Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Krok Jedenasty

Powrót do rzeczywistości. Nie ma targów, nie ma tłumu ludzi szukających inspiracji między straganami. Jest za to ja, moja drabina i kawałek pustej ściany w księgarni, który wyglądał na tyle smutno, że musiałam coś z nim zrobić. Tablica wspomnień. To jest to. Odmienny element, różniący nas od konkurencji. Wywołałam zdjęcia. Stosy zdjęć. Takich, które oddają esencję naszego wyjazdu. Ja i Zuza z kubkami kawy większymi od naszych twarzy. Selfie z pisarzem, który wyglądał, jakby bał się ludzi, ale zebrał się na odwagę, żeby nas obdarować uśmiechem. Ujęcia z naszego stoiska, gdzie Zuza uparcie próbowała zrobić żurawia z origami, a wyszedł jej coś w stylu krzywego latawca. Wybrałam też kilka komentarzy z Instagrama tych najlepszych, takich, które dodają otuchy, kiedy myślisz, że twoja twórczość nie ma sensu.

– Idealnie – mruknęłam do siebie, przyklejając ostatni wdrukowywany tekst. Ktoś napisał „Wasze zakładki to małe dzieła sztuki. Kupuję więcej na następną okazję!". Uśmiechnęłam się pod nosem. Niech sobie wisi. Może mnie zmotywuje, gdy znowu będę mieć kryzys kreatywny. Właśnie zeskakiwałam z drabiny, gdy do pomieszczenia weszła Zuza. Zatrzymała się w drzwiach, zmarszczyła brwi, a potem, jakby poraził ją piorun, podeszła bliżej.

– Co to, do cholery, jest? – zapytała, ale w jej głosie wyczułam podekscytowanie.

– Tablica wspomnień – odparłam, dumnie wskazując na ścianę, jakbym właśnie odsłoniła nową wystawę w galerii sztuki. – Wszystko, co najważniejsze z naszego wyjazdu. Zdjęcia, komentarze, trochę motywacji na gorsze dni. A, i specjalne miejsce dla tego żurawia, co go zrobiłaś. Prawie. Zuza podeszła bliżej i wbiła wzrok w tablicę.

– Boże, to jest genialne – powiedziała po chwili. – Serio, patrzę na to i mam ochotę zaplanować kolejne targi. Albo wywołać swoje zdjęcia. Albo jedno i drugie.

– Cóż, geniusz to moje drugie imię – odparłam, odrzucając teatralnie włosy za ramię. – Ale tak serio, to ma nam przypominać, dlaczego to robimy. Wiesz, na wypadek, gdybym znowu uznała, że rzucam wszystko i zostaję tarocistką.- Zuza parsknęła śmiechem i wyciągnęła telefon.

– Nie, serio, to jest takie dobre, że muszę to wrzucić na fanpage. Fani muszą wiedzieć, jaka jesteś uzdolniona.

– Może jeszcze zrobisz filmik, jak fenomenalnie zręczne mam palce do wieszania zdjęć? – zażartowałam, ale ona już robiła zdjęcia z każdego możliwego kąta.

– Nie, ale opiszę, jak to wymyśliłaś. Bo, szczerze, ludzie muszą wiedzieć, że poza zakładkami do książek potrafisz też zrobić coś równie odjechanego.

– Dzięki, natomiast nie licz na zniżki wejściówek, jak już będę obrzydliwie bogata i rozpoznawalna. Na ten zaszczyt trzeba zasłużyć. – rzuciłam ironicznie, ale w głębi duszy czułam dumę. Moja tablica była taka, jak chciałam, czyli pełna życia, wspomnień i co najważniejsze, pełna nas. Przerwa w pracy, to miała być chwila spokoju. Weszłam do małej cukierni, naprzeciwko naszej księgarni. Starsza pani za ladą, nasza stała klientka, znała nas już jak własne wnuczki, co zawsze miało swoje plusy. Głównie w postaci świeżych drożdżówek z dodatkowymi porcjami lukru. Stałam, czekając, aż zapakuje moje zamówienie i pozwoliłam sobie chwilę popatrzeć przez duże okno cukierni. To, co zobaczyłam, sprawiło, że drożdżówki straciły jakikolwiek priorytet. Zuza i Dominik stoją tam, przed księgarnią, żywo dyskutując. Za bardzo żywo, jak na mój gust. Kobieta, która zna każdy mój sekret, w tym ten największy Dominik mi się podoba. Facet, który jest idealnym połączeniem uroku osobistego i niewinnego roztargnienia. A teraz ta dwójka stoi razem i rozmawiają. Nie. To źle wróży. Bardzo źle wróży.

Nie myśląc, wybiegłam z cukierni, niemal wpadając pod przejeżdżający samochód. Kierowca zatrąbił, a ja machnęłam ręką w przepraszającym geście, jakby nic się nie stało. W mojej głowie była tylko jedna myśl: Nie zostawia się Zuzy samej z facetem, który mi się podoba. Nigdy. Ona i jej długi jęzor.

Kiedy dotarłam do nich, zdążyli mnie już zauważyć. Dominik uśmiechnął się w ten swój serdeczny, szeroki sposób, jakby cieszył się, że mnie widzi. W jego oczach nie było nic podejrzanego. Zupełnie inaczej niż w oczach Zuzy, w których błyszczał znajomy błysk oznaczający tylko jedno „Mam głupi pomysł i zaraz go zrealizuję"

– Właśnie mówiłam Dominikowi, jak dumna jestem, że wygrałaś konkurs fotograficzny i jak świetnie wyszła ta twoja tablica wspomnień – oznajmiła tonem, który z pozoru brzmiał niewinnie, ale ja znałam go aż za dobrze. To był ton kogoś, kto ma jednocześnie rację i sprawia kłopoty.

Popatrzyłam na nią z mordem w oczach. Owszem, konkurs wygrałam. Owszem, tablica była świetna. Ale czy Zuza musiała to wyciągać teraz, w rozmowie z Dominikiem? Wiedziałam, że nie zrobiła tego bez powodu. Jej cwaniacki uśmiech zdradzał wszystko.

– Chciałbym zobaczyć tę tablicę. Pokażesz mi? - odezwał się Dominik

Spojrzałam na niego, potem na Zuzę, a potem znowu na niego. Był tak uroczo szczery, że trudno było się na niego gniewać. Za to Zuza? Jej mina mówiła: Widzisz, jakie to proste? Wystarczyło dać mu pretekst.

– Jasne – odpowiedziałam, starając się, żeby mój głos nie zdradzał zbyt wiele- Ale bez mojej szefowej.

– Ej! To ja cię tu zachwalam a ty mnie tak?! – odparła, a potem dodała półgłosem – Będziesz czegoś chciała, zobaczysz. - Ale mimo wszystko puściła mi oczko. Z zachwytem oglądał moją pracę, a ja stałam i czerwieniłam się jak 5 latka. Na milion sposobów zasłaniałam twarz, aby się nie zdradzić.

Podeszłam do lady kasowej a wraz za mną on. Spojrzałam na wystawkę przy kasową. Wilk z zakładki, którego narysowałam miał przenikliwie szmaragdowe oczy. Dominik wziął ją w rękę i uśmiechnął się, jakby właśnie odkrył coś, co było tylko dla niego.

– Mogę tę? – zapytał, wskazując na zakładkę z wilkiem inspirowaną *Drżeniem* Maggie Stiefvater. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

– Jasne, ale wiesz, to jedna z moich ulubionych. Tworzyłam ją chyba z milion razy, zanim uznałam, że wygląda tak, jak powinna. Miłość do tych zwierząt zmusza do perfekcji ich wykonania.

– Czemu akurat wilki? – Dominik uniósł brwi.

– Są takie... Lojalne, piękne. Mają w sobie coś dzikiego, a jednak dążą do stworzenia stada, odnalezienia partnerki. No i zawsze kojarzyły mi się z odwagą, jaką chciałabym mieć. W książce Drżenie wilki to coś więcej niż tylko zwierzęta. Mężczyzna, główny bohater przemieniał się wraz z zimą, na lato ponownie przybierał postać ludzką. Ale z każdym rokiem, każdą przemianą był coraz dalej od swojej ludzkiej natury. A jednak będąc wilkiem, rozpoznał ją, dziewczynę, którą kochał, łamiąc dotychczasowe przypuszczenia, iż zwierzęca natura odbiera ludzkie wspomnienia – Czułam, że się rozgaduję, ale Dominik słuchał.

– Wiesz, teraz czytam *Drżenie*. Idealna lektura na drogę do szkoły – powiedział, podnosząc zakładkę, jakby była jego przepustką do tego świata. – I muszę ci coś przyznać, oglądałem ten film, o którym mówiłaś. Ten o wampirach i wilkołakach... Po nim naprawdę polubiłem wilki. Zamrugałam, a potem roześmiałam się, choć nie spodziewałam się, że wyzna coś takiego.

– No proszę, Dominik i Zmierzch. Nie spodziewałam się tego po tobie.

Zaśmiał się razem ze mną, ale potem spoważniał, choć w jego oczach tańczyły iskierki humoru.

– Wiesz, miłość Edwarda i Jacoba jest... taka różna. Inspirująca. I Bella? Ona miała nie lada wyzwanie, kiedy Edward odszedł. A te momenty z Jacobem? Jak naprawiali motory? To było mocne. I serio, trzeba mieć odwagę, żeby dać wilkołakowi w twarz. Bella miała swoje specyficzne zachowania, ale nie można jej odmówić odwagi — Słuchałam go i byłam absolutnie zachwycona. Nie tylko obejrzał film, ale naprawdę wciągnął się w fabułę, w szczegóły. Każde jego słowo brzmiało, jakby faktycznie przeżył to, co widział na ekranie. Wzięłam w ręce trójwymiarowe papierowe serduszko z origami i postawiłam je przed nim.

– Zostało z targów książki – powiedziałam, obracając je w palcach. – Składanie tego było uciążliwe. Wymagało dokładności. Dokładnie tak samo jak złożone emocje tej bohaterki z filmu.

Dominik patrzył na mnie przez chwilę, zanim spojrzał na serduszko. Złapał mnie delikatnie za rękę, zabierając papierowe origami. Jego uśmiech nagle zmienił się w coś bardziej tajemniczego, jakby odkrył coś ważnego.

– Dziękuję. Jest piękne – powiedział cicho, a ja poczułam, jak coś ciepłego wypełnia mnie od środka. Kiedy Dominik wszedł do księgarni, świat na chwilę zwolnił. Fakt, że przyszedł specjalnie do mnie, sprawił, że mój dzień z miejsca nabrał rumieńców. Zuza zauważyła mój entuzjazm, bo tylko puściła mi oczko zza lady, w stylu „No idź, nie przegap okazji". Dominik spojrzał na mnie z tym swoim lekko zawadiackim uśmiechem i rzucił:

– To co, Vi? Kawa? - Nie zastanawiałam się nawet sekundy.

– Jasne, chętnie.

Ledwo wyszliśmy, a on już zaczął swoje.

– No dobra, ale muszę wiedzieć. Team Jacob czy Team Edward? – Dźgnął mnie lekko łokciem w ramię, a w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Zatrzymałam się, robiąc dramatyczną minę.

– Naprawdę pytasz o coś tak oczywistego?

– Absolutnie. To fundamentalne pytanie.

Westchnęłam teatralnie, wzruszając ramionami i przechylając głowę z niewinnym uśmiechem.

– Jestem fanką filmu, więc niestety... Team Edward.

Dominik udawał, że łapie się za serce, jakby właśnie usłyszał najgorszą rzecz na świecie.

– Oh, to rani moje serce, Panno Violetto! Nie mogę uwierzyć, że wybrałaś błyszczącego wampira zamiast wilkołaka z idealnym sześciopakiem.

Roześmiałam się głośno, a potem dodałam z nutką przekory.

– Jednakże, zważywszy na moją miłość do wilków, kto wie. - Poprawiłam włosy ruchem, który nie ukrywajmy, był celowy. Widziałam, jak patrzy na mnie kątem oka, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko zmieniłam temat.

– To co? Kawa i sernik?

– Tak! Ale błagam, bez rodzynek, bo jak będą rodzynki, zostawię cię samą w tej kawiarni. – Pogroził mi palcem z pełną powagą, ale jego oczy zdradzały, że się droczy. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

– Bez rodzynek, to oczywiste! Myślisz, że chciałabym spędzić popołudnie z kimś, kto lubi rodzynki? – rzuciłam z udawaną obrazą.

– Okay skreślam cię zatem z listy potencjalnych psycholi – powiedział, otwierając przede mną drzwi kawiarni. Wchodząc, czułam, że z nim każda rozmowa to coś więcej niż tylko słowa. To były takie momenty, kiedy flirt zamieniał się w coś bardziej swobodnego i naturalnego. Byłam sobą, on był sobą. I to mi się cholernie podobało. Park wieczorem miał w sobie coś magicznego. Droga wyłożona drobną kostką odbijała ostatnie, delikatne promienie słońca przedzierające się przez korony drzew. Pasy zieleni, odgrodzone niskimi, czarnymi płotkami, wyglądały, jakby ktoś z pedanterią zaprojektował je pod scenę z filmu romantycznego. Ławki, odnowione i błyszczące, pachniały świeżym lakierem, a drewno lśniło ciepłym, miodowym blaskiem. Szliśmy powoli, bez pośpiechu, choć w mojej głowie buzowało tysiąc myśli. Postanowiłam zapytać zaspokajając ostateczną potrzebę pewnych informacji.

– A ta dziewczyna z targów? To twoja siostra? Wyglądała na zachwyconą, że zdobyłeś drugie miejsce. – Utrzymałam ton lekkiej ciekawości, choć w środku byłam gotowa eksplodować. Dominik parsknął śmiechem, pocierając kark i przeczesując włosy.

– Haha, wciąż czuję szpileczkę w sercu, że prześcignął mnie amator w tym konkursie – powiedział z udawaną rozpaczą, a ja uśmiechnęłam się niewinnie, choć jego „amator" brzmiało dość słodko w kontekście naszej rozmowy – Ale wracając... To i tak, i nie. Ona jest dla mnie jak siostra. Przyjaciółka od lat. – Jego ton złagodniał, a ja czułam, jak coś ściska mnie w środku na dźwięk tych słów.

– Musicie być mocno zżyci – rzuciłam, zmuszając się do uśmiechu, chociaż moje wnętrze gotowało się na myśl o tej Marcie. Dziewczyna z targów miała coś w sobie, czego nie mogłam znieść.

– Coś w tym jest. Dziesięć lat znajomości zobowiązuje – powiedział z uśmiechem. Nagle zatrzymał się przede mną, a jego ręka powędrowała do moich włosów, poprawiając je delikatnym gestem. Miałam wrażenie, że wszystko wokół zamarło.

– Ale wciąż żałuję, że dałem się odciągnąć. Chciałem spędzić tam więcej czasu z tobą. – Jego głos zniżył się o pół tonu, a jego spojrzenie było tak intensywne, że czułam, jak moje serce przyspiesza. Patrzył na mnie. Ten błysk w oczach, oblizanie ust. Wiedziałam, co zamierza. Był tuż przede mną, jego ręce powoli wędrowały w stronę mojej talii, delikatnie mnie obejmując. Czułam jego ciepło, jego zapach, i to, jak wszystko w nim mówiło „zostań". A ja? Ja wpatrywałam się w niego jak w coś, czego nigdy nie widziałam, a jednocześnie dokładnie wiedziałam, co się wydarzy. I właśnie to mnie przeraziło. O rany tylko nie to. Nie jego przyjaciółka, której twarz nadal przewijała się w mojej głowie. Nie myśląc, zrobiłam to, co umiem najlepiej: uciekłam. Dosłownie. Wyślizgnęłam się z jego uścisku i cofnęłam się o krok.

– Muszę już lecieć! Dzięki za spacer... i za kawę to było super! – powiedziałam zbyt szybko, jakbym uciekała przed czymś więcej niż tylko pocałunkiem.

– Violetta... – usłyszałam jego głos, ale nie spojrzałam na niego. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam szybkim krokiem, niemal truchtem w stronę domu, nie dając mu szansy na dalsze pytania. Gdy dotarłam do siebie, oparłam się o drzwi, próbując uspokoić oddech. Mój mózg powtarzał jedno: Dlaczego? Ale w tle była też ta cholernie znajoma myśl o jego „przyjaciółce" i moje własne obawy. Jakby to wszystko miało być trudniejsze, niż jestem gotowa znieść. Rzucam torebkę na podłogę i rozglądam się. Mamy jeszcze nie ma. Całe szczęście, bo nie chciałabym odpowiadać na pytania typu: Dlaczego wyglądasz, jakbyś uciekała przed własnym cieniem? Wchodzę do pokoju, zamykam drzwi i rzucam się na łóżko. Wcisnęłam twarz w poduszkę, tłumiąc krzyk frustracji. Co to było? Dlaczego się wycofałam? To przecież Dominik. Ten Dominik, którego spojrzenie przyprawia mnie o dreszcze, którego obecność jest jak magnes. A ja, jak kompletna idiotka, uciekłam.

Następnego ranka stawiam się w pracy. Księgarnia pachnie kawą, świeżymi książkami i lekkim kurzem. Czyli wypełnienie ozdobnych miseczek ziarnami kawy był super pomysłem. Dźwięk otwieranej przeze mnie kasy brzmi znajomo i kojąco. Wpatruję się w tablicę wspomnień, którą wczoraj tak starannie dekorowałam, a obrazy z poprzedniego wieczoru zalewają mnie jak fala. Zuza jeszcze nie dotarła, więc idę do biura, żeby sprawdzić e-maile. Może rutyna pomoże mi się ogarnąć. Otwieram skrzynkę i zaczynam przeglądać wiadomości. Dostawa książek, jakieś zapytania o nowości... Ale wtedy widzę coś, co sprawia, że serce podchodzi mi do gardła. E-mail od dużego wydawnictwa. Tego wydawnictwa.

– „Chcemy wprowadzić Pani zakładki do naszej oferty"... – Czytam zdanie dwa razy, bo nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. To już druga taka współpraca – pierwsza podpisana na targach, a teraz to. Ale skąd nagle taki mail? Czytam dalej.

– „Dowiedzieliśmy się o Pani produktach dzięki poleceniu młodego człowieka, który przesłał nam zdjęcia tej pięknej pracy ręcznej"

Stawiam na Dominika. To musi być on. Ale jak? Skąd licealista miałby takie wpływy? Moje myśli wirują, jakby ktoś wrzucił je w bęben pralki. Z jednej strony czuję ukłucie w sercu, bo nie zasługiwał na to, jak go wczoraj potraktowałam. A z drugiej strony zaczynam czuć coś jeszcze. Coś, co trudno mi nazwać. Wdzięczność? Ehhh wiem jedno, muszę to wyprostować, inaczej będę tego żałować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro