rozdział 9
- I w ten sposób... - zakończył Zuchon ( ponieważ, to on opowiadał rodzeństwu Pevensie i Ailey całą historię z Kaspianem w roli głównej, wiedząc na trawie w ruinach wielkiej sali Ker-Paravelu ). - I w ten sposób wsadziłem do kieszeni jedną, czy dwie kromki chleba, zostawiłem swój miecz, zachowawszy jedynie sztylet, i o szarym brzasku zanurzyłem się w puszczę. Przedzierałem się przez gąszcze wiele godzin, gdy nagle rozległ się dźwięk, jakiego nigdy jeszcze w życiu nie słyszałem. Ech, nigdy go nie zapomnę! Ten dźwięk wypełnił cały las, donośny jak grzmot, lecz k wiele bardziej przeciągły, zimny i zarazem słodki, jak muzyka płynąca znad rzeki, a jednocześnie tak potężny, że drzewa od niego drżały. I powiedziałem sobie: jeżeli fi nie jest ten zaczarowany róg, to możecie mnie nazwać królikiem. A a chwilę później zacząłem rozmyślać, dlaczego król zagrał na nim tak krótko.
- O której to było? - zapytał Edmund.
- Między dziewiątą a dziesiątą. - odpowiedział Zuchon.
- Właśnie wtedy, gdy siedzieliśmy na stacji! - wykrzyknęło rodzeństwo, patrząc po sobie, a oczy im płonęły.
- Opowiadaj dalej. - poprosiła Łucja.
- A więc, jako się rzekło, dziwiłem się, dlaczego róg zabrzmiał tak późno, ale pędziłem naprzód, ile tylko sił w nogach. Wędrowałem całą noc, aż w końcu, tuż przed świtem, zrobiłem coś, co mógłby równie dobrze zrobić jakiś olbrzym. Zaryzykowałem skrócenie drogi przez niezalesiony teren między zakolem rzeki i zostałem schwytany. I to wcale nie przez regularne wojsko, ale przez ludzi jakiegoś napuszonego starego głupca, siedzącego w małej twierdzy, ostatniej od strony wybrzeża warowni Miraza. Nie potrzebuję wam mówić, że nie wyciągnęli ze mnie ani słoweczka, ale w końcu jestem karłem i to im wystarczyło. Ale - na raki i robaki! - całe szczęście, że ów kasztelan b takim nadętym głupcem! Każdy inny kazałby po prostu od razu poderżnąć mi gardło. A ten nie miał sobie odmówić paradnej egzekucji, no i z całym ceremoniałem wysłał mnie tu, "do duchów". A potem ta młoda pani. - tu skłonił się w stronę Zuzanny. - Pokazała nam trochę sztuki łuczniczej, to był niezły strzał, muszę przyznać, i oto jestem. Bez broni, o oczywiście mi ją odebrali. - wystukał popiół z fajki i napełnił ją ponownie.
- O holender! - zawołał Piotr. - A więc to róg, twój róg, Zuziu, ściągnął nas z tej ławki na peronie wczoraj rano! Aż trudno w to uwierzyć, ale wszystko do siebie pasuje.
- Nie rozumiem, dlaczego nie miałbyś w to uwierzyć. - powiedziała Łucja. - Jeśli w ogóle wierzysz w czary. Czy nie słyszałeś mnóstwa historii o czarach przenoszących ludzi z jednego miejsca... Z jednego świata... W inne? Na przykład w Bajkach z tysiąca i jednej nocy, kiedy mag wezwał dżina i ten natychmiast się pojawił. Tak samo i my musieliśmy wrócić.
- Tak. - przytaknął Piotr. - Tylko wydaje się to dziwne, bo w tych opowieściach wzywających jest zawsze ktoś z naszego świata. Nie zastanawiamy się nigdy, SKĄD dżin przychodzi.
- Ale teraz wiemy już, jak czuję się taki dzień. - odezwał się Edmund, chichocząc. - Ojej! To niesamowite, wiedzieć, że to MY możemy być w ten sposób WYTRĄBIENI w każdej chwili. To chyba jeszcze gorsze od tego, o czym myśli tata, gdy mówi, że jest ofiarą telefonu.
- No, ale my przecież chcemy tutaj być, no nie? - zapytała Łucja. - Przecież Aslan nas potrzebuje.
- Tak czy owak. - wtrącił się do rozmowy karzeł. - Trzeba zdecydować, co dalej. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do króla Kaspiana i powiedzieć mu, że niestety, żadna pomoc nie nadeszła.
- Nie nadeszła? - powtórzyła Zuzanna. - Przecież róg nas ściągnął!
- Hm... Tak, z pewnością. To widać. - stwierdził karzeł, sprawiając wrażenie, jakby był bardzo zajęty swoją fajką. - Ale... Hm... Chodzi mi o to, że...
- Czy jeszcze nie rozumiesz, kim jesteśmy? - zawołała Łucja. - Jesteś naprawdę głupi.
- Przypuszczam, że jesteście tą czwórką dzieci z opowieści. I oczywiście córką Aslana. - powiedział Zuchon, zerkając ukradkiem na Ailey. - I bardzo się cieszę, że was spotkałem. I wszystko to jest bardzo niezwykłe. Ale... Bez obrazy... - i znowu urwał.
- Weź się w garść i powiedz wreszcie to, co chcesz powiedzieć. - odezwał się Edmund.
- A więc... Bez obrazy. - powiedział Zuchon. - Ale, zrozumiecie, król, Truflogon i doktor Kornelius oczekują, jak by to powiedzieć, pomocy. Inaczej mówiąc, myślę, że wyobrażali sobie was jako wielkich rycerzy. A okazuje się... Oczywiście my strasznie lubimy dzieci... Ale właśnie teraz, w środku wojny... No, jestem pewien, że sami zrozumiecie...
- Chcesz powiedzieć, że my nie bardzo się nadajemy. - rzekł Edmund czerwony na twarzy jak burak.
- Błagam was, nie czujcie się urażeni. - przerwał mu karzeł. - Zapewniam wam, moi mali przyjaciele...
- "Mali" w twoich ustach to już naprawdę za wiele! - zawołał Edmund, zrywając się na równe nogi. - Pewno nie wierzysz, że to właśnie my zwyciężyliśmy w bitwie pod Beruną? No cóż, możesz sobie mówić, co chcesz, ale i tak...
- Nie ma co nawzajem się denerwować. - uciął Piotr. - Dajmy mu nowy rynsztunek ze skarbca, uzbroimy się sami i wtedy porozmawiamy.
- Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to osiągnąć. - powiedział Edmund, ale licha szepnęła mu do ucha:
- Lepiej zróbmy tak, jak chce Piotr. Przecież jest Wielkim Królem. Jestem pewna, że ma jakiś plan. A jeśli nie, to zawsze jest tu też Ailey.
Edmund zgodził się i korzystając z jego latarki wszyscy, łącznie z Zuchonem, zeszli ponownie po schodach na dół, w ciemny chłód i zakurzony przepych zamkowego skarbca.
Ailey nie zdążyła jednak tam wejść, gdy poczuła czyjąś dłoń oplatającą ją w pasie. Uniosła głowę do góry, natrafiając na delikatny uśmiech na twarzy chłopaka, który przyprawił ją o szybsze bicie serca. Sama nie wiedziała, dlaczego tak zareagowała, ale starała się nie zwracać na to uwagi.
- Coś się stało? - spytała cicho, patrząc w jego oczy, które błyszczały lekko. - Piotr.
- Nie mogę uwierzyć, że znów cię spotkaliśmy. - powiedział zgodnie z prawdą, puszczając ją wreszcie. Ailey poczuła dziwną pustkę, gdy tylko jego dłoń zniknęła z jej ciała.
- Tak, ja też. - przytaknęła, po czym, trochę wbrew samej sobie, wtuliła się w jego ciało. Zdziwiony Piotr dopiero po chwili oddał jej uścisk, zaciągając się jej zapachem, który kojarzył się mu z lasem.
- Tęskniłem. - wyszeptał, obejmując ją szczelnie ramionami, jakby nigdy nie miał jej już z nich wypuścić.
Ailey nie odpowiedziała, a jedynie uśmiechnęła się szeroko, czując, jak topi się jej serce. Czy naprawdę się zakochiwała?
~~~~~~~~~~
Team Kaspian, czy Team Piotr?
Osobiście jestem Team Piotr ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro