam się w niego, jakby w obawie, że ta magia zniknie, jeśli tylko pozwolę mu położyć się obok. Jego usta odnalazły moje, delikatne, a jednocześnie pełne pasji. Świat dookoła znów zniknął całkowicie.

– Nie spodziewałem się, że mogę być tak szczęśliwy – wyszeptał, gdy odsunęliśmy się na moment, a jego czoło opadło na moje.

– A ja nie spodziewałam się takiego wieczoru – odpowiedziałam cicho, z lekkim uśmiechem, który nie mógł zejść z mojej twarzy.

Tam, pod nagim niebem pełnym gwiazd, wtedy wszystko się zaczęło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro