Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 7

Kaspian przez całą noc pędził na południe, trzymając się bocznych dróg i wąskich ścieżek leśnych tak długo, jak długo okolice były mu znajome; potem jechał już główną drogą. Rumak był równie podniecony jak jego pan tą niezwykłą jazdą nocną, a Kaspian, choć oczy miał pełne łez, gdy żegnał się z Doktorem Korneliusem, teraz czuł się dzielnie i był nawet - w pewien sposób - szczęśliwy jak król Kaspian pędzący na koniu w poszukiwaniu przygód, z mieczem u lewego boku i zaczarowanym rogiem królowej Zuzanny u prawego. O świcie przeleciał drobny deszczyk i królewicz, rozejrzawszy się dookoła siebie, zobaczył tylko nieznane sobie zupełnie lasy, dzikie wrzosowiska i błękitne szczyty gór. Pomyślał, że świat jest wielki i obcy. Poczuł się w nim mały i zagubiony.

Przypomniała mu się Ailey - niby drobna i teoretycznie bezbronna, a jednak odważna i silna.

Kiedy zrobiło się już zupełnie jasno, zjechał z głównego traktu i znalazł zaciszną, porośniętą miękką trawą polankę. Rozsiodłał Rumaka i puścił go wolno, a sam zjadł kawałek zimnego kurczaka i popił winem. Wkrótce zmorzył go sen.

~*~

Kiedy Kaspian obudził się kilka godzin później, było późne popołudnie. Przełknął kilka kęsów chleba z mięsem i ruszył w dalszą wędrówkę. Jechał znowu bocznymi drogami, kierując się wciąż na południe. Znajdował się już wśród wzgórz i raz po raz przychodziło mu to wspinać się na zbocza, to zjeżdżać w dół, wciąż jednak wyżej i wyżej. Z każdego kolejnego wzniesienia widział coraz wyraźniej szczyty gór. Pod wieczór dojechał już do ich niższych partii. Wiatr był coraz silniejszy, aż nagle spadku z nieba strumienie deszczu. Rumak wlókł się niechętnie, zanosiło się na burzę. Mroczny sosnowy las, przez który jechał, wydawał się nie mieć końca. Przypomniały mu się wszystkie opowieści o nieprzyjaznych wobec ludzi drzewach. Zdał sobie sprawę z tego, że jest przecież Telmarem, jednym z rasy, która wycinała drzewa wszędzie, gdzie prowadziła walkę z pierwotnymi mieszkańcami Narnii, w chociaż on sam różnił się od swoich ziomków, trudno byłoby oczekiwać, że drzewa o tym wiedzą.

I nie wiedziały. Wichura przeszła w prawdziwą burzę, las napełnił się hukiem i trzaskiem. Nagle, z przeraźliwym hałasem, olbrzymie drzewo upadło na drogę tuż za nim.

- Spokojnie, Rumaku, spokojnie. - powiedział Kaspian do swojego konia, głaszcząc go po szyi, ale sam drżał ze strachu, wiedząc, że był bliski śmierci.

Zajaśniała błyskawica, a potem rozległ się ogłuszający grzmot, jakby niebo piekło na dwie części tuż nad jego głową. Rumak skoczył do przodu i Kaspian, choć był dobrym jeźdźcem, nie potrafił go powstrzymać. Starał się tylko utrzymać w siodle, świadom, że podczas szalonej galopady, która teraz się zaczęła, jego życie wisi na włosku. Drzewa migały mu przed oczami, raz po raz ocierał się o nie w wielkim pędzie. I nagle - a stało się to tak szybko i niespodziewanie, że nawet nie pomyślał o bólu i ranie, którą miał na ramieniu coś uderzyło go w czoło. Stracił przytomność.

~*~

Kiedy Kaspian się ocknął, stwierdził, że leży w kręgu światła rzucanego przez ognisko, cały potłuczony i posiniaczony, a głowa pęka mu z bólu. Tuż obok siebie usłyszał przyciszone głosy.

- A teraz, zanim się przebudzi, trzeba postawić, co z nim zrobimy. - powiedział jeden.

- Trzeba go zabić. - odezwał się drugi głos. - Nie możemy darować mu życia. Mógłby nas wydać.

- Trzeba go było od razu zabić albo zostawić. - przemówił trzeci głos. - Nie możemy go zabić teraz, kiedy już go stamtąd zabraliśmy i opatrzyliśmy. To tak jakby zabić gościa.

- Szlachetni panowie. - odezwał się Kaspian słabym głosem. - Cokolwiek robicie ze mną, miejcie litość dla mojego konia.

- Twój koń uciekł na długo przedtem, zanim cię znaleźliśmy. - odpowiedział pierwszy głos, wyjątkowo ochrypły i prostacki.

- Nie możemy pozwolić, aby nas omamił słodkimi słówkami. - powiedział drugi głos. - Powtarzam...

- Na rogi i rosomaki! - zawołał trzeci głos. - Przecież nie możemy go zabić! Wstydź się, Nikabriku. Jak myślisz, Truflogonie, co z nim zrobić?

- Przede wszystkim damy mu pić. - odpowiedział pierwszy głos należący, jak można było przypuszczać, do Truflogona.

Kaspian zobaczył ciemną postać zbliżającą się do niego, a potem poczuł ramię wysuwające mu się pod plecy - jeśli było go naprawdę ramię. Wyczuł coś dziwnego w tej postaci, choć nie widział jej dokładnie. Twarz, która się nad nim pochyliła, była również dziwna. Wydawało mu się, że jest bardzo zarośnięta, z długim nosem i dziwnymi białymi smugami po bokach.

To na pewno coś w rodzaju maski. - pomyślał Kaspian. - Albo może mam gorączkę i majaczę.

Poczuł na wargach coś gorącego i słodkiego. Wypił i w tej samej chwili ktoś rozgarnął drwa w ognisku. Buchnął płomień i Kaspian ledwo się powstrzymał od okrzyku na widok oblicza, które się nad nim nachylało. Nie była to bowiem wcale twarz człowieka, lecz borsuka, choć większa i bardziej przyjazna niż u jakiegokolwiek borsuka, którego przedtem widział. Nie ulegało też wątpliwości, że ten borsuk mówił!

Kaspian stwierdził, że leży na posłaniu z wrzosu w jakiejś jaskini. Przy ognisku siedziało dwóch brodaczy, o wiele bardziej dzikich, zarośniętych i korpulentnych niż Doktor Kornelius. Domyślił się od razu, że są to karły ze starodawnej rasy, prawdziwe karły bez kropli ludzkiej krwi w żyłach. Teraz wiedział już, że wreszcie spotkał Staruch Narnijczyków! A potem wszystko rozpłynęło się we mgle: ponownie stracił przytomność.

~*~

W ciągu kilku następnych dni nauczył się imion swoich nowych towarzyszy. Borsuka nazywano Truflogonem; był najstarszy i najbardziej mu życzliwy. Karzeł, który chciał go zabić, należał do Czarnych Karłów ( a więc włosy miał czarne, grube i sztywne jak końska grzywa ) i nazywał się Nikabrik. Drugi był Czerwonym Karłem ( o włosach rudych jak u lisa ) i zwał się Zuchon.

- A teraz... - zaczął Nikabrik pewnego wieczoru, kiedy Kaspian czuł się już tak dobrze, że mógł usiąść i mówić. - Teraz musimy w końcu postanowić, ci zrobić z tym ludzkim pomiotem. Wam dwóm wciąż się wydaje, że zrobiliście coś wspaniałego, nie pozwalając mi go zabić. A skutek jest taki, że teraz trzeba by go gdzieś uwięzić na całe życie. Ja w każdym razie nie mam zamiaru puścić go wolno, żeby wrócił do swoich i wydał nas wszystkich.

- Na pikle i poduchy, Nikabriku! - zawołał Zuchon. - Czy musisz zawsze wygadywać takie okropieństwa? Co winne jest to stworzenie, że rozbiło sobie głowę o gałąź akurat przed naszą pieczarą? Czy tak, według ciebie, wygląda szpieg?

- Słuchajcie. - odezwał się Kaspian. - Przecież nawet mnie nie zapytaliście, czy JA CHCĘ wrócić. A wcale tego nie chcę. Chcę zostać z wami, jeśli mi tylko pozwolicie. Takich jak wy szukałem przez całe życie.

- To nawet niezła bajeczka. - warknął Nikabrik. - Jesteś Telmarem i człowiekiem, może nie? To przecież jasne, że musisz chcieć wrócić do swoich.

- Gdybym nawet tego chciał, nie mogę. - powiedział Kaspian. - Wypadek z gałęzią przydarzył mi się, kiedy uciekałem, ratując swe życie. Król chce mnie zabić. Jeżeli wy mnie zabijecie, zrobicie coś, co go bardzo ucieszy.

- Ejże, to nie do wiary! - powiedział Truflogon.

- Co to wszystko znaczy? - zapytał Zuchon. - Cóż takiego zrobiłeś, człowieku, że będąc jeszcze chłopcem, stanąłeś na drodze Mirazowi?

- To mój wuj... - zaczął Kaspian, na co Nikabrik podskoczył i wyciągnął sztylet.

- Tu cię mamy! - krzyknął. - Nie tylko Telmar, ale jeszcze do tego bliski krewniak naszego największego wroga! Trzeba być szaleńcem, żeby puścić tę kreaturę z życiem! - i rzucił się na Kaspiana z nożem. Gdyby go borsuk i Zuchon nie powstrzymali, byłoby już po wszystkim.

- Nikabriku, raz i na zawsze. - powiedział Zuchon. - Przyrzeknij, że będziesz nad sobą panował, chyba że chcesz, żebyśmy usiedli ci na głowie.

Karzeł wydusił z siebie przyrzeczenie, a borsuk poprosił chłopaka, aby im opowiedział swoją historię. Kiedy Kaspian skończył, zapadło długie milczenie.

- To najdziwniejsza historia, jaką kiedykolwiek słyszałem. - powiedział w końcu Zuchon.

- A mnie się to wciąż nie podoba. - warknął Nikabrik. - Nie wiedziałem, że ludzie wciąż sobie o nas opowiadają. Im mniej o nas wiedzą, tym lepiej. I ga stara niania... Byłoby lepiej, żeby trzymała język za zębami. A ten wychowawca, jeden z tych karłów-zdrajców... Nienawidzę ich. Nienawidzę ich bardziej niż ludzi. Zapamiętajcie sobie moje słowa: nic dobrego z tego nie wyniknie.

- Nie powinieneś tyle gadać o sprawach, których nie rozumiesz, Nikabriku. - powiedział Truflogon. - Wy, karły, macie tak krótką pamięć jak sami ludzie i tak samo łatwo zmieniacie zdanie. Ja zaś jestem zwierzęciem i do tego borsukiem. My się tak szybko nie zmieniamy. Jestem pewien, że to początek jakiejś wielkiej, dobrej sprawy. Oto mamy wśród nas prawdziwego króla Narnii, prawdziwego króla wracającego do prawdziwej Narni. A my, zwierzęta, pamiętamy, jeśli nawet karku o tym zapomniały, że w Narni wtedy było dobrze, gdy panował nad nią Syn Adama i Córka Wielkiego Lwa.

- Na raki i rosomaki, Truflogonie! - zawołał Zuchon. - Nie chciałbyś chyba oddać Narnii ludziom?

- Nic takiego nie mówiłem. - odpowiedział borsuk. - To nie jest kraj ludzi ( a kto może o tym wiedzieć lepiej ode mnie? ), ale to jest kraj, w którym człowiek ma być królem. My, borsuki, mamy wystarczająco dobrą pamięć, aby o tym wiedzieć. Cóż, do diaska, czyż Wielki Król Piotr nie był człowiekiem?

- Wierzysz w te wszystkie starodawne opowieści? - zapytał Zuchon.

- Powiedziałem wam: my, zwierzęta, mamy dobrą pamięć i nie zmieniamy się tak łatwo. - odpowiedział Truflogon. - Wierzę w Wielkiego Króla Piotra i innych ludzi, którzy opanowali na Ker-Paravelu, wierzę tak mocno, jak wierzę w samego Aslana i jego córkę, królową Ailey.

- Tak mocno jak w TO? - wtrącił Zuchon z przekąsem. - A kto dziś wiedzy w Aslana?

- Ja wierzę. - powiedział Kaspian. - A gdybym nie wierzył już w niego przedtem, uwierzyłbym teraz. Tam, wśród ludzi, wielu jest takich, co śmieją się z Aslana i jego córki, ale to są ci, którzy śmieją się również, gdy im krok opowiada o mówiących zwierzętach i karłach. Czasami i ja się zastanawiałem, czy naprawdę mogą istnieć takie istoty jak wy. A jednak wy istniejecie. I królowa Ailey wciąż żyje, choć nie wiem, gdzie jest.

- Racja. - powiedział Truflogon. - Masz rację, królu Kaspianie. I dopóki będziesz wierny Starej Narnii, będziesz MOIM królem, cokolwiek by różni tacy mówili. Niech nam wasza królewska mość długo żyje!

- Niedobrze mi się robi, jak tego słucham. - warknął Nikabrik. - Wielki Król Piotr i jego towarzysze, pomijając królową Ailey, mogli być ludźmi, ale to był zupełnie inny rodzaj ludzi. A to jest jeden z tych przeklętych Telmarów. Na pewno polował na zwierzęta dla samej przyjemności. Co, może się mam racji? - dodał, odwracając się nagle do Kaspiana..

- No cóż, jeśli mam być szczery, polowałem. - odpowiedział Kaspian. - Ale to nie były mówiące zwierzęta.

- To niczego nie zmienia. - warknął Nikabrik.

- Nie, nie, nie. - wtrącił się Truflogon. - Wiesz dobrze, że tak nie jest. W dzisiejszej Narnii zwierzęta są zupełnie inne. Te biedne, nieme, otępiałe stworzenia, takie jak w Kalormenie czy Telmarze. Są też o wiele mniejsze. Różnią się od nas bardziej niż karły od was.

Rozmowa trwała jeszcze długo i zakończyła się ogólną zgodą na to, by Kaspian pozostał z nimi, a nawet obietnicą, że gdy tylko będzie zdrów, zabiorą go na spotkanie z "innymi", jak się wyraził Zuchon. Dla Kaspiana stało się teraz jasne, że w tych dzikich okolicach żyją wciąż w ukryciu wszystkie rodzaje istot ze Starej Narnii.

I że gdzie mogła znajdować się również Ailey.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro