rozdział 7
Kaspian przez całą noc pędził na południe, trzymając się bocznych dróg i wąskich ścieżek leśnych tak długo, jak długo okolice były mu znajome; potem jechał już główną drogą. Rumak był równie podniecony jak jego pan tą niezwykłą jazdą nocną, a Kaspian, choć oczy miał pełne łez, gdy żegnał się z Doktorem Korneliusem, teraz czuł się dzielnie i był nawet - w pewien sposób - szczęśliwy jak król Kaspian pędzący na koniu w poszukiwaniu przygód, z mieczem u lewego boku i zaczarowanym rogiem królowej Zuzanny u prawego. O świcie przeleciał drobny deszczyk i królewicz, rozejrzawszy się dookoła siebie, zobaczył tylko nieznane sobie zupełnie lasy, dzikie wrzosowiska i błękitne szczyty gór. Pomyślał, że świat jest wielki i obcy. Poczuł się w nim mały i zagubiony.
Przypomniała mu się Ailey - niby drobna i teoretycznie bezbronna, a jednak odważna i silna.
Kiedy zrobiło się już zupełnie jasno, zjechał z głównego traktu i znalazł zaciszną, porośniętą miękką trawą polankę. Rozsiodłał Rumaka i puścił go wolno, a sam zjadł kawałek zimnego kurczaka i popił winem. Wkrótce zmorzył go sen.
~*~
Kiedy Kaspian obudził się kilka godzin później, było późne popołudnie. Przełknął kilka kęsów chleba z mięsem i ruszył w dalszą wędrówkę. Jechał znowu bocznymi drogami, kierując się wciąż na południe. Znajdował się już wśród wzgórz i raz po raz przychodziło mu to wspinać się na zbocza, to zjeżdżać w dół, wciąż jednak wyżej i wyżej. Z każdego kolejnego wzniesienia widział coraz wyraźniej szczyty gór. Pod wieczór dojechał już do ich niższych partii. Wiatr był coraz silniejszy, aż nagle spadku z nieba strumienie deszczu. Rumak wlókł się niechętnie, zanosiło się na burzę. Mroczny sosnowy las, przez który jechał, wydawał się nie mieć końca. Przypomniały mu się wszystkie opowieści o nieprzyjaznych wobec ludzi drzewach. Zdał sobie sprawę z tego, że jest przecież Telmarem, jednym z rasy, która wycinała drzewa wszędzie, gdzie prowadziła walkę z pierwotnymi mieszkańcami Narnii, w chociaż on sam różnił się od swoich ziomków, trudno byłoby oczekiwać, że drzewa o tym wiedzą.
I nie wiedziały. Wichura przeszła w prawdziwą burzę, las napełnił się hukiem i trzaskiem. Nagle, z przeraźliwym hałasem, olbrzymie drzewo upadło na drogę tuż za nim.
- Spokojnie, Rumaku, spokojnie. - powiedział Kaspian do swojego konia, głaszcząc go po szyi, ale sam drżał ze strachu, wiedząc, że był bliski śmierci.
Zajaśniała błyskawica, a potem rozległ się ogłuszający grzmot, jakby niebo piekło na dwie części tuż nad jego głową. Rumak skoczył do przodu i Kaspian, choć był dobrym jeźdźcem, nie potrafił go powstrzymać. Starał się tylko utrzymać w siodle, świadom, że podczas szalonej galopady, która teraz się zaczęła, jego życie wisi na włosku. Drzewa migały mu przed oczami, raz po raz ocierał się o nie w wielkim pędzie. I nagle - a stało się to tak szybko i niespodziewanie, że nawet nie pomyślał o bólu i ranie, którą miał na ramieniu coś uderzyło go w czoło. Stracił przytomność.
~*~
Kiedy Kaspian się ocknął, stwierdził, że leży w kręgu światła rzucanego przez ognisko, cały potłuczony i posiniaczony, a głowa pęka mu z bólu. Tuż obok siebie usłyszał przyciszone głosy.
- A teraz, zanim się przebudzi, trzeba postawić, co z nim zrobimy. - powiedział jeden.
- Trzeba go zabić. - odezwał się drugi głos. - Nie możemy darować mu życia. Mógłby nas wydać.
- Trzeba go było od razu zabić albo zostawić. - przemówił trzeci głos. - Nie możemy go zabić teraz, kiedy już go stamtąd zabraliśmy i opatrzyliśmy. To tak jakby zabić gościa.
- Szlachetni panowie. - odezwał się Kaspian słabym głosem. - Cokolwiek robicie ze mną, miejcie litość dla mojego konia.
- Twój koń uciekł na długo przedtem, zanim cię znaleźliśmy. - odpowiedział pierwszy głos, wyjątkowo ochrypły i prostacki.
- Nie możemy pozwolić, aby nas omamił słodkimi słówkami. - powiedział drugi głos. - Powtarzam...
- Na rogi i rosomaki! - zawołał trzeci głos. - Przecież nie możemy go zabić! Wstydź się, Nikabriku. Jak myślisz, Truflogonie, co z nim zrobić?
- Przede wszystkim damy mu pić. - odpowiedział pierwszy głos należący, jak można było przypuszczać, do Truflogona.
Kaspian zobaczył ciemną postać zbliżającą się do niego, a potem poczuł ramię wysuwające mu się pod plecy - jeśli było go naprawdę ramię. Wyczuł coś dziwnego w tej postaci, choć nie widział jej dokładnie. Twarz, która się nad nim pochyliła, była również dziwna. Wydawało mu się, że jest bardzo zarośnięta, z długim nosem i dziwnymi białymi smugami po bokach.
To na pewno coś w rodzaju maski. - pomyślał Kaspian. - Albo może mam gorączkę i majaczę.
Poczuł na wargach coś gorącego i słodkiego. Wypił i w tej samej chwili ktoś rozgarnął drwa w ognisku. Buchnął płomień i Kaspian ledwo się powstrzymał od okrzyku na widok oblicza, które się nad nim nachylało. Nie była to bowiem wcale twarz człowieka, lecz borsuka, choć większa i bardziej przyjazna niż u jakiegokolwiek borsuka, którego przedtem widział. Nie ulegało też wątpliwości, że ten borsuk mówił!
Kaspian stwierdził, że leży na posłaniu z wrzosu w jakiejś jaskini. Przy ognisku siedziało dwóch brodaczy, o wiele bardziej dzikich, zarośniętych i korpulentnych niż Doktor Kornelius. Domyślił się od razu, że są to karły ze starodawnej rasy, prawdziwe karły bez kropli ludzkiej krwi w żyłach. Teraz wiedział już, że wreszcie spotkał Staruch Narnijczyków! A potem wszystko rozpłynęło się we mgle: ponownie stracił przytomność.
~*~
W ciągu kilku następnych dni nauczył się imion swoich nowych towarzyszy. Borsuka nazywano Truflogonem; był najstarszy i najbardziej mu życzliwy. Karzeł, który chciał go zabić, należał do Czarnych Karłów ( a więc włosy miał czarne, grube i sztywne jak końska grzywa ) i nazywał się Nikabrik. Drugi był Czerwonym Karłem ( o włosach rudych jak u lisa ) i zwał się Zuchon.
- A teraz... - zaczął Nikabrik pewnego wieczoru, kiedy Kaspian czuł się już tak dobrze, że mógł usiąść i mówić. - Teraz musimy w końcu postanowić, ci zrobić z tym ludzkim pomiotem. Wam dwóm wciąż się wydaje, że zrobiliście coś wspaniałego, nie pozwalając mi go zabić. A skutek jest taki, że teraz trzeba by go gdzieś uwięzić na całe życie. Ja w każdym razie nie mam zamiaru puścić go wolno, żeby wrócił do swoich i wydał nas wszystkich.
- Na pikle i poduchy, Nikabriku! - zawołał Zuchon. - Czy musisz zawsze wygadywać takie okropieństwa? Co winne jest to stworzenie, że rozbiło sobie głowę o gałąź akurat przed naszą pieczarą? Czy tak, według ciebie, wygląda szpieg?
- Słuchajcie. - odezwał się Kaspian. - Przecież nawet mnie nie zapytaliście, czy JA CHCĘ wrócić. A wcale tego nie chcę. Chcę zostać z wami, jeśli mi tylko pozwolicie. Takich jak wy szukałem przez całe życie.
- To nawet niezła bajeczka. - warknął Nikabrik. - Jesteś Telmarem i człowiekiem, może nie? To przecież jasne, że musisz chcieć wrócić do swoich.
- Gdybym nawet tego chciał, nie mogę. - powiedział Kaspian. - Wypadek z gałęzią przydarzył mi się, kiedy uciekałem, ratując swe życie. Król chce mnie zabić. Jeżeli wy mnie zabijecie, zrobicie coś, co go bardzo ucieszy.
- Ejże, to nie do wiary! - powiedział Truflogon.
- Co to wszystko znaczy? - zapytał Zuchon. - Cóż takiego zrobiłeś, człowieku, że będąc jeszcze chłopcem, stanąłeś na drodze Mirazowi?
- To mój wuj... - zaczął Kaspian, na co Nikabrik podskoczył i wyciągnął sztylet.
- Tu cię mamy! - krzyknął. - Nie tylko Telmar, ale jeszcze do tego bliski krewniak naszego największego wroga! Trzeba być szaleńcem, żeby puścić tę kreaturę z życiem! - i rzucił się na Kaspiana z nożem. Gdyby go borsuk i Zuchon nie powstrzymali, byłoby już po wszystkim.
- Nikabriku, raz i na zawsze. - powiedział Zuchon. - Przyrzeknij, że będziesz nad sobą panował, chyba że chcesz, żebyśmy usiedli ci na głowie.
Karzeł wydusił z siebie przyrzeczenie, a borsuk poprosił chłopaka, aby im opowiedział swoją historię. Kiedy Kaspian skończył, zapadło długie milczenie.
- To najdziwniejsza historia, jaką kiedykolwiek słyszałem. - powiedział w końcu Zuchon.
- A mnie się to wciąż nie podoba. - warknął Nikabrik. - Nie wiedziałem, że ludzie wciąż sobie o nas opowiadają. Im mniej o nas wiedzą, tym lepiej. I ga stara niania... Byłoby lepiej, żeby trzymała język za zębami. A ten wychowawca, jeden z tych karłów-zdrajców... Nienawidzę ich. Nienawidzę ich bardziej niż ludzi. Zapamiętajcie sobie moje słowa: nic dobrego z tego nie wyniknie.
- Nie powinieneś tyle gadać o sprawach, których nie rozumiesz, Nikabriku. - powiedział Truflogon. - Wy, karły, macie tak krótką pamięć jak sami ludzie i tak samo łatwo zmieniacie zdanie. Ja zaś jestem zwierzęciem i do tego borsukiem. My się tak szybko nie zmieniamy. Jestem pewien, że to początek jakiejś wielkiej, dobrej sprawy. Oto mamy wśród nas prawdziwego króla Narnii, prawdziwego króla wracającego do prawdziwej Narni. A my, zwierzęta, pamiętamy, jeśli nawet karku o tym zapomniały, że w Narni wtedy było dobrze, gdy panował nad nią Syn Adama i Córka Wielkiego Lwa.
- Na raki i rosomaki, Truflogonie! - zawołał Zuchon. - Nie chciałbyś chyba oddać Narnii ludziom?
- Nic takiego nie mówiłem. - odpowiedział borsuk. - To nie jest kraj ludzi ( a kto może o tym wiedzieć lepiej ode mnie? ), ale to jest kraj, w którym człowiek ma być królem. My, borsuki, mamy wystarczająco dobrą pamięć, aby o tym wiedzieć. Cóż, do diaska, czyż Wielki Król Piotr nie był człowiekiem?
- Wierzysz w te wszystkie starodawne opowieści? - zapytał Zuchon.
- Powiedziałem wam: my, zwierzęta, mamy dobrą pamięć i nie zmieniamy się tak łatwo. - odpowiedział Truflogon. - Wierzę w Wielkiego Króla Piotra i innych ludzi, którzy opanowali na Ker-Paravelu, wierzę tak mocno, jak wierzę w samego Aslana i jego córkę, królową Ailey.
- Tak mocno jak w TO? - wtrącił Zuchon z przekąsem. - A kto dziś wiedzy w Aslana?
- Ja wierzę. - powiedział Kaspian. - A gdybym nie wierzył już w niego przedtem, uwierzyłbym teraz. Tam, wśród ludzi, wielu jest takich, co śmieją się z Aslana i jego córki, ale to są ci, którzy śmieją się również, gdy im krok opowiada o mówiących zwierzętach i karłach. Czasami i ja się zastanawiałem, czy naprawdę mogą istnieć takie istoty jak wy. A jednak wy istniejecie. I królowa Ailey wciąż żyje, choć nie wiem, gdzie jest.
- Racja. - powiedział Truflogon. - Masz rację, królu Kaspianie. I dopóki będziesz wierny Starej Narnii, będziesz MOIM królem, cokolwiek by różni tacy mówili. Niech nam wasza królewska mość długo żyje!
- Niedobrze mi się robi, jak tego słucham. - warknął Nikabrik. - Wielki Król Piotr i jego towarzysze, pomijając królową Ailey, mogli być ludźmi, ale to był zupełnie inny rodzaj ludzi. A to jest jeden z tych przeklętych Telmarów. Na pewno polował na zwierzęta dla samej przyjemności. Co, może się mam racji? - dodał, odwracając się nagle do Kaspiana..
- No cóż, jeśli mam być szczery, polowałem. - odpowiedział Kaspian. - Ale to nie były mówiące zwierzęta.
- To niczego nie zmienia. - warknął Nikabrik.
- Nie, nie, nie. - wtrącił się Truflogon. - Wiesz dobrze, że tak nie jest. W dzisiejszej Narnii zwierzęta są zupełnie inne. Te biedne, nieme, otępiałe stworzenia, takie jak w Kalormenie czy Telmarze. Są też o wiele mniejsze. Różnią się od nas bardziej niż karły od was.
Rozmowa trwała jeszcze długo i zakończyła się ogólną zgodą na to, by Kaspian pozostał z nimi, a nawet obietnicą, że gdy tylko będzie zdrów, zabiorą go na spotkanie z "innymi", jak się wyraził Zuchon. Dla Kaspiana stało się teraz jasne, że w tych dzikich okolicach żyją wciąż w ukryciu wszystkie rodzaje istot ze Starej Narnii.
I że gdzie mogła znajdować się również Ailey.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro