Rozdział dwudziesty czwarty
Widząc soczyście czerwonego Mini Morrisa stojącego na podjeździe pod niewielkim, ale zadbanym drewnianym domem w kolorze dojrzałej wiśni, Elise zrobiło się niedobrze, na co nie pomogły nawet leki uspokajające, które wzięła godzinę wcześniej. Serce biło jej nieco szybciej niż zwykle, nogi miała jak z waty, ale oddech pozostawał miarowy i spokojny.
Miała ochotę stamtąd uciec. Dwa razy nawet przerzuciła nogę przez ramę roweru, gotowa odjechać w każdej chwili, ale jakaś niewyjaśniona siła kazała jej zostać w miejscu. W końcu oparła rower o płot, poprawiła granatową spódniczkę i zaciągnęła na dłonie rękaw czerwonego swetra, po czym na drżących kolanach podeszła do drzwi, szybko naciskając dzwonek.
Łudziła się, że nikt jej nie otworzy, jednak gdy po kilku chwilach ukazała jej się rozpromieniona twarz Ruth, doszła do wniosku, że jednak świat jej nienawidził.
– Jak dobrze, że jesteś – powiedziała babcia Willa, uchylając nieco szerzej drzwi, by przepuścić dziewczynę. – Willie jest na górze w swoim pokoju.
Na dźwięk tego zdrobnienia obudziły się motyle w jej żołądku. By ukryć przerażenie, poprawiła torebkę i niepewnym krokiem ruszyła po schodach, próbując nie myśleć o milionach scenariuszy, które wymyśliła sobie poprzedniego wieczora.
Zapukała do drzwi, ale nie usłyszała zaproszenia. Może William wiedział, że to ona? Przełknęła głośno ślinę i otworzyła drzwi z cichym skrzypnięciem, wślizgując się do środka.
– Nie jestem głodny, babciu – mruknął Will, nie odrywając wzroku od komputera.
Leżał w zmiętej pościeli na łóżku w starych dresach i luźnej koszulce. Włosów nie czesał chyba od poniedziałku, bo burza kasztanowych loków opadała mu bezładnie na czoło. W pokoju panował półmrok przez zaciągnięte rolety. Elise od razu się wzdrygnęła na ten widok.
– Will...
Gdy poznał jej głos, gwałtownie się odwrócił i przez ułamek sekundy mierzył ją boleśnie obojętnym wzrokiem, zaciskając mocno usta.
– Co ty tu robisz? – spytał pozbawionym emocji głosem, podnosząc się i krzyżując ręce na piersi.
– Musimy porozmawiać – odparła twardo, chociaż w środku wszystko w niej krzyczało ze strachu i chęci do odwrotu.
Sama dla efektu skrzyżowała ręce na piersi i wbiła w niego sfrustrowane spojrzenie.
– A może ja tego nie chcę? – wypalił kpiąco.
– Trudno. Nie wyjdę stąd, dopóki nie opowiem ci, co stało się podczas wypadku.
– Nie ma zamiaru tego słuchać. – Ruszył w kierunku drzwi, ale Elise w porę postawiła krok do przodu, zagradzając mu przejście.
– Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie porozmawiamy – powiedziała stanowczo, próbując nie myśleć o tym, że stali znów tak blisko siebie, a ona mogła napawać się zapachem Willa. – Lepiej usiądź wygodnie. A po drodze uchyl okno, strasznie tu duszno.
Jakim cudem mogła być taka twarda i zaborcza? Może to te leki zabijały w niej wrodzoną nieśmiałość? William również doszedł do tego samego wniosku, bo skonsternowany wypełnił bez słowa jej polecenia. Nawet zaścielił jako tako łóżko i zachęcił Elise dłonią, by usiadła, ta jednak postanowiła stać, by nie stracić rezonu.
– Nie każę ci mi wybaczyć – wykrztusiła. – Każę ci tylko mnie wysłuchać.
Will prychnął w odpowiedzi, ale nic nie powiedział.
– Miałam tylko piętnaście lat – zaczęła twardo, pociągając nosem. – I byłam idiotycznie zakochana w Ollem. Nie miałam prawa się upić, ale byłam cholernie wściekła, że na moich oczach obmacywał się z jakąś dziewczyną.
Zachłysnęła się powietrzem, mówiąc coraz szybciej i szybciej.
– Nie miałam też prawa wejść do wody, ale tak się stało. Nie miałam pojęcia, że Hugo znajdował się w pobliżu. Przysięgam, że byłam pewna, że nikt nie słyszał moich krzyków, gdy błagałam o pomoc, wiedząc, że zaraz umrę.
Głos jej się załamał, gdy wpatrywała się oczekująco w Willa, ale ten z wypełnionymi łzami oczami wbijał wzrok w jakiś nieokreślony punkt w przestrzeni.
– Nie mam pojęcia, skąd on się tam wziął. – Pociągnęła głośno nosem, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Poczuła się nagle kompletnie wykończona i zrezygnowana. – Nie wiem, jakim cudem mnie usłyszał. Nie wiem, jakim prawem przeżyłam, a on nie.
Wzięła głęboki wdech, odwracając wzrok od twarzy Williama.
– Zadaję sobie to pytanie każdego dnia. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo żałuję, że tamtego wieczora nie zginęłam zamiast niego.
– Nie mów tak – wychrypiał cicho, tak że Elise ledwo go zrozumiała.
Jego odpowiedź zbiła ją z tropu, dlatego na moment się zawahała.
– Nie dziwię się, że mnie nienawidzisz – ciągnęła, opierając się o blat biurka stojącego pod ścianą. – Że nienawidzą mnie twoi rodzice. Że nienawidzi mnie całe Sandefjord. O mój Boże, sama siebie nienawidzę każdego dnia, gdy muszę spojrzeć w lustro i patrzeć na swoje odbicie.
– Nie nienawidzę cię – odparł bezbarwnym głosem William, ale Elise puściła to mimo uszu.
– To nie jest tak, że tylko twoja rodzina ucierpiała przez tamten wypadek. Mnie też on popsuł. Wszystkie moje wielkie plany, jakie miałam jako nastolatka, legły w gruzach. Straciłam przyjaciółkę, jakąkolwiek reputację... Długo odbudowywałam relację z moimi rodzicami. Chodziłam od psychologa do psychologa, bo nie mogłam normalnie spać. Zdajesz sobie sprawę, że przez ostatnie trzy lata nie przespałam normalnie ani jednej nocy poza tą, którą spędziłam z tobą?
Obraz przysłoniły jej łzy, które spłynęły obficie po policzkach.
– Moja choroba też nie wzięła się znikąd. Nie mogę się denerwować, nie mogę się przeciążać, nie mogę nawet sobie pobiegać rano dla samej siebie, bo zaraz zaczynam się dusić! – Machnęła ręką w przestrzeń, by podkreślić swoją frustrację. – Miałam ogromne problemy z nauką, nie umiałam się skupić, a szkołę skończyłam z najgorszymi ocenami na roczniku.
Urwała, by zaczerpnąć zbawiennego oddechu.
– Do dzisiaj nie poradziłam sobie z tym wszystkim. Co rano budzę się po kolejnym koszmarze, przeżywając tamten wypadek na nowo. Dlatego widywaliśmy się praktycznie codziennie o szóstej rano. Nie jestem rannym ptaszkiem, jestem osobą, która cały czas przeżywa ten koszmar w swojej głowie. Próbuję wymazać z pamięci momenty, w których tonęłam, w których byłam pod wodą... Próbuję zapomnieć, jak Hugo złapał mnie za rękę i wyciągnął na powierzchnię. Próbuję nie myśleć w każdej sekundzie, co mogłam zrobić, by go ocalić.
Zalała się łzami, mówiąc szybko, nieco niewyraźnie. Połykała łapczywie powietrze, ocierając dłonią mokre policzki, ale to nic nie dawało. Rozkleiła się kompletnie, chociaż obiecała sobie, że będzie dzielna.
– Zawdzięczam mu życie. I nigdy nie odpłacę się za to, co dla mnie zrobił.
– Błagam, przestań... – poprosił zduszonym głosem Will; wydawał się równie wyczerpany co Elise.
– Nie – zaoponowała gwałtownie. – Mówiłeś mi kiedyś, że podziwiasz mnie za to, jaka jestem dobra. Nie jestem, uwierz mi, nie jestem. Pracowałam w domu starców nie dlatego, że uwielbiam starszych ludzi i marzę jedynie o pomaganiu im. Robiłam to, bo wiedziałam, że muszę się jakoś odwdzięczyć za to, że mogę żyć, że jakimś cudem tamtej nocy ocalałam. Łatwo usprawiedliwiam czyny innych, bo sama potrzebuję takiego usprawiedliwienia na to, co wtedy zrobiłam. Staram się wybaczać innym, bo wiem, że sama na to nie zasługuję.
Odważyła się spojrzeć na Williama, który do tej pory mówił niewiele. Siedział pochylony na skraju łóżka, na twarz opadały mu bezwładnie włosy, przez co nie mogła odczytać jego miny. Walczyła z chęcią podejścia do niego, przytulenia się, bo chociaż pragnęła jego dotyku, to wiedziała, że był za bardzo pokiereszowany, by odważyć się na taki gest.
– Jak się czujesz? – spytał nieoczekiwanie, czym kompletnie wytrącił ją z równowagi.
Uniosła wysoko brwi.
– Dlaczego o to pytasz?
– Sofia napisała mi we wtorek, że byłaś w szpitalu. Chciałbym wiedzieć, jak się teraz czujesz.
Odniosła wrażenie, że zadał to pytanie nie tylko z troski, ale po to, by zmienić temat, by uciszyć ten żałosny monolog.
– Dostałam nowe leki – odparła znacznie spokojniej. – Trochę mnie otumaniają, ale nie jest źle. Przynajmniej jestem spokojniejsza niż zwykle.
– Nie wyglądałaś najlepiej w szpitalu. – Podniósł wzrok. Miał opuchnięte, zaczerwienione oczy. – To moja wina. Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem w poniedziałek. Byłem pijany i nie panowałem nad sobą. Nie chciałem cię tak zdenerwować.
– To nie twoja wina. – Wzruszyła ramionami. – Miałeś prawo się na mnie wściec.
Nagle dotarł do niej jeden mały szczegół. Zmarszczyła brwi.
– Skąd wiesz, jak wyglądałam w szpitalu? – Zmrużyła oczy. – Nie odwiedziłeś mnie.
Will westchnął. Podniósł się i rzucił jej uważne spojrzenie, robiąc krok w stronę Elise. Serce zabiło jej mocniej.
– Byłem – przyznał niepewnie, przeczesując palcami włosy. – Odwiedziłem cię tego samego dnia, ale gdy przyszedłem, spałaś. Nie chciałem cię budzić. Siedziałem trochę przy łóżku, dopóki nie przyszła pielęgniarka.
Elise objęła się mocno ramionami. Więc to nie był sen. William rzeczywiście ją odwiedził i gładził po ręce.
Stopniała w środku na samą myśl, że może jeszcze da się uratować ich związek. Odwiedził ją, więc nie była mu do końca obojętna.
– Tak bardzo cię przepraszam – wyszeptała.
Niewiele myśląc, pokonała odległość, która ich dzieliła, i mocno objęła Willa. Przypomniała jej się scena godzenia się po tym, jak prawie go odtrąciła, gdy opowiedział jej o śmierci brata. Stali wtedy przy oknie na korytarzu w domu starców, pełni nadziei na to, że im się uda. Wszystko wydawało się w tamtym momencie takie proste i banalne.
Dzwon w piersi uderzył z podwójną mocą, gdy William po chwili wahania położył jej gorącą dłoń na plecach. Nie miała prawa czuć się jak dawniej – szczęśliwa i lekka, ale spadł jej kamień z serca. Może Will da radę jej wybaczyć?
– Nie wiem, co mam robić, Elise – powiedział po krótkiej chwili. – Mam w sobie tyle sprzecznych emocji...
Odsunęła się na długość ramion i posłała mu pełne bólu spojrzenie. Nie miała prawa błagać go o wybaczenie, ale właśnie to cisnęło jej się na usta. Przygryzła wargę, będąc na przegranej pozycji. To on tutaj rozdawał karty.
– Kiedy się dowiedziałem, że to ty... Myślałem, że oszaleję. Przyszedłem do ciebie, żeby to wyjaśnić, ale gdy tylko cię zobaczyłem, zrozumiałem... Wiedziałem, że ty brałaś udział w tamtym wypadku. I z miejsca straciłem cierpliwość. Nie powinienem był tak tego załatwić. Strasznie żałuję, że trafiłaś przeze mnie do szpitala...
– Ale... – przerwała mu, ale szybko uciszył ją machnięciem ręki.
– Teraz to ja mówię. Skoro udało mi się na chwilę wyłączyć twoją burzliwą przemowę, to pozwól mi skorzystać z okazji i wreszcie dojść do słowa. – Próbowała się zaśmiać na te słowa, ale niepokój zawiązujący w supeł wszystkie jej narządy na to nie pozwolił. – Bałem się momentu, w którym znowu cię zobaczę, dlatego byłem gotowy wracać do Oslo we wtorek z samego rana. A jednak Sofia do mnie napisała, że leżysz w szpitalu... I wtedy znowu pomyślałem, że oszaleję, ale ze strachu o ciebie.
Patrzył na nią wyczekująco, ale żadne nie odważyło się dotknąć tego drugiego.
– Biłem się z myślami kilka godzin, bo bałem się, że gdy cię zobaczę, mój gniew powróci. Ale w końcu przyjechałem i gdy zobaczyłem, jak śpisz, taka bezbronna i niewinna, zrozumiałem, że nie potrafię cię nienawidzić, chociaż właśnie to uczucie chciałem w sobie wzbudzić. Bo tak byłoby łatwiej, wiesz? Nienawidzić cię. Tylko że ja tak nie potrafię, Elise. Nie potrafię cię nienawidzić, do cholery.
Przełknęła głośno ślinę, mając mętlik w głowie. Nie potrafiła wyczuć, do czego dążył Will, ale nie odważyła się wypowiedzieć choćby słowa.
– Siedziałem przy tobie, trzymając cię za rękę, i zastanawiałem się, co robić. Przecież jeszcze dwa dni wcześniej powiedziałem ci, że cię kocham. Myślałem o tym, że omal nie umarłaś przeze mnie, że mogłem cię tak łatwo stracić. I wybaczyłem ci. Wybaczyłem ci wtedy to, że mnie okłamałaś. Przecież chciałaś mnie chronić.
Zamrugała kilkakrotnie, uchylając nieco usta. Miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia, ale coś dziwnego, może jakiś błysk w oczach Willa, nie pozwolił jej na radość.
– Więc dlaczego nie zadzwoniłeś? Dlaczego mnie unikałeś?
Zmarszczyła brwi, niepokojąc się jeszcze bardziej, gdy Will westchnął ciężko i spojrzał w kierunku okna. Skrzyżował ręce na piersi i pokręcił głową.
– Bo kiedy tak siedziałem w szpitalu i na ciebie patrzyłem – przeniósł na nią wzrok – to nie potrafiłem przestać myśleć o tym, że jako ostatnia widziałaś Hugona żywego. Że to ciebie uratował. Potrafię wybaczyć ci kłamstwo, ale to, że wtedy weszłaś do wody... tego już chyba nie potrafię.
Miała wrażenie, że ziemia usunęła się jej spod nóg. Resztki nadziei wyparowały w mgnieniu oka, a słowa Williama strzaskały jej serce na drobne kawałki. Pragnęła jedynie głośno krzyczeć, ale mimo uchylonych ust nie wydobyła z siebie dźwięku.
To nie mogło tak się skończyć.
– Jestem ci wdzięczny, że pomogłaś mi podnieść się z dna, w którym się znajdowałem, zanim cię poznałem. Ale kiedy poznałem prawdę... – Znowu przeczesał palcami włosy, jakby tym gestem chciał wyładować cały żal. – Mam wrażenie, że mnie pchnęłaś z powrotem na to dno. I nie umiem sobie z tym poradzić. Nie, kiedy z tobą rozmawiam, kiedy na ciebie patrzę...
Zaczął chodzić nerwowo po pokoju. Elise jednak już nic nie obchodziło; stała w milczeniu, obejmując się mocno ramionami, połykając gorzkie łzy. Nie chciała nawet sobie wyobrażać swojego świata bez Willa.
– Nie zrozum mnie źle – wyszeptał, podchodząc do niej i kładąc dłonie na ramionach. – Szaleję za tobą. Chociaż to irracjonalne, to nawet teraz mogę ci powiedzieć z całą pewnością, że cię kocham. Ale już nie umiem spojrzeć na ciebie jak dawniej. Nie widzę w tobie Elise, w której się zakochałem. Widzę Elise, która mnie uratowała, i Elise, która przyczyniła się do śmierci mojego brata.
Mówił to tak spokojnie, rzeczowo, może nawet z nutą obojętności. Zupełnie jakby myślał nad tym wiele, wiele dni. Jego dotyk wypalał dziury na skórze Elise, która nie była w stanie nic powiedzieć. Łapała powietrze i starała się nie myśleć o sercu tłukącym żebra tak, że o mało nie pękały.
– Chyba pogodziłem się już z jego odejściem. A skoro mi się to udało, to pewnie uda mi się też pogodzić z tym, że nie będziemy razem.
W jego głosie nie kryła się złość, rozczarowanie czy nienawiść.
Elise nie potrafiła pojąć, co właśnie się działo.
– Więc chcesz to skończyć właśnie w ten sposób? – wykrztusiła, odsuwając się od Williama i jego palących dłoni. – Wmówieniem mi, ile to dla ciebie nie znaczę, a potem wytłumaczeniem się, że i tak nie mógłbyś ze mną być?
Wzięła głęboki, drżący oddech.
– Zresztą nieważne. Chyba nie mogę mieć do ciebie pretensji. Na twoim miejscu nie wybaczyłabym pewnie nawet tego kłamstwa.
Z nerwów zaczęła skubać rękaw swetra. Zastanawiała się jeszcze, co powiedzieć, ale nie miała już nic do dodania.
– Nie miej mi tego za złe, Elise.
– Chyba powinnam już iść.
Nie zatrzymywał jej.
Na drżących z emocji nogach odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Nie odważyła się obejrzeć do tyłu, nie chcąc widzieć twarzy Williama. Dopiero gdy znalazła się na dworze, zgięła się w pół i zachłystując bólem rozdzierającym jej sumienie na strzępy, paradoksalnie poczuła się dziwnie wolna i lekka.
Może to był pierwszy krok do wybaczenia samej sobie?
A może w pokoju Williama zostawiła za sobą jakąś cząstkę siebie, której nie miała prawa już nigdy odzyskać...?
~*~
Ostatni rozdział pojawi się w niedzielę.
Wasza arrain <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro