Krok Dziewiętnasty
Nim się spostrzegliśmy, nasz wynajęty tor do gry był gotowy. Drewniana nawierzchnia lśniła w jasnym świetle neonów, a rzędy kręgli na końcu toru czekały, zachęcając do rywalizacji. W powietrzu unosił się lekki zapach lakierowanego drewna i świeżo podanej coli, zmieszany z subtelną wonią perfum i emocji odczuwalnych w powietrzu wśród graczy. Podchodząc do blatu z wypożyczalnią butów, każdy z nas podał swój rozmiar, śmiejąc przy tym, gdy uświadomiliśmy sobie, że nikt z nas tak naprawdę nie zna długości swojej stopy w centymetrach. Kelner z politowaniem podał nam miarkę, a my kolejno, z teatralną powagą, mierzyliśmy swoje stopy na podłodze. Buty, które dostaliśmy, wyglądały jak relikt z innej epoki, futurystyczny design w połączeniu z jaskrawymi kolorami sprawiał, że trudno było nie parsknąć śmiechem na ich widok.
— Kto w ogóle projektował to obuwie? — zapytała Zuza, podnosząc jednego buta w górę, jakby ważyła go w dłoni — Kosmici?
— Może to tajny test NASA. Jeśli potrafisz grać w kręgle w tych butach, możesz polecieć w kosmos — rzucił ironicznie Mikołaj, zakładając swoje.
Zamówiliśmy kolejne trunki, uznając, że gra będzie jeszcze przyjemniejsza w towarzystwie chłodnych drinków. Barman, z wprawą mieszając składniki w wysokich szklankach, rzucił nam porozumiewawcze spojrzenie, jakby doskonale wiedział, że ten wieczór dopiero nabierze tempa. Z kieliszkami i kuflami w dłoniach ruszyliśmy w stronę naszego toru, gotowi na pełną emocji rozgrywkę. Przy stanowisku numer 1, do którego zmierzamy, stały wygodne skórzane kanapy, na których można było usiąść i oczekiwać na swoją kolej. Po bokach ustawione są wysokie stoliki, idealne do odstawienia szklanek i pojemników z przekąskami. Kelnerzy sprawnie krążyli między torami, przynosząc kolejne zamówienia, a wśród ludzi słychać było śmiechy, okrzyki radości i pełne napięcia westchnienia, gdy kula wpadła w rynnę boczną.
Czas zacząć naszą grę.
Na ekranie telewizora, tuż nad naszymi głowami pojawiły się ustawione w kolejności imiona graczy wraz z pseudonimami. Przy rejestracji chłopak Marty zgłosił, że nie chce grać. Przyszedł tutaj tylko jako towarzysz i obserwator, więc z siódemki osób zostało sześć graczy. Uśmiechnęłam się, widząc nazwę „Iskierka" pod numerem szóstym. Odwróciłam się radośnie do mojego chłopaka, a on tylko przytulił mnie delikatnie, szepcząc:
— Tak, wiem, kiedy masz urodziny, Iskiereczko.
Wykonałam gwałtowny obrót w jego stronę, przykucając lekko niczym królik.
— Tak? To powiedz — przedrzeźniałam się.
— Szósty czerwca, skarbie. Stalkowanie cię to moja pasja — jego twarz rozjaśnił chytry uśmiech, a w oczach błysnęło rozbawienie. Nim zdążyłam zareagować, podniósł mnie i zarzucił sobie na ramię jak worek kartofli. Wszyscy przyglądali się tej scenie, by chwilę później wybuchnąć śmiechem. No, prawie wszyscy. Marta przewróciła oczami, wyraźnie znudzona naszym popisem.
— Domi, puść mnie, błagam! — śmiałam się, uderzając go lekko w plecy. Ten jednak przeniósł mnie na kanapy i grzecznie usadowił na siedzeniu. Zerkam na ekran. Pierwszy zawodnik to James, oznaczony nickiem „Koszykarz". Domyślam się, że to uszczypliwość wobec jego wzrostu. Chwycił kulę, bardzo ciężką z niezwykłą łatwością i podszedł do linii rzutów. Wziął głęboki oddech, poprawił chwyt i wykonał pierwszy rzut. Kula poleciała gładko, tocząc się w kierunku kręgli, z głośnym hukiem przewróciła większość z nich. James uniósł ręce w geście triumfu, a reszta grupy zaczęła bić brawo.
— No dobra, nieźle — przyznałam — Ale zobaczymy, co zrobi reszta.
Mikołaj z pseudonimem „Miki", stanął na podeście, czując w dłoniach gładką powierzchnię kuli do kręgli. Była idealnie dopasowana do jego ręki, niezbyt ciężka, ale wystarczająco solidna, by nadać jej precyzyjny tor. Wziął głęboki oddech, ustawił się w lekkim rozkroku i skupił wzrok na środku toru.
— No dalej, Mikołaj! Pokaż, co potrafisz! — zawołała Zuzanna, popijając napój przez słomkę. Mikołaj zrobił kilka kroków do przodu i płynnie wypuścił kulę. Ta potoczyła się idealnie wzdłuż toru, wirując lekko i nabierając prędkości. W chwili, gdy uderzyła w kręgle, rozległ się przyjemny dźwięk strąconych figur. Osiem z nich padło niemal natychmiast, podczas gdy dwie ostatnie zachwiały się, lecz ostatecznie utrzymały równowagę.
— Osiem! — ogłosiła Zuzanna, klaszcząc w dłonie gdy wytatuowany chłopak ukłonił się teatralnie, wyciągając ręce po alkohol, który podawała mu Zuza jak nagroda za wynik. Następna według tablicy wyświetlanej na ekranie miała być Marta oznaczona jako „Ruda". Podeszła do stojaka z kulami, marszcząc brwi w skupieniu. Wybrała jedną z lżejszych i ustawiła się na podeście. Uniosła kulę oburącz, po czym, ku zaskoczeniu wszystkich, zamiast klasycznego zamachu wykonała ruch wahadłowy, układając kulę między nogami niczym w rzutach w kręglach dziecięcych.
— Co ty robisz...? — zapytał Mikołaj, unosząc brwi.
— Dajcie mi rzucać, okej? Znawcy się znaleźli...— mruknęła Marta, ignorując zdziwione spojrzenia. Kula potoczyła się zbyt wolno, lekko skręcając na prawo. Gdy w końcu dotarła do kręgli, trzy z nich przewróciły się leniwie, jakby tylko z grzeczności. Marta westchnęła i zrobiła niezadowoloną minę.
— Niech to Szlag! — rzuciła wściekle — No cóż... przynajmniej nie było zera — dodała, zarzucając włosami niczym rasowa modelka.
Do gry wkroczył Dominik nazwany na tablicy wyników jako „Domino". Sięgnął po jedną z cięższych kul i sprawnym ruchem osadził ją w dłoni. W jego oczach było coś, co sprawiło, że wszyscy nagle ucichli.
— Patrzcie i uczcie się — rzucił nonszalancko, unosząc kulę na wysokość klatki piersiowej. Ciemnowłosy ruszył z pewnością siebie, jakby robił to setki razy. Jego ruch był płynny, precyzyjny i silny, całkiem jakby właśnie tańczył. Kula pomknęła środkiem toru z niesamowitą prędkością, a gdy uderzyła w kręgle, rozległ się donośny trzask.
STRIKE
Kręgle rozpadły się na wszystkie strony, nie zostawiając na torze ani jednego stojącego pionka.
— O cholera... — mruknęła Zuzanna.
— Jak ty to...? — zaczął oszołomiony Mikołaj, ale Dominik tylko wzruszył ramionami i cofnął się, jakby to było coś zupełnie oczywistego.
— Przypadek, może szczęście — rzucił z uśmiechem — No, Zuzanna, twoja kolej — Ponaglił ją ruchem ręki, dając do zrozumienia, że nie ma czasu do stracenia. Chwilę później ciężko usiadł tuż obok mnie, nonszalancko zarzucając ramię na oparcie fotela, tuż nad moją głową. Jego postawa emanowała pewnością siebie, jakby był królem tej gry. Spojrzał w moim kierunku z lekkim uśmiechem, jakby doskonale wiedział, że wzbudza respekt. Zuzanna podeszła do stojaka i chwyciła najcięższą, pięciokilogramową kulę. Była wyraźnie zbyt duża do jej drobnej dłoni, ale nie mogła się już wycofać. Zakład to zakład.
— Mówiłem, że ci się nie uda — przypomniał jej Mikołaj z uśmiechem.
— Cicho tam...— fuknęła, próbując utrzymać równowagę, gdy podniosła kulę. Widać było, jak jej palce ślizgają się w otworach. Wzięła zamach, ale kula była zbyt ciężka, a ruch niezbyt pewny. Wypuściła ją w złym momencie. Kula potoczyła się powoli i niemal natychmiast zboczyła w prawo. Wszyscy patrzyli, jak nieuchronnie wpada do rynny i zatrzymuje się bezradnie pod ścianą. Chwila ciszy.
— I oto oficjalnie zaliczyłam największą wtopę wieczoru — westchnęła Zuzanna, zasłaniając twarz dłońmi, przy tym śmiejąc. Mikołaj wybuchnął śmiechem, Marta ledwo powstrzymywała chichot.
— No cóż, przegrałaś zakład — przypomniał Mikołaj, patrząc na nią znacząco.
— Nie musisz mi tego przypominać... — burknęła Zuzanna, krzyżując ręce na piersi.
— Kobieto, idź mi zamówić piwo, zakład to zakład — Mikołaj wskazał palcem na bar, uśmiechając się złowieszczo — Znaj swoje miejsce.
Zuzanna uniosła brew, po czym spojrzała na niego z politowaniem.
— Odszczekasz to, szczeniaku, szybciej, niż myślisz — rzuciła na odchodne, unosząc środkowy palec w jego kierunku.
— Kochanie! I tak mnie kochasz! — zawołał za nią, rozsiadając się wygodnie.— A! I nie umiesz przegrywać, lamusko!
Zuzanna zatrzymała się na chwilę, jakby rozważała, czy nie rzucić w niego czymś ciężkim, ale ostatecznie tylko przewróciła oczami, jej buzia rozpromieniała w uśmiechu i poszła w stronę baru. Przyszła moja kolej, odwróciłam się do Dominika ze strachem w oczach.
— Ratuj mnie — powiedziałam dramatycznym tonem.
— Co jest? — zapytał mnie z lekkim zaskoczeniem.
— Nigdy... — przybliżyłam się bliżej, by szepnąć mu do ucha — Nigdy nie grałam w kręgle i nie chcę się zbłaźnić — Spuściłam głowę, miętoląc rąbek swojego swetra.
— Wiesz, że nigdy nie pozwolę ci upaść, Iskiereczko — szepnął, a potem delikatnie musnął moje czoło pocałunkiem — Dasz sobie świetnie radę, a teraz do dzieła.
Biorę głęboki oddech i podchodzę do linii, chwytając kulę. Jest cięższa, niż się spodziewałam, ale staram się zachować pewność siebie. Skupiam wzrok na kręglach, robię zamach i... kula leci! Toczy się w idealnej linii. I cyk! Wszystkie kręgle lecą jak domino.
— Japierdole! STRIKE! — krzyczy Miki z tyłu.
Odwracam się, a Dominik już stoi przy mnie, wyciągając ręce. Nim zdążę zareagować, przyciąga mnie do siebie i podnosi w powietrze.
— Moja mistrzyni! — śmieje się, obracając mnie wokół. Zostaje postawiona na ziemi i teatralnym tonem oznajmia, tak głośno, że gracze z sąsiedniego toru słyszą:
— Oto debiutantka kręgielna, która przy pierwszym rzucie zaliczyła STRIKE! Proszę o gorące brawa! — oznajmił Dominik donośnym głosem. Na ułamek sekundy w całej kręgielni zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli w stronę naszej tablicy wyników, jakby chcieli się upewnić, że to nie żart. A potem... eksplozja radości.
— OOOOOO!!! — rozległy się okrzyki z różnych stron. Kilka osób zaczęło klaskać, a ktoś z drugiego końca sali gwizdnął z uznaniem. Nawet grupka przy sąsiednim torze, zajęta swoją grą, odwróciła się i zaczęła bić brawo. Nie sądziłam, że ludzie grający w kręgle są tacy zjednani. Nagle podszedł do nas kelner, elegancko ubrany, z zaskakująco pewnym uśmiechem na twarzy. Postawił przede mną kolorowy drink w wysokiej szklance, ozdobiony plasterkiem pomarańczy i różową parasolką. Warstwy napoju mieniły się w odcieniach czerwieni, pomarańczu i złota, przypominając zachód słońca nad oceanem.
— To Sex on the Beach, na koszt firmy — powiedział z uznaniem — Tak świetny debiut wymaga odpowiedniego świętowania.
Mikołaj i Dominik zagwizdali, patrząc na mojego darmowego drinka.
— No nieźle, ledwo przyszła, a już ma sponsorów.
— Może powinnam grać zawodowo? — rzuciłam, unosząc szklankę i robiąc pierwszy łyk. Słodki smak brzoskwiniowego likieru i pomarańczy zmieszał się z lekką kwaskowatością żurawiny, pozostawiając przyjemne, wakacyjne uczucie. Marta oparła się o stolik, patrząc na mnie z udawanym rozbawieniem.
— Dobra, ale teraz musisz to powtórzyć... bo inaczej to był tylko fart.
— O, i nagle mamy ekspertkę od kręgli! — zaśmiał się Dominik.
— Chcę zobaczyć, czy nasza gwiazda to jednorazowy fenomen, czy nowa legenda tej kręgielni — jej brew szybuje wysoko do góry w kpiącym uśmieszku, jakby tylko wyczekiwała momentu gdy się zbłaźnię.
Ekran nad naszym torem nagle zamrugał jasnym światłem. Spojrzałam na niego, spodziewając się, że zaraz pojawi się imię Jamesa, który zgodnie z kolejnością powinien być następny. Jednak, zamiast tego mój pseudonim zaczął pulsować na złoto, jakby maszyna postanowiła podjąć decyzję za nas. Zanim zdążyłam zareagować, do naszego stolika podszedł ten sam kelner, który wcześniej przyniósł mi drinka. Uniósł rękę, uśmiechając się z rozbawieniem.
— Niech los tej pani sprzyja! Poprosimy o kolejny rzut!
Tłum wybuchnął oklaskami, a dźwięk euforycznych wiwatów odbił się od ścian strefy rozrywki. Wszyscy wpatrywali się we mnie, czekając na mój ruch. Poczułam, jak serce przyspiesza, a w uszach zaczyna pulsować krew. Mam ogromną presję.
— No to teraz już nie masz wyjścia! — zaśmiała się Zuzanna, trącając mnie łokciem.
— Zrób to jeszcze raz, a oficjalnie zacznę cię podejrzewać o jakieś nadludzkie moce — dodał Mikołaj, kręcąc głową. Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić. Ruszyłam w stronę wysięgnika kul, starannie wybierając jedną z nich. Moja dłoń zacisnęła się na gładkiej powierzchni lekkiej, fioletowej kuli o wadze dwóch kilogramów. Idealna do precyzyjnego, technicznego rzutu. Ustawiłam się na podeście, rozstawiając stopy na szerokość ramion. Wzięłam zamach, czując napięcie w ramieniu. Palce idealnie dopasowały się do otworów kuli, a moje ciało instynktownie ustawiło się pod optymalnym kątem.
Jeden głęboki wdech.
Cisza.
Ruszyłam.
Krok, zamach... i wypuszczenie.
Kula potoczyła się po torze, szybko i płynnie, trzymając idealną linię. Przez ułamek sekundy wydawało się, jakby w ogóle nie skręcała. Gdy zbliżyła się do kręgli, lekko odbiła się w lewo, uderzając dokładnie w punkt między pierwszym a trzecim kręglem – tak zwany pocket, najlepsze możliwe miejsce na uzyskanie strik'a.
W jednej chwili wszystko eksplodowało.
Kręgle rozprysły się na boki jak kostki domina, przewracając się w perfekcyjnej synchronizacji. Ostatni z nich chwiał się przez krótką chwilę, jakby rozważał, czy warto upaść... po czym w końcu uległ, przewracając się na resztę.
— STRIKE! — ekran rozbłysł na czerwono-złoto, a w głośnikach rozległ się triumfalny dźwięk. Sala wręcz eksplodowała wrzawą. Ludzie wiwatowali, klaskali i gwizdali, jakby właśnie wygrałam turniej mistrzowski. Zuzanna i Marta piszczały z radości, Mikołaj patrzył na mnie z niedowierzaniem, a Dominik po prostu pokręcił głową, szeroko się uśmiechając.
— To już jest absurdalne... — rzucił, śmiejąc się — Kto cię tak wyszkolił?!
— Sama nie wiem! — odparłam, wciąż w szoku, unosząc ręce w geście zwycięstwa. Kelner, który wcześniej mnie ogłaszał, podszedł jeszcze raz i teatralnie ukłonił się z uznaniem.
— Drodzy państwo, mamy tu prawdziwą mistrzynię!
Reszta ekipy podbiegła do mnie, obrzucając mnie gratulacjami i śmiechem. Wciąż czułam wibracje ekscytacji w całym ciele. Czy to był przypadek? Fart? A może... rzeczywiście zaczęłam coś czuć do tej gry?
Wtem Marta włącza telefon, przeszukując coś z zaciśniętymi ustami. Gdy inni mi gratulują, ona nagle uśmiecha się wrednie w moim kierunku, a zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Z całego serca chciałabym wierzyć w jej niewinną duszę, skrzywdzoną przez los, ale ta mina zdradza coś złowrogiego. Gdy sala ludzi powraca do swoich gier, a kelnerzy do pracy, wszyscy zasiadamy do stolika przy naszym torze. Miki i Zuza częstują mnie chipsami, drażniąc między sobą jak rodzeństwo, kto komu nie da przekąski. Śmieję się cicho, próbując skupić na tej beztroskiej chwili. Dominik pod stołem łapie mnie za dłoń i czule kreśli kółeczka kciukiem po skórze. Jego dotyk powinien mnie uspokoić, a jednak czuję, jak serce zaczyna bić szybciej. To przeczucie. Niepokój. Jakby zaraz miało wydarzyć się coś złego.
— Straszne, kolejna kobieta skrzywdzona! — mówi nagle Marta z przesadnym przerażeniem w głosie. Podnoszę wzrok. Jej ton śmierdzi grą aktorską.
— Kolejny nagłówek o tym, jak kobiety są na celowniku mężczyzny, który jest poszukiwany od miesięcy za liczne gwałty — kontynuuje, przewijając coś w telefonie — Pomyśleć, że niektóre lubią takich typów. Wiesz coś o tym, Violuś?
Zamieram. W głowie eksploduje mi tysiąc myśli, a żołądek ściska lodowaty uścisk strachu.
— O czym ty mówisz? — pytam cicho, ale głos mi drży.
Marta przekrzywia głowę, a na jej twarzy pojawia się fałszywa troska.
— Jak to jest, Violuś? Ty masz takie okropne przejścia... — Jej głos ocieka słodyczą, ale jej oczy błyszczą satysfakcją. — Nie potrafiłaś zerwać ze swoim oprawcą, jak to jest mieć syndrom sztokholmski?
Cisza przy stole. Nawet Zuza i Miki przestają się droczyć. Czuję, jak świat wokół mnie wiruje. Przeszłość uderza we mnie z siłą huraganu. Słowa Marty rozrywają starannie zszyte rany, które miały się nigdy więcej nie otworzyć.
— Zamknij się — wyduszam, ale głos mi się łamie.
— Oj, nie denerwuj się tak — kontynuuje, udając niewinną — Przecież sama mi to opowiedziałaś. To chyba żadna tajemnica. Jak się wraca do normalności po czymś takim? Albo nie, czekaj... może wcale nie chcesz wracać? Może spodobał ci się świat BDSM? Przecież gdybyś chciała, odeszłabyś wcześniej, prawda?
Czuję, jak w gardle rośnie mi gula. Jak w płucach brakuje powietrza. Nagle robi się za ciasno, za głośno. Krew pulsuje mi w uszach.
— Jesteś potworem — szepczę i zrywam się z miejsca. Nie widzę już nikogo. Tylko rozmazane kształty. Biegnę przez salę, ledwo rejestrując krzyki za sobą. Wybiegam na korytarz, ledwo mogąc złapać oddech. Łzy rozmazują mi wzrok, ale nie zatrzymuję się. Zanim przekroczę próg strefy rozrywki, słyszę jeszcze Martę.
— Ou, poryczała się! Ale przecież nic nie powiedziałam, co by nie było prawdą — chichocze wrednie — Ludzie są tacy wrażliwi.
— Zamknij tę niewyparzoną gębę! — Wysyczał Mikołaj — Procenty nie są ci potrzebne, w naturze jesteś wystarczająco łatwa i pusta.
— Jak mogłaś!? Jesteś żałosna, Marta — dorzuca Dominik, a potem słyszę, jak ich kroki przyspieszają, podążając za mną. Ale ja już nie słyszę więcej. Bo tonę. W przeszłości, w bólu, w słowach, które nigdy nie powinny były zostać wypowiedziane.
-----
Nota od Autorki :)
Jak podoba się powieść do tej pory?
Zdaję sobie strawę z ilości błędów i luk fabularnych, ale piszę tekst trybem "Hakuna Matata" a fabuła w mojej głowie bawi się niesamowicie dobrze, na karuzeli śmiechu. Będzie mi niezmiernie miło jeśli spodobał ci się rozdział, za pozostawienie gwiazdki i komentarza, daj znać że udało ci się mój drogi czytelniku zabrnąć tak daleko :)
Do miłego następnego KROKU :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro