Krok Dziewiąty
Jego profil wyświetlił się w powiadomieniach. Od razu poczułam, jak serce przyspiesza. Kliknęłam jego post z automatu, nie do końca pewna, czego się spodziewam. I wtedy go zobaczyłam, był tam on, uśmiechnięty, a obok niego... ta dziewczyna. Przytulała się do niego, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Nie wiem, co dokładnie poczułam w tamtej chwili. Coś jak zimny dreszcz, a może wręcz palącą falę wstrętu, która przeszyła mnie od środka. Zamknęłam oczy, próbując odwrócić wzrok od ekranu, ale wtedy zauważyłam opis pod zdjęciem.
„Gratulacje, Domiś, mój wybitnie uzdolniony przyjaciel. Za rok będzie pierwsze, co?". Z miejsca poczułam, jak ciśnienie we mnie spada. Przyjaciel. To było to. Przyjaciel, nic więcej. Tylko przyjaciel, o którym pisała jego koleżanka. Jego przyjaciółka. A ja, głupia, wyobrażałam sobie coś, czego nigdy nie było, oceniając go na podstawie jednego, krótkiego momentu. Poczułam wstyd, za to, że pozwoliłam sobie na taki wybuch, jakby ten człowiek był mój. Jak mogłam się tak zachować? Ale kiedy myślę o tym wszystkim, mam dziwne wrażenie, że ta dziewczyna zrobiła coś specjalnie, by zostawić pewną sugestię. Może to nie było przypadkowe, że opublikowała to zdjęcie właśnie teraz. Może chciała, żebym poczuła się zazdrosna. Może chciała, żebym uwierzyła, że są parą, chociaż nie wiem, dlaczego miałoby to mieć jakiekolwiek znaczenie. Być może ona po prostu... grała swoją rolę. A ja? A ja dałam się wciągnąć w jakąś głupią grę, w której napawano, nie chciałam uczestniczyć.
Kiedy nadszedł kolejny dzień, nie czułam potrzeby, by szykować się z taką starannością jak poprzednio. Włożyłam zwykłe dżinsy, białe sportowe buty i chabrową bluzę, która była wygodna i luźna. Włosy zaplotłam w dwa warkocze, a makijaż ograniczyłam do delikatnych kresek i tuszu do rzęs. Nie miałam ochoty na nic więcej, mój umysł i tak zajmował się jedynie myślą o nim. Przez większość poranka czekałam. Siedziałam przy stoisku, niby zajmując się drobnymi sprawami, ale moje oczy wciąż skanowały po przechodzących ludziach. Każda sylwetka wydawała mi się znajoma, każdy chłopak w bluzie sprawiał, że serce przyspieszało. Ale czas mijał, a jego nie było. Zuzia, jak zawsze spostrzegawcza, od razu zauważyła przed snem, że coś jest nie tak. Kiedy obie siedziałyśmy na łóżkach w pokoju hotelowym, poddałam się. Opowiedziałam jej wszystko – od pierwszego spojrzenia w księgarni, przez nasze spotkanie przy zdjęciach, aż po tę dziwną dziewczynę, która pojawiła się tak nagle. Nie pominęłam ani jednego szczegółu. Byłam wyczerpana, słowa same ze mnie płynęły. Zuza wysłuchała mnie w ciszy, jak zawsze była doskonałą słuchaczką. Kiedy skończyłam, milczała przez chwilę, a ja nerwowo ściskałam rąbek koszuli nocnej. W końcu odezwała się:
– Viola, ty chyba żartujesz, że tak to zostawisz. Ten chłopak, zauroczyłaś się to widać. I najwyraźniej jest coś na rzeczy, bo nie spuszczał z ciebie wzroku. A ta dziewczyna? Zwykła szuja, przyjaciółka, która zawłaszcza go sobie... żenujące – Jej głos był pełen determinacji.
– Nie wiem, Zuza. Polubiłam go, wiesz? Nic nie napisał. Za dużo sobie wyobraziłam...
– Oj, przestań z taką gadką. – Przewróciła oczami i szturchnęła mnie poduszką. – Jutro ja zajmę się stoiskiem, a ty idź go znaleźć. Chyba wiem, gdzie powinnaś szukać. Zjazd fotograficzny, prawda?
Spojrzałam na nią z wdzięcznością, choć czułam, że to ryzykowne.
– Ale Zuza, co, jeśli...?
– Żadnych „co jeśli"! – przerwała mi stanowczo. – Musisz spróbować. Idź tam i porozmawiaj z nim, a jak będzie trzeba, to wyciągnij od niego prawdę
Ruszyłam w stronę hali, gdzie odbywał się zjazd fotograficzny. Tętniące wczoraj życiem miejsce teraz wydawało się niemal martwe. Gdy dotarłam do wyznaczonej wczoraj strefy fotograficznej, zastałam jedynie ciszę i pustkę. Pani z pobliskiego stoiska „Książki Roku" spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
– Szuka pani czegoś? – zapytała uprzejmie.
– Tak, zjazdu fotograficznego. Wczoraj tutaj byli.
– Ach, niestety, wszyscy spakowali się dzisiaj rano i wyjechali. Zakończyli swój udział. – Jej słowa były jak cios w żołądek.
Patrzyłam na Zuzię, jak zawsze pełną energii i gotową do rozładowania każdej napiętej sytuacji, i poczułam, jak napięcie w moich ramionach zaczyna ustępować. To, jak mnie znała, było jednocześnie pocieszające i nieco przytłaczające. Ale jej słowa trafiały w sedno.
– Serio, nie dramatyzuj, Vi – powtórzyła, zakładając ręce na piersi. – Facet mógł nawet nie skojarzyć, że zrobił coś nie tak. A poza tym, no błagam, to, że się spakował wcześniej, nie znaczy, że zniknął na zawsze.
– Może masz rację – westchnęłam, bawiąc się rąbkiem bluzy. – Ale, Zuza, to nie tylko o niego chodzi. Ta cała sytuacja... To jakby przypomniało mi wszystko, co już przeszłam. To, jak trudno mi było zaufać komuś na nowo. Teraz czuję, że zrobiłam krok w przód, a zaraz po nim dziesięć w tył. I to frustruje mnie bardziej niż sam Dominik.
Zuzia podeszła bliżej, siadając na krześle obok mnie.
– Tak, Pamiętam. Wszystko pamiętam, kochana. Jak przez miesiące mówiłaś, że nie masz już ochoty na żadnych facetów, jak nie mogłaś się pozbierać. Ale spójrz na siebie teraz. Jesteś tu. Próbujesz. Dajesz sobie szansę. To już jest krok milowy. - Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, choć był ledwo zauważalny.
– Dzięki. Ale nadal czuję się jak idiotka. Pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Na to, żeby ktoś znów mnie zainteresował.
– No i co z tego? – uniosła brew, jakby wyzwanie leżało w jej naturze. – Bycie zainteresowaną to nie słabość. To znak, że jesteś człowiekiem, malutka. A jeśli ten Dominik okaże się dupkiem, to wiesz... – tutaj zrobiła dramatyczną pauzę, po czym nachyliła się do mnie konspiracyjnie. – Osobiście zajmę się tym, żeby więcej nie flirtował z nikim innym. Przysięgam, będę pierwsza w kolejce do jego kastracji, choćby miał najładniejszą buźkę świata.
Roześmiałam się, nie mogąc się powstrzymać.
– Ty to potrafisz człowiekowi poprawić humor. Kocham cię, wariatko.
Zuzia szturchnęła mnie ramieniem.
– Wiem, wiem. Jestem najlepsza. A teraz przestań się zamartwiać i skup się na tym, co możemy zrobić tu i teraz. Jeśli on naprawdę jest wart twojego czasu, to się odezwie. A jak nie, to jego strata. Rozumiesz?
Skinęłam głową, czując, jak fala ciepła wypełnia mnie od środka. Ta dziewczyna miała nie tylko dar rozładowywania napięcia, ale też przypominania mi, że czasem muszę odpuścić. I choć w głowie wciąż kłębiły się pytania, już nie czułam się tak przytłoczona. Miałam Zuzię, swoją skałę i cokolwiek się wydarzy, dam sobie radę.
Urok targów. Największe bum ludzi jest na początku, potem ta liczba maleje, dając możliwość, nam uczestnikom na zwiedzanie miasta. W pokoju hotelowym panowała atmosfera gorączkowych przygotowań. Ja kończyłam doklejać rzęsy, podczas gdy Zuza stała przed lustrem, poprawiając czerwoną szminkę na ustach. Jej czarna mini ledwo zakrywała to, co powinna, a złote platformy sprawiały, że wyglądała, jakby szła na wybieg. Zerknęłam na siebie w lustrze – moja stylizacja była bardziej stonowana, ale czułam się dobrze. Obcisłe białe jeansy, czarna koszula z rozpiętymi guzikami, odsłaniającymi dekolt, wystarczająco, by poczuć się atrakcyjnie, ale nie przesadnie.
– No, Vi, ale się odstawiłaś! – rzuciła Zuza, odwracając się z szerokim uśmiechem. – Jakbyś szła na randkę z tym swoim, jak mu tam było?
– Jasne – parsknęłam śmiechem, poprawiając koszulę. – Bo na pewno przypadkiem zjawi się w tej samej knajpie.
– No właśnie, nigdy nie wiadomo – dodała z przekąsem, lustrując mnie wzrokiem. – Aż mnie korci, żeby zacząć cię podrywać, tak apetycznie wyglądasz – Patrzy na mnie, przygryzając wargę. Zachichotałam, wchodząc w jej grę.
– Oj, Zuza, taka piękna kobieta podrywa mnie? Nie wiem, czy moje serce to wytrzyma. – Zrobiłam dramatyczny gest, przykładając dłoń do piersi.
– No pewnie! – odparła teatralnym tonem, podchodząc bliżej. – W takim wypadku będziesz musiała zatańczyć ze mną pierwszy taniec na parkiecie. Inni niech sobie patrzą i zazdroszczą. Prawie padłam ze śmiechu, gdy Zuza zaczęła kręcić biodrami w przesadnie uwodzicielski sposób.
– Dobra, dobra, zostaw ten taniec dla jakiegoś przystojniaka, który zauroczy się twoją szminką.
– E, tam – machnęła ręką, ale jej uśmiech zdradzał, że świetnie się bawi. – Wiesz, że nikt nie dorównuje mojej seksownej Vi, prawda?
– Zuza, ty naprawdę masz talent, żeby poprawiać humor – powiedziałam, ciągle się śmiejąc. – Ale nie licz na to, że będę ci kupować drinki.
Zuza roześmiała się, a jej dźwięczny śmiech wypełnił pokój.
– Dobra, może jednak poszukam kogoś innego, kto mnie poderwie. Ale tylko dlatego, że okazałaś się sknerą. – Udała obrażoną odwracając się do lustra, by poprawić sobie biust.
– Sknera, bo nie będę twoją sponsorką? Nie mam zamiaru cię upijać, bo wiem, że kolejna profesja to niańka a jakoś nie widzi mi się ciebie tu wnosić do pokoju hotelowego.
– O widzisz! Wyszło z ciebie to, kim jesteś! – Pokazuje palcem na mnie i śmieje się w głos. Patrząc na naszą wygłupiającą się dwójkę w lustrze, pomyślałam, że cokolwiek się wydarzy tego wieczoru, będzie dobrze. Bo z Zuzą nie ma opcji na zły czas. Wyszłyśmy z Zuzą z hotelowego pokoju, niczym w scenie wyjętej prosto z teledysku. Czułam się wyjątkowo kobieco, pewna siebie jak nigdy wcześniej. Zuza wyglądała zjawiskowo w swojej czarnej sukience, a jej entuzjazm był zaraźliwy. Byłyśmy gotowe na wieczór pełen wrażeń. Zdecydowałyśmy się najpierw poszukać knajpy, która oprócz świetnego jedzenia mogła pochwalić się klimatem elegancji z nutką intymności. I znalazłyśmy. Lokal nazywał się „Belle Époque". Przytłumione światła, świece na każdym stoliku, subtelna muzyka jazzowa w tle. Obserwowałam ludzi wokół: pary rozmawiające przy winie, samotnych biznesmenów pochylonych nad talerzami z idealnie ułożonym jedzeniem.
Rozglądałam się z lekkim onieśmieleniem. Zuza uśmiechnęła się do mnie szeroko.
— Idziemy na całość, prawda? — rzuciła, siadając na aksamitnym krześle. Aż poprawiłam koszule, zapinając o jeden guzik więcej.
— Pewnie — odparłam, choć już czułam, że moje „całość" będzie znacznie bardziej przyziemne niż jej. Karta dań była zbyt wyrafinowana jak na moje proste gusta. Dlatego zamówiłam pierogi z mięsem, popijane herbatą o smaku mango. Klasyka, która mnie nie zawiedzie. Swoją drogą, jak dziecko ucieszyłam się, widząc herbatę mango, moja ulubiona. Zuza natomiast pozwoliła kelnerowi zarekomendować sobie danie dnia. „To wyjątkowy specjał szefa kuchni," powiedział kelner, pochylając się teatralnie. „Sauté de foie gras z emulsją z krewetek i marynowanymi ślimakami. Absolutna rozkosz".
Obserwowałam, jak Zuza przytakuje, a potem oddaje kartę. Kiedy spojrzała na mnie, wzruszyła ramionami. — Raz się żyje. Kiedy nasze dania dotarły, ledwo mogłam powstrzymać śmiech. Moje pierogi parowały kusząco, pachniały masłem i cebulką. Tymczasem przed Zuzą spoczęła kulinarna rzeźba: kawałek wątróbki otoczony jaskrawą pomarańczową emulsją, na którą artystycznie ułożono dwa gigantyczne ślimaki. Wyglądały, jakby miały zaraz ożyć i zejść z talerza.
— No, to... wyzwanie — rzuciła, patrząc na danie z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia.
Wzięła widelec, ale zanim dotknęła jedzenia, wzięła głęboki oddech. Przy pierwszym kęsie jej twarz zdradziła wszystko: była to absolutna katastrofa.
— Smakuje jak... tłuszcz zmieszany z ziemią — wyszeptała, a potem wyciągnęła rękę po mój talerz. — Daj jednego pieroga, błagam.
Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem, który odbił się echem w eleganckiej ciszy lokalu. To była dokładnie taka chwila, którą zapamiętam na zawsze. Gdy najadłyśmy się do syta... Poprawka, ja się najadłam, a ona przełykała jak pelikan, ciepło herbaty z mango jeszcze grzało mnie od środka. Ale wieczór dopiero się zaczynał. Po chwili wahania obrałyśmy kurs na jeden z lokalnych clubów. Gdy tylko stanęłyśmy przed wejściem, wiedziałam, że to będzie coś wyjątkowego, nowego, szczególnie dla takiego knypka jak ja. Muzyka dudniła w powietrzu jeszcze zanim przekroczyłyśmy próg, a wibrujące światła neonów igrały na naszych twarzach. W środku zastała nas gęsta, elektryzująca atmosfera. Ludzie seksownie ubrani, pewni siebie, ich ciała płynęły w rytm muzyki. Szczególną uwagę przykuwali mężczyźni. Muskularni, zadbani, z nienaganną prezencją. Wielu z nich roztaczało wokół siebie zapach intensywnych wód kolońskich, drzewnych i korzennych, przeszywających zapachów. Ich spojrzenia były pewne siebie, często z nutą prowokacji. W powietrzu unosiła się aura... seksu. Zaczęłyśmy tańczyć. Każdy dźwięk wnikał głęboko w moje ciało, przejmując kontrolę nad ruchami. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by rytm mnie prowadził. Biodra kołysały się, ręce podnosiły w górę, a serce biło w idealnym rytmie z basem. Czułam wolność. Czystą radość chwili, niemal euforię. W pewnym momencie poczułam na sobie spojrzenie. Otworzyłam oczy i zauważyłam, jak przez tłum zbliża się wysoki blondyn. Miał na sobie białą, lekko rozpiętą koszulę, której materiał delikatnie przylegał do umięśnionego torsu. Jego twarz była jakby sam Michał Anioł dorwał się do jego tworzenia, wyraziste kości policzkowe, lekki zarost, oczy koloru stalowego błękitu. Poruszał się z pewnością siebie, która natychmiast przyciągnęła moją uwagę.
Zanim zdążyłam się zastanowić, był już przy mnie. Poczułam, jak jego duże, ciepłe dłonie delikatnie spoczywają na moich biodrach. Nie powiedział ani słowa, ale spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, wystarczyło. Przyciągnął mnie bliżej, a nasze ruchy połączyły się w płynną harmonię. Kręciłam biodrami, czując jego dłonie, które trzymały mnie w miejscu, ale jednocześnie dawały przestrzeń. Jakby rodził to zawodowo, pewny, precyzyjny, idealnie wyczuwający mój rytm. Czyżby tancerz? I wtedy... obraz Dawida przeszył moją wyobraźnię. To jego dłonie chciałam poczuć, jego spojrzenie widzieć, jego obecność odczuć tak blisko. Prawie zachłysnęłam się własną śliną. Odsunęłam się gwałtownie, odwracając głowę. Blondyn spojrzał na mnie zaskoczony, ale nic nie powiedział. Spojrzałam na niego przepraszająco.
Przepchnęłam się przez tłum, wychodząc na zewnątrz. Świeże, nocne powietrze musnęło moją twarz. Przez chwilę stałam, patrząc na rozświetloną ulicę i oddychając głęboko.
— Wszystko okej? — Zuza pojawiła się obok mnie. Jej policzki były zaróżowione od tańca, a włosy lekko zmierzwione.
— Tak. Potrzebowałam tylko chwili. — Uśmiechnęłam się do niej. Na szczęście wieczór mijał bez procentów, więc wszystko było pod kontrolą.
— Wracamy do hotelu? — spytała.
— Jeszcze nie, ale chce iść na spacer — Spojrzałam na drzwi klubu, ale tym razem nie czułam już potrzeby wracać do środka. Wystarczył mi obraz, który zostawiłam za sobą, i ten, który utkwił w mojej głowie. Spacerowałyśmy z Zuzą przez ożywione ulice miasta, a nasze śmiechy niosły się wśród cichych rozmów przechodniów. Wciąż byłyśmy rozbawione sytuacją z klubu, szczególnie Zuza, która z oburzeniem rzuciła:
— Wiesz, naprawdę miałam ochotę dosiąść tego faceta! — Jej głos, choć wypełniony pretensją, drżał od rozbawienia. — No wiesz, tak po prostu rzucić się na tę grecką rzeźbę z bicepsami i... Ach! — Udała teatralny jęk zachwytu, wymachując rękami.
— Dosiąść? — zachichotałam, a ona przewróciła oczami, śmiejąc się ze mną.
— A co? Mam mówić "zachować się grzecznie i zaprosić na herbatę"? — Skrzywiła się ironicznie. — Zresztą, jak wyszłaś do gry, to się zmył. Czy ty zawsze musisz wszystko psuć?
— Tak, Zuza, to moja tajna misja — rzuciłam z sarkazmem. — Chronić cię przed nieprzemyślanymi decyzjami na jedną noc.
— A wiesz, że czasem trzeba dać się ponieść? — Westchnęła z udawaną melancholią, a potem machnęła ręką. — Dobra, ale zapamiętaj. Następnym razem nie zmuszaj mnie do ganiania cię, jak kogoś upatrzę!
Śmiałyśmy się jeszcze chwilę, kiedy nagle przed nami wyrósł Pałac Kultury. Monumentalny, niemal majestatyczny w świetle nocnych reflektorów. Jasne światła oświetlały budynek, rysując wyraziste kontury na tle nocnego nieba. Schody, szerokie i symetryczne, wyglądały jak z filmu. Otoczone rzędem stylowych lamp, które rzucały ciepłe, złote światło.
— Czekaj, czekaj! — Zuza złapała mnie za rękę. — W takim miejscu? I nie zrobimy sobie fotek?
— Raczej nie inaczej! — zaczęłam, ale ona już rozkładała telefon.
— Patrz, idziemy tam! — Wskazała na szerokie stopnie, które wydawały się wręcz zapraszać, by stanąć na nich niczym na czerwonym dywanie. Zuza zaczęła pozować od odważnych, wręcz modelowych póz. Lekko uniesiona broda, dłoń w talii, spojrzenie przez ramię. Światła z tyłu rysowały wokół niej aurę jak z profesjonalnej sesji.
— Twoja kolej! — rzuciła i zabrała mi telefon.
Stanęłam na stopniach, odchylając włosy. Próbowałam znaleźć odpowiednią pozycję, raz układając rękę na biodrze, raz pochylając się do przodu. Zuza krzyczała co chwilę: — Tak! Nie! Obróć się! A pochyl, że się do przodu drewniaku! - Jak mam jej wyperswadować, że nie umiem?!
Najbardziej jednak urzekło mnie jedno zdjęcie, które zrobiła z bliska. Włosy opadały na moje czoło w artystycznym nieładzie, a światło padało tak, że delikatnie wyostrzało szczegóły mojej twarzy. Telefon złapał głównie moje oczy, błyszczące od śmiechu, a reszta tła zniknęła w miękkim rozmyciu.
— Okej, to jest moje nowe zdjęcie profilowe — mruknęłam, patrząc na ekran telefonu.
— Wyglądasz bosko — potwierdziła, uśmiechając się jak psychopatka — Ty, może i ja mam ten dar fotografa co ty mała? Wyślę te zdjęcia na konkurs i poznam miłość mojego życia? Złapałyśmy się pod ręce i powoli ruszyłyśmy dalej, zostawiając za sobą oświetlony Pałac Kultury i kolejną wspólną chwilę, która wypełniła naszą noc śmiechem i blaskiem. Wieczór był przyjemnie ciepły, powietrze otulało mnie niczym miękki szal, a ulice miasta pulsowały życiem. Światła latarni rzucały złote refleksy na bruk, który wydawał się błyszczeć delikatnie po upalnym dniu. Wracałyśmy z Zuzą do hotelu, powoli, niespiesznie, pozwalając sobie na chwilę, by chłonąć atmosferę miasta. Minęłyśmy grupkę kobiet. Każda z nich miała w ręku różę. To nie była przypadkowa zbieżność, wyprostowane łodygi, aksamitne płatki, różne kolory, a jednak wszystkie wyglądały tak świeżo, jakby dopiero co zostały zerwane.
— Skąd one mają te kwiaty? — mruknęłam, a Zuza wzruszyła ramionami, choć na jej twarzy pojawiło się to samo zdziwienie jak ja.
Zaledwie kilka kroków dalej odpowiedź przyszła sama. Starszy mężczyzna, ubrany w prostą koszulę i spodnie, stał przy rogu ulicy, trzymając w rękach bukiet róż. Wyglądał, jakby należał do innego świata, jego siwe włosy były rozwiane, a spojrzenie miało w sobie coś głęboko życzliwego.
— Dla pani, proszę — powiedział z ciepłym uśmiechem, podając mi różę.
— Och, dziękuję — odparłam, zaskoczona gestem.
— Miały być prezentem dla kobiety, którą kocham, niestety jednostronnie. Szkoda by się zmarnowały. — Jego uprzejmość była tak autentyczna, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.
Spojrzałam na różę w swojej dłoni. Jej płatki były idealne, miękkie jak jedwab, w intensywnie czerwonym kolorze. Gdy spojrzałam niżej, zauważyłam, że wokół łodygi owinięty był kawałek papieru. Początkowo myślałam, że to zabezpieczenie by nie pokłóć się kolcami. Papier był suchy, nieco szorstki w dotyku. Z ciekawości odwinęłam go i wtedy zobaczyłam napis, kaligrafowany eleganckimi literami:
„Jesteś znacznie silniejsza, niż teraz myślisz. Pomyśl o tym: poradziłaś sobie z każdym trudnym dniem w swoim życiu do tej pory, zatem nic nie jest w stanie Cię już złamać. Bądź dla siebie łagodniejsza".
Serce zadrżało mi w piersi. Czytałam te słowa raz za razem, jakby miały się zaraz rozpłynąć. Poczułam coś dziwnego, ciepło, ulgę, nadzieję. To była prosta wiadomość, a jednak miała w sobie tyle mocy.
— Co tam masz? — zapytała Zuza, patrząc na mnie uważnie.
—Zobacz — podałam jej karteczkę. Gdy to zobaczyła, szybko rozwinęła papierek przy swojej róży, a potem spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
— „Trzeba żyć bez względu na to, ile razy runęło niebo" — przeczytała na głos, po czym przez chwilę milczała. — To... wow. Mocno musiał kochać tę kobietę, skoro przygotował to sam.
Patrzyłyśmy na siebie, obie oniemiałe. W tej chwili czułam się dziwnie połączona z wszystkimi tymi kobietami, które mijałyśmy wcześniej. Każda z nich otrzymała coś wyjątkowego, coś, co mogło znaczyć więcej, niż można było przypuszczać. Bez słowa schowałam swój liścik do etui telefonu. Zuza zrobiła to samo. Niczym taki talizman. Ruszyłyśmy dalej w ciszy, jakby ten moment wymagał czasu na przetrawienie. Wciąż czułam w dłoni łodyżkę róży, jej delikatność kontrastującą z niewielkimi kolcami. Gdy dotarłyśmy do hotelu, weszłam do pokoju, wciąż myśląc o tamtych słowach. Zgasiłam światło lampki nocnej i położyłam się, tuląc w myślach to uczucie, które zostawił mi tajemniczy, starszy mężczyzna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro