Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 19

Edmund nie był w stanie nic odpowiedzieć na słowa Piotra. Wrócił z Doktorem do reszty armii, czując dziwną słabość w żołądku. Ailey pozostała jednak w tym samym miejscu, obserwując wszystko z pewnego odległości i czując, jak mocno waliło jej serce.

Drugie starcie rozpoczęło się bardziej szczęśliwie. Piotr mógł chociaż zrobić użytek ze swojej tarczy, a jeszcze lepszy ze swoich nóg. Tańczył wokół Miraza, utrzymując dystans i zmieniając raz po raz pozycję. Pojedynek zaczął przypominać zabawę w kotka i myszkę.

- Tchórz! - Telmarowie zaczęli gwizdać i pohukiwać. - Dlaczego unikasz starcia? Nie uśmiecha ci się to, co? Zapomniałeś, że tu trzeba walczyć, a nie tańczyć? Dalej!

- Och, modlę się, żeby ich przypadkiem nie posłuchał. - odezwał się Kaspian.

- Nie on. - powiedział Edmund. - Nie znasz go... Och!

Mirazowi udało się wreszcie zadać cios. Klinga uderzyła w hełm Piotra, który zachwiał się i upadł na jedno kolano. Ryk Telmarów przypominał huk wzburzonego morza.

- Teraz! Teraz, Mirazie! - wyli. - Szybko! Szybko! Zabij go!

Uzurpator nie potrzebował jednak ich zachęty: już był nad Piotrem. Edmund zagryzł wargi do krwi, a Ailey przemieniła się w lwa, kiedy miecz spadał ze świstem. Cios zadany był z taką siłą, że wydawało się, iż rozłupie Piotrowi czaszkę. Ale - dzięki Bogu! - klinga ześlizgnęła się po gładkiej krzywiźnie i ugodziła w prawej ramię. Wykuta przez karłów kolczuga wytrzymała cios.

- Och, Aslanie... - mruknęła Ailey sama do siebie, nie mogąc uwierzyć w tak wielkie szczęście.

- O holender! - krzyknął Edmund. - Już się podniósł. Piotrze, wytrzymaj!

- Nie mogę dostrzec, co się dzieje. - powiedział Doktor. - Jak on to zrobił?

- Złapał Miraza za rękę, gdy ten ją opuścił, zadając cios. - wołał Zuchon, tańcząc ze szczęścia. - To ci dopiero! Użył ręki przeciwnika jako laski! Oto nasz wódz! Wielki Król! Wielki Król! Niech żyje Stara Narnia!

- Popatrzcie! - powiedział Truflogon. - Miraż zaczyna się wściekać. To bardzo dobrze.

Obaj przeciwnicy postawili już wszystko na jedną kartę. Wymieniali ciosy tak szybko i zażarcie, że aż trudno było uwierzyć, iż żaden z nich nie był śmiertelny. W miarę jak napięcie rosło, języki zamierały, aż zapanowała cisza. Widzowie wstrzymali oddechy. Była to najstraszniejsza i jednocześnie najwspanialsza chwila.

Nagle Starzy Narnijczycy wydali głośny okrzyk. Miraz upadł twarzą na ziemię - i to nie po ciosie Piotra, ale potknąwszy się na kępce trawy. Piotr cofnął się i czekał, aż król wstanie na nogi.

- A niech to licho, niech to licho porwie! - jęknął Edmund do siebie. - Czy on musi być aż tak rycerski? Chyba musi. Jest przecież nie tylko rycerzem, ale i Wielkim Królem. Sądzę, że to by się podobało Aslanowi. Ale przecież ten potwór zaraz wstanie, a wtedy...

Ale "potwór" nie wstał. Baronowie Podlizar i Sobiepan uznali, że czas, by wkroczyć do akcji. Jak tylko zobaczyli, że ich król leży na ziemi, podnieśli miecze, wołając:

- Hańba! Hańba! Narnijski zdrajca ugodził go w plecy, gdy leżał bezbronny na ziemi! Do broni! Do broni, Telmarowie!

Piotr wciąż nie mógł zrozumieć, co się właściwie dzieje. Zobaczymy dwóch wielkich Telmarów, biegnących ku niemu z obnażonymi mieczami. Potem trzeci przeskoczył przez linę z lewej strony.

- Do broni! Narnia! Zdrada! - zawołał.

To był wystarczający rozkaz na to, by zaatakować i tak też Ailey zrobiła. Skoczyła, przeskakując nad głową Piotra i atakując jednego z przedzących na chłopaka Telmarów, którego powaliła na ziemię. Pozostała dwójka zaatakowała Piotra jednocześnie, ale Podlizar zatrzymał się przy leżącym Mirazie i pchnął go mieczem. "To za twoją obelgę dziś rano", wyszeptał, wycierając klingę. Piotr skoczył, by odeprzeć atak Sobiepana. Ciął go w nogi i prawie jednocześnie, wywinąwszy mieczem młynka, rozłupał mu głowę. Przy jego boku prędko stanął Edmund, wołając: "Narnia! Narnia! Aslan! oraz Ailey, cały czas pod postacią lwa, z krwią ja pysku. Ruszyła na nich cała chmara Telmarów. Ale do boju wkroczył również olbrzym, powoli prąc do przodu i młócąc maczugą. Rozpoczęły szarżę centaury. Z tyłu brzdęknęły łuki karłów i ze świstem przeleciał grad strzał. Zuchon walczył po jego lewej stronie. Zaczęła się prawdziwa bitwa.

- Wycofaj się, Ryczypisku, ośle jeden! - zawołał Piotr. - Tutaj może cię spotkać tylko śmierć. To nie miejsce dla myszy.

Ale śmieszne małe stworzonka już uwijały się po całym polu bitwy między nogami walczących, kłując na prawo i lewo swoimi szpadami. Tego dnia wielu Telmarów poczuło nagle, jak tuzin cienkich ostrzy przeszywa ich stołu. Podskakiwali na jednej nodze i przeklinali ból, a kiedy padali na ziemię, czekała ich już niechybna śmierć z rąk myszy. Była to okrutna i wielce skuteczna metoda: jeśli któremuś udało się utrzymać na nogach, natychmiast padał obok inny.

Ale zanim jeszcze Starzy Narnijczycy rozgrzali się w walce na dobre, poczuli, że wróg ustępuje. Srogo wyglądający wojownicy bledli nagle, pokazywali sobie w przerażeniu nie ich, Starych Narnijczyków, ale coś poza nimi, i rzucali miecze, wrzeszcząc:

- Drzewa! Drzewa! Koniec świata!

Wkrótce nie słychać już było ani ich krzyków, ani szczęku oręża, bo wszystko utonęło w przypominającym wzburzony ocean ryku obudzonych drzew, które minęły linie armii Piotra i Ailey i ruszyły w pościg za Telmarami. Staliście kiedyś na skraju wielkiego lasu rosnącego na wysokim grzbiecie górskim, gdy dziki południowo-zachodni wicher uderzył weń w jesienny wieczór? Wyobraźcie sobie ten dźwięk. A potem wyobraźcie sobie, że drzewa, zawsze wrośnięte w jedno miejsce, ruszają nagle prosto na was i oto przestają być drzewami i zamieniają się w olbrzymich ludzi, a jednak wciąż przypominają drzewa, bo ich długie ręce kołyszą się jak konary, głowy podnoszą się i opadała, liście lecą naokoło jak deszcz. Tak to walnie widzieli Telmarowie, a nawet Narnijczycy byli trochę zaniepokojeni. W ciągu kilku minut całe wojsko Miraza pędziło już w dół, ku Wielkiej Rzece, w nadziei przedostania się przez most Beruny i zorganizowania tam obrony za wałami i zamkniętymi bramami miasta.

Ale kiedy dotarli do Rzeki, czekała ich straszna niespodzianka. Mostu nie było. Zniknął już poprzedniego dnia. Ogarnęło ich jeszcze większe przerażenie i w panice wszyscy się już poddali.

Wojsko Miraza stało, porzuciwszy miecze, z rękami podniesionymi do góry, a armia Piotra otaczała ich ze wszystkich stron z bronią w rękach, dysząc ciężko, lecz z triumfem na twarzach. Ailey uśmiechnęła się wyjątkowo szybko, gdy dostrzegła po drugiej stronie rzeki swojego ojca. Ale pierwszą rzeczą, jaka się wydarzyła, było to, że staruszka, która siedziała na Aslanie, zsunęła się z jego grzbietu, podbiegła do Kaspiana i rzuciła się mu w objęcia. Ucałowali się wtedy, bo jak się okazało, była to jego stara niania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro