rozdział 17
Wielkie było poruszenie w Kopcu Aslana, kiedy wieść o pojedynku rozeszła się wśród leśnych stworzeń. Pod nadzorem Edmunda i jednego z dowódców Miraza wyznaczono szranki i ogrodzono je liniami. Zgodnie z umową każda ze stron miała wyznaczyć po trzech mistrzów turnieju: dwóch w rogach i jednego w środku szranków. Piotr zaczął tłumaczyć Kaspianowi, że nie może wystąpić w tej roli, bo to o jego prawo do tronu miała toczyć się walka, gdy nagle rozległ się gruby, nieco zaspany głos:
- Wasza wysokość, wasza wysokość...
Piotr odwrócił się i zobaczył najstarszego z Trzech Brzuchatych Niedźwiedzi.
- Jeżeli wasza wysokość pozwoli, to się przedstawię. Jestem niedźwiedź.
- To nie ulega wątpliwości, i w dodatku z pewnością dobry niedźwiedź. - powiedział Piotr.
- Tak. I my, niedźwiedzie, zawsze mieliśmy prawo wystawiania jednego z mistrzów turnieju.
- Nie słuchaj go, miłościwy panie. - szepnął Zuchon. - To dobre stworzenie, ale przyniesie nam wstyd. Zaśnie i będzie ssał łapę na oczach wszystkich naszych wrogów. Nie robi mu to żadnej różnicy.
- Nie mogę tego uczynić. - odpowiedział mu cicho Piotr. - On ma rację. Niedźwiedzie zawsze miały ten przywilej. Nie mogę tylko pojąć, jak pamięć o tym dochowała się przez tyle lat, choć o tak wielu innych rzeczach zapomniano.
- Miłościwy panie. - zamruczał niedźwiedź.
- To wasze prawo. - powiedział Piotr. - Tak więc mianuję cię jednym z mistrzów turnieju. Ale musisz pamiętać, żeby nie ssać łapy w szrankach.
- Ależ, miłościwy panie. - zamruczał niedźwiedź z wyrzutem w głosie.
- A co robisz w tej chwili? - ryknął Zuchon.
Niedźwiedź szybko wyjął pazury z pyska i udawał, że niczego nie słyszał.
- Panie! - odezwał się cienki głosik gdzieś z trawy.
- Ach Ryczypisk! - zawołał Piotr, rozglądając się wokoło, jak to zwykle robili ludzie, gdy mówiła do nich mysz.
- Panie! Oddałem życie na twoje rozkazy, ale mój honor należy do mnie. Panie, mam wśród swoich ludzi jednego trębacza w całej armii waszej królewskiej mości, myślałem więc, że to my zostaniemy wysłani z poselstwem. Panie, moi ludzie są bardzo niezadowoleni. Gdyby raczył mnie mianować mistrzem turnieju, może by ich to podniosło na duchu..
W tym momencie gdzieś z wysoką rozległ się jakaś, przypominający wiosenny grzmot; to Świdrogrzmot wybuchnął jednym z tych nie bardzo mądrych śmiechów, do których przyjemniejsze rodzaje olbrzymie są tak skórę. Opanował się jednak natychmiast i spoważniał, zanim Ryczypisk odkrył, skąd pochodził hałas.
- Obawiam się, że to niemożliwe. - powiedział Piotr z powagą. - Niestety, niektórzy ludzie boją się myszy...
- Zauważyłem to nieraz. - wtrącił skromnie Ryczypisk.
- ... I byłoby nie bardzo uczciwie wobec Miraza. - ciągnął dalej Piotr. - Gdybyśmy postawili w zasięgu jego wzroku kogoś, kto mógłby obniżyć próg jego odwagi.
- Wasza królewska mość jest zwierciadłem rycerskiego honoru. - powiedział Ryczypisk, składając jeden ze swoich najwspanialszych ukłonów. - Cieszę się, że mamy wspólne zdanie w tej sprawie... Zdawało mi się, że przed chwilą usłyszałem czyjś śmiech. Jeżeli ktoś z obecnych pragnie uczynić mnie przedmiotem swoich kpin, jesteśmy do jego usług, ja i mój miecz, kiedykolwiek znajdzie chwilę wolnego czasu.
Zapanowała śmiertelna cisza, którą przerwał głos Piotra:
- Olbrzym Świdrogrzmot, niedźwiedź i centaur Gromojar będą naszymi mistrzami szranków. Pojedynek zadanie się o drugiej po południu. Obiad w samo południe!
- Myślę, Piotrze. - powiedział Edmund, kiedy szli razem do Kopca. - Że wszystko JEST tak, jak być powinno. To znaczy, mam nadzieję, że możesz go zwyciężyć?...
- Będziemy walczyć właśnie po to, aby się o tym przekonać. - odpowiedział Piotr.
- Możemy porozmawiać, Piotrze? - zagadnęła nagle Ailey, podchodząc do obu braci. W ich oczach wydawała się wtedy wyjątkowo mała, co do niej nie pasowało.
- Coś się stało?
- Nie, po prostu... - zaczęła, ale przerwała, wzdychając cicho. Zaraz zerknęła ukradkiem na Edmunda. - Mógłbyś nas zostawić samych? Byłabym wdzięczna.
Edmund kiwnął w jej stronę głową, na co posłała mu słaby uśmiech. Prędko wróciła wzrokiem do blondyna, który przyglądał się jej z zainteresowaniem.
- Teraz chyba możesz mi powiedzieć, Ailey. - stwierdził Piotr, chcąc dowiedzieć się, dlaczego w ogóle chciała z nim porozmawiać. Nigdy tego nie robiła, gdy nie musiała albo jeśli nie miała na to ochoty.
- Myślisz, że się uda? Że to wszystko ma jakiś sens? Że nic ci się nie stanie? - spytała, a on niemalże od razu zrozumiał, że najzwyczajniej w świecie obawiała się tego, co miało nadejść. - Nie znam Miraza osobiście, ale Kaspian opowiedział mi o nim wystarczająco dużo... Martwię się, że może coś ci zrobić.
- Ailey... - westchnął Piotr, podchodząc do niej tak blisko, że niemalże stykali się ciałami. Na dodatek złapał jej twarz w swoje dłonie, czując przyjemne ciepło przepływające przez jego ciało. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nic się nie stało. A nawet jeśli się stanie, to wiem, że na pewno dacie sobie świetnie radę. Jesteś najlepszą wojowniczką, jaką znam.
- Może jestem, a może nie. Wiem jednak, że Narnia bez Wielkiego Króla nie będzie taka sama. Że Królowa Narnii nie będzie tą samą osobą bez Króla.
Tamte słowa uderzyły w niego z taką siłą... Sparaliżowało ich na chwilę. Ailey była kompletnie zdziwiona, że powiedziała to na głos. Mówiła o sobie, a jednak nie wypowiedziała swojego imienia ani jego imienia głośno. Sama nie wiedziała, dlaczego w ogóle zawracała mu tym głowę. Nie chciała go przecież niepotrzebnie martwić.
- Ja... - zaczęła nagle, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość. Nie chciała, by tamte sprawy zaszły za daleko. - Pójdę sprawdzić, co u reszty. Pogadam jeszcze z Kaspianem. Nie mieliśmy okazji, by dłużej porozmawiać, odkąd znów się spotkaliśmy.
Piotr już po chwili patrzył na oddalającą się sylwetkę dziewczyny, a zazdrość zaczęła ściskać go od środka. Sam nie wiedział dlaczego, ale bolało go serce na samą myśl, że Ailey mogła zacząć spotkać się z Kaspianem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro