Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Stałam przed pensjonatem, wpatrując się w drewnianą tabliczkę z nazwiskiem, które kojarzyło mi się bardziej z bajką niż rzeczywistością. Enhypen – tak brzmiał napis. Urokliwy budynek otoczony był zielenią i kwitnącymi krzewami, a za nim rozciągał się widok na błękitne morze. Wiatr niósł zapach soli i kwiatów, ale ledwo to zauważałam. Dłonie zaciskały się na pasku plecaka, a serce waliło jak oszalałe. Powtarzałam sobie, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Że nie mam wyboru.

Drzwi otworzyły się, zanim zdążyłam zapukać, a w nich stanęła kobieta o łagodnym spojrzeniu i ciepłym uśmiechu. Wyglądała na nieco starszą od mamy, z delikatnymi zmarszczkami wokół błyszczących oczu i siwymi pasmami w czarnych włosach.

— Jungmi? — zapytała, a ja skinęłam głową. Była to jedna z tych chwil, w których czułam, jak ciężar mojego imienia wbija się we mnie z całą mocą. Moje imię zawsze było normalne, zwyczajne, ale teraz zdawało się brzmieć obco. Jakby nie należało do mnie.

— Wejdź, proszę. Pewnie jesteś zmęczona po podróży — powiedziała, odsuwając się, by zrobić mi miejsce. Jej głos był miękki, ciepły, niemal matczyny, co sprawiło, że poczułam ukłucie w sercu.

Weszłam do środka, starając się zignorować fale niepokoju, które napływały do mnie jak przypływ. Wnętrze pensjonatu było przytulne, z drewnianymi podłogami, kolorowymi zasłonami i zdjęciami w ramach na ścianach. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba i herbaty. Wszystko wydawało się tak idealne, że aż nienaturalne.

— Jestem Suji, ale możesz mówić do mnie po prostu ciociu. Twoja mama była moją najbliższą przyjaciółką. Było mi tak przykro, kiedy... — urwała, jakby sama nie mogła wypowiedzieć tego, co się stało. — Ale teraz jesteś tutaj i zrobimy wszystko, żebyś poczuła się jak w domu.

Jej słowa brzmiały szczerze, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest jedynie fasadą. Miłe słowa, współczujące spojrzenia... To było to, czego nie znosiłam najbardziej. Nie potrzebowałam współczucia. Nie chciałam litości.

— Dziękuję — powiedziałam cicho, starając się uśmiechnąć, ale wiedziałam, że moje oczy nie wyrażają wdzięczności, tylko dystans.

Po chwili do pokoju wbiegło dwóch chłopaków, głośnych i energicznych. Wyglądali, jakby mogli być bliźniakami, choć jeden miał krótsze włosy. Oboje uśmiechali się szeroko, niemal jakby zapomnieli, że jestem tu dlatego, że nie mam dokąd pójść.

— To Jungwon i Sunoo — przedstawiła ich pani Suji. — Moi chłopcy.

— Hej! — zawołał ten z krótkimi włosami, Sunoo, wyciągając do mnie rękę. — Miło cię poznać. Słyszeliśmy, że dobrze się uczysz. Może pomożesz mi z matematyką?

Nie mogłam powstrzymać się przed spojrzeniem na niego jak na kogoś, kto zupełnie nie rozumie, kim i dlaczego tu jestem? W ich oczach widziałam coś, czego dawno nie widziałam w ludziach – autentyczne zainteresowanie. Może nawet podekscytowanie? Ale to wszystko wydawało mi się zbyt naiwne. Jakby nie wiedzieli, że świat nie jest taki prosty, jak im się wydaje.

— Jasne — wymamrotałam. Nie chciałam być nieuprzejma, ale nie mogłam zmusić się do większego entuzjazmu.

Miałam wrażenie, że nie pasuję do tego miejsca. Ta rodzina była zbyt ciepła, zbyt idealna. A ja byłam tylko cieniem samej siebie. Kimś, kto stracił wszystko i został z niczym. Nie pasowałam tutaj. Miałam wrażenie, że wszyscy widzą we mnie coś, czego nie ma. Być może wyobrażali sobie wdzięczną, pokorną dziewczynę, która przyjmie ich pomoc z otwartymi ramionami. Ale ja taka nie byłam.

Przez długi czas myślałam, dlaczego oni byli dla mnie tacy mili? Co chcieli w zamian? Nie wierzyłam w bezinteresowność. Życie nauczyło mnie, że za wszystko trzeba płacić. Może nie od razu, ale prędzej czy później.

Nie potrzebowałam współczucia. Nie potrzebowałam tego miejsca. A jednak byłam tutaj, wbrew sobie, próbując udawać, że potrafię to docenić. W rzeczywistości marzyłam jedynie o tym, by wrócić do życia, które znałam. Ale wiedziałam, że tamto życie było już na zawsze poza moim zasięgiem.

Zaraz po śniadaniu, pojawił się Heeseung. Wysoki, z włosami niedbale opadającymi na czoło, wyglądał na kogoś, kto jest przyzwyczajony do roli starszego brata. Jego postawa była swobodna, ale w spojrzeniu widziałam coś, co przypominało odpowiedzialność. Od razu wzbudził we mnie mieszane uczucia – z jednej strony chciałam trzymać się z daleka od każdego w tym domu, z drugiej, jego ciepłe spojrzenie zdawało się obiecywać, że nie będzie naciskał.

— Pomyślałem, że pokażę ci dom — powiedział, nie czekając na odpowiedź. — Wiem, że to wszystko może być przytłaczające. Lepiej, żebyś wiedziała, gdzie co jest, zanim Sunoo wciągnie cię w jakąś grę i zostaniesz uwięziona na trzy godziny.

Próbowałam się uśmiechnąć, choć wiedziałam, że nie wyszło mi to zbyt dobrze. Heeseung tylko wzruszył ramionami, jakby kompletnie go to nie obchodziło, i zaczął oprowadzać mnie po domu.

Dom był większy, niż myślałam. Na parterze znajdował się przestronny salon z dużym oknem wychodzącym na ogród. Kuchnia była sercem domu – jasna, pełna zapachu świeżo parzonej kawy i drewna. Heeseung mówił o niej z wyraźną dumą, jakby sam ją projektował.

— No i tutaj jest ich pokój — rzucił, wskazując drzwi, za którymi dochodziły śmiechy. — Sunghoon i Jay. Radzę nie wchodzić bez uprzedzenia, bo nigdy nie wiesz, co tam znajdziesz.

Przy kolejnych drzwiach przystanął na chwilę.

— A to... Twój pokój. Pewnie zauważyłaś, że to trochę inne pomieszczenie niż reszta. Wcześniej to była pracownia mamy. Ale stwierdziła, że skoro jesteś córką jej przyjaciółki, to właśnie to miejsce będzie najlepsze.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Pracownia wyglądała, jakby była nietknięta od lat, choć wyraźnie ktoś się starał, by była dla mnie jak najbardziej wygodna. Stare regały pełne książek, mały stół do rysowania i duże okno wpuszczające mnóstwo światła – wszystko to miało w sobie coś sentymentalnego.

— Mam nadzieję, że to w porządku — dodał Heeseung. — Jeśli czegoś potrzebujesz, po prostu daj znać. Aha, i jeszcze jedno — zwrócił się do mnie, jakby nagle sobie coś przypomniał. — Bracia potrafią być trochę... głośni, ale nie przejmuj się nimi. Powiedziałem im, żeby byli dla ciebie mili.

Uśmiechnął się, jakby chciał pokazać, że się o mnie troszczy, ale ja tylko kiwnęłam głową. To wszystko było dla mnie zbyt obce, zbyt sztuczne.

W tym momencie usłyszeliśmy hałas w przedpokoju. Do domu wbiegł chłopak, którego nie widziałam wcześniej – Jake, jak się później dowiedziałam. Uśmiechał się szeroko, a obok niego biegł pies – energiczny beżowo-biały kundelek z wielkimi uszami, które zdawały się za duże dla jego głowy. Pies od razu podbiegł do mnie, merdając ogonem, jakby znał mnie od zawsze.

Zamarłam. Zanim zdążyłam zapanować nad sobą, poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Moje ciało zdradziło mnie, zanim zdążyłam się opanować.

— Hachi... — wyszeptałam, zanim zdusiłam w sobie głos. Obraz mojego psa, którego kochałam jak członka rodziny, stanął mi przed oczami. Zawsze był przy mnie, zawsze czekał na mnie, gdy wracałam do domu. A teraz... teraz już go nie było. Gruzy pochłonęły wszystko – dom, wspomnienia, a także jego.

Nie mogłam tego powstrzymać. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, zanim zdążyłam się wycofać. Odwróciłam się gwałtownie i wybiegłam na górę do swojego pokoju, ignorując głosy Heeseunga i Jake'a, którzy za mną wołali.

Zamknęłam za sobą drzwi, jakby to mogło odgrodzić mnie od bólu, który właśnie mnie ogarnął. Oparłam się o nie plecami, próbując zapanować nad szlochem, który wyrywał mi się z gardła.

Pokój wydawał się teraz większy i zimniejszy. Moje spojrzenie powędrowało na regał, gdzie znajdowały się stare szkicowniki i farby. Wszystko tutaj należało do przeszłości. Przeszłości, której nie mogłam już dotknąć, tak jak nie mogłam już dotknąć Hachiego.

Wieczorem, kiedy wszystko zdawało się już uspokoić, wyszłam ze swojego pokoju. Czułam się jak intruz, który nie pasuje do miejsca ani do ludzi. Zostanie tam na dłużej było niemożliwe – ściany tej pracowni zdawały się mieć oczy. Patrzyły na mnie z wyrzutem, przypominając, że moje życie to teraz tylko odłamek czegoś, co kiedyś było całością.

Korytarz był cichy, ale z dołu dochodziły odgłosy rozmów i śmiechu. Musieli wszyscy siedzieć w salonie albo przy stole. Nie chciałam ich widzieć. Nie chciałam też słuchać. Ich śmiech tylko podkreślał to, jak bardzo różniło się moje życie od ich. Oni byli szczęśliwi, razem. A ja byłam sama, rozerwana na strzępy.

Schodząc na dół, przemykałam wzdłuż ściany, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy stanęłam w progu jadalni, kątem oka zauważyłam, jak wszyscy siedzą przy stole. Pani Suji nalewała zupę do misek, Heeseung coś opowiadał, gestykulując przy tym z entuzjazmem, a Jake i Jungwon śmiali się z jakiegoś żartu. Nikt mnie nie zauważył, przynajmniej na razie.

Tak było idealne. Mogłam po prostu przejść obok nich i wyjść na zewnątrz. Powietrze nocne wydawało się być jedyną rzeczą, która mogła mnie teraz uspokoić.

— Jungmi, dołączysz do nas? — Zapytał Heeseung, podnosząc głowę, zanim zdążyłam przemknąć obok. Zamarłam na chwilę, ale szybko odzyskałam równowagę.

— Nie jestem głodna — rzuciłam krótko, nie patrząc na niego. Przeszłam obok stołu, ignorując spojrzenia, które z pewnością skierowali na mnie. Słyszałam, jak ktoś chciał coś powiedzieć, może Jake, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Dobrze, bo i tak nie miałam ochoty na rozmowy.

Zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi prowadzących na taras i już miałam je otworzyć, kiedy nagle poczułam, jak uderzyłam w kogoś. Z impetem cofnęłam się o krok, ledwo utrzymując równowagę.

To był Jay. Wyższy, o poważnym spojrzeniu i pewnym siebie sposobie bycia, stał teraz przede mną z rękami w kieszeniach. Jego czarne włosy były lekko rozczochrane, jakby dopiero wrócił z biegu, a w jego oczach było coś, co od razu wytrąciło mnie z równowagi.

— To ty musisz być ta nowa — powiedział, bardziej stwierdzając fakt niż pytając. Jego głos był niski, spokojny, ale też chłodny. Przypominał mi kogoś, kto ma nawyk oceniania ludzi na pierwszy rzut oka.

— A ty musisz być tym dupkiem — odpowiedziałam, próbując brzmieć równie neutralnie, ale moje słowa zabrzmiały bardziej jak wyzwanie.

Zmrużył oczy, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów, jakby próbował mnie rozgryźć. Nie miał w sobie tej ciepłej, przyjaznej energii, jaką mieli pozostali. On był inny. Bardziej wycofany, bardziej... ostrożny.

— Wychodzisz? — zapytał, chociaż odpowiedź była oczywista.

— Tak — odparłam, próbując ominąć go, ale on ani drgnął. Wciąż stał w przejściu, blokując mi drogę.

— W porządku. Tylko pamiętaj, żeby nie zgubić się w ciemności — powiedział, a jego ton był prawie sarkastyczny. Uniosłam brew, patrząc na niego z irytacją. Nie potrzebowałam żadnych uwag ani pouczeń. Nie od niego, nie od nikogo.

— Dam sobie radę — odpowiedziałam chłodno, z wyraźnym naciskiem na każde słowo. Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, jakby ważył moje słowa. W końcu westchnął i odsunął się na bok, robiąc mi miejsce.

— Jak sobie chcesz — rzucił na odchodne, zanim zniknął w jadalni.

Kiedy wreszcie wyszłam na zewnątrz, odetchnęłam głęboko, jakby brakowało mi powietrza przez całą tę krótką wymianę zdań. Chłodne nocne powietrze otuliło mnie niczym kojący balsam. Podeszłam do balustrady, patrząc na ciemne morze rozciągające się przed domem. Fale rozbijały się o brzeg w równym, uspokajającym rytmie, ale w mojej głowie wciąż brzmiały ostatnie słowa Jay'a.

Miał w sobie coś, czego nie potrafiłam zignorować. I to właśnie najbardziej mnie irytowało.


Od Autorki: Aby było coś więcej wiadomo, to dodaję rozdział drugi. Mam nadzieję, że to opowiadanie przypadnie Wam do gustu. Bo wciąż się obawiam.

Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro