Krok Dwunasty
Leżę na ladzie, rozlana jak naleśnik i mam ochotę zniknąć. Tułów przyklejony do blatu, twarz wtulona w chłodne drewno. Wyglądam zapewne jak ktoś, kto właśnie postanowił umrzeć z powodu okrutnej niesprawiedliwości życia. Może i słusznie. Drzwi księgarni otwierają się, dzwoneczek brzęczy jak pogrzebowy dzwon, a potem słyszę pisk.
– Jezus Maria! Umarła! – Do środka wbiega Zuza na swoich absurdalnie wysokich szpilkach. Tak, to zdecydowanie ona. Nie mylę się, nikt inny nie miałby takiej dramatycznej reakcji.
– Nie umarłam – mamroczę twarzą w blat, nie unosząc głowy – Ale wybrałam powolny i żałosny koniec. Uduszę się własnymi smarkami i łzami. Pozwól mi odejść.
Oparła się o blat, pochyla nade mną, oceniając stan pacjenta, jakby zamierzała mi wystawić akt zgonu.
– Majaczysz. Co znowu odwaliłaś? – pyta, a ja czuję jej wzrok na swoim tyłku. Doskonały moment na introspekcję.
– Chciał mnie pocałować – zaczynam, jęcząc.
Nie zdążyłam nawet przeanalizować jej reakcji, bo nagle rozlega się pisk radości, a Zuza zaczyna podskakiwać jak opętana. Tyle że szybko potem patrzy na mnie z przerażonym spojrzeniem i jakby domieszką wkurwu.
– CO, ŻEŚ ZROBIŁA?! – wrzeszczy, łapiąc mnie za włosy i zmuszając, żebym spojrzała jej w oczy.
– Uciekłam – piszczę, próbując się wyrwać. – Do domu...
Zuza patrzy na mnie z takim oburzeniem, jakby właśnie odkryła, że rzuciłam czekoladowe ciasto do kosza. Z każdą kolejną moją próbą wytłumaczenia się w stylu * to było spontaniczne! * dostaję solidnego prztyczka w tył głowy. Całe szczęście, że księgarnia jest pusta, bo widok tego cyrku odstraszyłby klientów na dobre.
– Ale posłuchaj, mamy kolejną współpracę! – próbuję ratować sytuację, podnosząc głos w akcie ostateczności, ona mnie tu ukamieniuje.
– W dupie mam współprace! – Zuza z hukiem siada na krześle. – Jak będziesz nieszczęśliwa, nici z twojej energii i pasji do tworzenia.
I tu, cholera, miała rację. Usiadłyśmy, a ona zaczęła wyciągać kartki spod lady, aby spisać plan naprawczy niczym strateg przygotowujący ofensywę.
– To on zawsze przychodzi do ciebie, tak? – pyta, marszcząc czoło.
– No, tak... – odpowiadam ostrożnie.
– Więc teraz twoja kolej. Zaproś go.
Patrzę na nią zszokowana, ale zanim zdążyłam przetrawić tę genialną myśl, ona już przeszła do szczegółów.
– Fotografowanie! – wykrzykuje. – Pasja łączy ludzi!
Nie zdążyłam zaprotestować, bo jednym ruchem wyrywa mi telefon z ręki i zaczyna coś wystukiwać. Przeklinam dzień, w którym dałam jej PIN. Macham rękami, próbując go odzyskać, ale ta kobieta jest niczym żyrafa na szpilkach za wysoka i za szybka. Niestety u święty „Bożu" za progiem stałam w innych kolejkach, po wzrost już nie zdążyłam.
– Hejka – czyta na głos, stukając w ekran – mam jutro wolny dzień w pracy...
– A mam? – pytam, przerywając nasze zapasy.
– Masz – odpowiada, wzruszając ramionami. – Zaufaj mi, odpłacisz się kiedyś za to – Kontynuuje, nie zważając na moje jęki i wszelakie próby wyrwania urządzenia mojej własności – Czy skusisz się na moje doborowe towarzystwo z obiektywem w plenerze? – mówi z triumfem, po czym naciska (wyślij). Telefon cicho zawibrował. Dominik odpowiedział szybciej, niż zdążyłam przełknąć ślinę.
DOMINIK: Pewnie, jaka godzina ci pasuje?
– Ukatrupię cię – syczę, patrząc na Zuzę morderczym wzrokiem. Ta tylko dumnie kołysze biodrami, idąc do biura. Gdybym miała siłę, rzuciłabym w nią książką.
Popołudniowe słońce kładło ciepły blask na wzniesienie, gdzie w dniu konkursowych zdjęć szukałam idealnych kadrów. Tym razem jednak aparat spoczywał bezczynnie w torbie, a ja stałam tam, o wiele za wcześnie, czekając na Dominika. W mojej głowie kłębiły się myśli jak obrazy z bajki Pocahontas, piosenka „kolorowy wiatr".
„- A co, jeśli nie przyjdzie? Może się obraził... Może to takie 'oko za oko'. Chyba wczoraj trochę przesadziłam... a może bardzo? Dlaczego pozwoliłam tej kochanej jędzy napisać do niego!?"
Westchnęłam ciężko, próbując uspokoić galopujące serce. W tym momencie go zobaczyłam. Szedł spokojnym krokiem w moją stronę, promienie słońca bawiły się na jego ramonesce i ułożonych na żel włosach. Biały podkoszulek podkreślał opaloną skórę, czarne jeansy leżały na nim jak druga skóra. Gdyby bogowie mieli wybierać nowego olimpijczyka, Dominik byłby ich pierwszym wyborem. „Klękajcie narody". Czułam, jak moje serce gwałtownie przyspiesza. Mimo wewnętrznego dyskomfortu świadomości, iż reaguje na niego jak nastolatka, pozwalam sobie, porwać się tym emocjom. Zbliżył się do mnie z uśmiechem na twarzy, który złamał całą moją surowo budowaną powagę.
– Hejka – rzucił, jakby wczorajszego spięcia nigdy nie było.
– Hejka... – zaczęłam, ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło. W końcu wydusiłam z siebie: – Chcę cię przeprosić. Nie wiem, co mnie naszło. Wczoraj... zachowałam się strasznie.
Zanim zdążyłam dokończyć swoją chaotyczną tyradę, poczułam, jak mnie obejmuje. Zaskoczona zamilkłam, nie wiedząc, co zrobić z rękoma, myślami, a już na pewno z uczuciami. Jego ramiona były ciepłe i pewne. A ten zapach... Perfumy, które nosił, miały w sobie coś uspokajającego i hipnotyzującego zarazem. „-Za blisko. Zdecydowanie za blisko. Jeśli to się przeciągnie, to przepadnę jak kamień w wodę".
Poddając się chwili, odwzajemniłam uścisk. Moja głowa naturalnie spoczęła na jego torsie, jakby to miejsce zostało stworzone specjalnie dla mnie. Dominik delikatnie pogładził mnie po włosach.
– Ja tam nic nie pamiętam – powiedział z rozbawieniem w głosie, a ja niemal usłyszałam, jak moje serce podskakuje z radości. Co za cudowny człowiek. Albo skrajnie wyrozumiały, albo zapadł na jakąś formę amnezji. Może to Alzheimer? Ale taki młody? Odsunęłam się lekko, by spojrzeć mu w oczy. Były ciepłe i iskrzyły delikatnym rozbawieniem.
– Serio, Dominik? Naprawdę nic nie pamiętasz?
Wzruszył ramionami, a na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech.
– Może i pamiętam, ale wolę udawać, że nic się nie stało. Wiesz, życie jest za krótkie na takie pierdoły- powiedział. Zaśmiałam się, choć mój śmiech brzmiał trochę nerwowo. Nie mogłam uwierzyć, że potrafi tak łatwo przejść do porządku dziennego nad moim zachowaniem.
– Jesteś chyba zbyt dobry dla mnie. Albo masz jakiś ukryty motyw.
– Moim ukrytym motywem było spotkanie na tej górce. A teraz, skoro tu już jesteśmy... – Spojrzał na mnie porozumiewawczo. – Co powiesz na mały spacer?
Skinęłam głową, czując, jak napięcie opuszcza moje ciało. Słońce leniwie przeciskało się przez korony drzew, rzucając złote plamy światła na mchy i paprocie. Leśna ścieżka, wijąca się jak naturalna wstążka wśród zieleni, prowadziła nas do miejsc, które znałam jak własną kieszeń. To tutaj powstawały moje konkursowe zdjęcia. Kadry przepełnione detalami, których większość ludzi nie zauważała. Dziś jednak towarzyszył mi Dominik, a jego obecność nadawała spacerowi nowy wymiar. Trzymał w rękach aparat, sprzęt z najwyższej półki. Zwróciłam uwagę na jego pewny chwyt i skupioną twarz, gdy dostrzegł coś interesującego. Powoli, niemal bezszelestnie, zbliżył się do gałęzi, gdzie młoda sikorka przysiadała wśród liści. Zatrzymał się, uchwycił kadr i nacisnął spust migawki.
– Spójrz na to – powiedział z dumą, pokazując mi ekran aparatu.
Zdjęcie było imponujące. Sikorka, z żółtym brzuszkiem i oliwkowo-zielonym grzbietem, siedziała nieruchomo na gałęzi. Maleńkie, czarne oczka błyszczały jak paciorki, a jej puszyste piórka zdawały się niemal dotykalne. Tło było rozmyte w idealnym kontraście, podkreślając subtelność i delikatność ptaka.
– Wow – westchnęłam. – To jest naprawdę piękne. Jak udało ci się uchwycić tyle detali?
– Trochę wprawy, trochę szczęścia – zaśmiał się skromnie. No i sprzęt za pół majątku, pomyślałam, ale poczułam lekkie ukłucie rywalizacji. Zaczęłam rozglądać się za czymś, co mogłoby być moim triumfem. Wtedy zobaczyłam ją. Maleńką stokrotkę wyrastającą w kępie mchu. Była niemal niezauważalna, ale jej drobne, białe płatki z żółtym środkiem zdawały się promieniować subtelnym blaskiem.
– Poczekaj, mam coś – powiedziałam, wyciągając aparat. Uklękłam, ustawiając kadr tak, by stokrotka była centralnym punktem, a mech stanowił jej naturalną ramę. Słońce oświetlało kwiat z boku, tworząc delikatne refleksy na jego płatkach. Zdjęcie wyszło tak, jak chciałam. Subtelne, ale pełne uroku.
– I co myślisz? – spytałam, pokazując mu ekran. Dominik zerknął i skinął głową z uznaniem.
– Świetne. Masz oko do detali.
– Dzięki – odpowiedziałam, czując dumę. Po chwili dodałam niepewnie – Muszę się pochwalić czymś jeszcze.
– Nawijaj – rzucił, kucając i szykując się do uchwycenia krajobrazu lasu.
– Podpisałam współpracę z wydawnictwem w sprawie moich ręcznie robionych zakładek tematycznych – powiedziałam, czując, jak słowa brzmią dziwnie w mojej głowie. Dominik spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Wspaniała wiadomość! Ktoś docenił twoje złote ręce.
– Maczałeś w tym swoje paluszki? – spytałam z udawaną podejrzliwością, zakładając ręce na biodrach. Obrócił się do mnie, lekko się uśmiechając i drapiąc po głowie.
– Możliwe, że tak tyci-tyci.
– Zatem jestem ci dłużna podziękowania – odparłam, kucając, by zerwać stokrotkę. Tuż obok niej zauważyłam czterolistną koniczynę. Zerwałam ją również, myśląc, że to może być dobry znak.
– Miło mi się przyczynić do czyjegoś sukcesu – powiedział Dominik. – Ale gdyby nie twój talent, znajomości moich rodziców na nic by się zdały.
Gdy wspomniał o rodzicach, jego głos stał się obojętny. Wyciągnął rękę, pomagając mi wstać, i ruszyliśmy dalej.
– Zatem podziękuj ode mnie również swoim rodzicom – rzuciłam. Jego uśmiech zgasł. Kiwnął głową, ale zrobił to tak, jakby temat był dla niego niewygodny. Wyczułam napięcie, więc postanowiłam zmienić temat.
– Nie miałeś okazji wspomnieć, skąd wzięła się twoja pasja do fotografowania?
Dominik zatrzymał się na chwilę, patrząc przed siebie. Wzdychnął, a potem spojrzał na mnie.
– Robienie zdjęć to dla mnie sposób na zatrzymanie czasu – powiedział. – Mogę uchwycić uśmiech, radość, złość, smutek... Ale preferuję radość. My, ludzie, ciągniemy ku temu, czego nam brakuje.
Słowa Dominika uderzyły we mnie z zaskakującą siłą. Przez chwilę patrzyłam na niego, zastanawiając się, co dokładnie miał na myśli. W głowie zaczęłam układać puzzle: jego rodzice, chłodna reakcja, „deficyt radości". Czy jego relacje z rodziną były napięte? A może czegoś brakowało w jego życiu, o czym nie chciał mówić? Nie naciskałam, czując, że powiedział już więcej, niż zamierzał. Spacerowaliśmy dalej w milczeniu, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, jak wiele skrywa za swoim uśmiechem. Szliśmy leśną ścieżką w ciszy, jakby każde z nas potrzebowało chwilę, by poukładać w sobie to, co dziś już padło. Mimo tej ciszy nie czułam się niezręcznie. Jego obecność miała w sobie coś uspokajającego, jak dźwięk liści szumiących na wietrze czy zapach świeżo skoszonej trawy.
Spojrzałam na niego ukradkiem. Jego twarz wydawała się skupiona, oczy śledziły ścieżkę przed nami, ale było w nich coś więcej jakby nieuchwytna mieszanka myśli, o których nie chciał lub nie potrafił mówić. Dostrzegłam w nim coś więcej niż przystojną buzię i ciepłe oczy. Zauważyłam, ile ma skrytego w sobie bólu. Zrozumiałam, jak ogromną maską potrafi być ludzki uśmiech. Zaczynałam rozumieć, co mnie do niego przyciągało, ta podświadoma myśl, że on również mógłby zrozumieć moje rozterki. Weszliśmy się na wzgórze, a przed nami rozpościerała się panorama miasta. Widok zapierał dech w piersiach. Zupełnie jak tamtego dnia. Słońce odbijało się w setkach okien, tworząc migocącą mozaikę. Nowoczesne budynki z czarnymi dachami przeplatały się z kamienicami, które pamiętały jeszcze dawne czasy. Z tego miejsca miasto zdawało się być czymś więcej niż tylko zlepkiem ulic i budynków. Było jak obraz, każdy szczegół zdawał się mieć znaczenie. Nim zdążyłam zauważyć, Dominik zdjął ramoneskę i rozłożył ją na trawie.
— Siadaj — powiedział z uśmiechem, wskazując miejsce obok siebie. Usiadłam, pozwalając, by wiatr muskał moją skórę na buzi, kołysząc drzewa za nami. Zamknęłam oczy i uśmiechnięta wciągnęłam głęboko powietrze, jakbym mogła zachować w sobie ten moment na zawsze.
— Wiesz? — zaczęłam niepewnie, otwierając oczy. — Lubię patrzeć ludziom w oczy. Wiesz czemu?
Dominik spojrzał na mnie z lekkim zmrużeniem powiek, jakby bał się, że dostrzegę w nich coś, czego nie chciał ujawniać.
— Nie — odparł cicho.
— Bo oczy są zwierciadłem duszy — zaczęłam. — Usta mogą mówić wyuczone kwestie, uśmiechać się w smutku. Ciało może teatralnie kryć rany, tańczyć w najokrutniejszym czasie życia. Ale oczy? Oczy mówią, tylko w ten niemy sposób. Twoje również mówią.
— Co mówią? — zapytał po chwili wahania, przenosząc wzrok na mnie, ale zaraz potem odwracając spojrzenie gdzieś w dal.
— Mówią, że czujesz się niezauważalny. Tak samo jak to, co dla ciebie jest ważne. Dlatego szukasz ukojenia w zdjęciach. Mylę się?
Dominik zamarł. Jego klatka piersiowa zdawała się na chwilę przestać poruszać. Patrzył przed siebie, jakby wiatr rozwiewający jego włosy miał mu pomóc znaleźć odpowiedź. Przełknął ślinę.
— A co, gdybym ci powiedział, że mam wszystko, czego każdy dzieciak by chciał? — rzucił wreszcie, jakby z ironią.
— Gdyby tak było, nie uciekałbyś w literaturę, tylko poszedł na imprezę z innymi bananami. Nie robiłbyś zdjęć, które zawierają cząstkę twojej duszy, gdybyś nie chciał, aby ktoś to docenił.
Przetarł dłonią twarz, zawieszając spojrzenie na niebie. Po chwili jego oczy spojrzały na mnie, pełne cierpienia i bólu, jakby właśnie toczył walkę, by nie pozwolić łzom wypłynąć. Nachylił się, poprawiając mi pasmo włosów za ucho.
— Twoje oczy — powiedział cicho, prawie szeptem — są jak leśne wariacje letnich promieni słońca z domieszką ciepłej kory drzew. Momentami niesamowicie radosne, a momentami jak zieleń przed burzą. Chciałbym im zrobić zdjęcie — Zaśmiał się nagle, jakby rozbawiła go ta chwila szczerości. A ja? Zatkało mnie. Mówię mu o smutku, a ten wyskakuje z poezją. Czułam, jak moje policzki płonęły, gorączkowo myśląc, jak zmienić temat. Ale Dominik wstał, wyciągając aparat z torby.
— Masz długie włosy, pozwolisz, że zrobię ci zdjęcie? — zapytał. Widział moje niezdecydowanie, więc szybko dodał — Spokojnie! Chcę, abyś usiadła na ramonesce tyłem do mnie, na tle miasta.
Kiwnęłam głową, ustawiając się według jego wskazówek. Słyszałam cichy klik migawki, po czym Dominik kucnął obok mnie, pokazując ekran aparatu. Moje włosy, lekko poruszone przez wiatr, lśniły w promieniach słońca, mieniając się całą gamą odcieni złota. Ich kolor współgrał z zielenią trawy i panoramą miasta w tle. Pierwszy raz w życiu zakochałam się widokiem moich własnych włosów. Czy ludzie właśnie tak, mnie widzą? To dlaczego ja nie umiem docenić ich niezwykłości?
— Kiedyś poproszę cię, abyś zapozowała mi do zdjęcia oczu — powiedział z uśmiechem. — Chcę to uchwycić.
Uśmiechnęłam się szeroko, czując, jak ciepła fala zalewa moje serce. Nie tylko podobał mi się fizycznie. Był kimś, kto zdawał się widzieć mnie w sposób, w jaki nigdy nie zostałam dostrzeżona przez kogoś ani w sposób, w jaki sama siebie widziałam.
Siedzę za ladą, a przede mną stos książek do przecenienia. Znów ten sam rytuał: odklej, naklej, odłóż. Rutyna wciąga, ale moje myśli gdzieś uciekają. Wciąż wracam do wczorajszego wieczoru. Do randki z Dominikiem. Na mojej twarzy pojawia się niekontrolowany uśmiech, kiedy przypominam sobie jego spojrzenie, to, jak słońce tańczyło w jego oczach, gdy opowiadał o swoich pasjach. Z zamyślenia wyrywa mnie złośliwy głos Zuzy dobiegający z biura.
— Ty chyba naprawdę zakochałaś się w tym swoim chłopaku po uszy, co? — rzuca, wyraźnie rozbawiona. Ugryzłam się w język, choć korci mnie, żeby odpalić coś zgryźliwego w stylu "W twoim wieku zegar tyka szybciej, więc może ty powinnaś się martwić o małżeństwo i o dwie kreski na teście ciążowym, a nie o moje życie uczuciowe". Ale tylko wzdycham i wracam do swojej pracy. Po kilku godzinach stałych klientów, książek i wymyślaniu grafiki zakładek do książek, w końcu kończę. Zbieram swoje rzeczy, chcąc uciec stąd jak najszybciej, gdy nagle czuję dłonie na ramionach.
— Mam nadzieję, że nie zapomniałaś... — szepcze Zuza, wyraźnie kokieteryjnym tonem. Odwracam się, a ona wrzuca do mojej torby zaproszenie.
— Oczywiście, że pamiętam, świrusko — odpowiadam z uśmiechem.
— No, ja myślę. Jeszcze masz czas, żeby skołować mi jakiś prezent! — dodaje, zabierając mi z rąk raport do biura. Nie ma pojęcia, że już od pół roku szykuję coś specjalnego. Coś, co ją zaskoczy i mam nadzieję, zachwyci. Gdy otwieram zaproszenie, przewracam oczami.
— Impreza jutro? Nie mogłaś tego wcześniej zaplanować? — mruczę pod nosem z rozbawieniem. Piątkowy wieczór, ludzie jeszcze po pracy, a ona organizuje balangę. Typowa Zuza. Żegnam się z nią, wychodząc w mroźne powietrze. Czekając na autobus, odblokowuję telefon, a tam powiadomienie. Wiadomość od Dominika. Przesyła zdjęcia, swoje najnowsze prace. Wśród nich jest jedno szczególne, to z wczoraj. To zdjęcie mnie. Patrzę na nie, jakbym widziała kogoś innego. Może to nieskromne, ale na tym zdjęciu wyglądam... pięknie. Dominik uchwycił coś, czego ja sama nie dostrzegam w sobie. Autobus sunie przez miasto. Za oknem migają światła latarni i nieśmiałe dekoracje, które pojawiły się w witrynach. Podróż upływa mi w zamyśleniu. Rozmyślam o Dominiku, o Zuzie, o prezencie, który od miesięcy czeka na ukończenie. Wysiadam na przystanku, a przed sobą mam jeszcze spacer przez park. Chłodne powietrze koi moje myśli. Liście leżące na ścieżce szeleszczą pod moimi butami, a ciemność przetykana światłem latarni nadaje temu miejscu lekko magiczny klimat.
Gdy wchodzę do domu, wita mnie cisza. Cztery ściany stoją w milczeniu, jak zawsze. Zdjęłam kurtkę i torbę, od razu kierując się do pokoju, podchodzę za szafę i chwytam to płótno. Od dłuższego czasu pracuję nad prezentem. To coś, co pochłonęło mnie bez reszty. Zdecydowałam się na motyw czarów, wiedząc, że uwielbia książki Sapkowskiego. Na płótnie widnieje ona jako potężna czarodziejka. Szukałam inspiracji, by idealnie uchwycić jej pewność siebie, błysk w oku, ten charakterystyczny dla niej zadziorny uśmiech. Wiadomo, na kogo padł wybór. W tle dodałam jej przyjaciół, konsultując każdy szczegół z jej koleżanką ze studiów. A ja? Miałam największy problem z tym, jak siebie umieścić w tej kompozycji. Czarodziejka? Wiedźminka? Upiór? Może południca? Siedzę na krześle z ołówkiem w dłoni, analizując kolejne opcje. W końcu decyduję się na coś nietypowego. Uśmiecham się pod nosem, czując, jak płótno ożywa pod moimi palcami. Jeszcze chwila i prezent będzie gotowy. Zuza niczego się nie spodziewa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro