VII
𝚂𝚎𝚛𝚐𝚒𝚘 𝚁𝚊𝚖𝚘𝚜
Wygłupiałem się z nim aż nie powiedziałem, czegoś w stylu leżeć. Przewalił się na ziemie i zaczął udawać pieska. Rozbawiło mnie to. Zaczął się czołgać totalnie ignorując moją komendę, ale i tak głośno się śmiałem.
- Kiedyś będziesz tak przede mną leżeć - usiadł i popatrzyłem na mnie niezrozumiale. Jak miło, że nie zrozumiał. Dlaczego byłem takim zbokiem? Jestem jaki jestem i nic tego nie zmieni. Patrzyłem w te jego zdziwione ślepka.
- Tak czyli jak? - mrugnął kilka razy. Pogłaskałem go po główce. Był taki słodki, zawsze jest słodki. Mały, niegroźny Chorwat. Dobra mały może i tak, ale z niegroźnym to się nie zgodzę.
- Na pieska - uśmiechnąłem się szerzej. Pepe, który za nami przechodził zaczął się głośno śmiać. Rozmawialiśmy już na takie tematy na przykład przy naszych rozmowach o Bale, który ostatnio coraz częściej był widziany z Képlerem.
- No dobra zmieńmy temat - Marcelo podał mu rękę, skorzystał z jego pomocy. Iker poklepał mnie po ramieniu kręcąc głową. Wzruszyłem lekko ramionami.
- Jutro znowu zobaczę się z Messim - powiedział rozmarzony Cristiano. Brazylijczyk rzucił mu wkurwione spojrzenie, które w cale nie znaczyło fali zazdrości. On chciał dopilnować, żeby znowu nie ruchali się w szatni. - Znaczy no.. znowu będę od niego lepszy! - pokiwaliśmy głową z niedowierzaniem. Mimo to, że umownie tylko Marcelo wiedział o jego zabawach z Argentyńczykiem, wiedzieli wszyscy. No może oprócz Luki.
- Neymar.. - Pepe zrobił zrozumiały dla mnie gest. Zgodziłem się z nim lekkim kiwnięciem głowy.
- Tylko spróbuj Sergio - Casillas szepnął mi do ucha, a ja zrezygnowany przewróciłem oczami. Najmądrzejszy kapitan się znalazł.
- No, no, no, nie wolno.. - Kaká go skarcił. Bardzo rzadko robił to właśnie Ricardo. Częściej robił to nasz cudowny kapitan, który kochał nas straszyć tym, że nas też kiedyś ktoś połamie. Niby nic sobie z tego nie robiliśmy, ale groził nam też, że posadzi nas na ławce.
- Poturbujemy go! - wrzasnąłem na, co Lukita podskoczył. W zawrotnym tępię zjawiłem się za nim.
- No cóż jeśli chcesz dostać czerwoną - no chyba sobie ze mnie kpił. Przewaliłem go na ziemie i pociągnąłem za koszulkę do góry. Widziałem jak z trudem przełyka ślinę.
- Ja czerwoną? Lukita proszę Cię - cmoknąłem go w skroń, miałeś go nie straszyć czubie. - To nie dla mnie - położyłem go na murawie, widziałem strach w jego oczach. No i przez przypadek śmiertelnie go wystraszyłem. Odszedłem do Ikera, który dał mi lekko w pysk. Potrzebowałem tego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro