Krok Siódmy
Następnego dnia, gdy tylko przekraczam próg księgarni, od razu zauważam Zuzę. Rozbieganą, uśmiechniętą od ucha do ucha, trajkoczącą przez telefon. Jej ręce gestykulują w powietrzu, a cichy chichot co chwilę przerywa jej wypowiedzi. Już wiem, że wyjazd na targi książki do stolicy kompletnie ją pochłonął. W sumie nie mogę się jej dziwić. Mnie też to ekscytuje. Cała ta otoczka, świat literatury, ludzie pełni pasji, możliwość pokazania naszej księgarni w zupełnie nowym świetle. Wszystko to zapowiada kilka dni pełnych wrażeń.
– Dobra, już kończę! – rzuca pokrótce do telefonu, gdy tylko mnie zauważa. – Tak, tak, zadzwonię później. No pa! – Odkłada słuchawkę i od razu kieruje wzrok na mnie. – Czy ty wiesz, jakie to będzie wydarzenie? Targi książki! Stolica! - Teatralnie jedną dłoń kładzie sobie na piersi, a drugą wierzchem dłoni przykłada do czoła jak rasowa aktorka, pokazująca zachwyt chwili. Jej entuzjazm jest zaraźliwy. Uśmiecham się, chociaż próbuję przybrać bardziej praktyczną minę.
– Zuza, mamy masę roboty. Czas się spakować – Słyszę, jak jęczy coś w stylu „Ale jesteś dziś spięta". Nie tracąc czasu, zaczynam układać rzeczy w torbach. Korzystając ze swojego zmysłu estetyki, starannie układam nasze walizki w bagażniku jej auta. Najpierw moje rzeczy, potem jej, dbając o to, żeby wszystko zmieściło się idealnie. Ona za to ma inne podejście, śmieje się i rzuca mi komentarze:
– Oj, perfekcjonistka z ciebie. Czy to naprawdę musi być tak symetrycznie?
– Tak, musi. Bo inaczej skończymy z torbą na głowie podczas hamowania – odpowiadam, nie odrywając wzroku od bagażnika. Ona tylko śmieję się i wykorzystując moment, gdy popycham torby w głąb bagażnika w wypiętej pozycji. To tylko ją prowokuje do pomysłu, aby sprzedać mi siarczystego klapsa w tyłek. Aż mnie wyprostowało, a ona uciekła z piskiem do środka księgarni. Gdy z walizkami jesteśmy gotowe, biorę się za pakowanie rzeczy księgarni: ozdobnych torebek, ulotek, stojaków i oczywiście książek, które mamy w ofercie już teraz. Wszystko ląduje na swoim miejscu, a ja czuję się prawdziwym mistrzem organizacji. Nie mogę opisać satysfakcji, patrząc na moje dzieło pakowania. Moja szefowa skutecznie odbiera mi chwilę chwały, przechodząc tymi swoimi długimi nogami na szpilkach, które wprawiają jej biodra w ruch, przypominający kształt ósemek. Zamyka mi bagażnik przed nosem. Nie ma się co dziwić, że mężczyźni na widok tej szczupłej, lokowanej brunetki aż się ślinią.
W końcu wyruszamy w drogę. Mijamy kilometry autostrady, a w aucie aż roi się od świergotu dziewczęcych pogaduszek. Gadałyśmy o wszystkim, począwszy od tego, jak długo trwa remont u Zuzinych sąsiadów, po nasze ulubione książki i seriale. Co chwilę, któraś rzuca żartem albo wspomnieniem, aż nagle Zuza, jak to ona, zmienia temat tak, że niemal dławię się powietrzem.
– A ten młodzieniec? – pyta nagle, zerkając na mnie z łobuzerskim uśmieszkiem.
– Jaki młodzieniec? – udaję, że nie rozumiem, chociaż doskonale wiem, o co jej chodzi. Szybko biorę solidny łyk kawy, którą kupiłam na postoju, gdy ona tankowała auto.
– Nie udawaj! Ten chłopak, którego widziałam ostatnio w księgarni. Wiesz, ten przystojniak. Nie udawaj, że ci się nie spodobał.
Czuję, jak rumieńce zaczynają rozlewać mi się po twarzy. Nawet nie próbuję tego ukryć, bo Zuza i tak by się domyśliła.
– No może... Może był... miły – odpowiadam, unikając jej spojrzenia.
– Miły? Nie żartuj sobie ze mnie – wybucha śmiechem, niemal tracąc kontrolę nad kierownicą. – Miły! A ja jestem królową Anglii. Widziałam, jak na niego patrzyłaś.
– Zuza, skup się na drodze! – próbuję zmienić temat, ale ona nie odpuszcza.
– Nie ma mowy. Ty się tak łatwo nie wymigasz! – Zatrzymuje się na światłach i zwraca się do mnie z miną pełną powagi, która jest tak przerysowana, że nie mogę powstrzymać śmiechu. – Chcę tylko powiedzieć jedno: jeśli kiedyś zaprosisz mnie na swój ślub, to pamiętaj, że ja mam być druhną. I to najładniejszą!
– Ty naprawdę jesteś niemożliwa – Kręcę głową, prychając pod nosem.
– Ale przyznaj, że byłby niezłym materiałem na pana młodego. Tylko nie zrób tak, że mnie nie zaprosisz, bo się obrażę — Kręcę głową, próbując powstrzymać uśmiech. W głowie jednak pojawia się obraz tego chłopaka – jego uśmiech, głos, którym zadał tamto pytanie o książkę. Może Zuza coś zauważyła, co mi samej umknęło?
– Powiem tak, bierz się za niego, inaczej ja nie przeoczę takiej okazji – Pochyla się w moim kierunku, figlarnie poruszając brwiami.
– Fuj on jest młodszy ode mnie! Mnie traktujesz jak siostrę! To śmierdzi kazirodztwem! – Chichrając się, zatykam nos, udając, jakbym broniła się przed smrodem. - Chyba opuszczę ten samochód szybciej, niż się spodziewałam- Ona tylko pacnęła mnie w czoło, śmiejąc na całe gardło.
Reszta drogi mija na żartach, wspomnieniach i dalszych droczeniach Zuzy. Ale gdzieś w głębi nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedziała. Czy rzeczywiście w moim spojrzeniu było coś więcej?
Kiedy wjeżdżamy do miasta, czuję, jak samochód Zuzy staje się maleńką cząstką w rzece pędzących aut. Światła sygnalizacji błyskają jak oczy wielkiego miasta, kontrolujące każdy ruch. Na chodnikach kłębi się tłum ludzi. Wyglądają jak mrówki w uporządkowanym chaosie, każdy zmierza gdzieś, z jakimś celem. Mijamy budynek, którego fasada błyszczy jak złoto w promieniach zachodzącego słońca. Jest tak idealnie gładka, że przypomina lustro. Przez chwilę widzę w nim swoje odbicie. Siedzę w aucie z rozdziawionymi ustami, zachwycona niczym dziecko, które pierwszy raz widzi karuzelę w wesołym miasteczku. Na jego szczycie widać napis: „Przekrocz swoje granice". Zupełnie jakby miasto próbowało rzucić mi wyzwanie. Mimowolnie uśmiecham się sama do siebie.
– Nie mogę uwierzyć, że ludzie żyją tu na co dzień. Jak oni ogarniają ten chaos? – rzucam półgłosem, bardziej do siebie.
– Tak samo, jak my ogarniamy naszą codzienność – z uśmiechem odpowiada Zuzia. – Po prostu wiesz, tutaj chaos jest czymś na porządku dziennym. Jak to mówią, kto nie pędzi, ten stoi w miejscu.
Zuzia odwraca wzrok, zajęta nawigacją a ja nie mogąc się powstrzymać, uchylam okno w drzwiach auta. Chłodne powietrze wpada do środka, niosąc ze sobą zapach miejskiego życia. Mieszankę kawy, spalin i świeżo ściętej trawy. Czuję to na skórze, te wszystkie dźwięki, które zlewają się w jeden, ale tak intensywnie różnorodny, klaksony, śmiech ludzi, szum przejeżdżających tramwajów. Jest w tym coś hipnotyzującego, coś, co sprawia, że czuję się częścią tego miejsca, choć to tylko chwila.
– To jest jak powietrze, które się oddycha – szepczę do siebie, uśmiechając się lekko, wchłaniając ten moment pełnią.
Zuzia patrzy na mnie przez chwilę, unosząc brwi, ale nie komentuje. Właśnie o to chodzi, nie muszę nic mówić, bo wiem, że to, co czuję, jest czymś, czego nie da się wyrazić słowami. Tego nie da się zrozumieć, dopóki się tego nie poczuje. Mijamy kolejną ulicę, a ja widzę kawiarnie z neonowymi szyldami i ludzi rozmawiających w różnych językach, znów czuję ukłucie. Kiedyś marzyłam o życiu w takim miejscu, teraz jednak nie jestem pewna, czy jestem wystarczająco silna, żeby się w nim odnaleźć.
Przejeżdżamy przez kolejną aleję. Z jednej strony eleganckie butiki, z drugiej uliczni grajkowie, których muzyka unosi się w powietrzu jak ulotna melodia. Jeden z nich gra na gitarze, smutna, ale piękna melodia przebija się przez dźwięk klaksonów i szum rozmów. To kontrast tak ostry, że czuję dreszcz na karku.
– Zuza, czy ty to słyszysz? – pytam, wskazując na grajka.
– No tak, stolica. Tu jest wszystko – śmieje się, ale ja wciąż słucham muzyki, dopóki nie zniknie za rogiem – Jesteś urocza, gdy się tak zachwycasz – Komentuje mnie, patrząc spojrzeniem, jaki jeszcze nie widziałam u niej, taki matczyny.
Most, który widzimy chwilę później, zapiera dech w piersiach. Woda płynie pod nami, odbijając wszystkie światła jak gigantyczne płynne lustro. Latarnie na moście świecą ciepłym, żółtym światłem, a nad nimi, na czarnym niebie, widać pierwsze gwiazdy.
– Mam wrażenie, że to miasto nigdy nie śpi – mówię cicho, patrząc na migoczącą taflę rzeki. – Jakby zawsze było w ruchu, w ciągłym biegu.
– Bo nie śpi – odpowiada Zuzia z nutą dumy. – I to jest w nim najlepsze. Po prostu wchodzisz w ten rytm, a potem już nie chcesz przestać.
Patrzę na nią i próbuję wyobrazić sobie siebie w tym rytmie. Z jednej strony czuję ekscytację. Jestem tutaj, w tym wirującym świecie możliwości. Ale z drugiej strony czuję ten strach. Ahh wychodzenie ze strefy komfortu tak? Czy będę w stanie za tym nadążyć? Przypominam sobie naszą małą księgarnię, jej zapach kawy i książek. To moje bezpieczne miejsce, gdzie wszystko jest znane i stałe. Tutaj, w stolicy, czuję się jak mała rybka wrzucona do oceanu pełnego rekinów. Ale jednocześnie wiem, że jeśli dam się pochłonąć tym lękom, przegapię coś ważnego.
– Violetta, ogarnij się – Zuzia rzuca z uśmiechem, wyrywając mnie z zamyślenia. – Zostaw trochę emocji na targi. Twoja dusza artystyczna przyda mi się do przyciągnięcia ludzi. Mam plan – Mówi, nie patrząc na mnie. Ciekawe co knuje ten podstępny gnom.
Dojeżdżamy na miejsce, a moim oczom ukazuje się hala targów książki. Moje serce zaczyna bić szybciej. Atmosfera w środku jest elektryzująca i choć jeszcze kilka godzin do otwarcia, to tu już czuć ten ruch, energię, jakby cała hala oddychała w jednym rytmie. Wchodzimy przez szerokie drzwi, a od razu atakuje mnie hałas. Ostre światła oświetlają przestronne pomieszczenie pełne stoisk, z których jedno bardziej wymyślne od drugiego, z kolorowymi plakatami, banerami, a na niektórych nawet neonami, które migoczą w świetle. W tłumie widzę różnorodność ludzi od starszych mężczyzn w eleganckich garniturach, z siwymi brodami, po młodych, energicznych ludzi w luźnych T-shirtach i dżinsach, którzy krzątają się wokół swoich stoisk z laptopami. Kobiet wydaję się tu być zdecydowanie mniej. Możliwe, że to one są autorkami a ci mężczyźni to nasza konkurencja. Wszyscy są tu z jakiegoś powodu, pasji, chęci zdobycia czegoś, osiągnięcia celu, albo po prostu poczucia, że mają coś do zaoferowania światu. Każdy z nich wnosi coś innego. Jedni z uśmiechami na twarzach, z entuzjazmem opowiadają o swoich książkach, inni zamknięci w sobie, biegający od jednego stoiska do drugiego, zanurzeni w nieustannym, cichym rozmowach o literaturze, wydawnictwach i nowych trendach.
Za chwilę zaczniemy rozkładać nasze stoisko, ale zanim to zrobię, wchłaniam całą tę przestrzeń. Wzrok wędruje od stoiska do stoiska „Nowość! Najnowsza książka autora bestsellerów", tam z kolei ogromna rzeźba w stylu nowoczesnym, inspirowana sztuką książkową. Wszędzie widać młodych ludzi, którzy trenują, opowiadając o swoich książkach. Czuć w powietrzu zapach pasji, nie tylko do literatury, ale i do sztuki w ogóle.
Zuzia ciągnie mnie do naszego stoiska, zaczynamy wyjmować torby, sortować książki. Rozkładamy wszystko starannie, ustawiamy książki na stole, rozkładamy również baner naszej księgarni i ulotki na stole. Musimy to zrobić szybko, bo zostało nam tylko kilka godzin do otwarcia. Równocześnie musimy zgłosić naszą obecność i zapisać się na listę uczestników. Krótka wymiana słów z organizatorami, szybkie podpisanie dokumentów, potem odbiór etykiet. Te wszystkie szczegóły, które muszą być dopięte na ostatni guzik. Czas leci, ale i tak czuję się podekscytowana.
Gdy kończymy, moja szefowa zaprasza mnie na chwilę relaksu. Zanim zaczniemy znowu biegać po hali, zabieramy torby z osobistymi rzeczami i idziemy w stronę hotelu obok. Kiedy przekraczamy próg, od razu czuję tę zmianę. To miejsce to prawdziwy luksus, marmurowa podłoga błyszczy w świetle wiszących żyrandoli, a powietrze pachnie subtelnymi perfumami, które nie przytłaczają, a delikatnie otulają. Elegancka recepcja wita nas uśmiechem, a jej marmurowe blaty lśnią jak nowo narodzone. Zdejmuje torbę z ramienia i patrzę na Zuzię, która zdaje się być równie zafascynowana jak ja.
– Wiesz co? – zaczynam, spoglądając na nią nieco zaniepokojona. – Nie chcę nawet wiedzieć, ile będzie kosztować nas nocleg w tym miejscu.
Zuzia patrzy na mnie z rozbawieniem, a potem wzdycha teatralnie, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
– Kwiatuszku, naprawdę, nie przejmuj się tym. – Uśmiecha się szeroko, a jej ton brzmi jakby, rozmawiała z dzieckiem. – Tymi rzeczami to ty się nie musisz martwić.
Odwzajemniam jej uśmiech, ale nie przestaję się zastanawiać, jak wysoka będzie ta suma, bo patrząc na to miejsce, mogłoby to mnie kosztować nerkę.
– Ale wiesz, ja zawsze mam tę tendencję do liczenia wszystkiego, a tu... – wzruszam ramionami. – Na pewno nie będzie tanio.
Zuzia klepie mnie lekko po ramieniu, patrząc na mnie jak na złośliwego pstryczka.
– Nie martw się – mówi, lekko śmiejąc się. – Pamiętaj, że to jest część tej całej przygody. Teraz zapomnij o tym, bo i tak się nie dowiesz. Właśnie jesteś w najlepszym hotelu w tej okolicy. Zostaw to mi.
Patrzę na nią, wzdycham, poddaję się. Może ma rację. Zuzia potrafi przekonać mnie do tego, by na chwilę odpuścić. Więc uśmiecham się i ruszam w stronę windy.
– Cóż, chyba nie mam wyjścia, prawda? – mówię z lekkim uśmiechem, a Zuza tylko przewraca oczami i wchodzi obok mnie.
Pokój jest przytulny, ale jednocześnie przestronny. Duże łóżko z białą pościelą, kilka puszystych poduszek, na stoliku kawa, a za oknem widok na zgiełk ulicy, który powoli się uspokaja. Przebieramy się, zostawiamy nasze rzeczy i wracamy do pracy. Wszystko tu wydaje się tak wygodne, że trudno uwierzyć, iż to miejsce jest tylko na kilka dni. Ale wiem, że trzeba wziąć pełną garść tego luksusu, by potem na spokojnie zająć się tym, po co przyjechałyśmy. Łapię szybko za telefon, by napisać mamie
sms, iż dojechałyśmy całe i zdrowe na miejsce. Odkładam telefon i doganiam Zuzę w drodze do windy.
Stoję kilka kroków przed naszym stoiskiem, przyglądając się efektowi swojej pracy. Zielony obrus, który rozłożyłam na stole, świetnie komponuje się z logo naszej księgarni. Zresztą, cała kompozycja wygląda naprawdę dobrze, wszystko na swoim miejscu, a ulotki, które rozłożyłam w kształt wachlarza, błyszczą w świetle, zapraszając przechodniów. Zastanawiam się, co zrobić, aby za kilka godzin przyciągnąć do siebie nie tylko tych, którzy już są zdecydowani na zakupy, ale także młodych autorów, tych, którzy dopiero zaczynają, ale szukają miejsca, gdzie mogliby sprzedawać swoje książki i zdobyć nowych czytelników. Muszę jakoś ich zainteresować. Pomysły krążą mi po głowie, ale na razie próbuję się uspokoić. Przed nami jeszcze kilka godzin pracy, ale i kilka godzin rozmów, które mogą zmienić wiele.
Siadam na krześle przy naszym stoliku, czując, że moje plecy są już lekko spięte. Chcę, by to stoisko wyglądało profesjonalnie, ale jednocześnie przytulnie. Siadam, biorę do ręki jeden z arkuszy papieru, który przywiozłam i rozpoczynam składać origami. Może żurawia, bo ten wzór zawsze mi się podobał, klasyczny i delikatny. Potem króliczek. Może jeszcze żabka? Zaczynam szybko składać kartki, układając je w coraz to inne figury. To jest jak forma medytacji, jakby w każdej z tych małych konstrukcji była część mnie. Z każdą minutą czuję, jak napięcie powoli opuszcza moje ciało.
Wtedy do mojego stoiska podchodzi Zuzia, widząc, co robię. Uśmiecha się, opierając się o stół, obserwując moje zręczne ręce, które już składają kolejną figurkę.
– No, nieźle. To chyba z tych wszystkich technik, które robiliśmy w podstawówce, co? – mówi, patrząc na moją składankę z lekkim podziwem. – Ale wiesz, na pewno nikt się nie spodziewa, że księgarnia zrobi promocję w formie origami.
Zaśmiewam się, przewracając oczami. Zuza zawsze musi dogryzać, ale przecież wiem, że to jej sposób na docenienie.
– A co, myślisz, że to będzie tylko dla dzieci? – odpowiadam, nie przestając składać papieru. – Każdy chce mieć coś wyjątkowego, czego nie znajdzie nigdzie indziej. A to origami to taki nasz mały, autorski akcent. W końcu, czemu nie?
Zuzia się śmieje i rusza w stronę torby, którą przyniosła. Wyjmuje z niej kilka rzeczy i kładzie na stole – to nasze gratisy promujące księgarnię. Długopisy, ołówki, zakładki, które wcześniej autorsko rysowałam ręcznie. Na zakładkach znalazły się ilustracje z tematyką książek, które kiedyś czytałam i które były dla mnie ważne. Każda zakładka to inna historia, a do tego zostały one zalaminowane, aby były trwałe i mogły posłużyć przez długie miesiące. Zawsze zależało mi na tym, by wszystko było dopracowane do ostatniego szczegółu. Widzę uśmiech mojej szefowej i ten błysk na zasadzie „Mała, jestem z ciebie dumna". Najwyższej klasy pochwała.
– Takie zakładki to świetny pomysł – mówi Zuzia, podnosząc jedną z nich i przyglądając się jej. – Na pewno się spodobają. Kto nie chciałby mieć takiej pamiątki, szczególnie jeśli ma związek z książką, którą u nas zakupi?
– Mam nadzieję – odpowiadam, wciąż składając kartki. – Chciałam, żeby te zakładki były jak mały kawałek literackiego świata, coś, co kojarzy się z danym tytułem, ale jednocześnie jest czymś personalnym.
– I to dokładnie pasuje do naszej księgarni – stwierdza Zuzia, patrząc na nasze stoisko, które zaczyna nabierać kształtu. – Wiesz, ja zawsze wolałam, żeby nasza oferta była nie tylko pełna książek, ale i takich drobiazgów, które sprawiają, że klienci chcą wracać. A ty, no cóż, masz ten dar, żeby nadać temu wszystkiemu duszę — Zatrzymuję się na chwilę, spoglądając na stoisko. Zuza ma rację. Wszystko, co przygotowaliśmy, ma teraz swój charakter. Jestem dumna z tego, co stworzyłyśmy, i mimo drobnych obaw, czuję, że to, co nas czeka na tych targach, może przynieść wiele dobrego. Na dziś to wszystko, jutro z samego rana rozpocznie się przygoda, której nie mogę się doczekać.
Wieczór zapadł nad miastem, a światła neonów wpadały przez zasłony naszego hotelowego pokoju, malując delikatne refleksy na ścianach. Po całym dniu przygotowań czułam przyjemne zmęczenie, takie, które sprawia, że doceniasz każdą sekundę w łóżku. Leżenie w luksusowej pościeli brzmiało teraz jak marzenie. Zuzia właśnie skończyła krzątać się po pokoju. Zmyła makijaż i usiadła na łóżku naprzeciwko, przeglądając coś na telefonie. Ja zaś gorączkowo sprawdzam torbę, czy wszystko jest spakowane na jutro, gratisy, nasze wizytówki.
– Dobra, młoda, koniec nerwowego grzebania w torbie – rzuciła Zuzia z przekąsem, odkładając telefon na stolik nocny. – Przecież wiesz, że wszystko masz pod kontrolą. Jak zawsze. - Westchnęłam, zamykając torbę z niejaką satysfakcją.
– Wiem, wiem. Ale... to targi. Jutro może się wydarzyć wszystko. Spotkamy autorów, może jakieś wydawnictwa zwrócą na nas uwagę, by podpisać współpracę. Muszę być gotowa na każdą ewentualność.
Zuzia przewróciła oczami, ale na jej twarzy widziałam delikatny uśmiech.
– Viola, jesteś niemożliwa. Ale właśnie za to cię lubię. No, chodź, połóż się już. Rano mamy pobudkę o nieludzkiej godzinie.
Właściwie miała racje. Sen jest kluczowy dla nas. Zgasiłam lampkę przy łóżku, odgarniając kołdrę. Miękkość materaca sprawiła, że odczucie zmęczenia nabrało niewiarygodnie wielkich rozmiarów. Zuzia w tym czasie zamknęła laptop, który dotąd cicho szumiał na jej kolanach, i również wsunęła się pod swoją kołdrę. Leżałyśmy w ciszy, jedynie odgłosy miasta w tle przypominały, że wokół wciąż trwa życie. Moje myśli wirowały wokół tego, co nas czeka. Czy uda nam się wyróżnić? Czy stoisko przyciągnie uwagę? Czy...
– Przestań się zamartwiać – przerwała moje rozmyślania, jakby czytając mi w myślach. – Jutro będzie super. Pracowałyśmy ciężko, wszystko przygotowałyśmy, a ty z tymi swoimi origami rozwalisz system.
Uśmiechnęłam się w ciemności. Zuza zawsze wiedziała, co powiedzieć, żeby dodać mi otuchy.
– Dzięki. Naprawdę. Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie.
– Pewnie po prostu więcej byś gadała do siebie, a ludzie podejrzewaliby cię o schizofrenie – rzuciła z przekąsem, wybuchając krótkim śmiechem. Cicho zaśmiałyśmy się obie, a potem zapadła cisza. Wzięłam głęboki oddech, otulając się kołdrą.
– Dobranoc, złośliwcu.
– Dobranoc, psycholko. I pamiętaj — powiedziała cicho — jutro jest nasz dzień — Z tymi słowami w uszach pozwoliłam sobie odpłynąć w sen, pełna nadziei na to, co przyniesie kolejny dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro