Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty trzeci

Kiedy otworzyła oczy, oślepiła ją wszechobecna biel. W pierwszej chwili próbowała dociec, gdzie się znajduje – nie był to na pewno jej pokój. W ciągu ułamka sekundy przemknęła myśl, że może właśnie znajduje się w Bergen obok Williama, a ta koszmarna kłótnia to jedynie zły sen.

Dopiero gdy pochyliła się nad nią Theresa ze zmartwioną miną, dotarło do niej, że to szpital. Od razu skojarzyło jej się to z wypadkiem, gdy musiała zmierzyć się ze świadomością, że zginął przez nią człowiek.

– Nareszcie się wybudziłaś – powiedziała mama, przygryzając wargę i nieco marszcząc brwi. Brzmiała bardzo słabo, jakby była niezwykle zmęczona. – Tata zaraz tu przyjdzie, rozmawia z lekarzem. Możesz coś powiedzieć, słonko?

– Co się stało? – wychrypiała z trudem, a gardo zaczęło palić z bólu.

– Czy to takie ważne? Teraz musisz odpoczywać i niczym się nie przejmować. – Pogładziła Elise po ramieniu. – Skarbie, Aaron powiedział mi, kim był tamten chłopak. Och, dlaczego nic nam nie powiedziałaś? Dlaczego ukrywałaś swój związek przed nami? I dlaczego okłamywałaś tego chłopaka? – Jej duże oczy wypełniły się łzami. – Aż tak nam nie ufałaś, Elise?

Łzy pod powiekami zapiekły dziewczynę równie mocno co gardło i drogi oddechowe. Wszystkie rurki, do których ją przypięto, zaczęły nagle zawadzać.

– Przepraszam – wydukała z trudem. – Nie chciałam cię znowu zawieść.

– Och, słońce... – Theresa łagodnie pogładziła córkę po policzku. – Proszę, nie każ nam się już tak o ciebie martwić... Wiesz, że dostałaś znowu tego ataku? Aaron powiedział, że niedawno miałaś ich kilka. O tym też nie wspomniałaś nawet słowem.

– Nie chciałam cię denerwować.

– Elise, wczoraj wieczorem omal nie umarłam ze strachu, gdy wieźli cię tu karetką, próbując przywrócić oddech. Może gdybyś wcześniej się przyznała, poszlibyśmy z tym do lekarza i dostałabyś jakieś leki... Rozmawiałam z doktorem Bjoergenem, wchodzą na rynek nowe specyfiki i może one choć trochę ci pomogą. Nie możemy tak ryzykować. Gdyby nie nasza szybka reakcja, ostatni napad skończyłby się dramatycznie.

Elise wzięła głęboki wdech, nie potrafiąc pohamować łez, które spłynęły po policzkach. Zalała ją fala poczucia winy, a świadomość, że nie zawiodła tylko Willa, ale całą swoją rodzinę, była szalenie druzgocąca.

Czy musiała wszystko niszczyć na swojej drodze?

Jeszcze na początku wakacji miała nadzieję, że choć trochę uporała się z przeszłością, że dojrzała i stała się zupełnie inną, lepszą osobą. A jednak świadomie popsuła swój związek, z premedytacją okłamywała rodziców, powtarzała swoje błędy z przeszłości. Czy to była jakakolwiek odpowiedzialność? Oczywiście, że nie.

Popełniła tak wiele błędów, że zaczynało ją to przerastać.

A przecież tylko próbowała chronić innych. Tak sobie to przynajmniej tłumaczyła; nie chciała załamywać Willa kolejnym problemem, nie chciała martwić rodziców kłopotami ze zdrowiem czy nową znajomością.

Pomyślała nagle o Marcusie, u którego nawet nie dopatrzyła się uczucia, jakim ją obdarzał. O Sofii, którą obwiniała o to, że się odsunęła od Elise, choć miała ku temu bardzo logiczne powody. O Teodorze, którego tyle razy odwiedziła i ani razu nie zająknęła się, że to ona spowodowała tamten wypadek.

Była okrutnym kłamcą, który najwyraźniej nie zasługiwał na szczęście.

– Tak bardzo cię przepraszam – wychlipała, zamykając oczy. – Znowu to zrobiłam. Znowu zachowałam się jak skończona idiotka. Chyba wracamy do punktu wyjścia.

– Och, jak możesz tak mówić, Elise? – spytała mama, chwytając ją za rękę. – Nie widzisz, jak wiele przeszłaś i jak wiele trudności pokonałaś?

– Nic nie osiągnęłam, mamo, nie oszukujmy się. Skończyłam szkołę jako jedna z najgorszych uczennic, nie poszłam na studia, wciąż żyję tamtym wypadkiem, z którym nie umiem sobie poradzić, chociaż bardzo chcę. Straciłam chłopaka, którego kocham, bo łudziłam się, że kłamiąc, uchronię go przed cierpieniem. Przez swoją niedomyślność omal nie straciłam Marcusa. Nie ufałam wam, bo byłam przekonana, że ze wszystkim sobie poradzę, a wyszło jak zawsze.

– Nie denerwuj się, słońce – poprosiła łagodnie Theresa. – Odpocznij, pewnie jesteś wyczerpana. Wrócimy do tej rozmowy, ale proszę, nie zadręczaj się tak już tym wszystkim. Teraz musisz dojść do siebie.

Wzięła ją za rękę i pogładziła kciukiem wierzch dłoni Elise. Dziewczyna zamknęła oczy i spróbowała pójść spać, ale kłębiące się gdzieś z tyłu głowy myśli na to nie pozwalały.

Sądziła, że się zmieniła. A jednak niechodzenie na imprezy, unikanie ludzi czy pogrążanie się w rozpaczy wcale nie uczyniły jej bardziej odpowiedzialną. Wciąż popełniała głupie błędy tragiczne w skutkach – bo może gdyby od razu wyjaśniła z Willem tamtą sprawę, nic złego by się nie stało.

Kiedy po podaniu leków uspokajających wreszcie udało jej się zasnąć, nie miała żadnego koszmaru. Tylko raz wydawało się jej, że siedział przy niej Will i gładził wierzch jej dłoni, ale gdy otworzyła oczy, nikogo przy niej nie było.

Po południu odwiedzili ją Kris i Marcus. Przyjaciółka usiadła na krzesełku i obrzuciła Elise zmartwionym spojrzeniem, a Marcus przystanął za nią i z niepewną miną zaczął drapać się po głowie, wyglądając, jakby chciał stamtąd uciec.

– Tak mi przykro, El – zaczęła Kerstin. – Kiedy twoja mama do mnie zadzwoniła dzisiaj rano, myślałam, że umrę ze strachu. A tego kretyna powinnaś sobie jak najszybciej odpuścić. Mało tego, zaraz po telefonie twojej mamy napisała do mnie Sofia Holt i jeszcze miała czelność spytać, co się u ciebie dzieje. W końcu odpisałam jej, że wylądowałaś w szpitalu, a ona to odczytała, ale nie zareagowała w żaden sposób. Ciekawe, czemu w ogóle się ze mną kontaktowała. Mówiłaś mi, że się z nią pogodziłaś, ale co ona nagle zaczęła się tobą martwić?

Elise przygryzła wargę, próbując nadążyć za monologiem Kerstin.

– Kris próbowała przekazać, że z niezrozumiałego dla nas powodu zaczęła nagle się tobą przejmować – odezwał się Marcus, uśmiechając lekko, jakby z zawstydzeniem. No tak, mimo że udało im się dojść do porozumienia, wciąż między Elise a jej przyjacielem było niezręcznie. – Lepiej powiedz, czy czujesz się lepiej. Kris panikowała, ale wyglądasz nieźle, jesteś tylko trochę blada.

– Całkiem dobrze, patrząc na to, do ilu kabelków mnie podłączono. – Zawahała się, próbując zebrać myśli. – Wydaje mi się, że wiem, dlaczego Sofia do ciebie napisała – przyznała po chwili Elise, patrząc na Kris. – Pewnie dowiedziała się, że Olle spotkał się z Williamem i opowiedział mu o wypadku. Do mnie nie mogła się dodzwonić, więc napisała do ciebie. – Wzruszyła ramionami. – Mówiłam jej, że sama wolałabym pogadać z Willem o wszystkim, ale Olle mnie uprzedził.

– Jak on mógł wtrącać się w wasze sprawy? – prychnęła rozeźlona Kris, krzyżując ręce na piersi. – Dlaczego się w ogóle z nim spotkał? Nic z tego nie rozumiem.

– Ja też nie – wychrypiała Elise. – Ale sama jestem sobie winna. Chyba zbyt długo liczyłam na dyskrecję wszystkich dookoła. Zastanawia mnie natomiast, dlaczego nie wsypała mnie babcia Willa, która wiedziała, jak się nazywam. – Patrzyła to na Kris, to na Marcusa, licząc na ich odpowiedź, ale chyba żadne nie potrafiło tego sensownie wytłumaczyć. – Zresztą to i tak by się wydało. Jak nie Olle, to ktoś z Sandefjord powiedziałby mu prawdę. W końcu i tak pewnie wszystkiego sam by się domyślił. – Zerknęła niepewnie na Marcusa. – Wiem, że masz ochotę powiedzieć „a nie mówiłem", ale błagam, oszczędź mi tego.

– Daj spokój – odparł łagodnym głosem. – Wyglądasz tak mizernie, że nie miałbym sumienia robić ci wyrzutów. Moim zdaniem da się to wszystko naprawić, tylko najpierw musisz dojść do siebie. Przykuta do łóżka i podpięta do tej całej aparatury – niedbale machnął ręką – niewiele raczej zdziałasz.

Zachciało jej się płakać, choć jednocześnie czuła w sobie niewytłumaczoną pustkę. Brakowało tu nadziei, że jeszcze uda się to jakoś wyjaśnić. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, że znowu spotka Willa i z nim porozmawia. No bo jak mogłaby mu w ogóle spojrzeć w oczy?

– Elise?

Niemal podskoczyła na dźwięk delikatnego głosu. Wszyscy troje obrócili się w kierunku drzwi prowadzących na korytarz.

– Tak bardzo cię przepraszam – wyjąkała stojąca w progu Sofia, nerwowo skubiąc rękaw sweterka. – Mogę wejść?

– A niby po co? – żachnęła się Kris, a na widok jej irytacji Sofia cofnęła się o krok, wyraźnie spłoszona taką reakcją. – Twój brat już narobił wystarczająco dużo szkody, twoja obecność nie jest nam potrzebna.

– Kerstin – rzuciła ostrzegawczo Elise wciąż nieco zachrypniętym głosem. – To nie czas i miejsce na takie komentarze. Wejdź – mruknęła znacznie spokojniej w kierunku Sofii, wymuszając uśmiech na twarzy. – I obawiam się, że nie masz za co przepraszać. To i tak by się nie skończyło dobrze – przyznała, gdy dziewczyna niepewnie podeszła do jej łóżka i usiadła na drugim stołeczku.

– Przysięgam, że nie miałam o niczym pojęcia – powiedziała szybko Sofia. – Owszem, rozmawiałam z Ollem o całej tej sytuacji, ale prosiłam go o dyskrecję. Nie wiedziałam, że zaprosił Willa na spotkanie. On nawet nie planował o tobie rozmawiać. Podobno trochę się napili i Olle przypadkiem się spytał, czy wciąż jesteście razem. No i tak od słowa do słowa wszystko mu powiedział. Och, tak bardzo mi przykro, Elise.

– Nie musisz się tłumaczyć – podjęła Elise. – To nie twoja wina ani nawet Ollego. Obawiam się, że tylko ja tu mam czego żałować.

Tylko jak mogła to naprostować? Czy dało się cokolwiek tutaj uratować?

Spojrzała bezradnie najpierw na Sofię, potem na Kris siedzącą na krześle z nogą założoną na nogę i rękami skrzyżowanymi na piersi, a na koniec na Marcusa zastanawiającego się nad czymś intensywnie.

– Przepraszam, że o to pytam, bo wiem, że to nie jest teraz twój ulubiony temat... Ale czy Will tu był? – spytała nagle Sofia.

Elise pokręciła głową w odpowiedzi.

– Co to w ogóle za pytanie? – prychnęła Kris, marszcząc brwi.

– Kerstin, uspokój się. Nie potrzebuję adwokata – żachnęła się Elise. – Will tu nie przyszedł. Pewnie nawet nie wie, że wylądowałam w szpitalu. Zresztą jakie to ma znaczenie? Raczej nie chce mnie oglądać, wcale mu się nie dziwię.

– Napisałam do niego dzisiaj rano, gdy tylko się dowiedziałam – wymamrotała Sofia. – Pomyślałam, że powinien wiedzieć...

– No pięknie! – warknęła Kris. – Wasza rodzina ma zadziwiający talent do wchodzenia buciorami w życie innych osób.

Elise nie miała nawet siły upomnieć Kerstin, bo do jej głowy dotarł pewien nieprzyjemny fakt.

Więc William wiedział, że znalazła się w szpitalu? I nie przyszedł sprawdzić, że wszystko z nią w porządku? Nie miała prawa go obwiniać o tę obojętność, ale świadomość, że już ani trochę go nie obchodziła, zabolała bardziej, niż przypuszczała. Ale właściwie czego mogła się spodziewać? Tak potwornie go zraniła, że nie miał nawet siły na nią patrzeć.

– Próbowałam pomóc – odparowała gwałtownie Sofia, a na dźwięk jej nieoczekiwanie ostrego głosu Elise wróciła natychmiast na ziemię. – Przysięgam, że gdybym wiedziała, że Olle postanowił się spotkać z Willem, to w życiu bym go nie wypuściła z domu. A napisałam do niego, bo wydawało mi się, że skoro zależy mu na El, to powinien ruszyć tyłek i do niej przyjść. Nie tylko wam zależy na Elise.

– Trzy lata olewania jej jakoś tego nie pokazało – burknęła Kris.

– Dosyć – powiedział twardo Marcus; Elise posłała mu spojrzenie wypełnione wdzięcznością, bo sama nie miała siły wkraczać do tej śmiesznej wymiany zdań. – Wszyscy czworo jesteśmy po jednej stronie. Błagam, nie kłóćmy się. I dajmy odpocząć Elise, bo wygląda na wyczerpaną.

Wszyscy troje pożegnali się z nią i zaraz wyszli, a kiedy została sama, przygniotły ją samotność i natrętne myśli. Ułożyła się wygodniej na poduszce i ignorując natarczywy ból gardła, spróbowała nie skupiać się na Willu.

A jednak nieznośnie bolał ją fakt, że nie przyszedł. Czy to możliwe, by tak z dnia na dzień zobojętniał? Nie potrafiła sobie wyobrazić zimnego, wyrachowanego Williama Larsena, pozbawionego naturalnej troskliwości i czułości. Doszczętnie zdruzgotała ją świadomość, że utraciła jedynego chłopaka, którego szczerze pokochała, z którym starała się zaplanować przyszłość i który teraz jej ogromnie nienawidził.

~*~

– Jesteś tego pewna, Elisabeth? – spytała Alma Spillum, zdejmując okulary z nosa.

– Obawiam się, że tak – westchnęła, poprawiając osuwającą się z ramienia torbę.

– Byłaś niezwykle lubiana w naszym ośrodku – dodała niepewnie pielęgniarka. – Pensjonariusze bardzo chcieli, żebyś ich odwiedzała. Moim zdaniem jesteś stworzona do tej pracy, dlatego zdziwiła mnie twoja decyzja. Ktoś źle cię tutaj traktował?

– Nie, skądże – zaoponowała, opierając się biodrem o potężne biurko w gabinecie pani Spillum. – Po prostu wakacje się skończyły, a ja muszę znaleźć sobie jakąś pracę. Obawiam się, że nie będę miała czasu odwiedzać pacjentów.

– W takim razie dziękuję za współpracę. – Alma podniosła się i podała jej dłoń. – Było nam bardzo miło. Pamiętaj, że zawsze możesz nas odwiedzić. Tylko co ja teraz powiem tym wszystkim ludziom, że ich ulubione wolontariuszka zrezygnowała? – zaśmiała się, ale jakoś bez wesołości.

– Było mi bardzo miło – przyznała Elise, kierując się powoli do drzwi. – Do widzenia.

Opuszczając gabinet pielęgniarki, nie czuła żalu. Towarzyszył jej jedynie niepokój, że spotka Willa i będzie musiała się z nim skonfrontować.

Kiedy w czwartek w południe opuszczała wreszcie szpital, wiedziała, że nie chce dłużej pracować w ośrodku, dlatego dzisiaj, w piątek, oficjalnie zrezygnowała z wolontariatu. Nawet nie chciała myśleć o tym, że mogłaby odwiedzić pana Teodora lub – co gorsza – spotkać Williama czy kogokolwiek z tej rodziny. Dom starców nie był miejscem dla niej; musiała teraz skupić się na szukaniu pracy, żeby odciążyć rodziców finansowo i spożytkować najbliższy rok przerwy.

– Elisabeth Einar?

Niemal podskoczyła, znajdując się już przy głównych drzwiach. Odwróciła się, nie rozpoznając ciepłego, nieco niepewnego głosu.

Kilka metrów dalej stała wysoka, szczupła kobieta około siedemdziesiątki. Jakoś nie pasowała Elise do tego miejsca, bo wyglądała niezwykle szykownie w eleganckiej garsonce, wysoko upiętych farbowanych jasnych włosach i butach na niskim obcasie. Mimo zmarszczek była piękna – duże piwne oczy podkreśliła umiejętnie czarną kredką, a wąskie usta pociągnęła karmazynową szminką.

– Tak, to ja – wychrypiała, marszcząc brwi. – A pani?

– Najmocniej przepraszam. – Wyciągnęła do niej rękę, podchodząc kilka kroków. – Ruth Larsen. Jestem babcią Willa.

Serce zabiło jak zwykle mocniej, ale Elise nie poczuła znajomego bólu w klatce piersiowej. Nowe leki sprawdzały się na razie bardzo dobrze, czuła dziwny spokój, trochę niepasujący do obecnej sytuacji, ale przynajmniej jej organizm nie reagował niekorzystnie na stres.

– Dzień dobry – mruknęła matowym głosem, wypranym z emocji.

Może nieco zmiękły jej kolana, ale jakie to miało teraz znaczenie?

– Możemy porozmawiać? – spytała Ruth, prostując się i od razu nabierając pewności. – Tutaj jest spory park, nie odejdziemy daleko.

Elise wahała się tylko moment. Właściwie co jej szkodziła krótka pogawędka? Po tym, co usłyszała w poniedziałek od Williama, nic nie mogło jej bardziej dotknąć. A Ruth nie wydawała się specjalnie rozeźlona, co zaczęło zastanawiać dziewczynę.

Pokiwała w odpowiedzi głową.

Ruth przeszła przez główne drzwi, a gdy dotarła do jednej z alejek, odwróciła się i ponagliła spojrzeniem Elise, która niemrawo człapała za nią.

– Jeśli boisz się, że będę na ciebie krzyczeć, to mogę ci obiecać, że nie mam tego w planach – mruknęła Ruth, poprawiając torebkę. – Chodź, moje dziecko, muszę dowiedzieć się, dlaczego William chciał wyjechać z Sandefjord tak wcześnie.

Nie chciała o nim rozmawiać. Nie chciała nawet słyszeć dźwięku jego imienia. A jednak wbrew sobie zrównała krok z Ruth; obie podążyły w kierunku rozciągającego się wokół ośrodka parku.

– Wiem, kim jesteś – mówiła dalej babcia Willa. – Znam cię od bardzo dawna. Z widzenia, ale jednak. Pamiętam, jak miałaś kilka lat i razem z bratem spędzaliście czas na plaży albo pomagaliście dziadkowi na łodzi podczas połowów. Teodor, to znaczy mój mąż, znał się z Edvardem i czasami razem chodzili na ryby. Zawsze wydawałaś mi się taka wesoła, może nieco nieokrzesana, ale dobra.

Elise zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc tego wstępu, jednak nie miała ochoty przerywać tego monologu. Właściwie ta sytuacja była całkiem przyjemna – ona musiała jedynie słuchać; to Ruth wciąż mówiła.

– William od małego trenował. Rodzice zapisywali go na wszelkie możliwe zajęcia sportowe, bo uwielbiał grać w piłkę, biegać, pływać... Wszędzie go było pełno, a miał ogromny talent, który postanowiliśmy wykorzystać. Zaczęły się zawody, konkursy, a wraz z nimi pierwsze osiągnięcia, pierwsze sukcesy. Hugo był inny.

Elise objęła się ramionami i westchnęła w duchu. Nie chciała tego słuchać, nie chciała spacerować z Ruth. A jednak jakaś niewidzialna siła nie pozwoliła jej stamtąd uciec. Może byłoby łatwiej, gdyby nie działały leki uspokajające, które zabijały w niej wszelkie emocje? Może wtedy zaczęłaby się jakoś bronić przed tym wszystkim?

– Spokojny, opanowany... Niewiele mówił. A jednak z Willem dogadywał się świetnie, zawsze potrafił do niego dotrzeć. Opiekował się nim, wspierał na wszystkich zawodach, przychodził na treningi. Byli najlepszymi przyjaciółmi, nawet gdy Hugo zakochał się w pewnej dziewczynie.

Elise zmusiła się, by spojrzeć z zaintrygowaniem wymalowanym w oczach na Ruth. Kobieta z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, obserwując wysokie drzewa, ptaki i spacerujących pensjonariuszy.

– Widziałam ją kilka razy, w końcu spotykali się prawie trzy lata. Trochę mi się to nie podobało, bo bardzo wykorzystywała Hugona. On był zbyt dobry, zbyt opiekuńczy i zbyt zakochany, by ją zostawić. Dusił się w tym związku, ale absolutnie się nie poddawał. Planował przyszłość z tą dziewczyną do momentu, w którym z nim zerwała.

– Tuż przed egzaminami – wymamrotała Elise, przypominając sobie, co powiedział jej Will. – Hugo zawalił egzaminy i nie dostał się na studia.

– Więc tę część historii znasz – zauważyła Ruth, rzucając Elise krótkie spojrzenie. – Hugo miał duże plany. Chciał wyjechać na studia ze swoją dziewczyną, a w ciągu kilku dni utracił wszystko, na czym mu zależało. Żeby nie martwić Williama, który wtedy przygotowywał się do bardzo ważnych zawodów, przyjechał do Sandefjord, żeby odpocząć i przemyśleć, co zrobić.

– Will miał szansę wyjechać do Stanów na treningi.

– Owszem, nie chcieliśmy go niczym denerwować. A Hugo... Cóż, gdy do nas przyjechał, nie było z nim najlepiej. Bardzo przeżywał to rozstanie, nie mógł się pogodzić, że nie pójdzie na wymarzone studia. Wydaje mi się, że zazdrościł też trochę Williamowi, że jego kariera tak świetnie się rozwija. Dlatego odciął się od brata i pod pretekstem przyjazdu do nas mógł trochę odpocząć od codzienności.

Will ani razu nie powiedział o Hugonie złego słowa, dlatego wypowiedź Ruth nieco zastanowiła Elise.

– Nie wiem, co się stało wtedy w wodzie – podjęła niepewnie po krótkiej chwili ciszy. – Nie zrozum mnie źle, Elisabeth... Na początku cię obwinialiśmy, ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu... – westchnęła ciężko nieco zduszonym głosem. – Że Hugo wcale nie chciał dopłynąć do brzegu. Że wybrał właśnie taką śmierć. Że twój wypadek był dla niego jedynie bodźcem do podjęcia decyzji, nad którą już zdążył się zastanowić.

Doszły do wielkiej bramy prowadzącej na miasto. Elise obejmowała się mocno ramionami, czując się naprawdę dziwacznie. Wiedziała, że w normalnej sytuacji na to wyznanie zareagowałaby płaczem, chęcią ucieczki albo prawdziwym szokiem, jednak leki robiły swoje i w jej środku panowała jedynie bezsensowna i niepokojąca pustka.

– Próbowaliśmy odciąć Williama od tego wszystkiego, ochronić go. Nie udało mu się wyjechać do Stanów, zamknął się w sobie i był bliski zrezygnowania z kariery... No i bardzo przeżywał odejście Hugona. Zafiksował się na punkcie dziewczyny, która wtedy tonęła. Ja i mój mąż wiedzieliśmy, że chodziło o ciebie, w końcu cię kojarzyliśmy. Will omal nie rzucił swojej największej pasji, ale na szczęście jakoś udało mu się z tego wyjść.

– Nie powiedziała mu pani, kim jestem, chociaż znała moje nazwisko – zauważyła spokojnie Elise. – Dlaczego pani to zrobiła?

Ruth posłała jej nieodgadnione spojrzenie.

– Nie miałam serca niszczyć szczęścia Willa. Po śmierci Hugona zmienił się nie do poznania, zamknął w sobie i omal nie zrezygnował ze sportu. Kiedy przyjechał do Sandefjord na początku wakacji, doskonale widziałam, jak bardzo nie chciał tu być. Nie potrafił się nawet uśmiechnąć. A potem... Potem stało się coś niesamowitego. Odżył. Zaczął normalnie ze mną rozmawiać. Zamiast o powrocie do Oslo mówił tylko o tobie. Był taki zakochany...

Coś w sercu Elise drgnęło, a jej oczy błyskawicznie wypełniły się łzami. Czyżby leki przestawały działać? A może jednak emocje, przyćmiewane przez różne chemikalia krążące w jej żyłach, wreszcie się przedostały przez warstwę sztucznej pustki i dały upust w postaci płaczu?

– Wiedziałam, że to ty, gdy tylko podał twoje nazwisko. Pytał się dwa razy, czy cię nie znam, ale za każdym razem okłamywałam go w dobrej wierze, że nie. Zastanawiałam się, czemu mu nie powiedziałaś, ale wydaje mi się, że chciałaś go chronić tak jak i ja. Zresztą nie chciałam się wtrącać w wasze sprawy, w końcu musiałaś mieć jakiś powód, by mu nie mówić.

Łzy, wciąż usilnie powstrzymywane przez Elise, piekły ją pod powiekami, a podbródek niebezpiecznie drżał. Serce biło jednak spokojnie i miarowo, a jedyną oznakę zdenerwowania stanowiły ściśnięty w supeł żołądek i krew szumiąca w uszach. Starała się jednak nie dać nic po sobie poznać.

– Wiedziałam, że wydarzyło się coś bardzo złego, gdy wrócił w środku nocy w poniedziałek kompletnie pijany i zapowiedział, że jutro z samego rana idzie na pociąg do Oslo.

– Wyjechał...? – wykrztusiła z niedowierzaniem Elise, unosząc wysoko brwi.

– Nie, bo następnego dnia spał do południa i przez resztę dnia leczył kaca – wyznała bez ogródek Ruth. – Udało mi się go przekonać, by został do przyjazdu rodziców. Gerard i Rosa będą w niedzielę na obiedzie, zabierze się z nimi.

– Dlaczego pani mi o tym mówi? – Łzy popłynęły jej po policzkach, dlatego szybko otarła je wierzchem dłoni. – Przecież powinna mnie pani nienawidzić. Skrzywdziłam go, nie mówiąc prawdy.

– Robiłaś to dla jego dobra. Uszczęśliwiłaś go, Elisabeth. – Ruth popatrzyła na nią uważnie, marszcząc brwi. – Porozmawiaj z nim. Wytłumacz to wszystko, wyjaśnij. On siedzi teraz całymi dniami w swoim pokoju kompletnie załamany.

– Boję się, że nie będzie chciał mnie słuchać.

Doszły z powrotem do głównych drzwi. Ruth przystanęła i po krótkiej chwili wahania usiadła na ławce, a Elise odruchowo zajęła miejsce obok niej. Objęła się mocno ramionami, przygryzając wargę.

– Pewnie masz rację, ale musisz przemówić mu do rozsądku. Do tej pory tylko tobie udało się go zmienić. Elisabeth... – Dotknęła kościstymi palcami ręki Elise, a ona automatycznie się wzdrygnęła. – Straciłam już jednego wnuka. Nie dam rady znieść tego po raz kolejny, rozumiesz? Boję się, że zamknie się w sobie i znowu będzie chciał zrezygnować ze sportu. Nie trenował od kilku dni. Martwię się, że znowu przyjdą mu do głowy głupie myśli, by rzucić wszystko, nad czym tyle czasu pracował...

Elise nie wiedziała, co zrobić. Czy była gotowa na konfrontację z Willem? Na jego pełne wyrzutu i nienawiści spojrzenie, na przykre słowa?

Przełknęła głośno ślinę.

– Dobrze, przyjdę jutro, ale nie wiem, czy to w czymś pomoże.

Ruth ścisnęła jej rękę i uśmiechnęła się ciepło. Blask w jej piwnych oczach przypomniał nagle Elise spojrzenie Williama, tak podobne do tego babcinego. Nagle dotarło do niej, jak bardzo za nim tęskniła.

– Dziękuję, Elise – wyszeptała Ruth, nieoczekiwanie obejmując ją. – Ja naprawdę wierzę, że on cię wysłucha, że wszystko dobrze się skończy.

Elise przełknęła głośno ślinę, nie chcąc nawet myśleć, jak trudne zadanie czekało ją następnego dnia.

Już raz naprawiła Willa po tym, jak go roztrzaskała trzy lata temu.

Niedawno znowu zepsuła.

A teraz nadszedł czas, by jeszcze raz posklejać Williama na nowo.

~*~

Gotowi na końcówkę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro