⟡ 6 ⟡
┌───── •✶• ─────┐
-TOKYOREV FANFICTION-
└───── •✶• ─────┘
— Jowisz?— upewnił się, a na jego ustach zatańczyło rozbawienie.
Przechyliłam głowę, obracając się do niego przodem i chcąc rozwikłać, dlaczego usłyszałam w jego tonie śmiech.
— To takie zabawne? — spytałam unosząc pretensjonalnie jedną brew.
Takashi pokiwał w zamyśleniu głową, a gdy spojrzał mi prosto w oczy zauważyłam jak próbuje ukryć jeden ze swoich złośliwych, a przy tym nieziemsko wkurwiających, uśmieszków.
— Patrząc na to, że Jowisz jest w sumie największą planetą w Układzie Słonecznym to owszem, jest zabawne. — powiedział, patrząc na mnie i opierając się o biurko.
— Och? Czyżby? — zmarszczyłam nos, krzyżując ręce.
Takashi posłał mi zadziorny uśmiech, na którego widok mimowolnie poczerwieniałam. Na zewnątrz panowała całkowita ciemność, a w pokoju jedynym źródłem światła była ciepła lampka na ladzie, tuż pod tablicą korkową.
— Bo jesteś niziutka. — skwitował uśmiechając się złośliwie.
— Przysięgam, jeszcze jedno słowo, a ci przywalę!
Nie potrafiłam oprzeć się temu delikatnemu mrowieniu na poziomie brzucha, gdy jego śmiech poniósł się po pokoju. Denerwował mnie ten facet. Ale było w nim coś, co sprawiało, że miałam ochotę mu zawtórować i także się roześmiać.
— Zatem — podjęłam, kiedy on rozpinał zamek sukienki — Chcesz zostać projektantem. — stwierdziłam, wodząc wzrokiem po zaciemnionym pomieszczeniu. Z odległości przyglądałam się różnym przyborom krawieckim, w tym spoczywającej na stołku maszynie do szycia.
Momentalnie po moich plecach przemknął przyjemny dreszcz, gdy Mitsuya musnął wrażliwą skórę pod łopatkami. Najwyraźniej nie zrobił tego umyślnie, bo bez przejęcia odparł:
— Taki mam plan. — odwrócił się, bym mogła w spokoju przebrać wcześniejsze ubrania. Kątem oka zaważyłam jak przygląda się szkicom wiszącym na tablicy. Powiodłam za jego spojrzeniem i po czasie doszłam do wniosku, że ciężko byłoby mi wybrać ulubiony projekt. Wszystkie prezentowały się naprawdę doskonale.
— To dobry plan. — oznajmiłam, wślizgując się w za dużą koszulkę i próbując ignorować przyjemny zapach, przesiąkający ubrania stojącego raptem kilka kroków ode mnie chłopaka. — Masz talent. — dodałam zupełnie szczerze.
Odwrócił do mnie głowę, a w jego jasnych oczach zatańczyło zaciekawienie.
— Tak myślisz? — spytał i po nucie niepewności zabarwiającej to pytanie, pojęłam, że nie do końca był przekonany.
— Jasne. — wzruszyłam ramionami, nagle zbyt onieśmielona, by na niego spojrzeć. Skupiłam się więc na okładkach ciemnych zeszytów zajmujących półki. Na jednym z nich dostrzegłam pojedynczy napis "projekty".
— Mogę? — skinęłam na książkę pozwalając sobie na ukradkowe zerknięcie w jego stronę, by upewnić się, czy nie będzie miał nic przeciwko.
Kiwnął, choć na jego twarzy dostrzegłam zmieszanie.
— Te właściwie nie są najlepsze... — wyjaśnił zakłopotany, ale nie zniechęciło mnie to wcale do przekartkowania kilku stron.
Guzik prawda. Zarówno rysunki, jak i przedstawienia stroi były świetne. Naprawdę świetne. Aż szok pomyśleć, że ten spokojny, wyjątkowo dojrzały jak na swój wiek, dzieciak aspirował na projektanta miary światowej. Jakimś sposobem czułam, jak ważne było dla niego tworzenie, a posiadane przezeń umiejętności sprawiały, że mi imponował. Nie ukrywam, byłam mu wdzięczna, że od tak pozwolił mi zajrzeć do swojej pracowni, bo w końcu niewielu miało szansę trafić pod jeden dach z przyszłym, wielkim artystą.
Mój wzrok spoczął na jednej z kartek i momentalnie zainteresowana, przysiadłam na brzegu łóżka, przypatrując się czystym liniom ołówka skręcającym i falującym, jakby niósł je wiatr.
,,Tańczące smoki."
Patrzyłam na dwie bliźniacze kreacje, doszlifowane do tego stopnia, że miałam ochotę posłać Mitsuyi wymowne spojrzenie za te "nienajlepsze prace".
— Woah... — szepnęłam do siebie — Są niezwykłe.
Takashi z założonymi rękoma podszedł bliżej i przekrzywił głowę, by móc zajrzeć na stronę.
— Ach, tak myślisz? Moim zdaniem to trochę trywialne... — wymamrotał, uśmiechając się pobłażliwie, na co od razu podniosłam na niego głowę.
— Żartujesz? Są świetne! — zapewniłam, nagle czując potrzebę, by bronić wspaniałości tych dwóch dzieł. On z kolei skrzywił się lekko, niezupełnie pewny moich słów.
— Poważnie?
Uniosłam się na równe nogi, stając przed nieco wyższym ode mnie nastolatkiem i zadarłam lekko brodę. Wycelowałam w niego palcem, bezboleśnie dźgając go w pierś.
— Mitsuya Takashi — rzekłam dumnie, jakbym miała go piastować na rycerza — Jeżeli w przyszłości nie zobaczę tych kreacji na wybiegu, tak długo będę zawracać ci głowę, że będziesz miał mnie na tyle dość, by pokazać je światu. — oświadczyłam śmiertelnie poważnie.
Przyglądał mi się przez chwile w milczeniu i ze zdziwieniem wypisanym na młodej twarzy. Zamrugał, najwyraźniej analizując moją przemowę, chyba jeszcze nie całkiem świadom, że nie rzucałam słów na wiatr. W końcu jego wargi wygięły się w lekki uśmiech, a później melodyjny śmiech wypełnił skąpany w cieniach pokój.
— Jesteś niemożliwa, Jupiter. — pokręcił głową, przesuwając dłonią po karku.
— Jestem szczera. — sprostowałam i uśmiechnęłam się z zadowoleniem.
Jego jasne oczy błyszczały wewnętrzną pasją i być może była to kwestia mojej nieleczonej schizofrenii, ale czułam się jakby czytał ze mnie jak z otwartej księgi, a jedno spojrzenie w moją stronę zupełnie wystarczyło mu, by wiedział...
Właśnie ta umiejętność przerażała mnie tak bardzo, że zarazem fascynowała. Jakby pozwalał mi przypuszczać, że był świadom wszystkich moich grzechów, pomimo iż nigdy nie wypowiedziałam ich na głos.
Gdy w pełnej napięcia chwili popatrzyliśmy sobie w oczy zauważyłam przebłysk czegoś nietypowego w jego zachowaniu. Moment, kiedy te jasne tęczówki pociemniały, przybierając intensywny odcień lawendowego, a on spłynął wzrokiem odrobinę niżej niż linia moich oczu, spoglądając na usta. Serce zatłukło mi się mocniej o żebra, wywołując to denerwujące uczucie mrowienia. Nawet o tym nie myśląc zagryzłam dolną wargę i za sprawą tego nikłego gestu Takashi natychmiast wrócił na ziemię.
Odchrząknął, cofając się o krok.
— Bym zapomniał — zaczął, choć nie z taką pewnością jak wcześniej — Masz ochotę na curry? — spytał, unikając mojego wzroku.
Zatrzepotałam rzęsami, przez moment jeszcze stercząc jak kołek i nie wiedząc co powinnam odpowiedzieć. Otrząsnęłam się dopiero w chwili, kiedy Mitsuya spojrzał na mnie wyczekująco.
— A, tak, z chęcią. — odparłam nieco wytrącona z równowagi. Skinął i zwrócił się w stronę drzwi. Odprowadziłam go wzrokiem do kuchni, orientując się wtem, że przez cały ten czas wstrzymywałam oddech. Westchnęłam, przymykając ze zirytowaniem powieki.
Och, na miłość boską. Co to miało być? Dlaczego czujesz to, co czujesz? Co jest w nim takiego, że sprawia, że nie możesz przestać myśleć o tym rozbrajającym uśmiechu i głosie, za którym poszłabyś w ogień? Choć może stosowniej byłoby spytać - Eden, skarbie, co jest z tobą, kurwa, nie tak?
Za moimi plecami rozbrzmiało pospieszne stukanie w szybę.
Niemal wyskoczyłam ze skóry i jak poparzona odwróciłam głowę w stronę okna, zastając po drugiej stronie znajomą, posiniaczoną na wskutek bliższego spotkania z Manjiro, twarz Uranusa.
Zszokowana, bo nic nie było w stanie przygotować mnie na jego przybycie, zajrzałam w kierunku przejścia do kuchni, by upewnić się, że Mitsuya był zajęty i doskoczyłam do parapetu, wpierw podnosząc ramę. Chłód deszczowej nocy musnął moją rozpaloną twarz, aż nabrałam przemożnej chęci, by na krótką chwilę oddać się jego łagodnym pieszczotom, ale pełna konsternacji mina przyglądającego mi się chłopaka, zupełnie wybiła mi ten pomysł z głowy. Chlasnęłam go ostrym spojrzeniem, przełykając wężyk cisnących mi się na język przekleństw.
— Co ty tu, do cholery, robisz?! — warknęłam szeptem, co chwila odwracając się w stronę drzwi. — Po co tu przylazłeś? — wysyczałam, uzyskując z jego strony energiczne pokręcenie głową i jedno zerknięcie przez moje ramię.
— Długo by mówić — odmruknął prędko — ale widziałem, jak tu wchodzisz. — popatrzył mi w oczy i coś w tym zmarszczeniu przez niego brwi nie przypadło mi do gustu. — Jupiter, co ty wyprawiasz? — spytał gniewnym, ale naszpikowanym niepewnością głosem.
— A nic, zakładam biuro nieruchomości. — sarknęłam poddenerwowana. — A tak serio, układam naprędce plan działania. Z tym, że twoja obecność tutaj zakłada, że jego powodzenie pójdzie się jebać!
Uranus skrzywił się na ten przejaw cynizmu. W słabiutkim świetle nocnej lampy dostrzegałam sińce wyłaniające się spod opatrunków na jego młodej twarzy.
— Jupiter, jeśli będziesz tak zwlekać dziesięć godzin może ci nie wystarczyć.
Jasne, a ilu było takich, co dokonali zbrodni doskonałej i wymyślili ją w pięć minut na kolanie? Zmarszczyłam nos, a on rozejrzał się.
— Słuchaj, Saturn nie będzie zadowolony jak ogarnie, że zamiast zbliżać się do Mikey'a, włóczysz się z jakimś typem...
Nie pochlebiało mi to, co powiedział i nie zamierzałam też dawać mu do zrozumienia, że z uniżeniem doprowadzę do skutku wszystkie popieprzone zachcianki mojego brata. Zauważyłam, jak zapragnął cofnąć się do tyłu, ale dalej zostawał na swoim miejscu.
— Wiesz, może niech sam zaszczyci nas swoją wybitną zajebistością i zechce własnymi rękoma wpakować temu gówniarzowi kulkę w łeb. — wycedziłam, mordując Uranusa spojrzeniem. Na ułamek sekundy uciekł wzrokiem w ciemność. — Z radością się zamienię.
Widziałam, jak przełyka z dyskomfortem i zdawało się, że wcale nie chciał tu teraz być.
— Ja wiem, że to nie prosta rzecz.
O, serio?
— Ten koleś to pojeb, zresztą sama widziałaś. — popatrzył na mnie w sposób, który mówił: " przyjrzyj się mojej twarzy". — Ale to nie znaczy, że cholerny Saturn pozwoli ci zwlekać.
Z drugiego pokoju doszedł mnie dźwięk stukających talerzy. Zaaferowana odwróciłam się w tamtą stronę i zauważywszy, że zostało mi jeszcze trochę czasu popatrzyłam z powrotem na młodzieńca.
— Do rzeczy. — ponagliłam go.
— Po tym jak zmarł Sirius Saturnowi kompletnie odjebało. Zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, słowo daję. Może to kwestia świeżości tej sprawy, ale... — zawahał się, patrząc w nieokreślony punkt między nami. Widocznie jeszcze sam nie do końca przyswoił, w co dokładnie wpakowała się Supernova. — Nie wiem... Po prostu, nie poznaję go. — w jego niebieskich oczach zaskrzył głęboki niepokój. — Całą tą popapraną akcję z Tomanem traktuje śmiertelnie poważnie, dlatego, błagam cię Jupiter... — zastygłam, widząc jak wypowiedziana przez niego prośba niesie całkowicie szczery ładunek emocjonalny. — Wykonaj to cholerne zadanie, bo on naprawdę... — urwał, zagryzając wargi, jakby nie mógł wyrazić reszty słowami.
Nie musiał w cale kończyć bym zrozumiała. Kiwnęłam sztywno głową, wpatrując się tępo w moje dłonie.
— Zabije mnie. — dokończyłam, na co Uranus od razu spojrzał mi w oczy.
— Pomogę ci. — zaoferował burzliwie, wprawiając mnie w zaskoczenie. — Ogarnę broń i ukryję w Układzie. — wyjaśnił, lecz ja już kręciłam głową, by w tym miejscu go zatrzymać.
— Hola, hola, mowy nie ma. — zawyrokowałam zdecydowanie. — To zbyt ryzykowne i niebezpieczne...
Skrzypienie drzwi niemal wyrwało mi z ciała duszę, aż zerwałam się jak poparzona i zakryłam plecami zaskoczonego chłopca. Mitsuya postawił na blacie talerz z parującym i smakowicie prezentującym się posiłkiem, po chwili patrząc na mnie badawczo.
— Rozmawiałaś z kimś? — spytał z rezerwą, sprawiając, że na moment spanikowałam.
— Eee, w sumie to... — wydukałam, zaglądając za siebie. — Z koleżanką. — pokazałam swój telefon, który w ostatniej sekundzie wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni. — Chciała wiedzieć, czy żyję. — zaśmiałam się, chcąc ukryć drżenie dłoni.
Ukradkiem rzuciłam okiem na miejsce za oknem i z ulgą zauważyłam, że Uranusa już tam nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro