Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział siódmy

Tej nocy Elise właściwie nie spała.

Gdy wieczorem do domu wróciła jej wyraźnie zmartwiona mama, Elise z płaczem rzuciła się jej w ramiona.

– Co się stało, skarbie? – spytała, na co Elise odpowiedziała jeszcze głośniejszym szlochem. – Kochanie, zadzwoniłam dzisiaj do mojej znajomej. Jej kuzynka jest świetnym psychologiem i zgodziła się, żebyś poszła do niej już w sobotę, wiesz? A teraz powiedz mi, co się stało.

– Wiesz, kto jest u nas w ośrodku? Teodor Larsen, dziadek Hugona – wychrypiała w końcu, łapczywie łapiąc powietrze. – Nie poznał mnie, nie poznał, bo ma alzheimera.

Trudno było jej skleić sensowne zdanie, tak plątał się jej język. Theresa trzymała ręce na ramionach córki, patrząc na nią tym zmartwionym wzrokiem i nie przerywając jej żałosnego monologu.

– Ale zaczął mówić o Hugonie. Mówić, że nie żyje. O Boże, mamo, to wszystko wróciło. Wszystko wróciło.

Miała ochotę skulić się, zakryć głowę rękami i zacząć kołysać się do przodu i tyłu, jednak nie pozwolił na to silny uścisk mamy, która przygarnęła Elise do siebie i uspokajającym gestem pogładziła ją po włosach.

– Wszystko się ułoży, słyszysz? – powiedziała twardo. – Pójdziesz do psychologa, zaczniesz terapię. Poradzimy sobie z tym, jasne?

– Tak bardzo cię przepraszam – wyszeptała zduszonym głosem Elise. – Przepraszam, że tak cię zawiodłam. Jestem okropną córką.

– Nie mów tak, Elise. Cieszę się, że żyjesz, że mam cię tutaj, że mogę być twoją mamą, rozumiesz? – powiedziała twardo Theresa, odsuwając córkę na długość ramion i wbijając w nią oburzony wzrok. – I nie musisz mnie za nic przepraszać. A teraz odpocznij, bo cała się trzęsiesz. Może powinnaś zrezygnować z pracy w tym ośrodku? Zastanów się, słonko.

Elise położyła się do łóżka wcześnie, ale nie zmrużyła oka. Wciąż myślała o tym, co się dzisiaj wydarzyło, wciąż w jej uszach dzwonił głos pana Teodora, który ze smutkiem powtarzał, że jego wnuk nie żyje.

Czy jej reakcja nie była przesadzona? Czy histeria, w którą wpadła, miała rację bytu? Czy przez ostatnie lata nie powinna się uodpornić?

Właściwie szło jej nieźle. W rodzinie nie rozmawiało się o tym, co miało miejsce trzy lata wcześniej, bo postanowiono wrócić do normalnego życia i wyprzeć ze świadomości tamto wydarzenie. W szkole było z początku bardzo trudno, zwłaszcza gdy Sofia Holt zaczęła ją kompletnie ignorować, ale kiedy pod swoje skrzydła wzięli ją Kerstin i Marcus, wszystko powoli wróciło do jako takiej normy. No i nie wiedziała, że w Sandefjord mieszkał pan Larsen z żoną, bo jakoś starała się nie myśleć o tej rodzinie.

No i nie miała pojęcia o istnieniu Williama. Czy chłopak rzeczywiście nie wiedział, z kim się zapoznał?

Te myśli przelatywały jej przez głowę i nie mogła przez nie zasnąć. Serce biło jej niespokojnie, w piersi czuła znajomy ból, a gardło ściskał niemy szloch. Przewracała się z boku na bok, przeklinając płynącą w jej żyłach adrenalinę, która powodowała to splątanie.

Może powinna porzucić pracę w domu starców? Gdy ją wybierała, nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłaby spotkać się z dziadkiem Hugona. A miała możliwość pomocy w schronisku dla psów! Stwierdziła wtedy, że wolałaby jednak kontakt z ludźmi.

Wschód słońca wcale nie przyniósł ukojenia. Elise jednak tradycyjnie podniosła się, sięgnęła po aparat i wyszła na balkon. Pragnęła zająć myśli czymś innym niż pokręconą sytuacją, w której się znalazła. Była taka zmęczona tą nocą i natrętnymi wspomnieniami, że z ulgą przyłożyła aparat do oka i zaczęła robić zdjęcia.

Przeczuła, co się wydarzy, gdy usłyszała, jak ktoś uderzył w furtkę prowadzącą na plażę. Jej serce przyspieszyło rytm, po raz tysiączny w przeciągu kilku dni, ale było to – o dziwo – bardzo przyjemne uczucie, gdy tylko usłyszała ten rozbawiony, lekko zachrypnięty głos, który już dobrze znała.

– Cześć, Elise.

Popatrzyła w kierunku Willa, który uśmiechał się do niej szeroko, oparty o furtkę.

– Cześć, Will. – Przez myśl przeszło jej, że ma na sobie jedynie piżamę i narzucony na nią szlafrok.

– Przyjdziesz tu do mnie na chwilę?

Uśmiechnęła się w odpowiedzi i bez namysłu pokiwała głową. Pal licho, plan unikania go spalił na panewce. Trudno, pomyślała; rozmowa z Willem była jedną z niewielu przyjemnych rzeczy w jej życiu i w końcu musiała sobie uświadomić, że – chociaż to przeczyło wszelkiej logice – naprawdę lubiła jego obecność.

Gdy szybko wkładała na siebie dżinsy i gruby czerwony sweter, z głowy całkowicie wyparowały myśli o wczorajszych zdarzeniach. Jak William to robił, że swoim głosem i tym łobuzerskim uśmiechem rozwiewał wszystkie ponure wspomnienia nawiedzające Elise?

Zbiegła po cichu, ze zdziwieniem zauważając, że w kuchni nikogo nie było. Pewnie mama za chwilę zejdzie na śniadanie, ale może to i lepiej, że się na nią nie natknęła, bo jak wytłumaczyłaby swoje wyjście? Mamo, idę do chłopaka, który przed szóstą rano przyszedł pod nasz dom?

Odsunęła przeszklone drzwi i wyszła na taras. Will wciąż stał przy furtce i uśmiechał się do Elise, która powoli do niego podeszła.

– Dlaczego ty już nie śpisz? – spytał, przechylając głowę.

– A dlaczego ty znowu przybiegasz pod mój dom?

Will parsknął śmiechem, kręcąc głową. Odrzucił włosy do tyłu i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Elise jedynie skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się w lekko zaróżowioną z wysiłku twarz Willa. Musiała przyznać, że był bardzo przystojny, nawet jeśli jego skórę pokrywał pot, a na sobie miał jedynie sportowe ubrania.

– Dobre pytanie, Elise, naprawdę bardzo dobre. Zastanawiałem się, czy dzisiaj znowu cię spotkam. – Obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem. – To interesujące oglądać cię podczas pracy. Gdy robisz zdjęcia... – Wykonał nieokreślony ruch dłonią. – Wyglądasz jakoś tak inaczej. Nie jesteś wtedy smutna, tylko skupiona.

– Smutna? – Zmarszczyła brwi.

– Zawsze wydajesz mi się taka... zamyślona. Czy dzisiaj w ogóle spałaś?

Na twarz Elise wpełzł rumieniec. Skąd on wiedział? Jak się domyślił? Czy obserwował ją aż tak uważnie?

– A ty? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Dlaczego o świcie biegasz? Rozumiem, że trenujesz, ale najwyraźniej niezbyt dużo śpisz.

– Jak się jest wysportowanym, to nie potrzeba tak dużo snu. – Wzruszył ramionami. – Mnie wystarczy maksymalnie pięć godzin. Zresztą mam tak regularny cykl dnia, że nawet nie ma opcji, żebym obudził się później niż o piątej. A teraz twoja kolej. – Jego głos był tak ciepły, że aż zmiękły jej kolana.

Czy mogła mu powiedzieć, że miewała problemy ze snem? Że ciągle śniły jej się koszmary? Postanowiła nie wspominać o wczorajszym zdarzeniu, nie chciała na razie zaczynać tematu Teodora i Hugona, zwłaszcza że jeszcze nie dała rady wybadać, ile na jej temat wiedział Will. Wydawał się być nieświadomy, ale wolała być ostrożna.

– Miałam ciężką noc – odparła krótko, obejmując się ramionami. Will patrzył na nią uważnie, a oczy przykrywały mu kosmyki włosów, którymi targał lekki wiatr. – Powiedzmy, że nie czułam się zbyt dobrze.

– Czy tu chodzi o twoją chorobę?

– Tak – skłamała gładko, nim zdążyła ugryźć się w język, czując, jak zalewają ją wyrzuty sumienia.

Mierzyli się przez chwilę wzrokiem.

– Bardzo mi przykro, Elise. Można ci jakoś pomóc? Nie ma na to jakichś lekarstw?

Czy wyczuła w jego głosie... troskę? Zignorowała tę głupią myśl, bo przecież znali się kilka dni, a ona już wyobrażała sobie nie wiadomo co.

– Obawiam się, że nie – mruknęła, spuszczając wzrok. – Wiesz, muszę już iść.

Czuła, że jej mama zaraz zejdzie na dół i pewnie zdziwi się, jeśli zobaczy, jak Elise wchodzi do domu przez taras.

– Będziesz dzisiaj w ośrodku?

– Będę. – Może jednak powinna powrócić do unikania go? Zdecydowanie za łatwo wychodziło mu wyciąganie z niej informacji. – Ale mam dzisiaj dużo pracy – dodała pośpiesznie, czując, że znowu go spławiła. – Miło było cię widzieć, Will.

– Ciebie też, zwłaszcza o szóstej rano. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nie ma to jak dobrze zaczęty dzień.

Elise pokręciła jedynie głową, ale nie mogła pozbyć się głupkowatego uśmiechu błąkającego się jej na ustach. Co Will z nią robił?! Było jej tak dobrze, gdy stała tak naprzeciw niego, czując wokół zapach morskiej bryzy, nie chciała wcale wracać do domu. Nie rozumiała tego kompletnie, bo przecież obiecała sobie unikanie go, a gdy przychodziło co do czego, to wybitnie łatwo jej postanowienia spełzały na niczym. Z jakiegoś dziwnego powodu nie mogła się oprzeć, by do niego nie podejść, by z nim nie porozmawiać, a gdy nawet jej się to udawało, jak w ostatni poniedziałek, to potem gryzły ją wyrzuty sumienia.

W kuchni nie zastała żadnego z rodziców, dlatego przyszykowała śniadanie i po kilku minutach z uśmiechem powitała mamę.

– Jak się dzisiaj czujesz, słonko? – spytała z troską Theresa, patrząc uważnie na Elise. – Nie wyglądasz najlepiej.

Nagle dziewczyna zastanowiła się, co musiał pomyśleć na jej widok Will, widząc sińce pod oczami i zmęczenie wymalowane na twarzy. Na pewno bezsenna noc odbiła się na jej wyglądzie.

– Nieźle.

Tym razem nie kłamała, bo spotkanie z Williamem poprawiło jej humor. Zdążyła zapomnieć i o wczorajszym zdarzeniu z Teodorem, i o ostatnich godzinach, podczas których bezskutecznie próbowała zasnąć.

Porozmawiała chwilę z mamą o tym, że zbliżała się jej wizyta u psychologa, że Theresa miała do przygotowania kilka prezentacji na jakąś wielką konferencję, że tata Elise planował wyjechać na kilka dni w delegację, że rodzice zaczęli powoli przygotowywać się do zbliżającego wyjazdu do Francji – kolejny przyjemny, rutynowy poranek, którego stałość tak lubiła Elise.

Dobry humor dopisywał jej jednak do momentu, w którym znalazła się w pokoju Almy Spillum, która znowu poleciła jej odwiedzić pana Larsena, gdyż wciąż wydawał się zagubiony w nowym miejscu.

Elise robiła wszystko, by odwlec tę wizytę i uniknąć przypadkowego spotkania z Willem, dlatego więcej czasu niż zwykle spędziła w mieszkaniu panny Dahl, potem odwiedziła kilku innych pensjonariuszy, a na koniec zeszła do jadalni, by pograć w karty z trzema staruszkami, którzy w tym czasie uraczyli ją opowieścią z czasów II wojny światowej.

Dopiero po piętnastej odważyła się wejść do pokoju pana Larsena, obiecując sobie, że jeśli sytuacja z poprzedniego dnia się powtórzy, poprosi Almę, by nie kazała jej do niego przychodzić. Upewniła się tylko, że za drzwiami nie słyszała głosów rozmowy, po czym zapukała i nie czekając na odpowiedź, wślizgnęła się do środka.

Teodor siedział jak zwykle na fotelu, dłonie miał splecione na kolanach i uważnie obserwował Elise.

– Dzień dobry, poznaje mnie pan? – spytała niepewnie, głośno i powoli.

Pan Larsen przechylił głowę i uśmiechnął się łagodnie.

– Przypominasz mi kogoś, moje dziecko, ale niekoniecznie pamiętam, jak masz na imię. Kojarzysz mi się z Elzą albo Esme, jestem blisko?

– Elise, jestem Elise.

– Ach, no tak! – Klasnął w dłonie. – Już wiem, kogo mi przypominasz, moje dziecko. Przysięgam, że nie żartuję. – Serce dziewczyny zabiło mocniej. – Wyglądasz jak moja żona, Ruth, gdy zacząłem się z nią spotykać.

Elise zachichotała nerwowo. Najwyraźniej Teodor nie pamiętał nic z wczorajszego wydarzenia. Czy tak właśnie objawiał się alzheimer? Czy już zawsze codziennie będzie do niego przychodzić i od nowa się przedstawiać?

– Siadaj, chętnie ci o tym opowiem.

– Pamięta pan swoją żonę? – spytała, marszcząc brwi. Musiała koniecznie poczytać w Internecie na temat tej choroby, bo zupełnie nie wiedziała, jak się zachować albo czego się spodziewać.

– Ruth? Od dziecka. – Chyba nie zrozumiał, że pytała o to, czy akurat w tamtym momencie nie cierpiał na zanik pamięci. Postanowiła to jednak przemilczeć, nauczona już, że starszych ludzi warto po prostu wysłuchać. – Chodziliśmy do jednej podstawówki. Urodziłem się w Bergen, to jedno z największych miast Norwegii.

– Wiem, podobno jest przepiękne – odparła nieco uspokojona Elise; nie zanosiło się, by to spotkanie z Teodorem skończyło się źle. – Nigdy tam nie byłam, chociaż zawsze pragnęłam zobaczyć tamtejsze fiordy.

– Musisz koniecznie tam pojechać, Elise! – Znowu klasnął w ręce, uśmiechając się ciepło. Zachowywał się zupełnie inaczej niż dotychczas, był taki ciepły, sympatyczny i wydawał się skupiony, niesplątany, chyba po raz pierwszy od przyjazdu do ośrodka. – Moja Ruth w liceum wyglądała niemal jak ty, przysięgam. Kiedyś pokażę ci zdjęcia, bo tutaj nie mogę ich nigdzie znaleźć. – Rozłożył ręce, bezradnie rozglądając się dookoła.

Elise rozluźniła się nieco, siadając wygodnie na łóżku. Zapadła się nieco w miękki materac, uważnie obserwując Teodora.

– Też miała takie długie jasne włosy, niebieskie oczy i przepiękny uśmiech. Na całej twarzy miała pełno piegów – zaśmiał się. – Jak byłem mały, to lubiłem jej dokuczać, więc albo ciągnąłem ją za długie warkocze, albo pytałem się, czy znowu dostała wysypki. Przeze mnie nabawiła się kompleksów na punkcie piegów i potem chowała je pod makijażem, a przysięgam, że to one najbardziej mi się w niej podobały.

– Musi pan bardzo kochać swoją żonę – powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach.

– Ruth to mój największy skarb – przyznał powoli. – Zaczęliśmy spotykać się w liceum, kiedy wreszcie przyjęła moje setne przeprosiny za to, co mówiłem o jej piegach – zachichotał. – To była szkolna potańcówka, chyba w drugiej klasie, o ile mnie pamięć nie myli. – Popukał się w głowę.

Elise zaśmiała się, dochodząc do wniosku, że pan Larsen był naprawdę uroczym staruszkiem, zupełnie niepodobnym do tego, którego widziała jeszcze wczoraj. Nie mogła wyjść z szoku, jak zmieniła go choroba. Czy kiedy jeszcze był zdrowy, też zachowywał się tak przyjaźnie?

Która jego twarz była tą prawdziwą, tą przed zapadnięciem na chorobę?

– Zaprosiłem ją do tańca, marząc o tym cały wieczór. I gdy się zgodziła, z wrażenia aż zmiękły mi kolana i zapomniałem kroków. Nieźle ją podeptałem, ale Ruth była taka dobra i cierpliwa, że przemilczała wszystko. Bałem się, że wszystko stracone, w końcu która dziewczyna zniosłaby takie coś? – Oboje zaśmiali się na te słowa. – Ale gdy odważyłem się ją pocałować, to wiedziałem, wiedziałem, że zostanie moją żoną!

Elise uśmiechnęła się szeroko, kręcąc głową.

– Wspaniała historia, panie Teodorze. To musiało być bardzo romantyczne.

– Szczerze, nigdy nie byłem typem człowieka romantycznego. – Wzruszył ramionami. – Ale Ruth mnie zmieniła. Na swój szalony sposób, którego nie rozumiem do dzisiaj, który mnie przerasta... Tak bardzo ją kocham, Elise. I cieszę się, że cię poznałem, bo jesteś tak podobna do mojej żony, że to aż zadziwiające.

– To bardzo miłe, proszę pana.

– Opowiedz mi coś o sobie, nie lubię mówić sam – poprosił nagle, pochylając się i zachęcając ją gestem dłoni do mówienia.

– Pochodzę z Sandefjord – zaczęła niepewnie, drapiąc się po głowie. – Tutaj się urodziłam, chodziłam do szkoły, a teraz pracuję w ośrodku. – Rozejrzała się dookoła. – Moje życie jest jednak wybitnie nudne i nic ciekawego się w nim nie dzieje. Czasami spotykam się z przyjaciółmi, robię zdjęcia w wolnym czasie...

Zawahała się, bo naprawdę nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć. Jakby się zastanowić, nic ciekawego się nie działo. Każdy dzień wyglądał podobnie – rano po zrobieniu serii zdjęć jadła śniadanie z rodzicami, potem przyjeżdżała tutaj, a wieczorami dzwoniła do Kerstin lub Marcusa i wracała do fotografowania zachodów słońca.

– Najważniejsze to mieć pasję, Elise – przyznał powoli. – Ja od małego uwielbiam łowić ryby, moja żona malowała swego czasu przepiękne obrazy, a syn w wolnym czasie czytywał przeróżne książki. Natomiast mój wnuk...

Elise poderwała się do góry, nie chcąc tego słuchać. Wiedziała, w jakim kierunku podąży ta rozmowa, dlatego zerknęła na zegarek wiszący na ścianie i z ulgą zauważyła, że dochodziła szesnasta i z czystym sumieniem mogła już wracać do domu.

Jej reakcja tak zaskoczyła Teodora, że ten zaniemówił.

– Przepraszam bardzo, ale muszę już iść – mruknęła niepewnie, widząc dezorientację wymalowaną na twarzy pana Larsena. – Bardzo się cieszę, że powiedział mi pan o swojej żonie. To świetna opowieść.

– Przyjdziesz też jutro?

Zawahała się.

– Oczywiście, że tak. Postaram się – odparła, kiwając głową.

Z ulgą pożegnała się i wyszła na korytarz, próbując zapanować nad drżeniem nóg. Dopóki rozmowa nie zeszła na rodzinę Teodora, naprawdę świetnie się go słuchało, ale Elise nie była gotowa na zmianę tematu. Nie chciała słuchać o jego synu, wnukach, najlepiej jakby w ogóle go nie odwiedzała! Czy to, że wciąż z jakiegoś powodu tam wracała, można było uznać za masochizm?

Pożegnała się ze wszystkimi, których mijała na swojej drodze, i gdy wreszcie wyszła na zewnątrz, aż przystanęła z zaskoczenia.

– Marcus? Co tutaj robisz? – spytała, podchodząc do przyjaciela opartego o ścianę budynku i obejmując go na przywitanie.

– Pomyślałem, że wpadnę po ciebie i zabiorę na kawę. Co ty na to?

– Przepraszam cię, ale padam z nóg, to był ciężki dzień. – I noc, przyznała, czując, że głowa zaczyna pulsować jej tępym bólem. To na pewno wina tego, że nie zmrużyła oka od wielu godzin i zwyczajnie marzyła o zanurzeniu się w ciepłej pościeli. – Ale będzie mi miło, jeśli mnie odprowadzisz, chyba że masz coś przeciwko.

– No co ty, w żadnym razie. Widać, że jesteś niewyspana, Elise, mnie nie oszukasz – zaśmiał się, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy. – Za dobrze cię znam, pewnie całą noc nie spałaś.

Wywróciła oczami w odpowiedzi.

– Zapisałam się do psychologa – przyznała, gdy ruszyli już nieśpiesznie w kierunku domu. – Powiedziałam mamie o wszystkim. Wydaje mi się, że nie poradzę sobie z tym sama. Przerasta mnie ta sytuacja – westchnęła.

– A co z tym Williamem?

Nie chciała o tym mówić, nawet Marcusowi, przed którym przecież nie miała dotychczas żadnych tajemnic.

– Spotkałam go kilka razy – odparła po chwili milczenia, pragnąc jak najszybciej zmienić temat. – Gadaliśmy trochę...

– On wie? – spytał tak nagle, że Elise prawie się zapowietrzyła.

Popatrzyła na niego niepewnie. Uważnie lustrował ją spojrzeniem, jakby chciał wyczytać wszystko z jej miny.

– Chyba nie do końca – przyznała w końcu. – Wydaje się być bardzo... przyjazny. Nie mam pojęcia, ile wie o całej sprawie, bo nie rozmawialiśmy na ten temat.

– A na jaki rozmawialiście?

– O co ci chodzi, Marcus? – zapytała ostro, irytując się.

Przyjaciel najwyraźniej się speszył, bo przeniósł wzrok na czubki swoich butów. Elise od razu pożałowała swoich słów, bo przecież Marcus nie chciał nic złego powiedzieć.

– Przepraszam – mruknęła po chwili nieznośnej ciszy. – Nie chciałam na ciebie naskoczyć. Wiem, że się martwisz, ale nie masz czym. Will jest bardzo miły, świetnie mi się z nim rozmawia i chyba o niczym nie wie. Nie kojarzy mnie, a przecież by się domyślił, prawda?

– Czyli zamierzasz go okłamywać? – spytał powoli. Serce Elise zabiło niespokojnie. – Ile tak będziesz ciągnąć tę waszą znajomość?

– Ale kto mówi o ciągnięciu znajomości, co? Z tego, co wiem, zostaje w Sandefjord tylko na wakacje. – Wzruszyła ramionami. – Wpadamy na siebie przypadkiem, nie zapraszał mnie nigdzie ani nic, nie mam się czym martwić.

– A sprawa z jego dziadkiem?

– Jest chory i niczego nie pamięta. Nie poznał mnie, dzisiaj stwierdził, że przypominam mu jego żonę – zaśmiała się gorzko Elise. – Błagam, Marcus, nie rozmawiajmy już o tym. Opowiedz mi lepiej, co u ciebie słychać. Jak przygotowania do studiów?

Obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem; dzisiaj Marcus założył na siebie swoją ulubioną koszulkę i przetarte dżinsy. Gdy tak prowadził jej rower, lekko zgarbiony, wyglądał na dziwnie zamyślonego, jakby coś go gryzło.

– Kupiłem ostatnio trochę podręczników, ale nie mam siły, by je przeglądać. To koszmarne cegły.

– Myślałam, że interesuje cię prawo.

– Interesuje, dopóki nie muszę się tego uczyć – zaśmiał się. – Dziwnie będzie tak wyjechać do Oslo, nie mieszkać z rodziną, tylko z naszą Kerstin. Czuję, że najbliższe miesiące okażą się dla nas wyzwaniem. Tylko wciąż nie mogę przeboleć, że nie jedziesz z nami, Elise. Nasze wspaniałe trio powinno podbijać stolicę, a nie być rozdzielone.

– Dobrze wiesz, że to nie jest dla mnie dobry czas. Może za rok.

– Idziemy przez plażę? Jest świetna pogoda – zaproponował niespodziewanie.

– Chcesz tamtędy prowadzić rower? – zdziwiła się, unosząc wysoko brwi.

– Daj spokój, nie ty będziesz to robić. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – No weź, mieszkamy nad morzem i w ogóle z tego nie korzystamy. Przydałoby się zorganizować jakiś piknik, zadzwonię do Kris i może jakoś się zgadamy...

Przeszli na plażę, idąc samym jej skrajem. Elise z oddali podziwiała spokojne morze i nielicznych turystów leżących na rozgrzanym piasku. Pogoda rzeczywiście dopisywała, na niebie nie wisiała ani jedna chmurka, a jednocześnie temperatura nie była zbyt wysoka, natomiast słońce nie paliło skóry.

– Wracając do tematu, wydaje mi się, że nie wierzysz w siebie. Nie powiem, ilu idiotów poszło na studia, a ty martwisz się, że nie dasz sobie rady? Przecież jesteś zdolna, musiałabyś tylko włożyć trochę więcej pracy niż inni, bo masz problemy z koncentracją, ale właściwie nie widzę żadnych przeciwwskazań...

– Marcus, wystarczy – jęknęła zrezygnowana Elise. – Dlaczego tak drążysz ten temat?

– Nie chcę mieszkać w Oslo bez ciebie – odparł z zadziwiającą szczerością. – Nie umiem sobie wyobrazić, co będzie, gdy w końcu zacznę tam studiować z Kerstin, a ty... Ty zostaniesz tutaj, w tym durnym miasteczku, chodząc na wolontariat i oglądając tych wszystkich ludzi... Kris miała rację, powinnaś się stąd wyrwać.

– To była moja decyzja. – Zirytowała się. – Marcus, przecież będę was odwiedzać tak często, jak to możliwe. Moja mama ma wiele wykładów w Oslo, co kilka dni jeździ tam pociągiem, będę się z nią zabierać. Proszę, nie panikuj, przecież się przyjaźnimy, tak? – Szturchnęła go lekko w ramię. – Godzina odległości niczego nie zmieni.

– A ten twój William nie mieszka przypadkiem w Oslo?

– Marcus! – prychnęła. – Możesz powiedzieć, o co znowu ci chodzi?

Znaleźli się kilka metrów od jej domu i przystanęli. Elise sięgnęła po swój rower, ale Marcus go nie puścił, wbijając w nią wzrok.

– Nie podoba mi się, że ciągle na niego wpadasz – mruknął łagodnie. – Skoro okazał się TYM Larsenem, powinnaś go unikać, tak będzie dla ciebie lepiej. Widzę, jak przeżywasz całą tę sytuację, nie możesz spać, a w dodatku te ataki... Elise, martwię się o ciebie.

Chciała mu odpowiedzieć coś sensownego, ale słowa uwięzły jej w gardle, gdy spojrzała w kierunku plaży i dostrzegła truchtającego Willa. On również ją zauważył i uśmiechnął się szeroko, ale nie podbiegł, dostrzegając też stojącego tuż obok niej Marcusa.

Elise niechętnie oderwała od niego wzrok i popatrzyła na przyjaciela, który również wpatrywał się w Williama.

– I przybiegł tu niby przypadkiem? – spytał z nieskrywaną złością w głosie.

– A nawet jeśli, to co z tego? Marcus, dlaczego my nie potrafimy ze sobą normalnie porozmawiać? Ciągle tylko gadasz o Willu i sam się nakręcasz. Mam dość. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Zastanów się, czy nie przesadzasz. Nic między mną a nim się nie dzieje. Chcę go unikać, to nie moja wina, że ciągle na niego wpadam.

Może trochę minęła się z prawdą, bo jakoś chęć unikania Williama wyparowała z niej sto lat temu, ale wolała to przemilczeć.

– Masz rację, przepraszam. – Marcus podrapał się po głowie. – Chyba jestem przewrażliwiony. – Puścił w końcu rower i cofnął się kilka kroków. – Nie złość się na mnie, Elise. Naprawdę nie chcę, żeby coś ci się stało. Dobrze wiem, jaka jesteś wrażliwa i jak przeżywasz pewne sytuacje... Trzymaj się.

Nie czekał na jej odpowiedź; po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł, nie oglądając się za siebie. Elise została zupełnie sama, próbując pohamować napływające do oczu łzy i czując, jak znowu zalewają ją koszmarne wyrzuty sumienia, że znowu zawiodła swojego przyjaciela.

~*~

Znowu dość długi rozdział i znowu pojawił się Will ;) Następny tradycyjnie za tydzień.

Całuję,

Wasza arrain ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro