Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 5

W spaniu pod gołym niebem najgorsze było to, że człowiek budził się bardzo wcześnie. A po przebudzeniu trzeba od razu wstawać, bo dopiero wtedy człowiek czuje, jak było twardo i niewygodnie. Jeszcze gorzej, gdy jedynym pożywieniem są jabłka, które jadło się też na kolację poprzedniego dnia. Kiedy Łucja stwierdziła, że ranek jest cudowny - co z resztą było prawdą - nikt nie kwapił się do rozwijania tego tematu. Wreszcie Edmund wypowiedział na głos to, o czym myśleli wszyscy.

- Nie ma co, musimy się jakoś wydostać z tej wyspy.

Cała piątka napiła się wody ze studni i ochlapali nią twarze, a potem poszli z powrotem brzegiem strumienia nad morze i popatrzyli na wąski przesmyk oddzielający ich od lądu.

- Będziemy musieli go przepłynąć. - powiedział Edmund.

- Zuzannie na pewno nie sprawiłoby to większej trudności. - zauważył Piotr, zerkając na siostrę. - Ale mam wątpliwości co do reszty.

- Mów za siebie, chłopcze. - odezwała się Ailey, lustrując chłopaka wzrokiem.

W istocie, Piotr, mówiąc o "reszcie", miał na myśli Edmunda, który nie potrafił jeszcze przepłynąć dwu długości szkolnego basenu, oraz Łucję, która w ogóle nie umiała pływać.

- A niezależnie od tego, mogą tu być silne prądy. - dodała Zuzanna, nawiązując do słów swojego brata. - Ojciec zawsze powtarzał, że nie powinno się pływać w miejscu, którego się nie zna.

- Ale posłuchaj, Piotrze. - powiedziała Łucja, stając przed nim. - Wiem, że nie mam pojęcia o pływaniu tam, u nas, to znaczy w Anglii. Czy jednak nie potrafiliśmy wszyscy pływać w dawnych czasach – czy to naprawdę tak dawno? – kiedy byliśmy królami i królowymi w Narnii? Jeździliśmy przecież konno i w ogóle robiliśmy różne rzeczy. Nie pomyślałeś o tym?

- Tak, ale wtedy byliśmy czymś w rodzaju dorosłych. Panowaliśmy przecież przez długie lata i nauczyliśmy się wielu rzeczy. A teraz chyba mamy swój prawdziwy wiek, czy nie?

- Och! - krzyknął Edmund w taki sposób, że wszyscy zamilkli i odwrócili się w jego stronę. - Właśnie to wszystko zrozumiałem.

- Co zrozumiałeś? - spytał Piotr.

- No, to wszystko. Pamiętacie, jak się wczoraj męczyliśmy nad zagadką, że zaledwie rok temu opuściliśmy Narnię, a wszystko wygląda tak, jakby nikt nie mieszkał w Ker-Paravelu od stuleci? No co, jeszcze nic nie rozumiecie? Pomyślcie trochę. Chociaż czas spędzony w Narnii wydawał się nam bardzo długi, to kiedy wróciliśmy do garderoby, wyglądało na to, że nie minęła nawet minuta.

- Mów dalej. - wtrąciła Zuzanna. - Chyba zaczynam rozumieć.

- Edmund ma całkowitą rację. - odezwała się Ailey. - To prawda, że minęły stulecia od naszego panowania. Od waszego panowania.

Wszyscy słuchali jej, nie odzywając się, co uznała za znak, żeby kontynuowała. Zaczęli rozumieć, co miała na myśli, zaczęli rozumieć całą sytuację.

Dziewczyna wytłumaczyła im parę rzeczy związanych z pobytem w Narnii. Kiedy skończyła, przed chwilę każdy z nich stał tam w ciszy, analizując wszystko w głowie.

- Ale będą zdziwieni, jak nas zobaczą. - skomentowała Łucja, lecz nagle całe jej rodzeństwo krzyknęło:

Hej, patrzcie!

Ciiiiicho!

Na przeciwległym brzegu, nieco na prawo od nich, był zalesiony cypel i wszyscy przypuszczali, że tuż za nim musi być ujście rzeki. A zaraz zza tego cypla wyłoniła się łódź. Kiedy minęła cypel, zmieniła kurs i zaczęła płynąć prosto w ich kierunku. W Łodzi znajdowało się dwóch ludzi: jeden wiosłował, drugi siedział przy sterze i przytrzymywał jakiś tłumok, który podskakiwał i wydymał się, jakby było w nim coś żywego. Obaj wyglądali na żołnierzy. Mieli na sobie stalowe kołpaki i lekkie kolczugi, a ich twarze były brodate i srogie. Cała piątka schowała się szybko w zaroślach i zamarła w bezruchu, obserwując zbliżającą się łódź. Kiedy była już naprzeciwko nich, usłyszeli głos żołnierza siedzącego przy sterze.

- Teraz to zrobimy.

- Może byłoby dobrze przywiązać mu kamień do nóg, kapralu? - zapytał drugi i przerwał wiosłowanie.

- Gadanie! - krzyknął żołnierz nazwany kapralem. - Wcale nie musimy tego robić, a z resztą nie wzięliśmy kamienia. I tak pójdzie na dno, jeśli tylko węzły są dobrze zaciśnięte.

Po tych słowach wstał i podniósł swój dziwny tobół. Piotr zobaczył, że w rzeczywistości był to żywy karzeł ze związanymi mocno rękami i nogami, wciąż wierzgający i walczący zaciekle w miarę możliwości. W następnej chwili usłyszał tuż obok siebie brzdęknięcie cięciwy i prawie jednocześnie żołnierz wyrzucił ręce do góry, upuszczając karła na dno łodzi, a sam wpadł do wody. Natychmiast jednak wynurzył się i zaczął brnąć w stronę przeciwległego brzegu. Piotr zrozumiał, że to strzała Zuzanny ugodziła w hełm. Odwrócił głowę i zobaczył, że siostra pobladła, lecz opiera już drugą strzałę na cięciwie. Nie musiała jej jednak wypuszczać.

Chłopak spytał bezgłośnie, gdzie Ailey, której nigdzie tam nie widział, a Zuzanna pokiwała głową, nieświadomie odwracając się w stronę, gdzie blondynka zniknęła chwilę przed.

Gdy drugi żołnierz zobaczył, co się stało z jego towarzyszem, a do uszu dotarł ryk lwa, wyskoczył z łodzi z dzikim wrzaskiem, przebrnął do brzegu przez płytką z tym miejscu wodę i zniknął w lesie.

- Szybko! Bo zniesie ją prąd! - zawołał Piotr i wskoczył w ubraniu do wody. Za Piotrem skoczyła Zuzanna i zanim woda sięgnęła im do ramion, chwycili za burtę łodzi. Szybko doholowali ją do brzegu i wynieśli biednego karła na piasek, a Edmund zaczął się mozolić nad przecięciem krępujących go sznurów swoim scyzorykiem. Kiedy w końcu karzeł został uwolniony, usiadł, zaczął rozcierać ręce i nogi, po czym powiedział:

- Hm, cokolwiek by mówili, W DOTYKU wcale nie przypominacie duchów.

Jak większość karłów był bardzo krępy i przygarbiony. Gdyby stanął, nie miałby zapewne więcej niż metr wysokości, a ruda, zmierzwiona broda zakrywała mu prawie całą twarz, tak że prócz niej widać było tylko długi, haczykowaty nos i bystre, czarne oczy.

- Tak czy owak. - ciągnął. - Duchy czy nie duchy, uratowaliście mi życie i jestem wam z tego powodu wielce zobowiązany.

- Dlaczego mielibyśmy być duchami? - zapytała Łucja.

- Przez całe życie powtarzano mi, że w tych lasach na wybrzeżu jest tyle duchów, ile drzew. - odpowiedział karzeł. - Tak w każdym razie opowiadają. Właśnie dlatego, kiedy chcą się kogoś pozbyć, zwykle go tu zabierają ( tak jak zrobili ze mną ) i mówią, że zostawią go na pastwę duchom. Prawdę mówiąc, zawsze podejrzewałem, że po prostu topią tu ludzi lub podrzynają im gardła. Nigdy tak do końca nie wierzyłem w duchy. Natomiast ci dwaj tchórze, których dopiero co sprzątnęliście, na pewno w nie wierzyli. Kiedy im kazano zaprowadzić mnie tu i uśmiercić, byli bardziej przerażeni ode mnie.

- Aha, więc to dlatego tak szybko uciekli. - zauważyła Zuzanna.

- Co?! Co takiego? - zapytał karzeł.

- Uciekli. - powtórzył Edmund. - Na ląd.

- Nie strzelałam, aby zabić. - wyjaśniła Zuzanna. Nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, se chybiła z tak małej odległości.

- Hm, to niedobrze. - powiedział karzeł. - To może oznaczać, że będziemy mieć kłopoty. Chyba że będą trzymać język za zębami dla własnego dobra. Albo jeśli zabije ich to zwierzę, które tam się chowa.

- Tam nie ma chyba żadnych zwierząt. - odezwała się Łucja, marszcząc brwi.

- Ailey. - powiedział Piotr, patrząc po wszystkich. Wtedy wszyscy, prócz karła, spojrzeli po sobie, wymieniając spojrzenia.

A dziewczyna, o której mówili, nie była wcale tak daleko, jak mogłoby im się wydawać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro