Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Krok Szesnasty

" Prawda? Wypij, kłamstwo? Nie pijesz"

Śmiech rozbrzmiewał echem w przestronnej jadalni Dominika, gdzie nastrojowe światło od lampionów z dyni tańczyło po ścianach. Stoły, jeszcze przed chwilą zastawione przekąskami, teraz puste, poza porozrzucanymi kartami i szklankami z drinkami, w których topniał lód. Chłopaki przygotowali dla każdego po kieliszku, nalewając trunku po rant. Aromat słodkich ciast i pikantnych nachos unosił się w powietrzu, mieszając z zapachem alkoholu i rozgrzanych ciał.

Zasiadamy wszyscy do stołu. Było nas trzynaścioro. Pechowa liczba, pomyślałam z ironicznym uśmiechem, siadając przy stole. W pokoju panował lekki gwar, a dźwięki muzyki, rytmiczne i hipnotyzujące, wibrowały w tle, jakby wciągając nas w rytuał tej upiornej nocy. Marta, w swoim przesadnie obcisłym stroju, wyjęła talię kart, lecz jej dłonie, nie radziły sobie z tasowaniem.
– Domiś, potasuj kochanie, ty moje. Masz takie duże dłonie – powiedziała przeciągle, jej głos ociekał fałszywą słodyczą. Nie mogłam się powstrzymać.
– Och, jaka ja jestem malutka i taka nieporadna – przedrzeźniłam ją teatralnie, wyciągając ręce, jakbym próbowała złapać niewidzialną kulę. Salwa śmiechu przetoczyła się przez stół. Byłam z siebie zadowolona. Marta natychmiast wstała, jakby moje słowa zapaliły w niej iskierkę gniewu. Jej oczy błyszczały, jakby chciała rzucić na mnie klątwę.
– Masz coś do mnie? – rzuciła, pochylając w moją stronę, oparła ręce o stół.

– Tak, przestań się lepić nie do swojego faceta, sikso – Słowa wymsknęły mi się zbyt ostro. Zrzucę to na alkohol. W pokoju zapadła cisza, przerywana tylko cichym „uuu" dochodzącym od chłopaków. Atmosfera zgęstniała, jakby ktoś dolał do niej smoły. Dominik, nieświadomy tego, co się właśnie wydarzyło, skończył tasować karty. Zasady gry były proste: czytasz kartę, sprawdzasz numer wylosowany przez maszynę i pijesz, jeśli zgadzasz się z treścią. Procenty krążyły w żyłach każdego z nas, sprawiając, że śmiech i docinki stawały się coraz głośniejsze.

– Bzykałeś się w miejscu publicznym – przeczytał Dominik, patrząc na kartę. Maszyna wskazała numer 4. Wszyscy spojrzeliśmy na chłopaka w jasnych włosach i okularach. Uśmiechnął się zuchwale i uniósł kieliszek, wypijając zawartość jednym haustem.

– Dawaj szczegóły! – ktoś krzyknął. Śmiechom i docinkom nie było końca, ale mój wzrok utknął na Marcie, która siedziała naprzeciwko mnie. Wyglądała zbyt pewna siebie, z tym swoim cynicznym uśmieszkiem. Chłopak o blond włosach złapał za talie kart, przy okazji wspominając kilka szczegółów swojej opowieści. Wyjął jedną, czytając na głos.

— Podkochiwałem się w swojej nauczycielce lub nauczycielu — wyczytał, spoglądając zza karty.

Kiedy przyszła kolej na Zuzę, pokazując wszystkim, że to jej numer się wyświetlił na maszynie, liczba 9, chwyta za kieliszek jak dziecko niemogące się doczekać cukierka i połyka jego zawartość, stanowczo uderzając nim o blat.

– Mało tego! Przeleciałam go, mojego profesora! – wyznała z entuzjazmem. Jej słowa wywołały wybuch śmiechu i oklasków. Zuza nie zwlekała i wyjęła kartę, wcisnęła maszynę losującą, a ja wiedziałam, że zaraz coś się wydarzy. Wyświetlił się numer 13.
– Pocałowałem swojego przyjaciela i nie żałuję tego – Przeczytała i w tej chwili widzę uśmiech Marty pokazującej grupie swój numer na karteczce. Złowieszczo patrzy na mnie i unosi kieliszek do ust, wypijając ciecz. Wiedziała, co robi. Wiadomo, nie musiało chodzić o Dominika, ale osiągnęła cel, wkurwiając mnie. Czułam, jak wzbiera we mnie złość, ale zamiast wybuchnąć, postanowiłam działać. Wstałam powoli, kołysząc biodrami w rytm piosenki, która akurat wypełniła pomieszczenie. Stela Cole „Love Like Mine"  wtem oblizując usta, podeszłam do Dominika, siadając na jego kolanach. Moje dłonie powędrowały do jego twarzy, delikatnie muskając policzki.

Uuuuu! – rozległo się gromkie zawołanie od ekipy.

Zwycięskie spojrzenie, które posłałam Marcie, mogłoby przebić mury. Pochyliłam się i pocałowałam Dominika głęboko, niemal zapominając o wszystkich dookoła. Po chwili szepnęłam mu coś do ucha, co sprawiło, że uśmiechnął się pod nosem. Wstałam i pociągnęłam go za rękę w stronę schodów prowadzących na górę. Gwizdy i śmiechy towarzyszyły nam aż do końca.
– Tylko nie bądźcie za głośno! – rzuciła Zuzka, unosząc w górę pusty kieliszek. Moja przyjaciółka zatem przyjęła moją grę. Marta patrzyła na mnie spod zmrużonych powiek, ale wiedziałam, że wygrałam tę rundę. Na tej imprezie rządziła nie tylko gra, ale i emocje. Surowe, gwałtowne i prawdziwe, jak na Halloween przystało.

Wbiegam po schodach za Dominikiem, słysząc jego śmiech odbijający się echem od ścian. Jego dłoń pewnie zaciska się na moim nadgarstku, prowadząc ku drzwiom. Pośpiesznie rzucam okiem, uświadamiając ogromną powierzchnię tego domu. Na piętrze policzyłam pośpiesznie, tak na oko sześć białych drzwi. Wpadamy do środka, a ja, próbując złapać oddech po szaleńczym biegu, rozglądam się po pomieszczeniu. Ceglane ściany, ciepłe światło i coś, co emanuje spokojem. To jego miejsce, jego azyl. Gdy drzwi zamykają się z cichym kliknięciem, dochodzi do mnie, jak doskonale to miejsce jest wygłuszone. Odgłosy libacji i głośnej muzyki znikają niemal całkowicie, jakbyśmy znaleźli się w innym wymiarze.

Odwracam się, chcąc coś powiedzieć, ale moje słowa więzną w gardle, gdy widzę, jak Dominik przygląda mi się z tym świdrującym spojrzeniem, powodujący miękkość kolan. Oparty nonszalancko o ścianę, przygryza seksownie dolną wargę, a jego oczy błyszczą czymś intensywnym. Eksponuje przy tym swój śnieżnobiały hollywoodzki uśmiech. Dominik nie daje mi czasu na reakcję. Nagle jest przy mnie. Jego ramiona oplatają mnie w talii, przyciągając bliżej, drugą dłonią unosi mój podbródek, zmuszając, by spojrzeć mu w oczy. Jest blisko, tak blisko, że czuję ciepło jego ciała. Wzrost chłopaka koliduje w wygodzie tej pozycji, mam podniesioną głowę tak wysoko, co uniemożliwia swobodne przełykanie śliny.

— Jesteś niesamowicie śliczna ...— mówi cicho, a jego głos jest niski i drżący od emocji. Czuję, jak moje policzki płoną — ... I kusząca.

Nim zdążę odpowiedzieć, jego usta znajdują moje. Pocałunek jest głęboki, pewny, a jednocześnie pełen pasji. Myśli na chwilę przestają istnieć. Jest tylko on, jego dłonie sunące po mojej talii, męski zapach, ciepło i siła, która mnie przyciąga. Jego dotyk jest odurzający, jak najmocniejsze wino, którego smak zostaje na ustach i w pamięci. Nie umiem się powstrzymać. Zarzucam mu ręce na szyję, odpowiadając na pocałunek z równą intensywnością. Czuję, jak jego dłonie zsuwają się niżej, wzdłuż linii mojej sukienki. Jego dłoń, niebezpiecznie blisko biodra tuż pod sukienką, potem i pachwiny. Naszą skórę dzieli jedynie materiał majtek. Ciepło dotyku przyprawia mnie o zawrót głowy, a moje zmysły zdają się wariować.

— Iskierko, mam ochotę cię... — zaczyna, ale jego głos jest urwany, przepełniony pragnieniem. Czuję, jak jego usta ponownie odnajdują moje, ale tym razem jego dłoń chwyta moje nadgarstki, unieruchamiając je za moimi plecami. Jego ruch jest zdecydowany, dominujący, a ja czuję, jak moje ciało zamiera. Coś we mnie pęka, jak rozbita szyba. Wspomnienia wracają z niewiarygodnie silnym impetem. Czuję, jak mięśnie mojego ciała sztywnieją, a w głowie rozbrzmiewa jedna myśl: UCIEKAJ. Dominik zauważa zmianę, ale nie cofa się. Obraca mnie, przylepiając plecami do zimnej ceglanej ściany. Pochyla się, jego usta dotykają mojego ucha. Głos, który do tej pory wydawał się ciepły, teraz jest gardłowy, niski, budzi we mnie lęk.

— Jesteś moja, Violuś — wyszeptał, zupełnie nieświadomy wagi tego zdrobnienia. To wystarcza. Adrenalina uderza mi do głowy. Wyrywam się z jego uścisku, zanim zdąży zareagować. Nie oglądam się za siebie. Pędzę w dół po schodach, mijając gości, którzy nie byli w stanie zauważyć mojego zniknięcia przez ilość przyjętych napojów wysokoprocentowych. Wpadłam całym impetem biegu w drzwi frontowe, chcąc je jak najszybciej otworzyć.

Wybiegam z domu, a chłodne powietrze uderza mnie w twarz. Upadam na kolana podjazdu, czując, jak ogarnia mnie panika. Oddycham płytko, łapczywie, nic to nie pomaga. W głowie migają mi obrazy. Słowo „Violuś" brzmi jak echo moich koszmarów, które nagle odżyły, zbyt wyraźne, zbyt realne. Nagle czuję dłoń na plecach. Miękką, kobiecą. Głos dociera do mnie jak przez mgłę.

— Violetta, spójrz na mnie.

Podnoszę wzrok i widzę Martę. Jest spokojna, wręcz nieruchoma, jak skała pośród sztormu. Jej twarz jest poważna, ale w jej oczach jest coś ludzkiego, coś, czego się po niej nie spodziewałam. Wyrzuca niedopałek papierosa i pochyla się nade mną.

— Oddychaj, jesteś tu i teraz. Słyszysz? Jesteś bezpieczna.

Jej słowa docierają do mnie powoli, jak krople deszczu wsiąkające w suchą ziemię. Nie wiem, skąd wiedziała. Ale w tej chwili jej głos jest jedynym, co utrzymuje mnie na powierzchni. Świat wiruje, a w mojej głowie echem odbijają się słowa Dominika. „Jesteś moja, Violuś". Wydają się być jak pieczęć wypalona na skórze, której za nic nie mogę zmazać. Oddycham szybko, łapczywie próbując odzyskać kontrolę nad ciałem. Marta klęka przede mną, dotykając moich ramion, jej chłodne dłonie jak kotwica przywracają mnie do rzeczywistości.

— Spójrz na mnie — powtarza cicho, a w jej głosie jest coś kojącego, coś, co pozwala mi w końcu wyrwać się z klatki wspomnień. Patrzę na nią. Widzę jej blade spojrzenie, wykrzywione w delikatnym grymasie troski, choć gdzieś w jej oczach tli się coś więcej.

— Marta... — udaje mi się wyszeptać. Wstrząsa mną szloch. Wszystko we mnie pęka.

— Cicho, Violetta. Oddychaj głęboko. Wdech przez nos, wydech przez usta — instruuje mnie, jakby znała te kroki na pamięć — Wiem, że to trudne, ale musisz się uspokoić. Jesteś bezpieczna.

Bezpieczna. To słowo brzmi jak obietnica, ale też jak kłamstwo. Jak mogę być bezpieczna, kiedy Dominik, z jego czarującym uśmiechem i tą dziką intensywnością w oczach... Nie... skąd mógł wiedzieć. Idiotka. Nic mu nie powiedziałaś, to masz. Boże, błagam. Niech tylko ten człowiek nie kojarzy mi się z moim ex.

— Skąd... — zaczynam, ale znowu brakuje mi tchu. — Skąd wiedziałaś?

Marta unosi brew, jakby moje pytanie nie było wcale zaskakujące. Wyciąga paczkę papierosów, wyjmując kolejnego. Nie zapala go od razu

— Znam ten stan. Może bardziej niż myślisz — Jej słowa są ciężkie, jakby nosiły za sobą całą historię, której nie chce opowiadać. Czuję, jak moje serce powoli uspokaja się, choć nadal mam wrażenie, że jestem na granicy upadku. Marta kładzie papierosa między wargami, ale zanim go zapali, dodaje:

— To, co się stało tam na górze... to nie twoja wina. Nie wiem, co dokładnie zrobił, ale widzę po tobie, że coś w tobie złamał. I nie zamierzam cię teraz zostawić.

Te słowa uderzają mnie jak fala. Nie jestem sama. Marta, z jej szorstkością i tajemniczością, wydaje się być jedyną osobą, która w tej chwili rozumie, co przeżywam. Czuję łzę spływającą po policzku i nie próbuję jej wytrzeć.

— Dziękuję — szepczę, choć wiem, że to za mało. Nie potrafię jeszcze znaleźć odpowiednich słów. Marta wzrusza ramionami, jakby to było nic wielkiego. Ale w jej spojrzeniu widzę coś, co mówi mi, że dla niej to więcej niż słowa. Spoglądam na Martę z narastającym ciężarem w piersi. Jej słowa, wypowiadane z pozornym spokojem, wypełniają powietrze, które nagle stało się duszne i lepkie. Ostre rysy jej twarzy wydają się jakby złagodniałe, choć może to złudzenie. Zbyt wiele bólu w tej chwili bije z jej oczu. Rudowłosa zaciąga się papierosem, a jej dłoń drży. To subtelne, niemal niezauważalne, ale siedząc tak blisko, widzę wszystko.

– Co? Zastanawiasz się, co tu robię i czemu jestem dla ciebie miła? – Zaczyna nagle Marta.

– Tak, dlaczego tu jesteś? – Podciągam kolana pod brodę, poprawiając sukienkę, aby nie było widać mi majtek.

– Kiedyś idąc na rozmowę kontraktową stewardesy... – zadrżał jej głos.

– Nie musisz tego mówić, jeśli nie chcesz – szepczę, bo sama nie wiem, jak powinnam się zachować. Moje słowa brzmią jak rozbity szkło – Naprawdę nie musisz.

Marta milczy przez chwilę, wpatrując się w rozżarzony koniec papierosa. W końcu strzepuje popiół z taką siłą, jakby chciała zetrzeć z siebie cały ciężar tamtego wspomnienia.

– Ale chce... – mówi w końcu, a jej głos jest cichy, niemal lodowaty – Bo to mnie żre. Żre mnie każdego dnia.

Odwracam wzrok, bo jej spojrzenie wydaje mi się zbyt bezpośrednie. Poprawiam sukienkę nerwowym ruchem, starając się osłonić przed jej przenikliwością. Nie wiem, czy bardziej chcę ją przytulić, czy uciec.

– Wiesz... – zaczynam, próbując nie zadrżeć, ale czuję, jak moje gardło się zaciska. – Takie rzeczy... zostawiają blizny. Te wewnętrzne. One nie znikają.

Marta przygląda mi się chwilę, a potem rzuca niedopałek na ziemię i przydeptuje go ciężkim butem. Jej głos, kiedy w końcu odzywa się ponownie, jest nagle pełen gniewu, ale nie wymierzonego we mnie. To gniew skierowany gdzieś daleko, na świat, na ludzi, którzy nie powinni byli jej skrzywdzić.

– Najgorsze jest to – mówi, unosząc głowę i spoglądając w ciemniejące niebo – że tak cholernie długo myślisz, że to twoja wina. Że mogłaś coś zrobić inaczej. A prawda jest taka, że nic nie mogłaś.

Jej słowa wywołują we mnie gorące i zimne dreszcze. Zaciskam dłonie na krawędzi sukienki, czując, jak powoli otwieram coś, co trzymała w sobie przez lata.

– Mój przyszły szef wciągnął mnie do swojego biura, chcąc obmacać. Miałam szesnaście lat. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jeszcze długi czas obwiniałam się za to. Że przecież mogłam wrzasnąć, zabronić. A mnie tylko sparaliżowało. Jego obleśna ręka...- Rudowłosa zaczęła ze szczegółami opowiadać tamten dzień, a mnie aż zaczęła wrzeć krew w żyłach. Spojrzałam na nią, lekko gładząc jej ramie.

– Miałam chłopaka – zaczynam cicho, a mój głos wydaje się obcy, jakby należał do kogoś innego. Marta zerka na mnie z ukosa, milcząc, ale widzę, jak odruchowo się prostuje. Opowiadam. Powoli, nieśmiało, z przerwami na oddechy, które zdają się niczym drobne sztylety wbijające się w moje płuca.

– Co zrobił? - ponaglała, patrząc z zaciekawieniem.

— Był pijany, cały dzień pił i palił różne papierosy, jeden nie wyglądał jak papieros, tylko coś samodzielnie skręconego — kiwa głową, cicho klikając językiem o podniebienie, jakby doskonale wiedziała, o czym mówię — Był zdenerwowany, bo nie chciałam być dotykana przez niego i w końcu poruszyłam temat naszej relacji. Chciałam delikatnie powiedzieć, że czuje się, jakby dotykał mnie brat i że nie traktuje go jak kogoś romantycznego. Wtedy przyszedł wieczór. Spaliśmy u niego w mieszkaniu, a łóżko było jedne. Położyłam się, świeżo po prysznicu mówiąc, że jutro wyjeżdżam, dlatego chce się wyspać. Niestety jego stan upojenia tylko się pogłębił. Gdy przyszła głucha, ciemna noc, poczułam, jak mocno unieruchamia mi ręce z tyłu pleców, przekręcając na brzuch. Błagałam, by przestał, ale on rozerwał mi materiał majtek jedną ręką... — Załkałam, lekko pociągając nosem. Widzę, jak twarz Marty twardnieje, ale nie przerywa mi. Słucha. Mówię, choć każde słowo brzmi jak echo traumy, która nie przestaje wracać.

Gdy kończę, zapada cisza. Marta wpatruje się we mnie, a jej oczy ciemne, niemal czarne w świetle zbliżającego się wieczoru, w końcu kładzie dłoń na moim ramieniu, lekkim, ale pewnym ruchem.

– Przetrwałaś – mówi – To się liczy.

I wtedy czuję, jak coś we mnie pęka. Nie wiem, co dokładnie, może złość na siebie, może poczucie winy, które nosiłam zbyt długo. Czuję gorącą łzę spływającą po moim policzku i nie próbuję jej zatrzymać. Marta nie mówi nic więcej, tylko siedzi obok mnie, jej obecność dziwnie kojąca w tej ciszy. Nie lubimy się. Nie jesteśmy przyjaciółkami. Ale w tej chwili czuję, że tylko ona rozumie. Wtem wybiega zza domu Dominik od strony ogrodu. Z przerażeniem w oczach podbiega do mnie.

Chłopak obejmuje mnie mocno, jakby bał się, że jeśli mnie puści, rozpadnę się na drobne kawałki i zniknę. Czuję jego drżące dłonie na moich plecach, słyszę przyspieszony oddech tuż przy uchu. Pachnie alkoholem, wodą kolońską i potem. Chciałam go unikać, chciałam uciec od jego spojrzenia, ale teraz, gdy jest tak blisko, wszystko we mnie mięknie.

– Przepraszam... – powtarzam łamiącym głosem, jakbym próbowała zdusić szloch – Nie chciałam tak reagować. Nie chciałam uciekać.

Dominik odsuwa mnie delikatnie, żeby spojrzeć mi w oczy, choć widzę, jak jego własne są pełne strachu. Zmarszczka na jego czole pogłębia się, a brązowe oczy szukają odpowiedzi, których jeszcze nie zdążyłam mu dać.

– Iskiereczko, proszę, powiedz mi... – szepcze, głaszcząc mnie delikatnie po policzku. Jego kciuk ociera łzę, zanim zdążyła spłynąć do końca – Co się stało? Co zrobiłem nie tak?

Kręcę głową, próbując znaleźć słowa, ale w głowie panuje chaos. Czuję się winna. Czuję, że on zasługuje na odpowiedzi, a ja... ja wciąż nie potrafię ich znaleźć.

– To nie ty, Dominik – mówię w końcu, a mój głos jest cichy i drżący – To ja. To coś we mnie. Czasem czuję się... jakbym nie miała kontroli nad własnymi myślami, nad tym, co robię. Uciekłam, bo... bo się bałam.

Jego wyraz twarzy zmienia się. Przerażenie ustępuje miejsca zrozumieniu. Albo przynajmniej próbie zrozumienia. Jego dłoń wciąż spoczywa na moim policzku, a ja czuję, jak opuszcza głowę, opierając czoło o moje. Jest w tym geście tyle czułości, że kolejna łza spływa mi po policzku.

– Jeśli to nie ja, to dlaczego odpychasz mnie, gdy próbuję ci pomóc? – pyta cicho, niemal błagalnie – Przecież jestem tutaj. Zawsze będę. Ale musisz mnie wpuścić. Musisz mi zaufać, bo nie wytrzymam, jeśli będziesz ciągle budować mury.

Cisza między nami wydaje się głośniejsza niż jego słowa. Nie wiem, jak odpowiedzieć. Jego słowa trafiają prosto w moje serce, bo wiem, że ma rację. Ale jednocześnie... co, jeśli się myli? Co, jeśli mnie kiedyś opuści, gdy zobaczy wszystkie moje słabości?

– Dominik... ja ci ufam, ale... czasem nawet sobie nie ufam – Mój głos jest szeptem, ale wiem, że mnie słyszy. Widzę, jak jego oczy się zaszkliły, jak bardzo stara się zachować spokój.

– To wystarczy – mówi nagle. Jego dłonie chwytają moje i przyciskają je do jego klatki piersiowej – To, że mi ufasz, to już dużo. Resztę zbudujemy razem. Jeśli tylko mi pozwolisz. Nie musisz być silna sama. Nie musisz.

Te słowa sprawiają, że znów zaczynam płakać, ale tym razem jest w tym coś oczyszczającego. Jakby jego głos, obecność była tym, czego tak bardzo potrzebowałam, by na chwilę przestać się bać. Przytulam się do niego mocno, wtulając twarz w jego koszulę.

– Obiecaj, że nie odejdziesz – szepcę.

– Nigdy, Iskiereczko. Nigdy – męski głos brzmi pewnie. I choć wciąż nie wiem, czy mogę w pełni uwierzyć w to „nigdy", pozwalam sobie na moment uwierzyć, że to możliwe.

Wspomnienie tamtego wieczoru wciąż tkwiło bolesne jak drzazga, której nie da się wyjąć. Ale wiedziałam, że jeśli ten związek miał przetrwać, jeśli miał być czymś prawdziwym, musiałam pozwolić sobie na szczerość. Gdy wzięłam głęboki wdech, czułam, jak serce tłucze się w mojej piersi, a głos więźnie mi w gardle.

– W mojej historii jest chłopak, który zrobił mi krzywdę... – zaczęłam cicho, spoglądając na Dominika spod przymkniętych powiek. Nie przerywał mi. Trzymał moją dłoń w swojej, lekko ją ściskając, jakby chciał mi przekazać, że jest tu ze mną i nigdzie się nie wybiera. Słowa wylewały się powoli, każde z nich na nowo otwierało stare rany. Łzy płynęły strumieniami, ale nie wstydziłam się ich. W jego ramionach czułam się bezpieczna. To było dziwne płakać, bo nie tak miał wyglądać dzisiejszy wieczór. W tle imprezowa ekipa powoli rozchodziła się na miasto, przechodząc przez betonowy płot w ogrodzie. Słyszałam jeszcze głos Zuzi, która, jak prawdziwy wodzirej, zorganizowała dalszy ciąg wieczoru gdzieś w miejskim zgiełku. Ale my zostaliśmy. Byliśmy tylko my. Wróciliśmy z Dominikiem do domu, czułam się tak wyczerpana, ale jednocześnie... lżejsza. Wziął mnie na ręce, jakbym nic nie ważyła, i wniósł przez próg mieszkania.

– Ty i te twoje gesty jak z filmu romantycznego – mruknęłam, uśmiechając się lekko przez łzy, które zdążyły już wyschnąć.

– A co, nie zasługujesz na filmowe zakończenie tej upiornej nocy? – odpowiedział, unosząc brew, zanim zaniósł mnie na kanapę. Usadził mnie delikatnie, po czym okrył nas miękkim kocem, wtulając we mnie. Jego usta musnęły mój policzek, potem czoło. Każdy pocałunek był jak obietnica, że jest, że będzie, że już nigdy nie pozwoli mi się bać.

Spędziliśmy noc, oglądając horrory, choć prawdę mówiąc, ani trochę nie skupiałam się na ekranie. Moja głowa opierała się na jego ramieniu, a męska dłoń bawiła się końcówkami moich włosów. Czułam się, jakbym pierwszy raz od dawna mogła oddychać.

Kiedy Zuzia wróciła z miasta, stan jej trzeźwości pozostawiał wiele do życzenia. Ledwo weszła do pokoju, potykając o własne nogi i osunęła się na kanapę obok mnie.

– No, i jak wasza upiorna noc? – wybełkotała, próbując skupić wzrok na nas, ale oczy wyraźnie jej uciekały.

– Lepsza niż twoja, jak wnioskuję – rzucił Dominik, chichocząc, ale od razu podał jej butelkę wody, którą pochwyciła łapczywie.

– Phi, mnie to nie przeszkadza! – oświadczyła Zuzia, zaciągając koc na siebie, po czym ułożyła się w nienaturalnej pozycji tuż obok mnie.

Próba oglądania filmów w takim składzie była krótka. Zuzia zasnęła po pięciu minutach, chrapiąc cicho. Spojrzałam na Dominika, który tylko pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.

– Nigdy się z nią nie nudzisz, co? – rzucił, zerkając na mnie.

– Nigdy – odpowiedziałam, wtulając się w niego jeszcze mocniej. I choć ta noc zaczęła się koszmarem, czułam, że wszystko zmierza w lepszym kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro