Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 10

Wszyscy zaczęli pośpiesznie ściągać płaszcze. - Wszyscy - prócz Ailey, która stanęła w kącie pokoju, wiedząc, że i tak nie będzie potrafiła im pomóc ze względu na swoją drugą postać oraz pani Bobrowej, która zebrała kilka worków, położyła je na stole i zwróciła się do męża:

- A teraz sięgnij no po tę szynkę. I daj jeszcze paczkę herbaty. I cukier. Weźmiemy też trochę zapałek. I niech ktoś wyjmie ze dwa lub trzy bochenki chleba z tego kotła w rogu.

- Co pani robi, pani Bobrowo? - wykrzyknęła Zuzanna, widząc, co zwierzę poczynia.

- Pakuję dla każdego prowiant, moja kochana. - odpowiedziała spokojnie. - Chyba nie myślisz, że wyruszymy w drogę bez jedzenia.

Reszty rozmowy Ailey już nie słuchała. Wyszła z domku państwa Bobrów, rozglądając się wokoło. Siedzenie tam i patrzenie na to całe zamieszanie nie miało sensu. Dziewczyna nawet nie wiedziała, że ktoś widział, że wychodzi.

Tym kimś okazał się Piotr. Blondyn niezauważenie wymknął się na zewnątrz i stanął metr za lwicą, która zdawała się go nie zauważyć.

- Co tu robisz? - zapytała spokojnym głosem, nawet się nie odwracając. Chłopak, mimo że początkowo nieco się przestraszył, że zwierzę go usłyszało, podszedł do niej o krok, stając obok.

- Nigdy nawet nie pomyślałbym, że będę rozmawiać ze zwierzętami. To trochę...

- Dziwne? - spytała Ailey, spoglądając na niego.

- Niesamowite. - sprostował, uśmiechając się lekko. Lwica zaśmiała się cicho.

- Wszystko tu jest niesamowite. Gdybyś był tu tyle samo razy, co ja, wiele rzeczy nie robiłoby na tobie wrażenia. Ale każdy kolejny raz jest czymś niesamowitym, nowym.

- Pozwolisz, że spytam... Ile masz lat?

Ailey po raz kolejny zaśmiała się cicho.

- W twoim świecie, czy moim? - zapytała z uśmiechem. Widząc lekko zakłopotanego Piotra, który milczał, postanowiła odpowiedzieć. - W twoim świecie mam jakoś piętnaście lat. To chyba tyle, co ty, prawda?

- Teoretycznie...

- Tu jesteście! - wykrzyknął pan Bóbr, który wraz z resztą towarzystwa w końcu wyszli na zewnątrz. Na twarzy pani Bobrowej można było dostrzec delikatny uśmiech, gdy ich zobaczyła. Zuzanna była nieco zdziwiona, że jej brat rozmawia z lwicą, natomiast Łucja przyglądała im się z lekkim uśmiechem. - Myślałem już, że wy także sobie poszliście.

- Nic z tych rzeczy, proszę pana. - odparła Ailey, odwracając się do zwierzęcia.

- No dobrze. Ruszajmy.

Śnieg przestał padać i zza chmur wyszedł księżyc. Szli gęsiego: pan Bóbr na czele wraz z panią Bobrową, potem Łucja, Piotr, Zuzanna, a na samym końcu Ailey. Pan Bóbr poprowadził ich przez tamę na prawy brzeg, a potem bardzo wyboistą i ledwo widoczną ścieżką tuż nad samą rzeką. Zbocza doliny, jaśniejące w blasku księżyca, wznosiły się stromo nad ich głowami.

- Najlepiej trzymać się jak najniżej. - powiedział pan Bóbr szeptem. - Ona będzie jechać górą, bo nie zdołałaby zjechać tu na dół saniami.

Sceneria była piękna, zwłaszcza gdyby się ją mogło oglądać przez okno z wygodnego fotela, ale i tak Łucja zachwycała się nią - z początku. Ale kiedy tak szli i szli, a worek robił się coraz bardziej i bardziej ciężki, zaczęła się niepokoić, czy aby to wszystko wytrzyma. Wkrótce przestała patrzeć na jaśniejącą w ciemnościach zamarzniętą rzekę z jej lodowymi kaskadami, na wielki, jarzący się księżyc i niezliczone gwiazdy. Widziała przed sobą tylko łapki pana Bobra, przebierające szybko i regularnie po śniegu, jakby nie miały się nigdy zatrzymywać.

Ailey, mimo że szła na samym końcu, doskonale widziała, że Łucja prawie zasypiała w marszu i od razu postanowiła do niej podejść. Wyminęła Zuzannę i Piotra, by stanąć obok ich młodszej siostry.

- Jesteś zmęczona, prawda? - zapytała cicho. Dziewczynka jedynie kiwnęła głową na potwierdzenie jej słów. - Chcesz może usiąść?

- Gdzie? - spytała Łucja zaspanym głosem.

- Na moim grzbiecie oczywiście.

Łucja zatrzymała się gwałtownie, przez co Piotr o mało na nią nie wszedł. Złapał ją za ramionami, podtrzymując się przed upadkiem.

- Łucjo, dlaczego się zatrzymujesz?

- Posadź ją proszę na mój grzbiet. - odezwała się Ailey. Piotr od razu wykonał jej polecenie i pomógł swojej siostrze wejść na grzbiet nastolatki. Dziewczynka mocno obłapała szyję lwicy, kładąc głowę na jej głowie. Ailey stwierdziła w duchu, że Łucja nie jest wcale taka ciężka, jak na początku przypuszczała. Nie przeszkadzało jej, że na niej siedziała.

Szli jeszcze przez jakiś czas, gdy nagle państwo Bobrów skręciło w prawo. Prowadzili ich w górę zbocza, w najgęstsze zarośla. Córka Wielkiego Lwa szła za nimi, gdy nagle zdała sobie sprawę, że pan Bóbr znika wraz z żoną w małej dziurze, prawie zupełnie niewidocznej między krzakami, zanim się nie stanęło tuż przed nią. Kiedy sobie uświadomiła, co się dzieje, z czarnego otworu wystawał już tylko krótki, płaski ogon.

Łucja, czując, że Ailey się zatrzymała, podniosła głowę do góry, po czym zeszła z grzbietu lwicy. Nastolatka kiwnięciem głowy dała jej znak, żeby weszła do środka. Dziewczynka wpełzła za małżeństwem do dziury. Potem usłyszała za sobą odgłosy gramolenia się na czworakach, sapanie i kichanie. I nagle cała szóstka znalazła się razem w środku.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał Piotr zmęczonym głosem. Chwilę później ziewnął, zakrywając usta dłonią. Wszyscy byli zmęczeni.

- To stara kryjówka bobrów, używana w złych czasach. - odpowiedział pan Bóbr. - A jej położenie otrzymywane jest w największej tajemnicy. Nie ma tu zbyt wiele miejsca, ale musimy przespać się parę godzin.

- Gdybyście wszyscy nie byli w takiej piekielnej gorączce, jak wyruszaliśmy w drogę, to bym zdążyła zabrać kilka poduszek. - powiedziała pani Bobrowa.

Nie była to pieczara nawet w przybliżeniu tak przytulna jak dom pana Tumnusa: po prostu zwykła, sucha jama, wydrążona w ziemi. Miejsca rzeczywiście nie było zbyt wiele, tak że kiedy się wszyscy położyli, sprawiali wrażenie jednego wielkiego tobołka z ubraniami. Było im jednak ciepło - zwłaszcza że rozgrzał ich szybki marsz - i całkiem przyjemnie. Gdyby tylko podłoga była trochę bardziej równa!

- Idźcie spać. Stanę na warcie, w razie czego będę was budzić. - oznajmiła Ailey. Wszyscy jej przytaknęli.

Pan Bóbr puścił w obieg małą, płaską butelkę, z której każdy pociągnął łyk czegoś, co powodowało kaszel i piekło w gardle, ale po przełknięciu cudownie ogrzewało - i wszyscy zapadali w głęboki sen.

Kiedy Ailey zobaczyła, że już wszyscy śpią, ułożyła się w pobliżu Piotra. Czuła do niego pewną sympatię, ale sama nie chciała się przed tym przyznać. Dziewczyna ułożyła głowę na jego brzuchu i przymknęła na moment powieki, które same zaczęły ciążyć. Niewiele później zapadła w sen, choć wciąż czuwała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro