Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 9

- I w ten sposób... - zakończył Zuchon ( ponieważ, to on opowiadał rodzeństwu Pevensie i Ailey całą historię z Kaspianem w roli głównej, wiedząc na trawie w ruinach wielkiej sali Ker-Paravelu ). - I w ten sposób wsadziłem do kieszeni jedną, czy dwie kromki chleba, zostawiłem swój miecz, zachowawszy jedynie sztylet, i o szarym brzasku zanurzyłem się w puszczę. Przedzierałem się przez gąszcze wiele godzin, gdy nagle rozległ się dźwięk, jakiego nigdy jeszcze w życiu nie słyszałem. Ech, nigdy go nie zapomnę! Ten dźwięk wypełnił cały las, donośny jak grzmot, lecz k wiele bardziej przeciągły, zimny i zarazem słodki, jak muzyka płynąca znad rzeki, a jednocześnie tak potężny, że drzewa od niego drżały. I powiedziałem sobie: jeżeli fi nie jest ten zaczarowany róg, to możecie mnie nazwać królikiem. A a chwilę później zacząłem rozmyślać, dlaczego król zagrał na nim tak krótko.

- O której to było? - zapytał Edmund.

- Między dziewiątą a dziesiątą. - odpowiedział Zuchon.

- Właśnie wtedy, gdy siedzieliśmy na stacji! - wykrzyknęło rodzeństwo, patrząc po sobie, a oczy im płonęły.

- Opowiadaj dalej. - poprosiła Łucja.

- A więc, jako się rzekło, dziwiłem się, dlaczego róg zabrzmiał tak późno, ale pędziłem naprzód, ile tylko sił w nogach. Wędrowałem całą noc, aż w końcu, tuż przed świtem, zrobiłem coś, co mógłby równie dobrze zrobić jakiś olbrzym. Zaryzykowałem skrócenie drogi przez niezalesiony teren między zakolem rzeki i zostałem schwytany. I to wcale nie przez regularne wojsko, ale przez ludzi jakiegoś napuszonego starego głupca, siedzącego w małej twierdzy, ostatniej od strony wybrzeża warowni Miraza. Nie potrzebuję wam mówić, że nie wyciągnęli ze mnie ani słoweczka, ale w końcu jestem karłem i to im wystarczyło. Ale - na raki i robaki! - całe szczęście, że ów kasztelan b takim nadętym głupcem! Każdy inny kazałby po prostu od razu poderżnąć mi gardło. A ten nie miał sobie odmówić paradnej egzekucji, no i z całym ceremoniałem wysłał mnie tu, "do duchów". A potem ta młoda pani. - tu skłonił się w stronę Zuzanny. - Pokazała nam trochę sztuki łuczniczej, to był niezły strzał, muszę przyznać, i oto jestem. Bez broni,  o oczywiście mi ją odebrali. - wystukał popiół z fajki i napełnił ją ponownie.

- O holender! - zawołał Piotr. - A więc to róg, twój róg, Zuziu, ściągnął nas z tej ławki na peronie wczoraj rano! Aż trudno w to uwierzyć, ale wszystko do siebie pasuje.

- Nie rozumiem, dlaczego nie miałbyś w to uwierzyć. - powiedziała Łucja. - Jeśli w ogóle wierzysz w czary. Czy nie słyszałeś mnóstwa historii o czarach przenoszących ludzi z jednego miejsca... Z jednego świata... W inne? Na przykład w Bajkach z tysiąca i jednej nocy, kiedy mag wezwał dżina i ten natychmiast się pojawił. Tak samo i my musieliśmy wrócić.

- Tak. - przytaknął Piotr. - Tylko wydaje się to dziwne, bo w tych opowieściach wzywających jest zawsze ktoś z naszego świata. Nie zastanawiamy się nigdy, SKĄD dżin przychodzi.

- Ale teraz wiemy już, jak czuję się taki dzień. - odezwał się Edmund, chichocząc. - Ojej! To niesamowite, wiedzieć, że to MY możemy być w ten sposób WYTRĄBIENI w każdej chwili. To chyba jeszcze gorsze od tego, o czym myśli tata, gdy mówi, że jest ofiarą telefonu.

- No, ale my przecież chcemy tutaj być, no nie? - zapytała Łucja. - Przecież Aslan nas potrzebuje.

- Tak czy owak. - wtrącił się do rozmowy karzeł. - Trzeba zdecydować, co dalej. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do króla Kaspiana i powiedzieć mu, że niestety, żadna pomoc nie nadeszła.

- Nie nadeszła? - powtórzyła Zuzanna. - Przecież róg nas ściągnął!

- Hm... Tak, z pewnością. To widać. - stwierdził karzeł, sprawiając wrażenie, jakby był bardzo zajęty swoją fajką. - Ale... Hm... Chodzi mi o to, że...

- Czy jeszcze nie rozumiesz, kim jesteśmy? - zawołała Łucja. - Jesteś naprawdę głupi.

- Przypuszczam, że jesteście tą czwórką dzieci z opowieści. I oczywiście córką Aslana. - powiedział Zuchon, zerkając ukradkiem na Ailey. - I bardzo się cieszę, że was spotkałem. I wszystko to jest bardzo niezwykłe. Ale... Bez obrazy... - i znowu urwał.

- Weź się w garść i powiedz wreszcie to, co chcesz powiedzieć. - odezwał się Edmund.

- A więc... Bez obrazy. - powiedział Zuchon. - Ale, zrozumiecie, król, Truflogon i doktor Kornelius oczekują, jak by to powiedzieć, pomocy. Inaczej mówiąc, myślę, że wyobrażali sobie was jako wielkich rycerzy. A okazuje się... Oczywiście my strasznie lubimy dzieci... Ale właśnie teraz, w środku wojny... No, jestem pewien, że sami zrozumiecie...

- Chcesz powiedzieć, że my nie bardzo się nadajemy. - rzekł Edmund czerwony na twarzy jak burak.

- Błagam was, nie czujcie się urażeni. - przerwał mu karzeł. - Zapewniam wam, moi mali przyjaciele...

- "Mali" w twoich ustach to już naprawdę za wiele! - zawołał Edmund, zrywając się na równe nogi. - Pewno nie wierzysz, że to właśnie my zwyciężyliśmy w bitwie pod Beruną? No cóż, możesz sobie mówić, co chcesz, ale i tak...

- Nie ma co nawzajem się denerwować. - uciął Piotr. - Dajmy mu nowy rynsztunek ze skarbca, uzbroimy się sami i wtedy porozmawiamy. 

- Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to osiągnąć. - powiedział Edmund, ale licha szepnęła mu do ucha:

- Lepiej zróbmy tak, jak chce Piotr. Przecież jest Wielkim Królem. Jestem pewna, że ma jakiś plan. A jeśli nie, to zawsze jest tu też Ailey.

Edmund zgodził się i korzystając z jego latarki wszyscy, łącznie z Zuchonem, zeszli ponownie po schodach na dół, w ciemny chłód i zakurzony przepych zamkowego skarbca.

Ailey nie zdążyła jednak tam wejść, gdy poczuła czyjąś dłoń oplatającą ją w pasie. Uniosła głowę do góry, natrafiając na delikatny uśmiech na twarzy chłopaka, który przyprawił ją o szybsze bicie serca. Sama nie wiedziała, dlaczego tak zareagowała, ale starała się nie zwracać na to uwagi.

- Coś się stało? - spytała cicho, patrząc w jego oczy, które błyszczały lekko. - Piotr.

- Nie mogę uwierzyć, że znów cię spotkaliśmy. - powiedział zgodnie z prawdą, puszczając ją wreszcie. Ailey poczuła dziwną pustkę, gdy tylko jego dłoń zniknęła z jej ciała.

- Tak, ja też. - przytaknęła, po czym, trochę wbrew samej sobie, wtuliła się w jego ciało. Zdziwiony Piotr dopiero po chwili oddał jej uścisk, zaciągając się jej zapachem, który kojarzył się mu z lasem.

- Tęskniłem. - wyszeptał, obejmując ją szczelnie ramionami, jakby nigdy nie miał jej już z nich wypuścić.

Ailey nie odpowiedziała, a jedynie uśmiechnęła się szeroko, czując, jak topi się jej serce. Czy naprawdę się zakochiwała?

~~~~~~~~~~
Team Kaspian, czy Team Piotr?

Osobiście jestem Team Piotr ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro